wywiady / o pisaniu

Blisko intymnego świata

Joanna Mueller

Karolina Sałdecka

Rozmowa Karoliny Sałdeckiej z Joanną Mueller.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Karo­li­na Sał­dec­ka: Zacznij­my od nowe­go zbio­ru wier­szy. Co zade­cy­do­wa­ło o osta­tecz­nym kształ­cie inti­ma thu­le? Skąd pomysł tytu­łu oraz struk­tu­ry książ­ki?

Joan­na Muel­ler: Tytuł był przed struk­tu­rą i przed więk­szo­ścią wier­szy z tej książ­ki. Inti­ma thu­le – tak nazy­wał się mój blog, któ­ry miał być – jak to zwy­kle blo­gi – taką intym­ną wyspą do zapi­sy­wa­nia olśnień codzien­no­ści. Zapał blo­go­wy szyb­ko jed­nak wygasł, a olśnie­nia zapi­sy­wa­ły się w wier­szach, któ­re zaczę­łam gro­ma­dzić pod szyl­dem inti­ma thu­le. Już wte­dy wie­dzia­łam, że książ­ka będzie wobec tytu­łu tro­chę prze­kor­na – bo owszem, znaj­dą się w niej (tak prze­czu­wa­łam) wier­sze bar­dzo pry­wat­ne, oso­bi­ste, ale też (tak chcia­łam) będzie w niej spo­ro tek­stów wyra­sta­ją­cych ze sfe­ry publicz­nej, z doświad­cze­nia życia w róż­nych wspól­no­tach spo­łecz­nych, a nie tyl­ko w swo­im intym­nym azy­lu. Chcia­łam spraw­dzić, jak „pry­wat­ne” pró­bu­je się – sty­ka, spo­ty­ka, ale też zma­ga się, wal­czy – z „publicz­nym” – i mam nadzie­ję, że w jakimś stop­niu mi się to uda­ło.

Kon­struk­cja książ­ki wykry­sta­li­zo­wa­ła się nie­co póź­niej. Naj­pierw „zama­ja­czy­ła” – pod wpły­wem lek­tu­ry Twier­dzy wewnętrz­nej Tere­sy z Ávi­la – a potem już zawład­nę­ła wier­sza­mi z pre­cy­zją tabli­cy Men­de­le­je­wa, w któ­rej nawet nie­od­kry­te jesz­cze pier­wiast­ki mają już swo­je kon­kret­ne miej­sce i jasno okre­ślo­ne wła­ści­wo­ści. Wie­dzia­łam, że chcę, aby moja książ­ka sta­ła się „twier­dzą wewnętrz­ną” i żeby – jak u świę­tej Tere­sy – skła­da­ła się z sied­miu kom­nat. Nie wie­dzia­łam jesz­cze, jakie to będą poko­je, ale powsta­wa­ły kolej­ne wier­sze i one w natu­ral­ny spo­sób gru­po­wa­ły się w „skryp­to­rium”, „dormi­to­rium”, „gine­ceum” itd. W efek­cie w tomi­ku zna­la­zło się sie­dem „miesz­kań” liczą­cych po pięć wier­szy (bar­dzo mnie to ucie­szy­ło, bo zawsze chcia­łam wydać książ­kę, gdzie było­by aż trzy­dzie­ści pięć wier­szy, a nigdy wcze­śniej mi się nie uda­ło). Ale żeby nie było tak pro­sto i porząd­nie, to utwo­ry z kon­kret­nych czę­ści, zosta­ły roz­rzu­co­ne – i tyl­ko od czy­tel­ni­ka zale­ży, jak je sobie poukła­da w całość, jakim spo­so­bem będzie się po mojej twier­dzy prze­cha­dzał.

Jak się czu­jesz po wyda­niu kolej­ne­go tomu? Czym jest dla cie­bie uwal­nia­nie tek­stów z wyłącz­nej rela­cji „ty-wiersz”?

