wywiady / o książce

Afirmacja w splątaniu

Anna Kałuża

Kacper Bartczak

Zuzanna Sala

Rozmowa Anny Kałuży i Zuzanny Sali z Kacprem Bartczakiem, towarzysząca premierze książki Czas kompost Kacpra Bartczaka, wydanej w Biurze Literackim 28 sierpnia 2023 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Zuzan­na Sala: Czy­tam Two­ją naj­now­szą książ­kę w kon­ste­la­cji: z jed­nej stro­ny z poprzed­nim tomem Wido­ki wyma­zy, z dru­giej – z roz­ma­ity­mi dys­kur­syw­ny­mi wypo­wie­dzia­mi (o Louise Glück, któ­rej został zresz­tą w nowej książ­ce dedy­ko­wa­ny jeden z wier­szy; o poezji Jerze­go Jar­nie­wi­cza itd.). Nie od dziś inte­re­su­je Cię gra­ni­ca mię­dzy auto­bio­gra­fią i auto­kre­acją, mię­dzy wyzna­niem a twór­czym prze­two­rze­niem odru­chu kon­fe­syj­ne­go. W Cza­sie kom­po­ście jed­nak zda­je się ona głów­nym (lub jed­nym z głów­nych) przed­mio­tów zain­te­re­so­wa­nia. Dla­cze­go? Co jest tak inte­re­su­ją­ce­go w eks­plo­ro­wa­niu tych roz­róż­nień? (A może to spe­cy­fi­ka cza­sów i aktu­al­ne­go ryn­ku wydaw­ni­cze­go pro­wa­dzi do koniecz­no­ści roz­wa­że­nia tych pro­ble­mów? W tek­ście o Baga­żu Jar­nie­wi­cza rzu­ci­łeś wszak zna­mien­ną fra­zę: „Dziś, w epo­ce sza­leń­stwa mówie­nia o sobie…”)

Kac­per Bart­czak: Mam nadzie­ję, że jed­nak uda­je mi się włą­czać apa­rat auto­bio­gra­ficz­ny w jakiś inny spo­sób i pozo­sta­wać poza tym sza­leń­stwem (tę tezę pod­trzy­mu­ję, ale to jest osob­ny temat). Potrze­bu­ję pod­mio­tu auto­bio­gra­ficz­ne­go jako jed­ne­go z por­tów wej­ścia do innych pro­ce­sów czy zja­wisk. Przede wszyst­kim – do testo­wa­nia tego, jak dziś rozu­mie­my mate­rial­ność, a nawet samą mate­rię, i naszą zależ­ność od niej w róż­nych aspek­tach, poli­tycz­nym, ale też psy­cho­lo­gicz­nym. Więc to był­by jeden powód – taki stra­te­gicz­no-for­mal­ny.

Innym może być prze­ko­ra – sko­ro tak ogrom­ne poła­cie lite­ra­tu­ry zda­ją się dziś iść tro­pem cze­goś w rodza­ju nowej szcze­ro­ści, nowej dosłow­no­ści, a przede wszyst­kim nowej czu­ło­ści, to ja sta­ram się zro­bić ruch w tę stro­nę, ale po to, żeby nabrać ener­gii do odsko­ku. Impuls kon­fe­syj­ny nadal wyda­je mi się sil­ny, teraz czę­sto w wyda­niu popraw­no­ścio­wym… To jest inny spo­sób reali­za­cji nasze­go wybu­ja­łe­go nar­cy­zmu; w tej for­mu­le bio­gra­fia wła­sna jest nie­sły­cha­nie prze­ce­nia­na. Char­les Bern­ste­in pisze gdzieś o „fał­szu auto­bio­gra­fi­zmu” – myl­nym prze­ko­na­niu, że tam jest ten boga­ty mate­riał. Ja się z nim zga­dzam.

Ale, wra­ca­jąc do poprzed­niej myśli, posłu­gu­ję się nie­raz pod­mio­tem auto­bio­gra­ficz­nym, z przy­czyn już wymie­nio­nych, a tak­że żeby pod­trzy­mać namysł nad auto­kre­acją, czy­li rolą prze­wod­nią same­go zda­rze­nia wier­sza, jego spraw­czo­ści. To wła­śnie ta spraw­czość pozwa­la mi snuć docie­ka­nia o natu­rze mate­rii. Więc auto­kre­acja w celu bada­nia mate­rial­no­ści.

I jest jesz­cze jed­na przy­czy­na gry z auto­bio­gra­fią, bar­dzo zwy­czaj­na i bar­dzo ludz­ka. Stra­ta ojca. Oka­za­ła się bar­dzo bole­sna, rezo­nu­ją­ca we mnie na wie­lu pozio­mach, sta­le obec­na w codzien­nych poczy­na­niach. To, plus wła­sny wiek bio­lo­gicz­ny, wzmac­nia flan­kę auto­bio­gra­ficz­ną. Mam jed­nak nadzie­ję, że nawet w tym trud­nym tema­cie to jest eks­plo­ra­cja poza-kon­fe­syj­na, wypo­wiedź stro­nią­ca od pro­ste­go wyle­wu emo­cji.

Anna Kału­ża: Zasta­na­wiam się, czy ta pró­ba wyj­ścia poza eks­pre­sję nar­cy­stycz­ne­go pod­mio­tu nie wią­że się z bar­dzo intry­gu­ją­cym, oso­bli­wym pocho­dem obra­zów-nie-obra­zów w Two­ich wier­szach. Oso­bli­wość pole­ga­ła­by na tym, że trud­no tę obra­zo­wość prze­ło­żyć na wizu­al­ny kon­kret, jest raczej czymś w rodza­ju pali­wa dla wyobraź­ni np. „głę­bo­ki czło­wiek w cien­kim mie­ście”. U Cie­bie zawsze sil­niej­szy jest dźwięk, ale co z tymi obra­za­mi, któ­rych nie moż­na zoba­czyć?

