
Strona A, strona B nr 115: Wysoko, głęboko
felietony / cykle CZYTLENIKÓW Artur Burszta115. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Dariuszem Sośnickim towarzysząca premierze książki Po domu, wydanej w Biurze Literackim 1 listopada 2021 roku.
Artur Burszta: Co dzieje się z poetą, kiedy milczy, nie wydaje książek? Nie pytam o pracę, obowiązki, które go od pisania odrywają. Pytam o głód publikowania. O to, jak taki głód wpływa na poetę. Szczególnie takiego, który wcześniej dość regularnie wydawał swoje książki – co trzy, cztery, maksymalnie pięć lat.
Dariusz Sośnicki: Myślę, że po wydaniu paru książek, jeśli miały dobrą recepcję, publikowanie nie jest dla poety sprawą życia i śmierci. Co innego pisanie, a i to zależy od temperamentu oraz poglądu na wiersz. Ja przez ten czas najpierw pisałem dużo, ale z coraz mniejszym przekonaniem, że powstają rzeczy dobre, a potem bardzo mało, przez parę lat, które poświęciłem na intensywną pracę zawodową. Zaproponowano mi tę pracę, jednak myślę, że tak naprawdę czekałem na coś takiego. Chyba nie chciałem stracić czasu, który dla wierszy był jałowy. Głód, owszem, narastał. Z czasem nawet nerwowość. Musiały się też dziać inne rzeczy, nie całkiem dla mnie jasne, ale pewnie potrzebne, bo po powrocie do poezji miałem poczucie odzyskanej powagi i sensowności tego zajęcia.
Naprawdę potrzebujesz powagi i sensowności, by pisać?
Tak, co nie znaczy, że wiersze mają paradować po książce z zadartym nosem. Mam na myśli uczciwość wobec siebie i materii wiersza. I gruntowność w podejściu do niej. W miarę możliwości. Nie chcę powtarzać banałów, ale powaga z automatu, czy to w życiu, czy w wierszu, łatwo staje się niepoważna i chętnie spaceruje pod rękę z bezmyślnością i kiczem. Poza tym i ją, to znaczy powagę, można sobie wyobrazić w postaci szczelnego, niewzruszonego domostwa. Bezpieczeństwo, które oferuje, budzi mój opór, myślę, że wróg wewnętrzny tylko czeka, byśmy odcięli się od świata, żeby zafundować nam jeszcze większy komfort – zdziecinnienie, a w końcu pospolitą głupotę.
W kolejnych książkach zapraszałeś nas do jakiegoś domu. Teraz też, ale tym razem nie ma drzwi, nic nie jest szczelne, lokator nie ma zamiaru odcinać się od świata. Porównasz to aktualne domostwo z tymi z poprzednich książek? Jaka następuje tutaj zmiana?
Ono nie jest szczelne, dobrze to ująłeś. To jednak nie znaczy, że wadliwe, wręcz przeciwnie, dopiero teraz można w nim oddychać, słyszeć głosy innych, współodczuwać z nimi. To jest książka osobista, ale przecież nie tylko, mówi także o domach rozumianych szerzej. Tego się nie da uniknąć. Urodziłem się w roku 1969, a to znaczy, że w 1989 roku miałem dwadzieścia lat, wstępowałem w dorosłość. W jakimś sensie jestem beneficjentem tej zmiany, która wówczas nastąpiła, nowa Polska dała mi wykształcenie, zawód i pracę, nie musiałem się bać radzieckich czołgów, robić uników przed cenzurą, zapisywać się do niechcianych organizacji, nie bałem się, że ktoś w nocy zapuka do drzwi i powie, że mam wyjść ze swojego domu i gdzieś z nim iść. Byłem beneficjentem, ale też w miarę możliwości przykładałem rękę do wspólnej budowy, choć wtedy nigdy bym tak o niej nie powiedział. Swoją drogą, może właśnie w tym tkwi przyczyna nieszczęścia. „Jesteśmy wreszcie we własnym domu” – pamiętasz to hasło, prawda?
Dzięki za przypomnienie. Nieźle się ostatnio narobiło. Jeszcze niedawno można było powiedzieć „ciasny, ale własny”. Dzisiaj nawet z tym jest problem.