Szcze­rze mówiąc, to w momen­cie, gdy ten tomik się uka­zał – czy­li w stycz­niu 2015 roku – dzia­ło się zbyt wie­le życio­wych spraw, żebym mogła się jakoś szcze­gól­nie sku­piać na cele­bra­cji wyda­nia czwar­tej książ­ki poetyc­kiej. Bar­dziej od inti­ma thu­le zaj­mo­wa­ło mnie wów­czas inne wyda­wa­nie, a mia­no­wi­cie wyda­nie na świat moje­go czwar­te­go dziec­ka (syn­ka, któ­ry uro­dził się pod koniec lute­go). I, jak to bywa po naro­dzi­nach – i czło­wie­ka, i książ­ki – ma się kil­ka dni intym­nej rado­ści z tym nowo naro­dzo­nym, a potem trze­ba wra­cać do świa­ta, do obo­wiąz­ków, do krzą­ta­ni­ny, do codzien­nej bie­żącz­ki. Meta­fo­ra macie­rzyń­ska jest tu świa­do­ma – bo po odcię­ciu pępo­wi­ny dziec­ko i dzie­ło są już zupeł­nie odręb­ne od tej, któ­ra je wyda­ła na świat (czy­li w tym wypad­ku – ode mnie), ale zara­zem wciąż pozo­sta­ją jej (mi) nie­zwy­kle bli­skie – łączą nas wię­zy krwi, geny, zależ­no­ści, a przede wszyst­kim uczu­cia, jaki­mi się wza­jem­nie darzy­my. Z każ­dym dniem dziec­ko i dzie­ło coraz bar­dziej nale­żą do zewnętrz­ne­go świa­ta, zadzierz­ga­ją nowe wię­zi, roz­ra­sta­ją się w roz­ma­itych rela­cjach – a zara­zem pozo­sta­ją bli­sko intym­ne­go świa­ta mat­ki, któ­ry opu­ści­ły. Być może wła­śnie o ten para­doks cho­dzi­ło mi w dedy­ka­cji inti­ma thu­le – bo jest to książ­ka poświę­co­na „dale­kim-bli­skim” (tak nazy­wa­ła Boga jed­na z misty­czek, ale spo­koj­nie moż­na to okre­śle­nie odnieść rów­nież do ludzi). „Odejść bli­żej” – napi­sa­ła w tomi­ku Nice Basia Klic­ka – i te pięk­ne, traf­ne sło­wa da się zasto­so­wać rów­nież do sytu­acji „odcho­dze­nia bli­żej” od wła­snej książ­ki.

W two­ich tek­stach tema­ty takie jak: kobie­cość, macie­rzyń­stwo, cie­le­sność, są na porząd­ku dzien­nym. Dla­cze­go sfe­ra soma­tycz­na ma dla cie­bie aż takie zna­cze­nie?

Prze­pra­szam, że zno­wu wyja­dę z misty­cy­zmem, ale doświad­cze­nia, o któ­rych mówisz, a któ­re zali­czasz do sfe­ry soma­tycz­nej, dla mnie są – poza całą swo­ją fizjo­lo­gicz­no­ścią – tak­że bar­dzo sil­nie nasy­co­ne meta­fi­zycz­nie. Nie chcę wyjść na jakąś nawie­dzo­ną oszo­łom­kę, ale tak jest. Opi­sa­łam to – mądrzej, niż mogła­bym o tym powie­dzieć w wywia­dzie – w zbio­rze ese­jów Powle­kać rosną­ce. W książ­ce tej opi­su­ję na przy­kład cykl foto­gra­ficz­ny mojej kole­żan­ki Domi­ni­ki Dzi­kow­skiej. Na jej foto­gra­fiach widać prze­pięk­ne, sku­pio­ne, peł­ne nie­zwy­kłe­go unie­sie­nia twa­rze, o któ­rych trud­no w pierw­szym odru­chu powie­dzieć, czy są to twa­rze roz­mo­dlo­nych misty­czek, prze­ży­wa­ją­cych orgazm kocha­nek czy – a to jest wła­ści­wa odpo­wiedź – rodzą­cych kobiet. I ja też postrze­gam doświad­cze­nia zwią­za­ne z cią­żą, poro­dem, poło­giem wła­śnie w ten spo­sób – roz­kosz mie­sza się tam z bólem, brud fizjo­lo­gii z eks­ta­tycz­nym unie­sie­niem, modli­twa ze zwie­rzę­cym jękiem. I jesz­cze wie­le innych emo­cji i doznań się tam mie­sza, ale o tym – mam nadzie­ję – lepiej mówią wier­sze i ese­je.

