wywiady / o książce

Bezsilność i drżenie

Adam Kaczanowski

Jakub Skurtys

Rozmowa Jakuba Skurtysa z Adamem Kaczanowskim, towarzysząca premierze książki Utrata, która zostanie wydana w Biurze Literackim 22 lutego 2021 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Ada­mie, to może być tro­chę dziw­na roz­mo­wa, bo prze­cież nie­daw­no roz­ma­wia­li­śmy o Two­im poprzed­nim zbio­rze opo­wia­dań we Wro­cła­wiu, a już zupeł­nie ostat­nio o Spi­sie tre­ści, któ­ry napi­sa­li­ście z Pio­trem Janic­kim. Dzi­siaj mamy oka­zję pomó­wić tro­chę o Two­jej nowej powie­ści Utra­ta, a tro­chę o życiu, świe­cie i lite­ra­tu­rze, bo Utra­ta to dobry pre­tekst do takich roz­mów. Ale naj­pierw rzecz, od któ­rej się wszyst­ko zaczy­na, czy­li tytu­ły. Kie­dy myślę „utra­ta”, to koja­rzy mi się lite­rac­ko tyl­ko jed­no: Iwasz­kie­wicz. Ale u Cie­bie nie ma wycie­czek w tę stro­nę. Jest za to figu­ra „utra­ty” roz­gry­wa­na na róż­ne spo­so­by, przy­bie­ra­ją­ca róż­ne posta­cie, od tej naj­bar­dziej pod­sta­wo­wej i komicz­nej: Rober­ta, któ­ry marzy, że mógł­by się tak nazy­wać.

Rze­czy­wi­ście, Iwasz­kie­wi­cza tam nie ma, przy­naj­mniej nie wszedł tam moimi drzwia­mi. Jeśli cho­dzi o samo tytu­ło­we poję­cie „utar­ty”, to dla mnie naj­waż­niej­szy frag­ment mówią­cy „o co auto­ro­wi cho­dzi­ło” to ten, w któ­rym utar­ta poja­wia się po raz pierw­szy. Robert dosta­je zada­nie – bada­nym ludziom nazwa pew­ne­go leku (nie wie­my jaka) sko­ja­rzy­ła się z utra­tą. On ma spra­wić, żeby to było sko­ja­rze­nie pozy­tyw­ne, takie, któ­re ten lek sprze­da. Jego zada­niem jest więc jak naj­lep­sze sprze­da­nie „utra­ty”. I potem Robert wpa­da na pomysł, że tak chciał­by się sam nazy­wać (nie zna­my jego praw­dzi­we­go nazwi­ska, tak jak nie zna­my nazwy leku).

Ten pierw­szy frag­ment, o któ­rym mówisz, wszedł już w skład zbio­ru opo­wia­dań Cze­go boją się rodzi­ce, a sama powieść jest zło­żo­na wła­śnie z takich „blo­ków”. Zasta­na­wiam się więc, czy te histo­rie funk­cjo­no­wa­ły lub mia­ły funk­cjo­no­wać oddziel­nie, czy od począt­ku myśla­łeś o powie­ści, o pocią­gnię­ciu losów tych boha­te­rów i ogra­niu ich wokół tytu­ło­wej „utra­ty”?

Daw­no, pew­nie z pięć lat temu, zaczą­łem pisać powieść. Styl, któ­ry sobie narzu­ci­łem, był dla mnie bar­dzo wyma­ga­ją­cy – bar­dzo skon­den­so­wa­ne, krót­kie aka­pi­ty, któ­re trud­no roz­cią­gnąć do roz­mia­rów spój­nej i nie­tra­cą­cej uwa­gi czy­tel­ni­ka dłuż­szej pro­zy. Następ­nie prze­stra­szy­łem się, że nie udźwi­gnę tego, zatrzy­ma­łem się na pierw­szym roz­dzia­le, któ­ry mógł funk­cjo­no­wać samo­dziel­nie. No i tra­fił do zbio­ru Cze­go boją się rodzi­ce. A potem prze­my­śla­łem wszyst­ko, uzna­łem, że podo­łam i wró­ci­łem do robo­ty nad powie­ścią.

