wywiady / o książce

Chciałem przylgnąć do świata

Przemysław Suchanecki

Roman Honet

Rozmowa Przemysława Suchaneckiego z Romanem Honetem, towarzysząca premierze książki pamięć niczyja, ciało moje Romana Honeta, wydanej w Biurze Literackim 15 kwietnia 2024 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Prze­my­sław Sucha­nec­ki: Chciał­bym zacząć naszą roz­mo­wę od kwe­stii, któ­ra w war­stwie tytu­lar­nej nie­któ­rych Two­ich ksią­żek, tak­że tej naj­now­szej, poja­wia się nawra­ca­ją­co. Czy­ta­li­śmy książ­kę moja, czy­li autor­sko odświe­żo­ny zbiór Two­ich pierw­szych trzech tomów wier­szy, doświad­cza­li­śmy książ­ki świat był mój, któ­ra za spra­wą Nagro­dy Szym­bor­skiej uzy­ska­ła spo­ry roz­głos, w roku 2024 dosta­je­my Two­ją dzie­wią­tą książ­kę, pamięć niczy­ja, cia­ło moje. Cho­dzi mi o porzą­dek posia­da­nia i tra­ce­nia, któ­ry – jak mi się wyda­je – orga­ni­zu­je w pewien spo­sób Two­je pisa­nie. W skró­cie: cze­mu słu­ży, w Two­im prze­ko­na­niu, tak zna­czą­ca obec­ność zaim­ków dzier­żaw­czych, zarów­no w tytu­łach ksią­żek, jak i w samych wier­szach? 

Roman Honet: Chcia­łem przy­lgnąć do prze­mi­jal­no­ści świa­ta, mieć w niej swój udział, choć jej nie pra­gną­łem, choć mnie prze­ra­ża­ła i nadal prze­ra­ża. I nie­skoń­cze­nie prze­ra­sta. Chcia­łem przy­stać na prze­mi­ja­nie. Ponie­waż ina­czej nie moż­na, ponie­waż żaden płyn nie zastą­pi krwi. Żad­ne myśli w prze­bra­niu naj­roz­ma­it­szych reflek­sji, cza­sem dość udat­nych, przy­naj­mniej sen­ten­cjo­nal­nie, może nawet filo­zo­ficz­nie, a cza­sem głu­pa­wych, ani opie­ra­nych na doświad­cze­niu porad i suge­stii nie zdo­ła­ją ocu­cić życia, któ­re kie­dyś sta­nę­ło za nimi. Ponie­waż chcia­łem nale­żeć do świa­ta, chcia­łem mieć w jego prze­mi­ja­niu swój zysk i utra­tę. W prze­mi­ja­niu, ale tak­że w jego mowie i mil­cze­niu, może wła­śnie w mil­cze­niu i mowie, ponie­waż mil­czy i mówi we mnie coś, cze­go nikt nie zna.

To pierw­szy powód, zapew­ne naj­waż­niej­szy. Dru­gi powód, w zasa­dzie histo­rycz­ny, wyni­ka z nie­miec­kie­go dekre­tu ogło­szo­ne­go w lutym 1914 roku, w któ­rym Kaiser, dzia­ła­jąc w ramach wspie­ra­nia ger­ma­ni­za­cji ziem pol­skich, zabrał nam zaim­ki dzier­żaw­cze oraz wyra­że­nie „pięć zło­tych”. Zastą­pi­li­śmy je sło­wem „trzmiel” i odtąd mówi­li­śmy: „Pożycz trzy trzmie­le na ćwiart­kę”.

Tak więc nie­ustan­ny prze­pływ cza­su, zgu­bio­ne dni, mie­sią­ce, lata, ponie­waż zapo­mi­na się łatwo, a naj­moc­niej­sza pamięć rów­nież nicze­go nie przy­wró­ci, nicze­go nie odda tak, jak kie­dyś bra­ła. Tak­że ów nie­ludz­ki dekret Kaise­ra. Nie­ludz­ki, ale mniej waż­ny. Może dla­te­go, że póź­niej spo­tka­łem się z Kaise­rem na obie­dzie i śmia­li­śmy się z tego.