Dźwięk – z pew­no­ścią. Dźwięk i rytm. A to się reali­zu­je w kon­struk­cji wer­su, przy czym oczy­wi­ście natych­miast wcho­dzi w grę obec­ność innych wer­sów. Z kolej te zbit­ki wer­sy­fi­ka­cyj­ne zale­żą jed­nak od tego, jak wiersz ma wyglą­dać w cało­ści. Sta­ram się kore­lo­wać te pozio­my. Testem jest z pew­no­ścią to, jak to zabrzmi w czy­ta­niu, ale nie cho­dzi mi o „pięk­ną mową”, o uro­dę pol­sz­czy­zny (nie mam nic prze­ciw­ko uro­dzie pol­sz­czy­zny, czy­tam dla przy­jem­no­ści Iwasz­kie­wi­cza, wcze­sne­go Rym­kie­wi­cza, ostat­nio Co to jest drozd – język pora­ża­ją­co pięk­ny), ani o mowę nie tyl­ko pięk­ną, ale rów­nież natu­ral­ną; może prze­ciw­nie: chcę, żeby rze­czy brzmia­ły cie­ka­wie, w jakimś lek­kim wykrzy­wie­niu, chcę to posta­wić na jakiejś gra­ni­cy. To ma brzmieć i oddzia­ły­wać, ale tak, żeby brzmie­nia wywie­ra­ły pre­sję na sens.

Ale zda­je się, że ucie­kłem od Two­je­go pyta­nia: co z tymi obra­za­mi. Hmmm… no nie wiem… Obraz – czy­li widzial­ność, praw­da? Zna­cze­nie tego, co widać, nawet jeśli nie widać wie­le… Czy widzial­ność i obra­zo­wość nie czer­pią z tej gry mię­dzy sen­sem a brzmie­niem? Czy za tym, co widzi­my, nie stoi zawsze kon­struk­cja widze­nia i obra­zu? Być może za obra­zem stoi sta­le dzia­ła­ją­cy w tle pro­gram, jakiś kod, któ­ry ja tą grą poję­cio­wo-dźwię­ko­wą pró­bu­ję pisać?

Anna Kału­ża: Tak, mnie też się wyda­je, że wej­ścia do tych obra­zów, któ­re u Cie­bie zatrzy­mu­ją się na gra­ni­cy widze­nia i wyobra­że­nia, moż­li­we są przez ryt­my i dźwięk. Ale jest też w takiej moż­li­wo­ści pewien para­doks, bo – takie mam wra­że­nie – ten spe­cy­ficz­ny sens obra­zo­wo­ści poza widzial­no­ścią jest siłą wyrzu­ca­ją­cą nas (czy­tel­nicz­ki) ze zmy­sło­wo­ści real­ne­go świa­ta. Pra­ca zmysłów/percepcji nie kie­ru­je nas ku mate­rii ukształ­to­wa­nej, zna­nej, codzien­nie i zwy­cza­jo­wo odczu­wa­nej. Wcho­dzisz z nami w inne tory, w inne ścież­ki, na któ­rych musi­my się zanu­rzyć tak­że w poza­zmy­sło­we doświad­cze­nie i uwie­rzyć w to, cze­go nie może­my ani usły­szeć, ani dotknąć. Jak o tym myślisz?

Mnie by się zda­wa­ło, że to jest gra­ni­ca czu­cia i poj­mo­wa­nia, jakaś tran­zy­tyw­na mem­bra­na sta­no­wią­ca ste­row­nik dla odko­do­wa­nia czy­ste­go bodź­ca fizycz­ne­go i prze­two­rze­nia go w dane, prze­pusz­cze­nia go do stre­fy rozu­mie­nia. Albo może da się do tego podejść ina­czej: czę­sto – ale oczy­wi­ście nie zawsze – ope­ru­ję w jakimś zagęsz­cze­niu, któ­re samo w sobie, mam nadzie­ję, prze­cho­wu­je to, co nazy­wa­my odczu­ciem zmy­sło­wym. Sta­ram się uzy­ski­wać ukła­dy języ­ko­we, któ­re da się odbie­rać jako pew­ne kom­pre­sje. Ale jeśli tak, to zna­czy, że zmy­sło­wość dzia­ła, tyle że na innym pozio­mie. Włą­cza się jakaś pod­skór­na syne­ste­zja. Z pew­no­ścią prze­cho­wu­ją się dotyk i dźwięk. Ale może obraz, a cho­ciaż­by bar­wa, bywa­ją dale­ką pochod­ną.

Anna Kału­ża: A czy myślisz, że dalej są aktyw­ne kon­ku­ren­cyj­ne usta­wie­nia mię­dzy obra­za­mi a językiem/mową? To sta­ra opo­zy­cja, któ­ra od cza­su do cza­su jesz­cze pra­cu­je – jed­ni uwa­ża­ją, że na począt­ku było sło­wo, inni – że obraz. Od tego idą zupeł­nie inne linie este­tyk. Cza­sa­mi odno­si­łam wra­że­nie, że nie bar­dzo doga­du­jesz się z obra­za­mi, zwłasz­cza tymi medial­ny­mi. Wiem, że to gru­by podział, bo – zwłasz­cza dziś – obraz jest tak bar­dzo wie­lo­znacz­ny, że za każ­dym razem trze­ba go dookre­ślać, no i jeste­śmy po tych wszyst­kich spek­ta­ku­lar­nych kry­ty­kach wizu­al­no­ści, obra­zu, domi­na­cji wzro­ku. Ale jed­no­cze­śnie zmie­nia się tak­że myśle­nie o języ­ku i komu­ni­ka­cji i ich związ­kach z obra­za­mi.