Sytu­acja Rober­ta jest tro­chę jak nasza teraz – dosta­je coś, co trud­no sprze­dać, co koja­rzy się raczej z wysił­kiem, nega­tyw­nie (zupeł­nie jak powieść eks­pe­ry­men­tal­na współ­cze­sne­mu czy­tel­ni­ko­wi) i musi tak nawy­wi­jać, żeby sprze­dać to jako coś miłe­go, jak nasza roz­mo­wa, któ­ra zachę­ci czy­tel­ni­ka do lek­tu­ry Utra­ty. Robert jest jed­nak mistrzem takich sztu­czek, więc na pew­no by mu się uda­ło. Myślisz, że powin­ni­śmy się od nie­go uczyć mar­ke­tin­gu lite­rac­kie­go?

Wyda­je mi się, że to nie jest powieść, któ­rą trud­no się czy­ta. Raczej szyb­ko i chy­ba płyn­nie. To nie jest eks­pe­ry­ment taki z gru­bej rury, że nie wia­do­mo, kto mówi, co mówi i o co cho­dzi. Nato­miast to jest powieść, któ­rą ma się trud­no prze­żyć. Utra­tama pod­ska­ku­jąc, śpie­wa­jąc i opo­wia­da­jąc dow­ci­py, trzy­ma­jąc czy­tel­ni­ka za rękę, dopro­wa­dzić go na skraj prze­pa­ści. No i to trud­niej już sprze­dać, fakt. Oczy­wi­ście, Robert sobie by z tym pew­nie pora­dził.

To ostat­nie dwa zda­nia wypi­ka­my. Ja się śmia­łem, nawet tro­chę popła­ki­wa­łem, więc były emo­cje. Nawet nie­któ­re frag­men­ty musia­łem prze­czy­tać na głos. Robert pew­nie pora­dził­by sobie też z tym, żeby nie spo­ilo­wać fabu­ły czy­tel­ni­kom, a my musi­my tak tro­chę na oko­ło. Boha­te­rów jest tro­je: Robert, jego żona Ali­cja i ich córecz­ka Mika. Każ­de z nich dosta­je w książ­ce osob­ną część z nar­ra­to­rem trze­cio­oso­bo­wym, ale bli­skim ich świa­do­mo­ści. Losy Rober­ta i Ali­cji dzie­ją się mniej wię­cej rów­no­le­gle, a histo­ria Miki ma chy­ba miej­sce zaraz po wyda­rze­niach z życia rodzi­ców. Skąd pomysł na taką witra­żo­wą, trój­dziel­ną kom­po­zy­cję? Żeby poka­zać głę­biej psy­cho­lo­gię posta­ci? Żeby bar­dziej pomę­czyć czy­tel­ni­ka i wywo­łać w nim poczu­cie arbi­tral­no­ści wszyst­kie­go (wszak kie­dyś okre­śli­łeś sie­bie mia­nem „empa­tycz­ne­go sady­sty”)? 

Żeby poka­zać, że nic nie jest pro­ste. Żeby nie zatrzy­my­wać się na pozio­mie jed­nej per­spek­ty­wy i jed­nej histo­rii. Żeby nie wejść w prze­gród­kę kolej­nej opo­wie­ści o trau­mie, np. dziec­ka.

To chy­ba się uda­ło, bo nawet mi przez myśl nie prze­szło, żeby czy­tać tę książ­kę jako opo­wieść o trau­mie. Prze­ciw­nie: pomy­śla­łem, że jest to powieść o alie­na­cji, i to nie takiej psy­cho­lo­gicz­nej, że czu­je­my się samot­ni, tyl­ko tej kla­sycz­nie mark­sow­skiej – o tym, jak sta­je­my się pro­duk­ta­mi lub funk­cja­mi tych pro­duk­tów, aż wszyst­ko szlak tra­fia (a na pod­sta­wo­wym pozio­mie doty­czy to nawet dzie­ci).

