wywiady / o książce

Bohaterki rodzą się zmęczone

Joanna Mueller

Marta Podgórnik

Z Martą Podgórnik o książce Zawsze rozmawia Joanna Mueller.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Joan­na Muel­ler: Mar­to, dokład­nie czte­ry lata temu, w lutym 2011 roku, roz­ma­wia­ły­śmy o Two­jej poprzed­niej książ­ce, Rezy­den­cji sury­ka­tek. Tym razem chcę Cię nacią­gnąć na „dia­log bez linii inter­pre­ta­cyj­nej” na temat Zawsze. Ale naj­pierw, zanim wyto­czy­my kali­ber „zawszo­ści”, posta­wię ten­den­cyj­ne pyta­nie na roz­ruch i pod­su­mo­wa­nie – co się u Cie­bie, subiek­tyw­nie, pomię­dzy tymi książ­ka­mi zmie­ni­ło? Zawsze – to bar­dziej zmia­na czy kon­ty­nu­acja?

Mar­ta Pod­gór­nik: Każ­da zmia­na jest kon­ty­nu­acją, nie­praw­daż? Myślę, że sama o tym wiesz. Czte­ry lata to mój kla­sycz­ny dystans od mety do mety. Nie mam poczu­cia, że cokol­wiek ule­ga rady­kal­nym prze­mia­nom, cho­ciaż i nie drep­czę w miej­scu, nie bie­gam w kół­ko w pogo­ni za wła­snym ogo­nem. Wszyst­ko wyda­rza się w swo­im tem­pie, nie­mal nie­zau­wa­żal­nie. Jak w jed­nym z moich uko­cha­nych wier­szy: „dro­gi pro­wa­dzą nas do innych dróg”. Jako pisar­ka mam nadzie­ję, że nie piszę w kół­ko tej samej książ­ki, mimo że opo­wia­dam te same histo­rie.

Dla mnie zna­czą­ce róż­ni­ce mię­dzy tymi dwie­ma książ­ka­mi są widocz­ne już na okład­kach: w Two­ich tytu­łach i foto­gra­fiach Elż­bie­ty Lempp. Tytu­ło­we sury­kat­ki, zwie­rząt­ka pociesz­ne i żywio­ło­we, wpusz­cza­ły nas w gęstwę opo­wie­ści o zacho­wa­niach stad­nych w świe­cie lite­rac­kim; rów­nież zdję­cie dziew­czyn­ki i chłop­ca, zadu­ma­nych nad nie­mow­lę­cym koszy­kiem i z zagad­ko­wy­mi przed­mio­ta­mi wypy­cha­ją­cy­mi im blu­zecz­ki, wcią­ga­ło nas w nie­po­ko­ją­cą, ale peł­ną życia histo­rię. Okład­ka nowej książ­ki jest w porów­na­niu z tam­tą sta­tycz­na, a nawet maje­sta­tycz­na. Tytuł Zawsze pora­ża nie­odwo­łal­no­ścią i czymś osta­tecz­nym, a z foto­gra­fii Lempp tchnie jakiś para­dok­sal­ny „nie­po­ko­ją­cy spo­kój” – bo niby widzi­my fotel, tele­fon i wydep­ta­ne kap­ciusz­ki, ale bra­ku­je czło­wie­ka, któ­ry by się w tej wygo­dzie roz­go­ścił (a może gościł, ale już go/jej nie ma?). Wła­śnie od tego bra­ku zaczy­na się dla mnie Two­ja opo­wieść – na zdję­ciu być może wypi­sa­na na wlep­ko­wych kar­tecz­kach, u Cie­bie zaklę­ta w trzy­dzie­stu tek­stach. Rezy­den­cja sury­ka­tek dawa­ła czy­tel­ni­kom nit­ki do wie­lu barw­nych histo­rii, nato­miast Zawsze to według mnie zadzierz­gnię­cie kil­ku pętli, rady­kal­ne odcię­cie wąt­ków, nawet jeśli nożycz­ki są „z wiór­ków” albo z gry w „papier i nożycz­ki”. Czy – tak jak boha­ter mot­ta z Kena Fol­let­ta – pła­czesz w tej książ­ce nie z powo­du tego, co odna­la­złaś, ale z powo­du tego, co utra­ci­łaś?

Jedy­ne, co moż­na utra­cić, to złu­dze­nia, choć ich utra­ta oczy­wi­ście nie ozna­cza koń­ca życia, usta­na­wia jedy­nie jego nową, wca­le nie jało­wą jakość. W pew­nym sen­sie masz rację, z tym jed­nak zastrze­że­niem, że Zawsze nie jest dziew­czyń­skim łka­niem o bra­ku, jest stu­dium utra­ty. W brak wpi­sa­na jest tęsk­no­ta, któ­ra nas wię­zi; świa­do­mość utra­ty rugu­je mrzon­ki, wymu­sza teraź­niej­szość. Zary­zy­ko­wa­ła­bym nawet twier­dze­nie, że kie­dy prze­sta­jesz tęsk­nić, zaczy­nasz żyć. Opusz­czasz bez­piecz­ny hote­lo­wy pokój, w któ­rym życie było książ­ką. Pięk­ną, chwy­ta­ją­cą za ser­ce, ale nie­wy­trzy­mu­ją­cą porów­na­nia z tu i teraz.