Te obra­zy, któ­re robią na nas wra­że­nie, któ­re pozo­sta­ją, któ­re sta­ją się „zna­czą­ce” – nigdy nie są tyl­ko i wyłącz­nie efek­tem dzia­ła­nia zmy­sło­wo­ści poję­tej jako obszar oddzie­lo­ny, jako czy­sty fizy­kal­ny bodziec. Za tymi obra­za­mi stoi cała apa­ra­tu­ra kogni­tyw­na, pamię­cio­wa, kul­tu­ro­wa. Dla uprosz­cze­nia – za obra­za­mi stoi wcze­śniej­sza obrób­ka, któ­rej zosta­li­śmy pod­da­ni. Przez co? Moż­na oczy­wi­ście wymie­niać dłu­gie listy, w zależ­no­ści od szko­ły filo­zo­ficz­nej, reli­gij­nej bądź psy­cho­lo­gicz­nej, pod któ­rej jest się wpły­wem. Ale jako poeta, tłu­macz, lite­ra­tu­ro­znaw­ca powiem, że autor tej obrób­ki jest zbio­ro­wy i tek­stu­al­ny. Są nim tek­sty, któ­ry­mi się nasią­kło. Pro­zy w Wido­kach wyma­zach są tu chy­ba dobrym przy­kła­dem. Na przy­kład ta pro­za o prze­my­ka­niu mię­dzy róż­ny­mi frag­men­ta­mi mia­sta, w któ­rej wizu­alia wystę­pu­ją, ale zawsze w związ­ku z całym apa­ra­tem selek­cyj­nym, prze­pu­sto­wym. Wizu­alia wcho­dzą do tego apa­ra­tu już w jakimś sen­sie zapo­śred­ni­czo­ne, ale ten apa­rat jest kolej­nym prze­two­rze­niem – żeby nie było tak, że to przy­ję­cie godzi się bier­nie korzy­stać z wcze­śniej wgra­nej w nas matry­cy i przy­ję­cie kolej­ne­go mate­ria­łu jest bier­ne. Ta matry­ca – ten grunt w nas, na któ­rym moż­li­we jest odko­do­wa­nie wizu­aliów, włą­cze­nie ich – sama zawsze zakła­da nie­kom­plet­ność, a tym samym aktyw­ność, ruch w cza­sie. Tam­ta pro­za z Wido­ków wyma­zów (to się zaczy­na­ło od słów: „Na począt­ku lip­ca wspa­nia­ły, roz­pro­mie­nio­ny dzień”) ma więc też w sobie ele­ment tem­po­ral­ny – sta­ra się wypra­co­wać sta­le aktyw­ny kanał komu­ni­ka­cyj­ny mię­dzy tym, co się umow­nie zwie przy­szło­ścią i prze­szło­ścią. Da się to oma­wiać wid­mon­to­lo­gicz­nie, może psy­cho­logcz­nie. Albo może po pro­stu to jakieś kolej­ne roze­gra­nie „momen­tu Pro­ustow­skie­go”, tyl­ko przy pomo­cy innej tech­no­lo­gii – takiej pro­zy, któ­ra ma wspar­cie w wier­szach.

Zuzan­na Sala: Czas kom­post to kolej­na – po Pokar­mie suwe­re­nie i Wido­kach wyma­zach – książ­ka zaty­tu­ło­wa­na wyra­że­niem skła­da­ją­cym się z rze­czow­ni­ka i epi­te­tu tak­że w for­mie rze­czow­ni­ko­wej (w prze­ci­wień­stwie do bar­dziej kla­sycz­nych kon­struk­cji gra­ma­tycz­nych Domów medio­wych lub Wier­szy orga­nicz­nych). Zasta­na­wia mnie to przej­ście do rze­czow­ni­ka, któ­re wyda­je mi się zamie­rzo­ne, opar­te na kon­kret­nym dąże­niu – być może celu­ją­cym wła­śnie w budo­wa­nie wspo­mnia­nych przez Anię obra­zów-nie-obra­zów (w koń­cu przy­miot­ni­ki upla­stycz­nia­ją nam obraz, a Ty świa­do­mie z nich rezy­gnu­jesz). Wyda­je mi się, że czę­ści mowy są u Cie­bie hie­rar­chi­zo­wa­ne: że przy­miot­ni­ki mniej sobie cenisz (choć rzecz jasna z nich nie rezy­gnu­jesz) niż np. cza­sow­ni­ki i rze­czow­ni­ki (a nawet przy­im­ki). Nie chcę, żeby to zabrzmia­ło zbyt szkol­nie, ale mam ocho­tę Cię o tę hie­rar­chi­za­cję czę­ści mowy pod­py­tać: choć­by o to, czy myślisz o tym gra­ma­tycz­nym podzia­le, gdy piszesz? 