Cho­dzi mi o to, że nie chcia­łem napi­sać książ­ki w typie: opo­wieść o dzie­ciń­stwie z per­spek­ty­wy dziec­ka. Albo: opo­wieść o związ­ku z per­spek­ty­wy tyl­ko kobie­ty. Chcia­łem poka­zać wszyst­kie trzy świa­ty. I tak, jest to opo­wieść o alie­na­cji. I o pew­nej bez­sil­no­ści – i to ludzi, któ­rych w pierw­szym odru­chu nie wrzu­cił­byś do kate­go­rii „bez­sil­ni”.

I to wła­śnie nazy­wam eks­pe­ry­men­tal­no­ścią tej książ­ki – ście­ra­nie się per­spek­tyw, dopeł­nia­nie jed­nej histo­rii dru­gą, i nie wiem wła­ści­wie, czy wyni­ka z tego więk­szy auten­tyzm, czy prze­ciw­nie: poczu­cie, że mamy zno­wu do czy­nie­nia z figur­ka­mi, z lal­ka­mi w dom­ku dla Bar­bie, co aku­rat jest bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ną figu­rą Two­je­go pisa­nia w ogó­le. 

Jesz­cze koń­cząc tę kwe­stię eks­pe­ry­men­tal­no­ści (lub nie). Sam zabieg pisa­nia z kil­ku per­spek­tyw nie jest niczym nowym, wystar­czy wspo­mnieć Kwar­tet alek­san­dryj­ski Lawrence’a Dur­rel­la. To jest narzę­dzie, któ­re od wie­lu lat leży na sto­le. Ja w ogó­le nie mam, przy­naj­mniej na pozio­mie for­mal­nych zabie­gów, inne­go wra­że­nia, niż to, że korzy­stam z narzę­dzi pro­za­tor­skich, któ­re są ogól­no­do­stęp­ne. I nie szu­kam for­my na siłę, nigdy nie zaczy­nam pisa­nia od wymy­śla­nia for­my, zawsze od tre­ści.

A jed­nak sama for­ma jest dla tej histo­rii klu­czo­wa, więc sko­ro było o tych lal­kach i auten­tycz­no­ści, to zapy­tam o sztucz­ność (rów­nież jako pew­ną kon­wen­cję lite­rac­ką albo figu­rę este­tycz­ną). Na ile pisa­łeś histo­rię o ludziach, a na ile o mane­ki­nach? Albo: na ile – Two­im zda­niem, bo ja mam tu swo­ją inter­pre­ta­cję – Utra­ta jest o świe­cie, w któ­rym żyje­my, a na ile o wiel­kiej, pla­sti­ko­wej pod­ró­bie rze­czy­wi­sto­ści, takiej sfal­sy­fi­ko­wa­nej, jak z Tru­man Show i tyl­ko boha­te­ro­wie tego nie widzą? 

Kate­go­ria sztucz­no­ści – no to dla mnie pięk­ne pyta­nie. Kie­dyś pro­wa­dzi­łem takie­go obraz­ko­we­go blo­ga, powieść w obraz­kach, nazy­wał się Moje życie jest praw­dzi­we (https://mojezyciejestprawdziwe.tumblr.com). To były usta­wia­ne zdję­cia z lal­ka­mi i inny­mi figur­ka­mi, zabaw­ka­mi. Bo widzisz, dla mnie nie ma cze­goś takie­go, jak „sztucz­ne”. Bo co by to mia­ło być? Jak coś jest, to jest i koniec, krop­ka. Co niby mia­ło­by decy­do­wać o tym, że coś jest auten­tycz­ne, a coś sztucz­ne? Róż­no­rod­ność świa­ta jest tak wiel­ka, że wła­ści­wie znaj­dziesz tam każ­de­go i każ­dą sytu­ację. Czło­wiek upo­dab­nia­ją­cy się przy pomo­cy zabie­gów chi­rur­gii pla­stycz­nej do lal­ki – jest? Jest i to nie­je­den. Jest sztucz­ny? A niby dla­cze­go to ma być sztucz­ne? To pierw­sza war­stwa odpo­wie­dzi na pyta­nie o sztucz­ność.