Zda­nie, któ­re przy­szło mi do gło­wy w trak­cie pierw­szej lek­tu­ry Two­jej książ­ki, a potem już mnie nie opusz­cza­ło, to „Boha­ter­ki są zmę­czo­ne”. Jeste­śmy rówie­śnicz­ka­mi, więc może to kwe­stia „głę­bi ciem­ne­go lasu”, w któ­rą wcho­dzi się w wie­ku 35 lat (hehe), ale fak­tycz­nie poczu­łam się mile ulu­la­na nastro­jem znu­że­nia domi­nu­ją­cym i doj­mu­ją­cym w Zawsze. Czy tek­sty syco­ne poczu­ciem „nie­speł­nie­nia” (to jeden z tytu­łów wier­szy), pisa­ne ze świa­do­mo­ścią, że „Kadry suną powo­li, oczy są zmęczone./ Świa­tło może się zda­rzyć, ale tyl­ko sztucz­ne”, kosz­tu­ją Cię wię­cej niż te, któ­re są zapro­sze­niem, flir­tem, obiet­ni­cą speł­nie­nia?

Fra­za o „zmę­czo­nych boha­ter­kach” ślicz­na, ale mnie nie doty­czy. Musia­ła­bym być boha­ter­ką, a przy­naj­mniej łącz­nicz­ką, żeby mieć pra­wo i powo­dy do zmę­cze­nia. Są dni, gdy mam wra­że­nie, że uro­dzi­łam się zmę­czo­na (i jak sądzę nie jestem odosob­nio­na w tej dia­gno­zie). Kie­dy szczy­tem marzeń jest oglą­da­nie seria­li kome­dio­wych albo kry­mi­nal­nych w piża­mie, dżin z toni­kiem, pie­czo­ny kur­czak i książ­ki Ste­phe­na Kin­ga. A naj­więk­szym osią­gnię­ciem dnia jest odśnie­że­nie podwór­ka czy ode­bra­nie pocz­ty.

Kon­ty­nu­ując kwe­stię znu­że­nia… W roz­mo­wie sprzed czte­rech lat przy­wo­ła­łaś sło­wa Karo­la Mali­szew­skie­go, któ­ry powie­dział, że Ty – jako jed­na z nie­licz­nych osób w świat­ku lite­rac­kim – „jesz­cze wie­rzysz w wiersz”. Tym­cza­sem w Two­im nowym domu-tomie (mówiąc po Dycio­we­mu) obok znu­że­nia „zamiesz­ka­ła nie­wia­ra”. Czy ta nie­wia­ra doty­czy tak­że lite­ra­tu­ry jako takiej? Albo – co suge­ru­jesz, upar­cie przy­wo­łu­jąc topos „sła­bej książ­ki” – wła­sne­go pisa­nia?

Nie­wia­ra jest rewer­sem wia­ry. Nie masz jed­nej, to nie masz dru­giej. Pro­ste. To, co sądzę o wła­snym pisa­niu, wła­snym życiu etc., nie ma żad­ne­go zna­cze­nia dla czy­tel­ni­ka i mieć nie powin­no. Jestem swo­im naj­su­row­szym kry­ty­kiem i naj­wier­niej­szym fanem. A pry­wat­nie wie­rzę w coś więk­sze­go niż lite­ra­tu­ra.

To jesz­cze podrę­czę Cię o motyw „kiep­skiej książ­ki”, któ­ry nie jest prze­cież zgra­nym topo­sem fał­szy­wej skrom­no­ści, praw­da? Na stro­nie Biu­ra Lite­rac­kie­go już dwa razy uka­zy­wa­ły się zapo­wie­dzi Zawsze, ale potem robi­łaś unik i pre­mie­ra tomu się prze­su­wa­ła, aż do „trzech razy sztu­ka”. Nie chcę jed­nak pytać o kwe­stie wydaw­ni­cze, tyl­ko o motyw „wewnętrz­nej zwło­ki”, odsu­wa­nia od sie­bie książ­ki, poja­wia­ją­cy się mię­dzy inny­mi w „Odmo­wie sty­pen­dial­nej” i w „[Nino, niech będzie Rota]”. W pierw­szym z tek­stów pada­ją sło­wa: „Nie wol­no Ci być sil­ną, podrap się,/ zapomnij.// Musisz napi­sać w koń­cu kiep­ską książ­kę”, w dru­gim – bar­dzo podob­ne: „Nie chcesz, napraw­dę nie chcesz napi­sać tej książ­ki”. Co stoi za tymi wyzna­nia­mi bez­si­ły? Kokie­te­ria, dro­cze­nie się z czy­tel­ni­ka­mi, auten­tycz­na nie­wia­ra, zakli­na­nie lite­rac­kiej rze­czy­wi­sto­ści, kry­cie się czy wła­śnie stra­ceń­cze odkry­wa­nie kart?