Przy­im­ki lubię. Bywa­ją fiku­śne. Albo spój­ni­ki, szcze­gól­nie takie, któ­re uda­ją rela­cje gra­ma­tycz­ne, albo osła­bia­ją hipo­tak­sę. Cza­sem też bawię się w opusz­cze­nia przy­im­ka lub spój­ni­ka, któ­ry był tam wcze­śniej. Oby­dwie te czę­ści mowy są waż­ne w wier­szu „Wiel­ka Filo­lo­gia”. Ale rze­czy­wi­ście pew­nie w tym tomie stro­nię od gład­kich zdań sil­niej niż tyl­ko przez roz­luź­nie­nie związ­ków zda­nio­wych. Jest chy­ba jakaś ten­den­cja do zagęsz­cze­nia, może nawet ten­den­cja nie­co asce­tycz­na? Wiersz tytu­ło­wy zaczy­na się od takie­go frag­men­tu: „błysk jak opó/ przed pojem­nym zda­niem ogniem/ w makrach doku­men­tu glo­bu”. Ist­nie­je opu­bli­ko­wa­na wcze­śniej­sza wer­sja tego wier­sza, w któ­rej począ­tek był nie­co inny: „dziw­ny strach/ przed pojem­nym zda­niem / ogniem”. Nie jestem w sta­nie tego zin­ter­pre­to­wać, ale sam się zdzi­wi­łem na tę linij­kę, tę jej wcze­śniej­szą wer­sję, i posta­no­wi­łem nie­co z nią popra­co­wać; głów­na myśl jed­nak zosta­ła: opór przed zda­niem. Może być tak, że dla mnie wiersz jest wypad­ko­wą sił od- i do-środ­ko­wych. Te pierw­sze są oczy­wi­ście dys­junk­tyw­ne; dru­gie prze­ciw­nie, będą cią­żyć w kie­run­ku skład­ni. Róż­ne moje wier­sze to róż­ne histo­rie tych napięć. Być może bied­ne przy­miot­ni­ki naj­bar­dziej cier­pią na tych tar­ciach (naj­szyb­ciej się w nich ście­ra­ją?).

Inna moż­li­wość jest taka: w zeszłym roku musia­łem sobie zafun­do­wać potęż­ną por­cję lek­tu­ry wier­szy Rober­ta Lowel­la, w ory­gi­na­le i pol­skim prze­kła­dzie. Ten to sobie przy­miot­ni­ków nie żało­wał! Jechał na nich cały­mi fala­mi. Więc może tro­chę odre­ago­wy­wa­łem.

Ale jesz­cze inna per­spek­ty­wa: przy­miot­ni­ki, przez ogra­ni­cze­nie ich czę­sto­tli­wo­ści, zysku­ją na zna­cze­niu stra­te­gicz­nym (teraz to dopie­ro stwier­dzam) – zwra­cam uwa­gę na koń­ców­kę wier­sza „Szó­sty zmysł” (to jest mój ulu­bio­ny wiersz w tomie), albo, podob­nie, na koń­ców­kę „Wier­sza śro­do­wi­sko­we­go”.

I osta­tecz­nie, moż­na by w tym kon­tek­ście powie­dzieć coś o pro­zach. Te ogra­ni­cze­nia, na któ­re wska­zu­jesz, mogą być wła­śnie ich gene­zą. Pro­zy mogą dzia­łać jak odskocz­nia od tych gra­ma­tycz­nych tarć gra­wi­ta­cyj­nych w kawał­kach zwer­sy­fi­ko­wa­nych.

Anna Kału­ża: A co z pręd­ko­ścią wier­sza i spo­wol­nie­niem cza­su w pro­zach? Two­je wier­sze są jak wiry wod­ne, żeby się z nich wynu­rzyć, trze­ba zejść głę­bo­ko pod zasy­sa­ją­cą siłę wiru, a pro­zy dość spo­koj­nie (leni­wie) roz­cią­ga­ją się/rozlewają w cie­le czy­tel­ni­czek.

Bo pro­zy to już jest ta bar­dziej psy­cho­lo­gicz­nie i feno­me­no­lo­gicz­nie zna­jo­ma, zwy­czaj­na, usta­bi­li­zo­wa­na cza­so­wość. To złu­dze­nie usta­bi­li­zo­wa­nej cza­so­wo­ści, następ­czo­ści nar­ra­cyj­nej. Tutaj jedy­ną zmien­ną jest wła­śnie ta kwe­stia tem­pa, czas pły­nie wol­no lub szyb­ko, jak to w opo­wia­da­niu, ale to jest jak­by narzu­co­ne z góry. Nato­miast wier­sze naru­sza­ją tę domi­na­cję cza­so­wo­ści, ata­ku­ją dyk­tat wymia­ru tem­po­ral­ne­go poję­te­go mecha­ni­stycz­nie. Wier­sze prze­do­sta­ją się do sub­stra­tu, w obrę­bie któ­re­go cza­so­wość jest bar­dziej demo­kra­tycz­nie wtło­czo­nym uczest­ni­kiem rów­na­nia, do któ­re­go nale­żą też masa, ener­gia, pamięć, powrót real­ne­go, roz­pacz, żal, żało­ba, świa­tło, ciem­ność, eufo­ria, eufo­rycz­na afir­ma­cja uczest­nic­twa w tym całym splą­ta­niu, radość pły­ną­ca z tego, że jest się aktyw­nym uczest­ni­kiem apa­ra­tu, któ­rym osta­tecz­nie jest wiersz. Być może w Czas kom­post są pro­zy, któ­re sil­niej naru­sza­ją ten podział.