A czas świa­ta, więc tak­że mój czas, nie wra­ca. Zatrza­sku­ją go sło­wa i oso­by, te, któ­rych daw­no nie ma, albo są – ale jak owa­dy, któ­re nie mogą pamię­tać swo­ich poprzed­nich form i pochła­nia­ją swo­je poczwar­ki, swój rodzaj. Swo­je poprzed­nie wcie­le­nia pozo­sta­wia­ją w cie­niu jak wsty­dli­wą cho­ro­bę, któ­rej ist­nie­nia – pomi­mo wszel­kich obja­wów, tak prze­cież widocz­nych – nie wypa­da nawet podej­rze­wać. Kie­dyś zaska­ki­wał mnie Scho­pen­hau­er, gdy tak kate­go­rycz­nie okre­ślał sen, nazy­wał go cza­sem „wzię­tym na kre­dyt u Śmier­ci”. Dla mnie cza­sem „wzię­tym na kre­dyt u Śmier­ci” jest wiersz.

To by jakoś, być może, napro­wa­dza­ło na kwe­stię podzia­łu książ­ki na dwie czę­ści, mia­no­wi­cie „pamięć niczy­ją”, w któ­rej zgro­ma­dzo­ne są wier­sze w Two­im roz­po­zna­wal­nym sty­lu, połą­czo­ne nie­mal man­trycz­nie prze­pla­ta­ją­cy­mi się moty­wa­mi cia­ła i zie­mi – o co jesz­cze chciał­bym Cię dopy­tać póź­niej – i „cia­ło moje”, poemat, w któ­rym doko­nu­je się coś na kształt bru­tal­ne­go egzor­cy­zmu nawra­ca­ją­ce­go wspo­mnie­nia, w każ­dym razie dzie­je się tam coś, co mnie oso­bi­ście, jako czy­tel­ni­ka zna­ją­ce­go Two­je poprzed­nie książ­ki, bar­dzo poru­sza. Powiedz coś o tej dual­nej kon­struk­cji, jak sobie to zamy­śli­łeś, ewen­tu­al­nie: jak ten podział czy­tał­byś teraz?

Naj­pierw myśla­łem, żeby roz­wi­nąć część „pamięć niczy­ja” i pozo­stać wyłącz­nie przy niej.  Dopi­sy­wa­łem następ­ne wier­sze, prze­bie­ga­ło to bez więk­szych trud­no­ści, ale było zwod­ni­cze, ponie­waż osią­ga­ne rezul­ta­ty zaczę­ły mnie odpy­chać, powo­do­wać pew­ną apa­tię. Nudę – może tak. Mnie w poezji zawsze prze­ra­ża­ła nuda, odpy­cha­ła mnie, powo­do­wa­ła iry­ta­cję albo lek­tu­ro­wą obo­jęt­ność, zapew­ne naj­do­tkliw­sze uczu­cie, jakie­go może doświad­czyć czy­tel­nik, a nuda odczu­wa­na przy lek­tu­rze moich wła­snych wier­szy to dla mnie zja­wi­sko po sto­kroć gor­sze, może nawet naj­gor­sze, co może mnie w poezji spo­tkać. Poemat, choć wolę okre­śle­nie poema­to­id, „cia­ło moje” napi­sa­łem wcze­śniej, więc pomy­śla­łem, żeby połą­czyć tę pierw­szą część, któ­ra dla mnie tak­że jest pew­ne­go rodza­ju poema­to­idem, tyle że roz­pi­sa­nym na wier­sze w więk­szym stop­niu wyod­ręb­nio­ne, z „cia­łem moim” i żeby całość nosi­ła tytuł „pamięć niczy­ja, cia­ło moje”. Tak się sta­ło. Ta pamięć to w pew­nym sen­sie tak­że moja pamięć, przy­naj­mniej kie­dyś była moja, lecz teraz nie nale­ży do mnie – jest niczy­ja: zapo­mnia­łem tak wie­le twa­rzy, wyda­rzeń, osób, któ­re kie­dyś trzy­ma­łem tak bli­sko przy moim życiu, nie wyobra­ża­jąc sobie, że mogło­by być ina­czej, ale roz­pro­szy­ły się, zabrał je czas i zatra­cił. Choć wolę okre­śle­nie: czas je powo­łał.