Kiedy dziś widzę, czym się ten wspólny dom stał, ciarki przechodzą mi po plecach. Duszna warownia, w której mieszkańcy dostają obłędu od wzajemnej niechęci, podejrzliwości i strachu przed tym, co na zewnątrz. Ale przecież nie jestem zaskoczony, rozumiem mechanizm, który zadziałał, przerobiłem to na sobie. I dołożyłem swoją cegiełkę.
Mówisz, że to przerobiłeś na sobie, że to osobista książka. Zadeklarowałeś wotum nieufności wobec domostwa, fundując głównemu lokatorowi oczyszczającą wyprowadzkę.
Tak, ale z podobnymi postanowieniami w poezji trzeba uważać. Jeśli wiersz nie jest na coś przygotowany, to popędzanie go i wkładanie mu w usta deklaracji nic nie da, dalej będzie robił swoje. Powiedzmy, że nastąpiło silne przesunięcie akcentów, pewne wątki od dawna w tej poezji obecne wyszły na pierwszy plan, wyraźnie przeze mnie przynaglone. Do książki trafiło kilka wierszy napisanych zaraz po Spóźnionym owocu radiofonizacji, które wtedy, jak wspomniałem, wydały mi się niedobre. Pewnie potrzebowały nowego kontekstu.
Czego jeszcze potrzebowałeś, żeby wrócić do pisania? Do ciągu dalszego tej domowej historii?
Oczywiście czasu i bardzo wielu dobrych wierszy napisanych po polsku, najlepiej nienowych, powstałych przynajmniej pół wieku temu. Przeczytałem ich naprawdę dużo, nie powiem jakich, żeby nie cierpiały duchy naszych geniuszy, jeśli ktoś będzie wyrzekał na Po domu.
Młodzi poeci, szczególnie ci, którzy pracują w naszych pracowniach nad pierwszą albo drugą książką, też coraz częściej zaczynają od deklaracji. Zaczynają od pomysłu na książkę, precyzyjnego określenia wątków, a potem piszą kolejne wiersze, jak prozaicy, którzy od początku pracy mają rozpisane całe historie. A jak było z Po domu? Gdy już stworzył się ten pierwszy plan, nowy kontekst?
Nie widzę w takiej metodzie nic złego, tak powstało moje Państwo P., choć od słowa „historie” wolałbym pewnie „motywy”, a nawet – niech będzie – „tematy”, oczywiście wszystko w cudzysłowie, bo jednak zawsze zostawiałem wierszowi mnóstwo miejsca, o wielu rzeczach decydował sam. W każdym razie trzymałem się planu i po zakończeniu pracy wystarczyło ustalić kolejność tekstów, coś odrzucić, coś dopisać. Teraz pracowałem bardziej zachłannie i intuicyjnie, choć cały czas z jedną myślą w tyle głowy, a potem wybierałem wiersze z dużej i różnorodnej puli.
Podoba mi się takie pisanie książek z wierszami. Szczególnie wśród nowych poetek i poetów, którzy przygotowując debiut, dokładnie wiedzą, co chcą osiągnąć. Gdy myślę o nieco starszych – nie miej mi za złe, że Ciebie wrzucę do tego samego worka – to niby mieli oni pomysł na całość, ale i tak pisały się im pojedyncze wiersze, z których potem próbowali sklecić książkę. Z różnym efektem.
Myślę, że starsi poeci, jak to ładnie ująłeś, także starannie planują i komponują swoje książki, choć zapewne od myślenia „projektami” chcieliby trzymać się jak najdalej, bo słowo „projekt” pachnie im nowomową, zresztą słusznie, to jest przecież słowo z języka wniosku o grant. Ja go nie używam prawie nigdy w tym znaczeniu, mówię raczej „przedsięwzięcie”, co oczywiście zdradza mój wczesnokapitalistyczny rodowód…
Nie mam pewności, czy słowo „projekt” nadal robi taką karierę wśród młodych poetów. U Ciebie myślenie książką, a nie tylko wierszami, zawsze brało górę. Już dawniej byłeś wzorem dla młodszych, którzy postanowili taką formę pisania rozwijać. Państwo P. to idealny przykład. O Po domu myślę podobnie. Ta książka także może być dla debiutantów inspiracją, jak konstruować tom poetycki.