Zuzan­na Sala: Jed­ną z rze­czy, któ­ra szcze­gól­nie mnie w cza­sie lek­tu­ry zain­try­go­wa­ła, była „uwa­ga o meto­dzie” (znaj­du­ją­ca się w pod­ty­tu­le jed­nej z czę­ści poema­tu „Błąd w legen­dzie (waka­cyj­na przy­go­da)”). Zbu­do­wa­na tam para­le­la mię­dzy momen­tem pra­cy poetyc­kiej a Kar­te­zjań­ską moral­no­ścią tym­cza­so­wą bar­dzo pasu­je mi do Two­jej dro­gi twór­czej: dyna­micz­nej, peł­nej prze­kształ­ceń, nie­sta­ją­cej w miej­scu (a tym bar­dziej nie osia­da­ją­cej na lau­rach). Myślę jed­nak, że wpro­wa­dze­nie kate­go­rii wąt­pli­wo­ści jest tu pew­nym novum. O tzw. „pro­jek­tach” poetyc­kich zwy­kli­śmy myśleć jako o czymś, cze­go autor musi być pewien, by utrzy­mać koniecz­ną myślo­wą dys­cy­pli­nę czy warsz­ta­to­wą kon­se­kwen­cję. Ty nam pod­su­wasz inny trop: poeta jest jak oso­ba prze­bu­do­wu­ją­ca dom, któ­ra musi jed­nak na czas budo­wy zadbać o miesz­ka­nie tym­cza­so­we; naśla­du­je „podróż­nych, któ­rzy, zbłą­kaw­szy się w lesie, nie powin­ni błą­dzić, kołu­jąc to w jed­ną, to w dru­gą stro­nę, ani, tym mniej, zatrzy­my­wać się w miej­scu, ale iść zawsze naj­pro­ściej jak zdo­ła­ją w tym samym kie­run­ku, i nie zmie­niać go dla bła­hych racji, mimo że z począt­ku może sam tyl­ko przy­pa­dek skło­nił ich do jego wybo­ru; za pomo­cą bowiem tego środ­ka, jeśli nie idą ści­śle tam, gdzie pra­gną, doj­dą przy­naj­mniej w koń­cu gdzieś, gdzie praw­do­po­dob­nie będzie im lepiej niż w pośrod­ku lasu”. W któ­rych zatem miej­scach eks­plo­ru­jesz naj­wię­cej wąt­pli­wo­ści? Czy dopro­wa­dzi­ły Cię one ostat­nio do miejsc, któ­rych się nie spo­dzie­wa­łeś?

No to tu mnie masz, z tym Kar­te­zju­szem. On nie był, i chy­ba nie jest, moim sojusz­ni­kiem. To pod­miot zaję­ty zada­niem repre­zen­to­wa­nia świa­ta oraz znaj­do­wa­nia pew­no­ści, punk­tów sta­łych. Zawsze sta­ra­łem się pisać wier­sze w kie­run­ku prze­ciw­nym – wła­śnie w kie­run­ku bada­nia włą­cza­ne­go w sytu­acji rady­kal­nej nie­pew­no­ści, zagu­bie­nia, pozna­wal­no­ści tyleż waż­nej, co utrud­nio­nej. Tam­ten pod­ty­tuł trak­to­wa­łem raczej jako sygnał w kie­run­ku meta­świa­do­mo­ści – wiersz jako bada­nie, jako pewien apa­rat łączą­cy spraw­czo­ści ludz­kie i nie­ludz­kie – musi sobie zda­wać spra­wę ze swo­jej budo­wy. W sumie to chy­ba nie jest u mnie nowe… Ja tam też tro­chę wspo­mi­nam „pro­jek­ty­wi­stów”; nie cho­dzi mi o jakąś ści­słe nawią­za­nia, ale o taką ogól­ną sche­dę po róż­nych Poun­dach, Wil­liam­sach i Olso­nach. W tam­tej tra­dy­cji poja­wił się kie­dyś pomysł „kom­po­zy­cji pro­jek­ty­wi­stycz­nej”, czy też kom­po­zy­cji pola. Więc ja się tym tro­chę tak bawię… ten wiersz seryj­ny jest dosłow­nie o łaże­niu po super­nie­atrak­cyj­nych tury­stycz­nie polach, któ­re jest wyzwa­niem dla wyobraź­ni: zobacz, inni mają te swo­je Kana­ry i Gre­cje, a ty tu gdzieś pod Łeb­czem, w pyle i upa­le. Pokaż, że tu też potra­fisz… I to ma być takie doświad­cze­nie tego pyłu, prze­strze­ni, agry­kul­tu­ry, naszej zależ­no­ści od tak czy siak pro­jek­to­wa­nej mate­rii, od takiej czy sia­kiej inży­nie­rii gene­tycz­nej, od sił tzw. „natu­ry” (któ­rej już nie ma, choć siły pozo­sta­ją, albo wiel­kie masy – może to jesz­cze pozo­sta­je z natu­ry: ogrom­ne pro­ce­sy maso­we, jak gra­wi­ta­cja, świa­tło, na któ­re nie mamy jed­nak wpły­wu) oraz naszych prób wyj­ścia na swo­je w tym gąsz­czu.

Więc cho­ciaż tym tro­pem Kar­te­zjań­skim bym nie szedł (może jed­nak zbyt sła­bo znam Kar­te­zju­sza), to tro­pem wąt­pie­nia, ogól­ne­go scep­ty­cy­zmu, ale scep­ty­cy­zmu sta­no­wią­ce­go kan­wę docie­ka­nia, docie­ka­nia, któ­re zakła­da roz­wią­za­nia, jeśli nawet doraź­ne i tym­cza­so­we –  już jak naj­bar­dziej oczy­wi­ście tak. Nie jestem pewien, czy te meto­dy wąt­pie­nia, czy raczej docie­ka­nia, dopro­wa­dzi­ły mnie w nowe rejo­ny. Sta­ram się pod­su­wać czy­tel­ni­ko­wi ksią­żecz­ki, któ­re nie będą go nudzi­ły. Tutaj, podob­nie jak w Wido­kach wyma­zach, a może nawet w więk­szym stop­niu, liczy­łem na grę wyła­nia­ją­cą się mię­dzy wier­sza­mi i pro­za­mi. To jak­by dwie nie­co inne tech­no­lo­gie; w ich zakre­sie moż­li­we są dwa nie­co odmien­ne gatun­ki przed­mio­tów mate­rial­nych, dwa rodza­je ośrod­ków. Zasko­czy­ły mnie wyła­nia­ją­ce się w spo­sób nie­za­mie­rzo­ny przy­le­ga­nia i echa. Na przy­kład – w cał­kiem nie­za­pla­no­wa­ny spo­sób wyła­nia­ją­cy się temat cza­su jako zja­wi­ska fizycz­ne­go.