Myślę tu na przy­kład o cza­sie dzie­ciń­stwa, gdy każ­da naj­drob­niej­sza żył­ka świa­ta była rów­no­cze­śnie czę­ścią cia­ła, a jej trą­ce­nie ozna­cza­ło radość lub cier­pie­nie, ponie­waż wobec tej pro­sto­ty nie wypa­da­ło nie być bez­ro­zum­nym. Dopie­ro póź­niej nazwy oddzie­li­ły się od przed­mio­tów i teraz – widząc kłam­stwa mate­rii i słów – trze­ba przy­wra­cać rze­czom ich zna­cze­nie, pierw­sze i czy­ste. A tego nie spo­sób zro­bić, nazy­wa­jąc je tak jak kie­dyś, i wie­rząc, że w rze­czy­wi­sto­ści tak się nazy­wa­ją. Sło­wo, któ­re­go zwią­zek z przed­mio­tem czy czło­wie­kiem został pod­wa­żo­ny, prze­pa­da. Trze­ba zna­leźć inne, nowe, któ­re przy­wró­ci mu jego naj­pierw­szy sens, ale pomie­sza­nie zna­czeń było tak wiel­kie, że gdy­by teraz woda mia­ła nazy­wać się ogniem, a zie­mia powie­trzem, to trze­ba wie­rzyć, że tak wła­śnie jest.

Pozwo­lę sobie przy­wo­łać pew­ne sło­wa. Gen­na­dij Ajgi mówił kie­dyś, że dla nie­go poezja to kwe­stia egzy­sten­cji, ist­nie­nia. Uzna­wał ją za narzę­dzie, śro­dek, spo­sób zdą­ża­nia ku Praw­dzie, zanu­rza­nia się w Praw­dzie, się­ga­nia Praw­dy. Dla mnie poezja to śro­dek i narzę­dzie, pew­na moż­ność, o! wła­śnie tak, zdą­ża­nia ku sobie. Może to prze­ra­ża­ją­ca łatwość, z jaką umysł ludz­ki stwa­rza ilu­zje, nie­mniej widzę tu ogrom­ne nie­bez­pie­czeń­stwo, naj­gor­szą, naj­nędz­niej­szą pułap­kę dla czło­wie­ka – mieć same­go sie­bie. Nie o samot­ność cho­dzi, ale o patrze­nie, ści­ślej: o rodzaj uża­la­nia się. Powiem tak: o spo­glą­da­nie w ciem­ność wła­snych pie­lę­gna­cji, cza­sem dość krę­pu­ją­ce, pod­czas gdy obok w świe­tle żyją ludzie cali w ranach. Może tak.

A jak czy­tał­bym ten tom? Bez podzia­łu. Na jed­nym odde­chu.

Mówisz o swe­go rodza­ju pomy­le­niu się zna­czeń i pomie­sza­niu ele­men­tów, a to przy­po­mi­na mi wspo­mnia­ną wyżej kwe­stię mie­sza­nia się cia­ła i zie­mi, ele­men­tów cokol­wiek pod­sta­wo­wych, oba są wszak zło­żo­ne z twar­dej mate­rii, ale oba też mogą się roz­paść w drob­ny mak. Czy widział­byś tu, na prze­strze­ni naj­now­sze­go tomu, cia­ło i zie­mię jako rów­no­praw­ne ele­men­ty, rów­nie trwa­łe, co nie­trwa­łe, czy jako miej­sca zupeł­nie kłó­cą­ce się ze sobą, pozo­sta­ją­ce jed­nak w egzy­sten­cjal­nym kon­flik­cie (bo w koń­cu to cia­ło jed­nak idzie z cza­sem w zie­mię, nie odwrot­nie)? 