Nie obraziłbym się, gdyby ktoś zobaczył we mnie wzór – oczywiście tylko kompozycyjny – ale tego się ani nie przewidzi, ani nie zadekretuje. Dążenie do spójnej kompozycji jest dla każdego artysty najnaturalniejszą rzeczą na świecie. Choć nie wszyscy się na nią zgadzają, spójność może przecież kojarzyć się z jakąś okropną estetyczną i polityczną ariergardą. Mechanizmy wyobraźni są przed nami zakryte, ale daję Ci słowo, że wyobraźnia, zwłaszcza szkolona w pracy artystycznej, zawsze chce, żeby książka poetycka jako całość była dobrze skomponowanym utworem. Czemu często nie jest? I czy na pewno nie jest, kiedy nam się tak wydaje? To już inna sprawa, oczywiście bardzo ciekawa, ale, jak to się mówi, przekraczająca ramy tej rozmowy.
Wróćmy do domu i jego lokatora. W jakiej jest kondycji po tej przymusowej wyprowadzce?
Myślę, że – zważywszy na okoliczności – w niezłej, choć na pewno ma o czym myśleć. Dobrze by było, gdyby nie zadowolił się gestami ani liczeniem strat i naprawdę zrozumiał, co się stało i co się jeszcze musi wydarzyć. Wszystko wokół jest nowe, a to znaczy, że trzeba nauczyć się z tym żyć, i niechby to nie było życie cudzym kosztem. Wypada też mieć nadzieję, że nic nie zechce żyć na koszt jego.
Cały czas mnie kusi, żeby zapytać, ile tym razem Darka Sośnickiego jest w tym lokatorze. Sam powiedziałeś, że to osobista książka. Teraz mówisz o „liczeniu strat”, „zrozumieniu tego, co się stało”, wreszcie: „że trzeba nauczyć się z tym żyć”.
Tak, książka jest osobista, ale przecież nie konfesyjna; przeżycie osobiste jest ważne, o ile pogłębia i uwiarygadnia wizję poetycką, która zawsze, bez względu na to, gdzie jest jej początek, obejmuje więcej niż opis życiowych przygód jednostki. W ogóle mnie nie interesuje opowiadanie w wierszu anegdot o sobie, we mnie poecie nie ma potocznie rozumianej biografii, jest biografia duchowa i poetycka, a one się nie sprawdzają jako temat plotek przy automacie do kawy, a do rubryki towarzyskiej nie weźmie ich nawet najbardziej niszowe pismo.
Myślę, że trochę uciekłeś mi z odpowiedzią (uśmiech). Wróćmy do domu. Co dzieje się w nim po tym, jak wyszedł z niego lokator?
Jedni zyskują, inni tracą na znaczeniu. Ci, którzy ułożyli sobie życie z panującym, czują się teraz wysadzeni z siodła, a nawet zagrożeni, o tym jest wiersz „Przy człowieku”. Pomysł na niego – a nawet tytuł – zawdzięczam miniesejowi Urszuli Zajączkowskiej Syn ánthrōpos, czyli przy człowieku ze świetnej książki Patyki, badyle. Przy okazji dziękuję autorce za tę inspirację.
Skojarzenia z ikonicznymi dla współczesności obrazami sił Zachodu wycofujących się z krajów, które nie dały sobie przyjść z pomocą, też są w tym kontekście na miejscu?
Tak, mamy przecież w wierszu rośliny czepiające się na dachu płóz odlatującego śmigłowca. One oczywiście na ten dach nie weszły. Rosły tam, bo z zasady żyją w środowisku mocno zmienionym czy wytworzonym przez człowieka: na poboczach dróg, przy torach kolejowych, w szczelinach chodników, na wysypiskach śmieci. Na dachach. Książka ma tylko 35 wierszy, więc żeby lektura nie skończyła się za szybko, one rozgrywają się zwykle na kilku planach.
Czy budowniczy tego nietrwałego domu poniesie karę?