Anna Kału­ża: Pozo­sta­jąc jesz­cze przy roz­róż­nia­nych, albo lepiej – dyna­mi­ce i prze­obra­że­niach wypo­wie­dzi arty­stycz­nej, chcia­ła­bym Cię zapy­tać o zna­czą­cy udział nar­ra­cyj­ne­go ele­men­tu w Two­ich ostat­nich książ­kach. Dla mnie naj­bar­dziej oczy­wi­ste jest to, że nar­ra­cja każe Ci ina­czej budo­wać zda­nia, sta­jesz się bar­dziej pokor­ny wobec skład­ni i gra­ma­ty­ki (jak­by zdol­ny do zaak­cep­to­wa­nia sys­te­mu), w for­mach bar­dziej skon­den­so­wa­nych, kom­pak­to­wych czę­sto nie pozwa­lasz zda­niom się osa­dzić w wier­szu. Moż­na tu dopi­sy­wać inne pla­stycz­no­ści. Ale w związ­ku z taką dyna­mi­ką i Two­im prze­ko­na­niem o mate­rial­no­ści wier­sza i jego zda­rze­nio­wo­ści, dzia­niu się, czy mógł­byś powie­dzieć, z cze­go według Cie­bie powstaje/robi się wiersz/wypowiedź języ­ko­wą? Mnie ostat­nio bar­dzo zacie­ka­wi­ło prze­ko­na­nie dada­istów, że wier­sze powsta­ją z liter, że ich pod­sta­wo­wym budul­cem wca­le nie jest zda­nie czy wyraz. Jak to wyglą­da u Cie­bie?

Zacznij­my od nar­ra­cji. Ja nie ufam nar­ra­cjom. Te moje pro­zy to są takie symu­la­cje nar­ra­cji. Ich życie jest moż­li­we tyl­ko mię­dzy wier­sza­mi. Wier­sze wyko­nu­ją tę pra­cę w tle, dostar­cza­ją obwo­dów, oka­blo­wa­nia, przy­go­to­wu­ją pole. Dopie­ro na nim może się poja­wić symu­la­cja nar­ra­cji. Widzę te swo­je pro­zy jako byty wir­tu­al­ne, efe­me­rycz­ne pochod­ne wier­szy, umoż­li­wio­ne przez nie. Mam wra­że­nie, że wiersz, tak jak, ja go rozu­miem, jest two­rem onto­lo­gicz­nie sil­niej­szym, w tym sen­sie, że robi taką robo­tę pod­sta­wo­wą, oddol­ną, maj­ster­ku­je przy rze­czy­wi­sto­ści, uczest­ni­czy w jej pro­jek­to­wa­niu, żeby pro­za miał gdzie zaist­nieć. Cho­ciaż tutaj są też takie pro­zy, któ­re uda­ją nar­ra­cję i wra­ca­ją wła­śnie do tej pra­cy w głę­bo­kim tle, na przy­kład kawa­łek zaczy­na­ją­cy się od słów: „Leża­łem w ciem­nym poko­ju”… To jest taka fan­ta­zja bada­ją­ca warun­ki two­rze­nia i bie­gną­ca gdzieś na gra­ni­cy mate­rii oraz cał­ko­wi­tej abs­trak­cji.

Dla mnie budul­cem wier­sza jest napię­cie powsta­ją­ce mię­dzy tą zaaran­żo­wa­ną kon­struk­cją dźwię­ko­wą, o któ­rej wspo­mnie­li­śmy – kon­struk­cją roz­cią­ga­ją­cą się mię­dzy wer­sem, ukła­dem wer­sów, ukła­dem więk­szych sek­cji wier­sza – a sen­sa­mi, zna­cze­nia­mi, czy poję­cia­mi. To jest też napię­cie powsta­ją­ce przez testo­wa­nie gra­ni­cy języ­ka jako two­rzy­wa – język bie­rze się z komu­ni­ka­cji i inten­cji, a jed­no­cze­śnie jest pla­stycz­ną czę­ścią naszych inte­rak­cji ze śro­do­wi­skiem, współ­two­rzy to śro­do­wi­sko, jest prze­kaź­ni­kiem ener­gii mię­dzy nami, a tym co wokół nas; jest więc ośrod­kiem nie­jed­no­rod­nym: czę­ścio­wo wycho­dzi ku pro­ce­som, któ­re opi­su­ją komu­ni­ka­cję (praw­dzi­wość zdań, seman­ty­ka, słyn­na refe­ren­cyj­ność lub jej rów­nie słyn­ne zawie­sze­nie), a czę­ścio­wo nale­ży do sta­nów nie­wy­mier­nych, afek­tyw­nych i cie­le­snych i tutaj zbli­ża się do sta­nów mate­rii.

Anna Kału­ża: Chcia­ła­bym Cię jesz­cze namó­wić o auto­bio­gra­ficz­no-meta­kry­tycz­ne zwie­rze­nia. Nie cho­dzi mi o to, żebyś pra­co­wał za kry­ty­ków, ale czy mógł­byś spoj­rzeć na swo­je pisa­nie z per­spek­ty­wy cza­su i powie­dzieć o tym, jak zmie­nia­ło się Two­je podej­ście do wier­sza i poezji?  