Teraz nasze roz­ma­wia­nie tutaj zaczy­na zmie­rzać do tema­tu śmier­ci, nie­wy­klu­czo­ne, że może zmie­nia się w pew­ne­go rodza­ju maru­dze­nie czy narze­ka­nie: „to cia­ło jed­nak idzie z cza­sem w zie­mię”, mówisz. Nie­wąt­pli­wie tak się dzie­je, nie­mniej mnie to cza­sem męczy, a cza­sem nudzi, tę śmier­tel­ną per­spek­ty­wę mam na myśli. Wła­dy­sław Kunic­ki-Gold­fin­ger twier­dził, że śmierć jest ceną, jaką pła­cą naj­wy­żej uor­ga­ni­zo­wa­ne isto­ty za swo­ją ewo­lu­cję, a świa­do­mość śmier­ci jest ceną, jaką pła­cą za ewo­lu­cję swo­je­go inte­lek­tu. Dość traf­ne i sen­ten­cjo­nal­ne osza­co­wa­nie. Może dla­te­go i tę śmier­tel­ną per­spek­ty­wę, i spo­strze­że­nie Kunic­kie­go-Gold­fin­ge­ra z przy­jem­no­ścią i zain­try­go­wa­niem posta­wił­bym wobec zapi­su Pro­per­cju­sza: „śmierć nie koń­czy wszyst­kie­go”. Peł­niej­szy i nie­skoń­cze­nie pięk­niej­szy zapis frag­men­tu tej ele­gii brzmi: „To, co mówią o duszach, to nie jest baśń: ze stosów/ Umy­ka bla­dy cień; śmierć nie koń­czy wszyst­kie­go”.

Tutaj wró­cę do Two­je­go pyta­nia i odpo­wiem, że i zie­mia, ta zie­mia, zda­wa­ło­by się, tak trwa­le i nie­mal nie­zmien­nie ist­nie­ją­ca, i cia­ło – wraz z jego wydzie­li­na­mi: krwią, nasie­niem, łza­mi, potem – są według mnie wypo­ży­czo­ne. Każ­de­mu czło­wie­ko­wi. Wypo­ży­czo­ne na pewien czas. Tak jak wypo­ży­czo­ne jest powie­trze, pory roku, wrzask, mil­cze­nie, miłość i roz­łą­cze­nie. Na czas wymier­ny i krót­ki. Ale: nie­trwa­łość tego cza­su nie spra­wia, że i życie, i śmierć nie są wiel­kie i wspa­nia­łe. Są. Sam nie potra­fię już racho­wać lat z tą nie­gdyś rze­tel­ną i dość par­szy­wą pre­cy­zją, roz­po­zna­ję je teraz w bez­mia­rze, nie w kalen­da­rzu, więc prę­dzej w samej utra­cie niż w jej szcze­gó­łach, bliż­szych oczom czy doty­ko­wi. Czas prze­stał być dla mnie mia­rą, prze­stał być wymier­ny, rok nic nie zna­czy, dzie­sięć lat jest niczym, wiem, że nie do mnie nale­ży racho­wać czy liczyć. Że poży­czy­łem – i cia­ło, i zie­mię, i sie­bie same­go – tyle wiem, tak mi się wyda­je.

Uspo­ka­jam, że o temat śmier­ci, czy też, ład­niej mówiąc, zjed­no­cze­nia z zie­mią, chcia­łem zaha­czyć tyl­ko na chwi­lę. Bo oto w czę­ści dru­giej książ­ki, pod jej koniec, dzie­je się coś cze­go się total­nie nie spo­dzie­wa­łem. Piszesz: „chciał­bym cię nie widzieć już wię­cej”, a póź­niej nastę­pu­ję sze­reg wyra­żeń jed­no­znacz­nie suge­ru­ją­cych nie­chęć powro­tu do tema­tu żało­by, wręcz tę żało­bę egzor­cy­zmu­ją­cych. Ponie­waż temat opła­ki­wa­nia, sil­nej nostal­gii pochła­niał do tej pory znacz­ną część Two­jej twór­czo­ści, wyda­je mi się, że to bar­dzo zna­czą­cy i poru­sza­ją­cy moment, to zakoń­cze­nie książ­ki. Czy to zna­czy, że uwie­rzy­łeś – czy może Twój boha­ter uwie­rzył – że jest życie poza cier­pią­cą pamię­cią?

Tak, pisa­łem o utra­cie, o smut­ku, o żalu, o prze­mi­ja­niu, co mia­ło i nadal ma dla mnie wiel­ką war­tość, ponie­waż przy­naj­mniej pisa­łem o czymś, co jest esen­cją liry­ki i co moż­na przede wszyst­kim poczuć, a może nawet zoba­czyć bez potrze­by wspo­ma­ga­nia się roz­pra­wa­mi kry­tycz­no-este­tycz­ny­mi, czy­li albo poglą­da­mi ska­mie­nia­ły­mi i pozba­wio­ny­mi sen­su w swo­im skost­nia­łym sza­leń­stwie, albo zręcz­ny­mi gra­mi słow­ny­mi, w któ­rych dzi­siaj prze­wa­ża ten pogląd, a jutro prze­ciw­ny. Naj­więk­szym walo­rem wier­sza jest wywo­ły­wa­nie uczuć, cza­sem zamy­śle­nia, ina­czej nie spo­sób.