Dru­ga war­stwa. Sztucz­ność, jasne, lite­ra­tu­ra jest w pew­nym sen­sie „sztucz­na”, ale cała, rów­no – repor­taż, wywiad czy tzw. fik­cja lite­rac­ka. Sztucz­na o tyle, że sta­no­wi odręb­ny świat, stwo­rzo­ny przez pisa­rza.

Trze­cia war­stwa. Dla mnie naj­za­baw­niej­sza. Bo w sumie uwa­żam np. roz­wa­ża­nia recen­zen­tów, czy jakiś boha­ter jest „praw­dzi­wy”, czy „sztucz­ny”, za wyjąt­ko­wo zabaw­ne i mówię to ze swo­je­go „auten­tycz­ne­go” doświad­cze­nia. Zda­rza­ło mi się w pro­zie cza­sa­mi pra­wie sło­wo w sło­wo cyto­wać rze­czy­wi­stość, np. dia­lo­gi czy zacho­wa­nia robot­ni­ków, któ­rych byłem świad­kiem, a nawet uczest­ni­kiem. I ktoś już wymą­drzał się, że oni są papie­ro­wi. Jak ktoś może zało­żyć, że ist­nie­je np. fra­za, któ­rej jakiś czło­wiek (auten­tycz­ny) by nie wypo­wie­dział? Jeden z tych pra­wie ośmiu miliar­dów? Serio? Wszy­scy robot­ni­cy mówią tak samo? Z kolei w moim życiu jest wie­le wyda­rzeń, któ­re wyglą­da­ły­by w pro­zie na ustaw­kę. Kie­dyś do pocią­gu, któ­rym jako dwu­na­sto­la­tek jecha­łem na waka­cje z kochan­ką moje­go ojca, do nasze­go prze­dzia­łu, wsia­dła moja mat­ka, z któ­rą od lat nie utrzy­my­wa­łem kon­tak­tu. Wyglą­da na total­nie sztucz­ną, fabu­lar­ną ustaw­kę, praw­da?

Niby tak, ale zale­ży też, komu i jak to opo­wia­dasz. Bo albo masz w życiu pecha do nie­zwy­kłych zbie­gów oko­licz­no­ści i trze­ba by nad tym zapła­kać, albo natu­ral­nie (szó­sty zmysł!) wyła­pu­jesz te fil­mo­we gotow­ce ze świa­ta jako istot­ne do zapa­mię­ta­nia i nar­ra­cyj­nie pro­duk­tyw­ne.

Powiem Ci jak to jest z tą sztucz­no­ścią czy auten­ty­zmem w Utra­cie. Pisząc, nie tyl­ko Utra­tę, pro­zę w ogó­le, bazu­ję na swo­ich obser­wa­cjach i doświad­cze­niach. Budu­ję świat książ­ki ze swo­je­go świa­ta, ale oczy­wi­ście nie dosłow­nie, ani tro­chę nie jest to „auten­tycz­ny” pamięt­ni­czek. Powiedz­my, postać pię­cio­lat­ki. Jestem ojcem, moja cór­ka ma w tej chwi­li dzie­więć lat. Obser­wu­jąc ją i jej kole­żan­ki, mogłem nauczyć się, jak wyglą­da ich świat, ich per­spek­ty­wa. Ale nie zna­czy to, że opi­su­ję swo­ją cór­kę albo jakąś inną „praw­dzi­wą” dziew­czyn­kę. Cytu­jąc wyryw­ki rze­czy­wi­sto­ści, two­rzę zupeł­nie nową rze­czy­wi­stość. Spró­bu­ję jesz­cze bar­dziej dosłow­nie: Rober­ta obar­czy­łem dwo­ma, trze­ma moimi „praw­dzi­wy­mi” wspo­mnie­nia­mi. Z moje­go życia jest wzię­ta histo­ria z mat­ką poka­zu­ją­cą mi pier­si po to, żebym lepiej je nary­so­wał – bo nakry­ła mnie na ryso­wa­niu nagich kobiet, scho­wa­ne­go pod sto­łem i uzna­ła, że malo­wa­ne prze­ze mnie pier­si wycho­dzą zbyt pła­sko. Zdję­ła bluz­kę i poka­za­ła mi je.