Kie­dyś ist­niał oby­czaj, któ­ry naka­zy­wał inży­nie­rom nad­zo­ru­ją­cym budo­wę mostu sta­nąć pod jego przę­sła­mi w dzień otwar­cia. Z Two­ich pod­po­wie­dzi nie mogę, jako cór­ka inży­nie­ra, wybrać żad­nej. Nigdy nie wyzna­łam bez­sil­no­ści, nie dro­czy­łam się z czy­tel­ni­ka­mi i nie zakli­na­łam lite­rac­kiej, ani innej, rze­czy­wi­sto­ści. Po pro­stu mnie to nie inte­re­su­je. A już posą­dze­nie mnie o jak­kol­wiek poję­tą stra­ceń­czość, o odkry­wa­nie kart? Bła­gam. Nic o mnie nie wiesz.

W „[Nino…]”, moim ulu­bio­nym wier­szu z Zawsze, pogry­wasz sobie z kwe­stią, któ­ra noto­rycz­nie powra­ca w omó­wie­niach Two­jej twór­czo­ści, a mia­no­wi­cie: z prze­kła­da­niem się życia na lite­ra­tu­rę i odwrot­nie. Piszesz tam na przy­kład o poży­cza­niu książ­ce „słów, w któ­rych żyjesz”. Przy oka­zji Rezy­den­cji sury­ka­tek pyta­łam Cię o napię­cia mię­dzy kre­acją i auto­bio­gra­fią, ale Ty mi upar­cie dawa­łaś po łap­kach, więc tro­chę się oba­wiam wra­cać do tema­tu przy Zawsze. A jed­nak wró­cę, bo sama go wywo­łu­jesz, sama pchasz palu­chy mię­dzy drzwi… Umiesz­czasz w wie­lu wier­szach bar­dzo czy­tel­ne dedy­ka­cje, odwo­ła­nia do kon­kret­nych osób – i to jest jed­nak, chy­ba nie zaprze­czysz, świa­do­me „upusz­cza­nie klu­czy­ków”, nawet jeśli jed­no­cze­śnie klu­czysz mię­dzy kre­acja­mi, mylisz tro­py, wpusz­czasz nas w mali­ny klisz i inter­tek­stów. Pytam nie­śmia­ło, bo mnie to oso­bi­ście ostat­nio gry­zie – czy nigdy nie bałaś się, że klu­cze towa­rzy­skie gro­żą poezji zbyt­nią otwar­to­ścią, „wysta­wie­niem na widok”, a może to nigdy nie był dla Cie­bie pro­blem?

Odnie­sie­nia funk­cjo­nu­ją w gło­wach czy­tel­ni­ków, nie w mojej. Nigdy nie byłam eks­hi­bi­cjo­nist­ką ani efek­cia­rą. To chy­ba nor­mal­ne, że nie zamy­kam się w sto­licz­nym fit­ness clu­bie, na pla­cu zabaw, w kawiar­ni z moc­co lat­te czy jak tam to się nazy­wa, żeby poga­dać o gen­der i warsz­ta­tach azja­tyc­kie­go wachlo­wa­nia pochwą. Jestem pisar­ką. Liczy się wiersz. Nie szu­kam eta­tu w poczyt­nej gaze­cie. Co to w ogó­le zna­czy – „zbyt­nia otwar­tość”? To, że mamy pisać szcze­rze i od ser­ca, ale z pomi­nię­ciem pew­nych spraw i kwe­stii, i ini­cja­łów, bo pani Dul­skiej zro­bi się nie­do­brze?

Mam nadzie­ję, że to nie do mnie pijesz z tą Dul­ską. No ale sko­ro Dul­ska, to zapy­tam o moral­ność. Szcze­gól­nie moc­ny, i nie­jed­no­znacz­ny, wyda­je mi się wiersz „Jede­na­ste przy­ka­za­nie”, w któ­rym nawią­zu­jesz do „Moral­no­ści” Nor­wi­da. U poety pada­ją sło­wa, któ­re świet­nie pasu­ją mi do okre­śle­nia Two­jej twór­czo­ści: „Kocha­ją­cy – koniecz­nie bywa arty­stą”. Ty jed­nak cytu­jesz inne frag­men­ty utwo­ru Nor­wi­da: ten o moral­no­ści oso­bi­stej oraz fra­zę: „Jest i wtó­ra – moral­ność-zbio­ro­wych-ciał”. Impe­ra­tyw miło­ści w Two­im wier­szu tłu­ma­czy się sam przez się, ja jed­nak chcia­łam zadać pyta­nie z grun­tu waż­kich (po któ­rym, mam nadzie­ję, nie pój­dziesz „popra­wić maki­ja­żu” nad kiblem): czy war­to według Cie­bie brać pod arty­stycz­ną roz­wa­gę temat wię­zi lub prze­pa­ści mię­dzy moral­no­ścią, miło­ścią i – wresz­cie – sztu­ką?