Pisa­łem i piszę samo­ist­nie, przy­zna­jąc rację sobie i swo­je­mu odczu­ciu w zetknię­ciu z każ­dym waż­nym dla mnie prze­ja­wem rze­czy­wi­sto­ści. Mam nie­zmier­ną obse­sję, jeśli cho­dzi o wspo­mnia­ny wcze­śniej upływ cza­su, ten rodzaj uza­leż­nie­nia jest w mojej poezji wyraź­nie zako­rze­nio­ny, miesz­ka w niej, nie potra­fię napi­sać wier­sza o ponie­dział­ku albo sobo­cie, nie prze­czę, że tak się wca­le nie da, że może nawet jest to pew­na sztu­ka, ale jest to sztu­ka mała. Może ina­czej: to sztu­ka nie dla mnie. Odcho­dząc od tema­ty­ki wła­snych wier­szy, a zmie­rza­jąc powtór­nie do esen­cji poezji, do jej praw­dy, nie mogę powstrzy­mać się przed prze­ko­na­niem, że naj­więk­szą esen­cją poezji, jej naj­po­tęż­niej­szą praw­dą i wszech­ogar­nia­ją­cą siłą – jest napię­cie. Nawet jeśli jest to zale­d­wie jed­na linij­ka zawie­szo­na w próż­ni. Piszę więc o roz­sta­niu z żało­bą, piszę tak­że o nie­śmier­tel­no­ści, piszę w pew­nym sen­sie o apo­ka­lip­sie, tu dodam, że nie mam na myśli Ewan­ge­lii wg św. Jana czy nie­biań­skich arma­ge­do­nów. Myślę o oso­bi­stej apo­ka­lip­sie, o prze­wrot­nej rado­ści, cza­sem gorz­kiej, odczu­wa­nej przez czło­wie­ka, któ­ry prze­po­wie­dział, załóż­my, koniec świa­ta i ów koniec świa­ta speł­nia się wła­śnie tak, jak to zapo­wie­dział. Ów czło­wiek może odczu­wać satys­fak­cję z oso­bi­stych prze­po­wied­ni o znacz­nie mniej­szym zakre­sie, ponie­waż tak bywa, że lubi­my, gdy speł­nia­ją się baśnie, któ­re sami wymy­śli­li­śmy, nawet jeśli są to baśnie tra­gicz­ne.

Wyżej powie­dzia­łeś: „chcia­łem nale­żeć do świa­ta”. To mnie, jako czy­tel­ni­ka, skła­nia, żeby namó­wić Cię do reflek­sji nad tym, co poza naj­bar­dziej tkli­wą i oso­bi­stą pamię­cią zazna­cza się w Two­jej twór­czo­ści i co może być zgrab­ną klam­rą naszej tu poga­węd­ki. Otóż masz takie wier­sze – czy to w pierw­szych trzech książ­kach, czy to w pią­tym kró­le­stwie, czy w cichych psach – w któ­rych moż­na by doszu­ki­wać się cze­goś na kształt komen­ta­rza spo­łecz­ne­go, czy histo­rycz­ne­go – sło­wem: się­ga­nia w stro­nę mate­rii zewnętrz­nej wobec naj­bar­dziej pry­wat­nych wspo­mnień. Od pew­ne­go cza­su inte­re­su­je mnie to napię­cie w Two­ich książ­kach mię­dzy tym, co pry­wat­ne, a pew­ne­go rodza­ju sfe­rą „publicz­ną”, sfe­rą dostęp­ną, czy obser­wo­wal­ną dla wszyst­kich. Czy to był­by kie­ru­nek, w któ­ry wybie­rze się Twój boha­ter w przy­szło­ści? Czy to może za wcze­śnie, żeby cokol­wiek mu w tej mate­rii pro­gno­zo­wać? Czy nie­po­trzeb­nie to roz­dzie­lam, a te sfe­ry mie­sza­ją się nie­ustan­nie jak w wiel­kim kotle? 