Jak to się dzie­je, że wiersz nadal pozo­sta­je dla cie­bie tym domi­nu­ją­cym, uni­wer­sal­nym języ­kiem komu­ni­ka­cji? Czy kie­dy­kol­wiek pró­bo­wa­łaś inne­go gatun­ku niż poezja?

Oczy­wi­ście, że pró­bo­wa­łam – jestem prze­cież autor­ką dwóch cał­kiem pokaź­nych ksią­żek ese­istycz­nych: Stra­ty­gra­fii z 2010 roku i Powle­kać rosną­ce z 2014. Fakt, obie te książ­ki były pisa­ne w spo­sób „sio­strza­ny” wobec dwóch tomi­ków poetyc­kich, któ­re uka­za­ły się mniej wię­cej w tym samym cza­sie (Wyli­nek oraz inti­ma thu­le), ale to jed­nak zupeł­nie inna mate­ria tek­sto­wa. Zatem na pew­no wiersz nie jest jedy­nym języ­kiem komu­ni­ka­cji, oj nie! Zresz­tą prze­cież każ­dy z nas codzien­nie ope­ru­je całą gamą róż­nych języ­ków, dia­lek­tów, idio­lek­tów, sty­li­styk itd. – a wiersz, moim zda­niem, powi­nien czu­le wychwy­ty­wać te róż­ne reje­stry komu­ni­ka­cyj­ne i je w sobie cie­ka­wie odzwier­cie­dlać. Ja przy­naj­mniej dbam o wie­lo­po­zio­mo­wość, wie­lo­war­stwo­wość wier­szy – i myślę, że gdy­by poli­czyć „języ­ki” choć­by moje­go ostat­nie­go tomi­ku, to na pew­no było­by ich przy­naj­mniej kil­ka, a może nawet kil­ka­na­ście. Nie lubię też sło­wa „uni­wer­sal­ny”, zwłasz­cza w odnie­sie­niu do poezji, ponie­waż suge­ru­je ono prze­zro­czy­stość języ­ko­wą, „wszyst­ko­izm” wier­sza. Lubię języ­ko­we uto­pie i sama w kil­ku pró­bu­ję swo­ich sił, ale języ­ko­wy uni­wer­sa­lizm pobrzmie­wa mi jakoś uzur­pa­tor­sko, więc raczej nie szła­bym w te rejo­ny.

W jaki spo­sób okre­śli­ła­byś obec­ną sytu­ację poetek w kra­ju? Czy w pol­skiej poezji rze­czy­wi­ście wie­le miej­sca pozo­sta­wia się kobie­tom?