A histo­ria z deka­pi­ta­cją zaba­wek? Pytam, bo w podob­nym cza­sie napi­sa­łeś wiersz, o któ­ry pro­si­łem na potrze­by tek­stu o plu­sza­kach, i po lek­tu­rze Utra­ty zaczą­łem się zasta­na­wiać, czy tego wier­sza nie napi­sał cza­sem Robert…

Tak, razem z kuzy­nem pozba­wi­łem głów wszyst­kie swo­je zabaw­ki. To było wspa­nia­łe popo­łu­dnie. Trze­cie wspo­mnie­nie, któ­re sprze­da­łem Rober­to­wi – nagi taniec w ogro­dzie z o rok młod­szym sąsia­dem i obi­ja­nie go kij­kiem. Ale te trzy przy­kła­dy nie świad­czą o tym, że napi­sa­łem powieść o sobie. To taki sam mecha­nizm, jak w Łow­cy andro­idów. To są praw­dzi­we wspo­mnie­nia wsz­cze­pio­ne komuś inne­mu.

Więc zno­wu andro­idy, mane­ki­ny, lal­ki.

Tak, ale andro­id jest tak samo praw­dzi­wy jak jego twór­ca. Albo tak samo sztucz­ny.

Ta Two­ja opo­wieść o Rober­cie i Ada­mie wytrą­ci­ła mi z ręki takie faj­nie, nie­zręcz­ne pyta­nie: czy kie­dy Robert prze­glą­da się w lustrze w pierw­szych sce­nach, fan­ta­zju­jąc o zmia­nie nazwi­ska i o fil­mie, któ­ry nakrę­ci, widzi Ada­ma? Czy raczej Adam w Rober­cie zde­po­no­wał wła­sne lęki i poczu­cie bez­sil­no­ści – pra­cow­ni­ka, ojca, męża? Ale w takim razie go nie zadam…

Zadaj!

Dobra, zada­ne! 

W tym dokład­nie momen­cie – przed lustrem – zupeł­nie nie. To zna­czy – nigdy nie przy­szło mi do gło­wy nakrę­ce­nie takie­go fil­mu. Przy­szedł mi do gło­wy nato­miast taki boha­ter, któ­re­mu coś takie­go przy­szło­by do gło­wy. Nato­miast – czy Adam zde­po­no­wał w Rober­cie wła­sne lęki i poczu­cie bez­sil­no­ści? Tak, cho­ciaż nie wiem, czy w tej war­stwie, o któ­rą może Ci cho­dzić. Lęk, że np. mikro­świat mojej rodzi­ny, moje­go związ­ku, się roz­pad­nie, że nie będzie­my w sta­nie, ja lub moja żona, dalej go utrzy­mać, jak naj­bar­dziej. Na takim pozio­mie ogól­no­ści, jak naj­bar­dziej. Ale już np. na pozio­mie pro­ble­mów, jakie mamy ze sobą, my – ja, moja żona – nie. Nasze życia są inne, zma­ga­my się z inny­mi pro­ble­ma­mi. Z poczu­ciem bez­sil­no­ści jest podob­nie.