Tak, napi­sa­łem wier­sze tego rodza­ju. Ponie­waż ponio­sło mnie, dość kro­to­chwil­nie ziry­to­wał mnie pewien rodzaj trak­to­wa­nia poezji przez samych poetów, tak­że kry­ty­ków, znie­wie­ścia­ły i namasz­czo­ny. Lek­ce­wa­żą­cy, a rów­no­cze­śnie pełen powa­gi, tyle że wystu­dio­wa­nej i sztucz­nej. W pią­tym kró­le­stwie to „żon­kil”, gdzie poja­wia­ją się „dyżur­ni sza­ma­ni od nie­do­rzecz­no­ści”, pro­wa­dzą dys­kurs, w któ­rym wiersz to zawsze „kon­fek­cja” albo „żart”, cza­sem wca­le nie­śmiesz­ny, prze­waż­nie otrza­ska­ny i dość kiep­skiej pró­by. Zwy­cza­je tego rodza­ju, czy­li nie roz­mo­wę o wier­szu, nie czy­ta­nie wier­sza, w koń­cu nie napi­sa­nie poważ­ne­go wier­sza, ale wymu­ska­ne „prze­ko­ma­rza­nie się” uzna­łem za „manew­ry wra­ków w sys­te­mo­wej mgle”, a odda­ją­cy się im poeci mają to do sie­bie, że „fla­ga żad­ne­go kolo­ru nie pły­nie nad nimi”. Zamiast o kolo­rze myśla­łem wów­czas, może dość kapry­śnie, że nio­są ze sobą pew­ną byle­ja­kość. Obłość, może tak.

Może naj­wię­cej roz­ba­wie­nia, i to do dzi­siaj, czu­ję na wspo­mnie­nie wier­sza „garść soli” z tomu świat był mój. Skła­da się z dwóch prze­pla­ta­ją­cych się wąt­ków, pierw­szy to moje zapi­sy o soli i kamie­niu, a dru­gi to frag­men­ty wywia­du z Lau­rie Ander­son, zamie­ści­łem je w wier­szu dla iro­nii i dla żar­tu, ponie­waż Lau­rie Ander­son się­ga­ła po stwier­dze­nia w rodza­ju: „Lubię wymy­ślać nowe rze­czy. Wyda­wa­ło­by się, że wszyst­ko wie­my, a to wca­le nie­praw­da”. Dalej nie przy­ta­czam, zapi­sy są w wier­szu, śmiech – we mnie.

Tak­że, owszem, chcia­łem nale­żeć do świa­ta, ale nie wyłącz­nie do jego prze­mi­jal­no­ści i nie­trwa­ło­ści, tak­że do jego zakre­sów i miejsc, któ­re przy­bli­ża­ją mnie do odmien­nych odczuć i myśli niż żal i roz­pa­mię­ty­wa­nie.

O autorach i autorkach

Przemysław Suchanecki

Ur. w 1992 r. w Szczecinie. Poeta. Publikował m.in. w „Odrze”, „Opcjach” i „2miesięczniku”. Laureat „Połowu” oraz projektu „Pierwsza książka” w ramach festiwalu Stacja Literatura. Mieszka w Krakowie

Roman Honet

Urodził się w 1974 roku. Poeta, wydał tomy: alicja (1996), Pójdziesz synu do piekła (1998), „serce” (2002), baw się (2008), moja (wiersze wybrane, 2008), piąte królestwo (2011), świat był mój (2014), ciche psy (2017), redaktor antologii Poeci na nowy wiek (2010), Połów. Poetyckie debiuty, współredaktor Antologii nowej poezji polskiej 1990 –2000 (2004). Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2015 za tom świat był mój. Tłumaczony na wiele języków obcych, ostatnio ukazał się wybór jego poezji w języku rosyjskim Месса Лядзинского (Msza Ladzińskiego, przeł. Siergiej Moreino, Moskwa 2017), tom w języku ukraińskim Світ належав мені (przeł. Iurii Zavadskyi, Tarnopol 2019) i serbskim Svet je bio mój (przeł. Biserka Rajčić, Belgrad 2021).

Powiązania