Kary nie będzie. Nikt już za nic nie zostanie ukarany (uśmiech). Ten akurat wiersz, „Jeśli budowniczy”, pierwszy w książce, jest trochę przewrotny i chyba bardziej od „twardych” znaczeń, a tym bardziej przesłań, interesowała mnie jego performatywność, to, jak w swoim przebiegu spina różne plany, jak od jednego do drugiego przechodzi czy przeskakuje, wyznaczając przestrzeń dla wszystkiego, co przyjdzie później.
Po nim „mowa jest matką, nie służącą myśli”. Jak Dycki masz swoją frazę, która napędza dalej książkę.
Raczej jak Iwaszkiewicz: „Plejady to gwiazdozbiór już październikowy”. Co prawda to trzynasto‑, a nie jedenastozgłoskowiec, więc przed średniówką jest trochę inaczej, ale potem idzie już tak samo, chyba nawet stopy rytmiczne się zgadzają. Eliot odradzał zapożyczanie się u rówieśników albo u poetów tylko trochę starszych, kazał sięgać w przeszłość. Dla mnie kilkadziesiąt lat to absolutne minimum. Nie jest to dystans Eliotowski, bo autor Ziemi jałowej zalecał dalsze wyprawy, ale sposób myślenia pozostaje ten sam.
Już wcześniej mówiłeś o czytaniu „nienowych wierszy, powstałych przynajmniej pół wieku temu”. Myślę teraz o tym, przypominając sobie kolejne teksty z Po domu. I faktycznie niewiele tutaj śladów ze współczesności, a więcej zapożyczeń. Tylko nie takich bezpośrednich. Nie będę nawet próbował typować jakich. Opowiesz trochę o tych lekturach sprzed pięćdziesięciu lat? Bo teraz naprawdę jestem zaintrygowany.
Powiedziałem o „zapożyczaniu się”, ale tu chodzi o to, żeby się zanurzyć w czyimś języku poetyckim. Czy nawet w polskim języku poetyckim w ogóle, w tej dziwnej odmianie polszczyzny, która uchodzi niekiedy – a przynajmniej uchodziła – za jej najdoskonalszą postać. Można powiedzieć, że pojechałem do poetyckich wód, by się podleczyć i podnieść na duchu po latach obcowania z językiem służbowej dokumentacji i mową nienawiści oraz bezsilności dobiegającą z mediów. Ale Ty pytasz o konkretne nazwiska i teksty, prawda? No więc przeczytałem po raz kolejny Leśmiana i Iwaszkiewicza. Od początku do końca. Miałem więcej czasu niż zwykle, a wychodzenie z domu zostało zakazane. „Zostańcie w domach” – powtarzano wszędzie. Swoją drogą, ciekawe, czy w tej frazie nie bije kolejne źródło nowej książki? Oczywiście, jak już wspomniałem, moi pandemiczni towarzysze nie odpowiadają za żadną słabość Po domu.
Na początku rozmowy powiedziałeś, że ten nasz dom to „duszna warownia, w której mieszkańcy dostają obłędu od wzajemnej niechęci, podejrzliwości i strachu przed tym, co na zewnątrz”. Twoją odpowiedzią jest wyjście, opuszczenie domu, żeby nie dopuścić do katastrofy. Na koniec pragnę zapytać, czy ta ucieczka daje nadzieję na uniknięcie katastrofy?
Myślę, że daje, ale pod jednym warunkiem: że nie jest ucieczką, tylko czymś dokładnie przeciwnym.
I z takim niedopowiedzeniem pozostawmy naszych czytelników.
Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.
Urodzony w Kaliszu. Poeta. Absolwent filozofii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Laureat m.in. nagrody „Czasu Kultury” (1994) i Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych (2002), nominowany do Paszportu „Polityki” (2002) i Nagrody Literackiej „Gdynia” (2015). W latach 90. redagował pisma „Już Jest Jutro” i „Nowy Nurt”. W latach 2005–2013 prowadził dział polskiej prozy w Wydawnictwie W.A.B. Publikuje teksty o literaturze w „Dwutygodniku” i „Czasie Kultury”. Mieszka w Poznaniu.