Być może dało­by się wykre­ślić jakąś ewo­lu­cję, na jed­nym torze meta­kry­tycz­ną, na dru­gim zaś, rów­no­le­głym, este­tycz­ną. W obu przy­pad­kach cho­dzi o trak­to­wa­nie wypo­wie­dzi poetyc­kiej jako przy­glą­da­nie się spo­so­bom odnaj­do­wa­nia się ucie­le­śnio­ne­go pod­mio­tu ludz­kie­go, naj­czę­ściej męskie­go, w mate­rii, przy czym zawsze cho­dzi o odświe­że­nie rela­cji mię­dzy tym, jak rozu­mie­my mate­rię, jak to rozu­mie­nie się zmie­nia, i jakie w związ­ku z tym powsta­ją napię­cia lub prze­pły­wy mię­dzy ośrod­kiem języ­ko­wym i mate­rial­nym. Być może począt­ki dało­by się okre­ślić jako bar­dziej ide­ali­stycz­ne, ale wyda­je mi się że nawet ten począt­ko­wy ide­alizm ewo­lu­ował w kie­run­ku przy­glą­da­nia się, jak sta­ny pod­mio­to­we zale­żą od sytu­acji komu­ni­ka­cyj­nych. Póź­niej da się być może stwier­dzić, że inte­re­so­wa­ła mnie kon­dy­cja tego sztucz­nie wyło­nio­ne­go pod­mio­tu wobec róż­nie poję­tych nad­mia­ru i wie­lo­ści – wie­lo­ści i ogól­no­ści zawar­tej w samym języ­ku, wie­lo­ści rze­czy­wi­sto­ści, któ­re two­rzy­my, a wresz­cie pew­ne­go nad­mia­ru – czy też szu­mu, a nawet nie­bez­piecz­nej intru­zyw­no­ści, zabor­czo­ści – przy­cho­dzą­ce­go do nas z bar­dzo zwy­czaj­nie poję­te­go zewnę­trza. Na tym obsza­rze zaczę­ło mnie w pew­nym momen­cie nur­to­wać zja­wi­sko psy­cho­po­li­ty­ki. Powiedz­my ogól­nie, że cho­dzi tu o nasy­ce­nia komu­ni­ka­tu przy­cho­dzą­ce­go z zewnątrz tre­ścią sta­no­wią­cą pew­ne obcią­że­nie psy­chicz­ne, a być może tre­ścią, któ­ra jest już tak zapro­jek­to­wa­na, żeby tym obcią­że­niem być. Póź­niej­sza faza łączy chy­ba te dwa kie­run­ki: bada­nie prze­pły­wów mię­dzy języ­ko­wo­ścią a mate­rią w powią­za­niu ze zja­wi­ska­mi czy sta­na­mi psy­cho­po­li­tycz­ny­mi. Naj­sil­niej­szy tego wyraz, jak uwa­żam, znaj­du­je się w Pokarm suwe­ren. To jest sza­leń­cza książ­ka, któ­rej kom­plet­nie nie rozu­mia­łem, kie­dy powsta­wa­ła. Dziś uwa­żam, że pra­co­wa­łem w niej z takim nie­uświa­do­mio­nym pyta­niem: czy da się w świat mate­rial­ny wtło­czyć sta­ny typo­we dla mode­li psy­cho­lo­gicz­nych? Czy mate­ria ma swo­ją poli­tycz­ną pod­świa­do­mość, czy mate­ria ma swo­je „real­ne”? Jeśli tak – to jak to zro­bić, żeby wiersz prze­my­cił się w te rejo­ny? Nie jest przy­pad­kiem, że tam­ten ton powsta­wał w okre­sie pol­skiej prze­mia­ny poli­tycz­nej. W każ­dym razie, jeśli ktoś mi powie, że ucie­kam od poli­ty­ki, to odsy­łam do tam­te­go tomu. Następ­ny tom, Nawo­ra­dio­wa, był pró­bą prze­or­ga­ni­zo­wa­nia zaso­bów pod­mio­tu w obrę­bie nad­mia­ru róż­nie poję­te­go zewnę­trza. Wido­ki wyma­zy wpro­wa­dzi­ły albo ugrun­to­wa­ły wcze­śniej obec­ną grę z widzial­no­ścią, o któ­rej wspo­mnia­łaś. Z poprzed­nich tomów, przede wszyst­kim Nawo­ra­dio­wej, zacho­wu­je się w Wido­kach… namysł nad sta­na­mi pod­mio­to­wy­mi w obrę­bie gwał­tow­nie ewo­lu­ują­ce­go rozu­mie­nia mate­rii. Poja­wia się myśl o pod­mio­to­wo­ści odna­wial­nej (taka pod­mio­to­wa eko­lo­gia), co jest może jakąś póź­ną for­mą tej wcze­snej myśli o wier­szu jako orga­ni­zmie mówią­cym. Wspo­mniał­bym też o dołą­cza­ją­cym do tych zja­wisk wąt­ku psy­cho-teo­lo­gicz­nym lub też psy­cho-post-seku­lar­nym. To jest zło­żo­na spra­wa, ale moż­na tu powie­dzieć, że wią­że się ona z pyta­niem o to, czy do mate­rii przy­na­le­ży­my cał­ko­wi­cie, czy jed­nak nie chce­my zacho­wać napię­cia mię­dzy tym czymś, czym być może, ewen­tu­al­nie, jeste­śmy, a wła­śnie mate­rią. Ja chcę zacho­wać to napię­cie. Tyl­ko dopo­wiem, że ja ten post-seku­la­ryzm uwa­żam za skład­nik koniecz­ny pisa­nia wier­szy. Zacho­wu­ję go jako ostat­nią linię obro­ny przed wpi­sa­niem nas w potwor­ność nad­cho­dzą­cej algo­ryt­micz­nej Jed­ni. Mój wiersz do niej nie nale­ży, tak samo, jak nie do koń­ca nale­ży do Jed­ni mate­rial­nej sub­stan­cji. Więc badam to napię­cie – i o tym, z mojej per­spek­ty­wy, jest Czas kom­post.