W tej kwe­stii mogę powie­dzieć, że widzę wyraź­ny postęp. Kie­dy w 2009 roku współ­two­rzy­łam wraz z Justy­ną Rad­czyń­ską i Marią Cyra­no­wicz anto­lo­gię Solist­ki, to wyglą­da­ło to tro­chę na taką femi­ni­stycz­ną pra­cę u pod­staw. Justy­na wyli­cza­ła wte­dy bar­dzo kon­kret­nie, jak nie­wie­le poetek poja­wia się w anto­lo­giach, na festi­wa­lach lite­rac­kich, w gre­miach waż­nych nagród, w deba­tach, wśród osób nagra­dza­nych itd. Nasza książ­ka mia­ła poka­zać, że fakt, iż piszą­cych kobiet nie ma w tych wszyst­kich „ofi­cjal­nych repre­zen­ta­cjach poezji”, nie ozna­cza, że one w ogó­le nie ist­nie­ją. One – poka­za­ły­śmy to! – ist­nie­ją, wyda­ją świet­ne książ­ki poetyc­kie, mówią sil­ny­mi, nie­pod­le­gły­mi, bar­dzo osob­ny­mi gło­sa­mi (stąd tytuł Solist­ki), tyl­ko sytu­acja w świat­ku lite­rac­kim wyrzu­ca je na obrze­ża, osa­dza na mar­gi­ne­sach.

Tak było w 2009 roku, a dzi­siaj? Dzi­siaj mam wra­że­nie, że jed­nak układ nie­co się zmie­nił. Że nawet jeśli zda­rza­ją się jesz­cze deba­ty (festi­wa­le, anto­lo­gie, nagro­dy), w któ­rych pomi­ja się piszą­ce kobie­ty, to jed­nak więk­szość osób uzna­je takie even­ty za ewi­dent­ny obciach. I na pew­no nie cho­dzi tutaj o jakieś sztucz­ne pary­te­ty ani o włą­cza­nie kobiet w obieg lite­rac­ki na zasa­dzie „para­olim­pij­skiej” („uwzględ­niaj­my je, choć nie są tak spraw­ne”). Z peł­nym prze­ko­na­niem i bez „prze­sa­dy­zmu” mogę powie­dzieć, że pol­ska poezja pisa­na przez kobie­ty prze­ży­wa – i to od kil­ku lat – swój roz­kwit, uka­zu­ją się świet­ne książ­ki, w któ­rych toczy się pod­skór­ny „sio­strzań­ski” dia­log, rodzą się nowe języ­ki poetyc­kie, roz­bły­sku­ją kobie­ce idio­lek­ty. W Sta­ro­miej­skim Domu Kul­tu­ry w War­sza­wie, któ­ry był wydaw­cą Soli­stek, od czte­rech lat odby­wa­ją się – mniej wię­cej co dwa tygo­dnie – spo­tka­nia poświę­co­ne lite­ra­tu­rze kobiet. Mam przy­jem­ność współ­two­rzyć to femi­na­rium – nazy­wa się ono „Wspól­ny Pokój” – a pokło­siem naszych spo­tkań ma być kolej­na anto­lo­gia, w któ­rej poet­ki nie będą już tyl­ko solist­ka­mi, ale prze­mó­wią też wspól­nym – chó­ral­nym – gło­sem. Myślę, że ta książ­ka naj­le­piej poka­że, na ile poet­ki mają się teraz w Pol­sce lepiej, niż to było jesz­cze kil­ka lat temu.

Od razu nasu­wa się też nie­ła­twa kwe­stia śro­do­wi­ska lokal­ne­go… Jak wspo­mi­nasz swo­je doświad­cze­nia z „lite­rac­ką lokal­no­ścią”?