Ale to poczu­cie bez­sil­no­ści i wra­że­nie, że nasze mikro­świa­ty mogą się w każ­dej chwi­li roz­paść, chy­ba jest nam wszyst­kim w real­nym kapi­ta­li­zmie wspól­ne w jakimś stop­niu. W trak­cie lek­tu­ry nie­ustan­nie towa­rzy­szy­ło mi prze­ko­na­nie, że to wszyst­ko „wisi na wło­sku” (nie tyl­ko nasze mikro­świa­ty, ale w ogó­le cały ten porzą­dek, z jego kon­sump­cją, pro­duk­cją i repro­duk­cją). I teraz wyciecz­ka do książ­ki: Robert, ukła­da­jąc stra­te­gię mar­ke­tin­go­wą jed­ne­go z legen­dar­nych maga­zy­nów ero­tycz­nych, sta­wia na trzy sło­wa: Szcze­rość, Mastur­ba­cja, Eman­cy­pa­cja. O mastur­ba­cji nie będzie­my (bo już było o pier­siach mat­ki, więc daruj­my sobie), o szcze­ro­ści było dużo i kon­kret­nie, to teraz dwa sło­wa o eman­cy­pa­cji. Losy naszych boha­te­rów to tro­chę taka tra­gi­far­sa, są komicz­ne, ale jed­nak dołu­ją. Czy te posta­cie dało­by się ura­to­wać i co musia­ło­by się zmie­nić? Czy dało­by się ura­to­wać je przed nimi samy­mi albo przed świa­tem, w któ­rym utknę­ły?

Patrz, a ja aku­rat uwa­żam, że mastur­ba­cja jest dość klu­czo­wa. I nie przez swo­ją fizjo­lo­gicz­ność – ona jest jed­nym z symp­to­mów tej alie­na­cji, o któ­rej już była tutaj mowa. Jest bez­sil­na i przy­jem­na rów­no­cze­śnie. Jest dokład­nie tym, o co cho­dzi mi w Utra­cie.

Dobra, ma być eman­cy­pa­cja i ratu­nek dla boha­te­rów. Przede wszyst­kim trze­ba by zapy­tać, co było­by ratun­kiem. Bo tak napraw­dę i Robert, i Ali­cja sta­ra­ją się ura­to­wać. I moż­na nawet przy­jąć per­spek­ty­wę, że im się to uda­je. Robert wra­ca do swo­jej „kry­jów­ki”, wyma­zu­jąc wszyst­ko, przed czym chce uciec. Ali­cja w ostat­nich aka­pi­tach swo­jej czę­ści docho­dzi do punk­tu, któ­ry wyda­je jej się ratun­kiem w aka­pi­tach pierw­szych. Tyl­ko, że… no dobra, zaraz tak zaspo­ilu­ję, jak już tu nie wypa­da. Odpo­wiem ina­czej – wie­rzę w dwie życio­we moż­li­wo­ści: albo grasz na remis, albo grasz na zwy­cię­stwo i wte­dy prze­gry­wasz.

W XVI wie­ku, zanim ona­nizm prze­jął całe nasze słow­nic­two mastur­ba­cyj­ne, było takie pięk­ne okre­śle­nie mastur­bu­ją­ce­go się męż­czy­zny – dzier­ży­koń­ca. Wyko­rzy­stam więc tę fał­szy­wą ety­mo­lo­gię, żeby tego koń­ca nie odwle­kać, jak­kol­wiek było­by to przy­jem­ne (a przy­jem­ność to bar­dzo waż­ny pro­blem Utra­ty, jej powszech­ność jako pewien ersatz bez­sen­su życia). W nawią­za­niu do Two­jej – chy­ba ulu­bio­nej – puen­ty: lepiej lękli­we grać na remis, czy zawie­rzyć mocy i pięk­nie prze­grać?

Ja tego nie wiem.

A ja się tego oba­wia­łem. I tak wła­śnie wyglą­da ta prze­paść, nad któ­rą tań­czą Robert i Ali­cja, a przez nich rów­nież Mika. Ale o tym w samej książ­ce. Dzię­ki za roz­mo­wę!

O autorach i autorkach

Adam Kaczanowski

ur. się w 1976 r. Raczej pisarz, trochę performer. Człowiek-małpa, Calineczka, klaun, laureat Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius, nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia. Autor dziesięciu książek z wierszami i czterech z prozą. Poznaniak, mieszka w Warszawie.

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Powiązania