Zuzan­na Sala: W kon­tek­ście tego, co powie­dzia­łeś, chcia­ła­bym Cię jesz­cze zapy­tać o Twój sto­su­nek do jed­nost­ki. Mam bowiem wra­że­nie, że jest on nie­jed­no­znacz­ny: psy­cho­po­li­ty­ka to coś, co osta­tecz­nie ma punkt doj­ścia w wybo­rach jed­nost­ki, ale to nie o jed­nost­kę się w niej roz­cho­dzi. W tomie gdzie­nie­gdzie pole­mi­zu­jesz z poję­ciem wspól­no­ty (np. w kon­tek­ście kate­go­rii naro­du), z kolei w pierw­szej pro­zie zamiesz­czo­nej w Czasie kom­po­ście docho­dzi do swo­iste­go prze­mie­sza­nia: indy­wi­du­al­na obse­sja (na punk­cie dro­gich zegar­ków) zaczy­na migro­wać mię­dzy boha­te­ra­mi (od przy­ja­cie­la po mówią­ce­go). Mam wra­że­nie, że jed­nost­ka scho­dzi na dru­gi plan: nie­waż­ne kto, ale waż­ne co (robi). Jestem cie­ka­wa, czy byś się z tym zgo­dził lub spro­ble­ma­ty­zo­wał tę kwe­stię w jesz­cze inny spo­sób?

Faj­nie to wychwy­ci­łaś, tę płyn­ność. Pew­nie na niej mi wła­śnie naj­bar­dziej zale­ża­ło. Jeśli psy­cho­po­li­ty­ka, w jed­nym przy­naj­mniej z moż­li­wych ujęć, jest pró­bą mani­pu­la­cji w ska­li całej popu­la­cji (a więc for­mą bio-poli­ty­ki?), to zada­niem jed­nost­ki, któ­ra chce pozo­stać jed­nost­ką, jest wytwo­rze­nie jakiś mecha­ni­zmów obron­nych; jeśli cały czas dzia­ła­ją na nas bodź­ce roz­pusz­cza­ją­ce naszą jed­nost­ko­wość, to tę jed­nost­ko­wość war­to jed­nak pod­trzy­my­wać. Dla­cze­go? Bo żyje­my i umie­ra­my jako jed­nost­ki. I w ten spo­sób two­rzy­my sens – nada­je­my sens całej tej histo­rii przy­god­no­ści psy­cho-mate­rial­nych, z któ­rej absur­dal­nie się wzię­li­śmy. Po to jest czy­ta­nio-pisa­nie. Poza tym, uwa­żam, że wspól­no­ty poli­tycz­ne mają się lepiej, jeśli w ich obrę­bie znaj­du­ją się jed­nost­ki zdol­ne nie tyl­ko do pod­trzy­my­wa­nia poglą­dów i prze­ko­nań, ale do ich ana­li­zy, a nawet zmia­ny. Ina­czej wszyst­ko jest już tyl­ko atra­pą i pro­pa­gan­dą. Wyda­je mi się, że kate­go­ria naro­du tra­ci tę ela­stycz­ność. Więc może jest tak, w tej pro­zie, że tam cho­dzi o uchwy­ce­nie tych pły­wów? A może przy tym uchwy­ce­nie swo­jej osob­no­ści? Z kogo i cze­go skła­da się ten mówią­cy i czy ma szan­sę na uzy­ska­nie spraw­czo­ści wśród tych pły­wów? Albo cho­ciaż szan­sę na wgląd w te pro­ce­sy prze­le­wo­we – to już by było coś.

O autorach i autorkach

Anna Kałuża

Urodzona w 1977 roku. Krytyczka literacka. Pracownik Zakładu Literatury Współczesnej Uniwersytetu Śląskiego. Mieszka w Jaworznie.

Kacper Bartczak

Ur. w 1972 roku. Poeta, krytyk, tłumacz poezji, amerykanista. Wydał kilka tomów poetyckich, m.in. Wiersze organiczne (2015), za które był nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius oraz Nagrody Literackiej Nike, Pokarm suweren (2017), a także zbiór Naworadiowa (2019). Autor monografii o Johnie Ashberym (2006) oraz zbioru esejów o poezji i teorii Świat nie scalony (2009), za który otrzymał Nagrodę „Literatury na Świecie”. Tłumaczył wiersze Johna Ashbery’ego, Rae Armantrout, Charlesa Bernsteina i Petera Gizziego. Stypendysta Fundacji Fulbrighta (dwukrotny) i Fundacji im. T. Kościuszki. Wykłada literaturę amerykańską na Uniwersytecie Łódzkim. Mieszka w Łodzi.

Zuzanna Sala

Ur. 1994, doktorantka Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w ramach programu literaturoznawstwo. Wiceredaktorka naczelna kwartalnika literackiego „KONTENT”, kieruje wydawnictwem poetyckim o tej samej nazwie. Publikowała teksty krytyczne m.in. w „Czasie Kultury”, „Odrze”, „Stonerze Polskim”, „Nowej Dekadzie Krakowskiej” czy „Wakacie”. Pochodzi z Bierutowa.

Powiązania