Cho­ciaż pocho­dzę z Piły, to tak napraw­dę moja „lite­rac­ka lokal­ność” jest zwią­za­na z War­sza­wą, a dokład­nie – ze wspo­mnia­nym już Sta­ro­miej­skim Domem Kul­tu­ry. To tam na począt­ku stu­diów polo­ni­stycz­nych pró­bo­wa­łam swo­ich sił w poezji – bra­łam udział w warsz­ta­tach lite­rac­kich, uczest­ni­czy­ła w tzw. Nocach Poetów, współ­two­rzy­łam ze zna­jo­my­mi poetyc­kie ziny. Sta­łam się tak­że, tro­chę przez przy­pa­dek, sygna­ta­riusz­ką „Mani­fe­stu neo­lin­gwi­stycz­ne­go” i odtąd byłam koja­rzo­na jako przed­sta­wi­ciel­ka nur­tu zwa­ne­go „neo­lin­gwi­zmem war­szaw­skim”. To były sza­lo­ne, roz­dy­sku­to­wa­ne, a nawet pyska­te lata (myślę o począt­ku pierw­szej deka­dy XXI wie­ku – i aż mi strasz­no, jaka jestem sta­ra!), kie­dy do upa­dłe­go gada­ło się o wier­szach, uka­zu­ją­cych się książ­kach, nowin­kach filo­zo­ficz­nych czy teo­re­tycz­no­li­te­rac­kich itd. – i kie­dy z upo­rem mania­ka szu­ka­ło się swo­je­go miej­sca w lite­rac­kim świat­ku. Teraz patrzę na to z sen­ty­men­tem, ale też z wyż­szo­ścią oso­by o kil­ka lat i kil­ka­dzie­siąt doświad­czeń star­szej (choć nie­ko­niecz­nie mądrzej­szej). Macie­rzy­ste śro­do­wi­sko się zmie­ni­ło, zapa­ły powy­ga­sa­ły, a jed­nak ja wciąż kil­ka razy w mie­sią­cu bywam w SDK-owskiej piw­ni­cy – co dwa tygo­dnie uczest­ni­czę w spo­tka­niach femi­na­rium „Wspól­ny Pokój”, raz w mie­sią­cu bywam na Wier­szo­ryn­ce, poja­wiam się też od cza­su do cza­su na posie­dze­niach redak­cji pisma „Wakat”, w któ­rym współ­od­po­wia­dam za dział poetyc­ki, raz w roku we wrze­śniu poma­gam też w orga­ni­zo­wa­niu festi­wa­lu Mani­fe­sta­cje Poetyc­kie. To miej­sce – Sta­ro­miej­ski Dom Kul­tu­ry – żyje, a wszyst­kim tam od lat zawia­du­je naj­cu­dow­niej­sza ani­ma­tor­ka kul­tu­ry na świe­cie – Beata Gula – któ­rą niniej­szym chcia­ła­bym na tych łamach pozdro­wić. Tak więc jeśli pytasz o mój lokal­ny świat lite­rac­ki, to wła­śnie SDK jest dla mnie tą poetyc­ką „intym­ną wyspą”.

Nad czym pra­cu­jesz obec­nie (jeśli nie jest to tajem­ni­cą)?

Chwi­lo­wo pra­cu­ję głów­nie nad książ­ka­mi innych osób – ponie­waż prócz tego, że jestem poet­ką i ese­ist­ką, trud­nię się też redak­cją i korek­tą cudzych ksią­żek, w czym zresz­tą rów­nież znaj­du­ję upodo­ba­nie. Myślę oczy­wi­ście nad kolej­ny­mi wła­sny­mi pro­jek­ta­mi, ale to na razie led­wie mgieł­ki. Spo­koj­nie cze­kam, aż nabio­rą kształ­tów, i zamie­nią się w moje poetyc­kie „tabli­ce Men­de­le­je­wa”.


Tekst pier­wot­nie uka­zał się w cza­so­pi­śmie „Fabu­la­rie”, nr 2 (7) 2015. Dzię­ku­je­my Autor­ce i Redak­cji za wyra­że­nie zgo­dy na ponow­ną publi­ka­cję.

O autorach i autorkach

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Karolina Sałdecka

Poetka i prozaiczka. Nagrodzona Bydgoską Literacką Nagrodą Roku „Strzała Łuczniczki” 2020 za tom Wieżowiec: zero. Ponadto wydała zbiory wierszy: Na własne oczy (2011) i Psi blues (2016), powieść Psycho Killer (2016) oraz książkę „Żyjemy wciąż jeszcze na rusztowaniach”. Wizerunek kobiety w polskich powieściach doby realizmu socjalistycznego (2013). Mieszka w Bydgoszczy.

Powiązania