Ponie­kąd sama sobie odpo­wia­dasz. Ale pro­szę bar­dzo. Maki­jaż popra­wiam przy lustrze. Na kiblu czy nad kiblem jest to trud­ne (cho­ciaż wyko­nal­ne). Moral­ność jest wpi­sa­na w miłość. A sztu­ka? O niej decy­du­ją fary­ze­usze.

Bar­dzo mi się spodo­ba­ło Two­je sło­wo „Kie­dysz” – tak nazy­wa się jeden z wier­szy, ale jako wiel­bi­ciel­ka dziw­nych tytu­łów ksią­żek chęt­nie widzia­ła­bym go nawet na okład­ce. „Kie­dysz” – w któ­rym pobrzmie­wa­ją i nostal­gicz­ne „kie­dyś”, i fra­za „kie­dyż, ach, kie­dyż?”, i modli­tew­ny „kadisz” – to jed­no z zakrzy­wień cza­so­wych, któ­rych peł­no w Two­jej nowej książ­ce. Wyda­je mi się, że w Zawsze zadu­ma nad cza­sem jest głęb­sza niż w poprzed­nich Two­ich tomach, a wycią­ga­ne wnio­ski – bar­dziej gorz­kie. Już pierw­szy tekst książ­ki puen­tu­jesz sło­wa­mi: „Zawsze uro­dzi się w pie­kle”. Potem (np. w „Lau­da­cji na Wybrze­żu”) mno­żysz sce­ny zawie­sze­nia w cza­sie, „w próż­ni mię­dzy «tak» a «nigdy»”, jakieś nie­po­ko­ją­ce stop-klat­ki, gdzie per­spek­ty­wa „już zawsze” wyda­je się rów­nie groź­na jak „już nigdy”. I jest jesz­cze proś­ba w „Cukie­rek albo psi­kus”: „I by nie ist­niał dłu­żej czas przy­szły lub prze­szły”. Czy to wła­śnie bez­na­dzie­ja bez­cza­su i zawie­sze­nie w zawszo­ści spra­wia­ją, że Two­ja nowa książ­ka pora­ża takim smut­kiem?

Zda­ję mi się, że nie roz­ma­wia­my już o mojej książ­ce. Jed­nak odpo­wiem, jestem oso­bą kul­tu­ral­ną. Iry­tu­je Cię, że reali­zu­ję inny model pisar­stwa i życia; w porząd­ku. Wciąż mogę z Tobą roz­ma­wiać. Książ­ka upar­cie wyda­je Ci się smut­na. A co, jeśli mamy inne defi­ni­cje smut­ku? Jeże­li wolę „smu­tek” od igno­ran­cji?

W Zawsze mnó­stwo jest, jak zwy­kle u Cie­bie, bły­sko­tli­wych inter­tek­stów (np. „Peł­zną­ca Ope­ra”), flir­tów z popkul­tu­rą (świet­na para­fra­za „Famo­us Blue Rain­co­at” Cohe­na), wresz­cie – może wię­cej niż zwy­kle – dro­cze­nia się z kla­sycz­ny­mi mode­la­mi metrycz­ny­mi, pogry­wa­nia ryt­mem i rymem, świa­do­me­go osu­wa­nia fraz w sen­ty­men­tal­ne mie­li­zny. Wśród tej roz­pa­sa­nej gada­tli­wo­ści tym bar­dziej ude­rza­ją­ce i przej­mu­ją­ce jest wyzna­nie, któ­re pada w „Two­ich wisiel­cach”: „Ten, któ­ry zaklął moje ser­ce w lód, nie ma dziś wła­dzy nad moim języ­kiem. W tej jed­nej sfe­rze pozo­sta­łam wol­na, i tyl­ko w tej, nagle jestem – nie­ma”. Możesz zdra­dzić, gdzie jest Cie­bie wię­cej teraz, gdy wła­śnie uka­za­ła się książ­ka – po stro­nie mówie­nia czy w sfe­rze mil­cze­nia?

Nie po to dosta­łam język, żeby mil­czeć.

Dzię­ku­ję za Two­je lapi­dar­ne odpo­wie­dzi, Mar­to.

O autorach i autorkach

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania