Dawid Mateusz: Kiedy zabierałem się za pisanie o pierwszej kwestii, jaką chciałem poruszyć, internet wypluł mi to.
Anna Adamowicz: Zobaczyłam komentarz „morze zwymiotowało” i pomyślałam, że super, że chociaż ono mogło, bo te wszystkie morskie zwierzątka chyba nie mają jak, skoro żyją i umierają z tym plastikiem w przewodach pokarmowych.
Sprawa wydaje się łatwa. Mamy do czynienia z Twoją drugą książką, a drugą książkę podobno pisze się z rozpędu. Tymczasem zmieniasz wszystko. Od Wątpi znacznie rozszerzasz spektrum form poetyckich – w Animaliach mamy do czynienia z wierszami i bardzo klasycystycznymi, i z zaskakującymi rymami męskimi, które w polszczyźnie rzadziej znajdują przekonujące zastosowanie.
Okej, wobec tego utrudnię ci jeszcze bardziej, bo mam poczucie, że Animalia zostały napisane właśnie raczej z rozpędu po tomie Wątpi niż jakimkolwiek innym trybem. Sam początek myślenia o tej książce wyglądał tak, że Asia Mueller poprosiła mnie o zestaw wierszy do „biBLioteki”, bo był taki moment w historii tego periodyku, kiedy prócz materiałów związanych z książkami ukazującymi się w Biurze zamieszczano również zestawy wierszy autorek i autorów jakoś tam luźno związanych z wydawnictwem. To mógł być 2015 rok, ewentualnie 2016, ale jeszcze przed premierą Wątpi. Zestaw musiał mieć tytuł. Zerknęłam na teksty, które przygotowałam, błyskotliwie orzekłam, że wszystkie są w jakiś sposób o zwierzętach, więc przyszły mi do głowy te Animalia. Kiedy później notowałam sobie pomysły na nowe kawałki, zauważyłam, że coraz bardziej narzucają mi się te zwierzęce tematy i klimaty, więc pomyślałam sobie „hej, dlaczego nie napisać całej książki o zwierzętach”? Ta myśl to prawdopodobnie przełom października i listopada 2016 – podrzucam datę tak dokładną, bo mniej więcej wtedy zaczęłam pisać dziennik pisania książki (jakkolwiek głupio to brzmi).
W ogóle pisanie wierszy do Wątpi i Animaliów dosyć mocno się zazębiało. Jeśli moje notatki nie kłamią, najmłodsze teksty z Wątpi i najstarsze z Animaliów powstawały w 2014 roku. Dodatkowo jeszcze w 2016 grzebałam w trzewiach Wątpi, robiąc poprawki przed wydaniem, a równolegle męczyłam nowe rzeczy.
Rozszerzone spektrum form bierze się prawdopodobnie stąd, że wyzwoliwszy się spod wpływów portali poetyckich służących (teoretycznie) szlifowaniu warsztatu, dotarłam do momentu, w którym przestałam się zastanawiać, co ktoś pomyśli o wierszu, co komu może nie pasować, kto do czego będzie się dopierdalał (a bywalcy portali wiedzą, że istnieją osobniki, które z dopierdalania się uczyniły sport olimpijski). Dzięki temu pisałam bardziej swobodnie i nonszalancko, pozwalałam sobie np. na więcej powtórzeń czy na niepoprawianie przypadkowych rymów (duża część rymów pojawiających się w Animaliach jest nieplanowana). Zresztą z rymami mam ten problem, że bardzo długo ich nie lubiłam, podobnie jak długo nie lubiłam rytmu w poezji, uważałam, że jedno i drugie jest zbędne, ostentacyjnie nie próbowałam uczyć się pisać rytmicznie, nadrabiam to intensywnie dopiero od niedawna, raz po raz zastanawiając się, jak można było być tak głupim.
Owe Wątpia nadal nam w Animaliach towarzyszą, ale spektrum kontekstów jest niewspółmiernie szersze. Mamy Europę wzywaną po imieniu, mamy tego konkretnego albatrosa na plaży Bałtyku z wątpiami pełnymi zapalniczek, a także ostatniego białego nosorożca. O nich wszystkich słyszeliśmy, to nie są abstrakcyjni bohaterowie, z łatwością możemy o nich poczytać więcej w googlach.
Albatros jest akurat ze zdjęć Chrisa Jordana, więc jadł plastik na atolu Midway na Oceanie Spokojnym. W Polsce albatrosy nie występują, ale zapewne bałtyckie ptactwo też ma swoje w brzuszkach.
Dlatego tę rozmowę powinien przeprowadzać ktoś z większą wiedzą biologiczną. A jak z tymi bohaterami?
W Wątpiach też byli nieabstrakcyjni bohaterowie do znalezienia w Googlach, i ci historyczni (arcyksiążę Rudolf czy Hypatia z Aleksandrii), i ci całkiem współcześni – jak James Holmes, który zabił kilkanaście osób podczas premiery Mroczny Rycerz powstaje czy Dominique Venner, który zastrzelił się w katedrze Notre Dame, bo nie leżały mu małżeństwa homoseksualistów i obecność we Francji imigrantów spoza Europy.
W ogóle od zawsze (okej, nie od zawsze, tylko od momentu, kiedy w 2011 roku przeczytałam wiersz „Karol Kot” Świetlickiego, tym samym dowiadując się o istnieniu liryki maski) lubiłam się chować za bohaterami, w których życiu dzieje się więcej niż w moim własnym, którzy są godni uwagi, mają do opowiedzenia historię, w jakiś sposób poruszają, biją po sercu i mordzie. Kiedy byłam młodsza, bardziej biła mnie mitologia i cyrki dziwadeł, później bardziej biły mnie głównie cierpiące zwierzęta. Aktualnie jestem tak przytłoczona światem, że sama nie wiem, co jest najbardziej przejmujące i godne wiersza, a o wszystkim przecież nie dam rady napisać.
Gorylica Koko występuje tylko w motcie, reszta wiersza jest już o bezimiennym pawianie, którego wykorzystano podczas ksenoprzeszczepu. Zasługuje jednak na osobny wiersz i prawdopodobnie kiedyś go napiszę.
Okej, jednak w Animaliach bohaterowie są bardziej “tu i teraz”, przynajmniej takie jest moje wrażenie. Celowo wymieniam ich w losowej kolejności, bo wszyscy funkcjonują tutaj na równych zasadach, tworzą wspólny organizm. Możemy nazwać go „Europą”? Pojawiają się też układy fizjologiczne organizmu w podcyklu, a w każdym z nich „Europa”.
Zależało mi na tym, żeby bohaterowie funkcjonowali bez hierarchizowania, choć pewnie podział na kręgowce i bezkręgowce już wprowadza jakąś hierarchię, przynajmniej pozorną. Marzyła mi się też ucieczka od perspektywy antropocentrycznej, ale nie do końca udało się to zrealizować, humanizowanie zwierząt (choćby poprzez dawanie im głosu i ludzkich odczuć) to wciąż antropocentryzm. Zaryzykuję stwierdzenie, że nie da się bez niego.
Podoba mi się ta interpretacja z Europą jako organizmem, ładnie klei cykl z resztą książki. Tym bardziej, że ta Europa przywoływana przez bohatera wierszy to taki trochę amorficzny, enigmatyczny byt, nie do końca wiem, jak dużo ma wspólnego z rzeczywistą Europą. Jednocześnie dużo i niedużo. Europa Schrödingera.
Większość mieszkańców Europy ma problem z tym, czym ona właściwie jest, więc to chyba nic złego. Wróćmy do tego, że jako autorka zdecydowanie bardziej się otwierasz i „zbijasz tę szybkę w sobie”, że się posłużę moją ulubioną metaforą poetyckiego otwarcia. Do tego wydajesz książkę w korpo. Co się stało od czasu wydania/pisania Wątpi? Rzadko mamy do czynienia z tak wielopoziomowym przełomem w przypadku drugiej książki (zaznaczając, że Wątpia były przecież nominowane do Nagrody Literackiej Gdynia).
Co się stało? Jak to pisał Tomek Bąk w Utylizacji. Pętach miast? „Przytyłem dziesięć kilo i zgubiłem miłość”? Tylko nie mam szrotu do parkowania pod modernistyczną kamienicą.
Stało się przede wszystkim to, że jestem trochę starsza. Przeczytałam trochę więcej książek poetyckich i innych. Może trochę poważniej traktuję pisanie (chociaż nie, wróć, od początku traktowałam sam akt pisania bardzo poważnie; może najwyżej poważniej myślę o pisaniu jako o integralnej i niezbywalnej części życia). Sprawniej posługuję się internetem przy robieniu researchu do wierszy. Może trochę lepiej wiem, o co mi chodzi (choć ciągle nie wiem, o co chodzi w poezji, ale tego to nawet noblista Zagajewski nie wie). Intensywnie zerkam przez ramię koleżankom i kolegom, podglądam, co piszą, jak piszą, co z tego wynika. Uważniej rozglądam się dookoła i bardziej zajmuje mnie to, co się dzieje na świecie, ale też jestem światem bardziej zmęczona, zwłaszcza że spędzam dużo czasu na przebodźcowywaniu się informacjami.
Pisałam Animalia w inny sposób niż Wątpia, to nie było już debiutanckie „okej, Adamowicz, piszesz wiersze od X lat, to teraz wybierz trzydzieści dobrych i składających się w coś spójnego”, tylko „okej, Adamowicz, masz plan na książkę, tutaj masz listę pomysłów na wiersze, pisz” w połączeniu z „za trzy miesiące jest dedlajn Biurowego naboru, a ty jesteś w proszku z książką, pisz szybciej”.
Chciałam wydać książkę w korpo, bo wszędzie indziej pewnie musiałabym czekać ze dwa lata, a już z Wątpiami tak czekałam i teraz mi się nie chciało. Nie chce mi się też dystrybuować książki metodą biegania na pocztę, bo wolę w tym czasie napisać nowy wiersz (albo ugotować obiad/obejrzeć letsplay z Wiedźmina 3/przytulić kota/niepotrzebne skreślić). Wydałam książkę w korpo, bo korpo ją przyjęło (okej, w dziwny sposób napisałam „wchłonęło i przeżuło”).
Czekaj, ten przełom, który robię Animaliami, jest bardziej zaskakujący, kiedy weźmie się pod uwagę, że Wątpia były nominowane do Gdyni? Wiesz, mam poczucie, że ta nominacja była raczej przypadkowa (jeśli obrażam w tym momencie jurorów, to ślę im pełne skruchy buziaczki). Najpewniej z tego względu nigdy przez myśl mi nie przeszło, żeby czynić jakieś szczególne wysiłki w kierunku napisania książki podobnej do Wątpi. Prędzej czułam presję, że skoro zostałam zauważona, to teraz świat ma wobec mnie jakieś oczekiwania i będzie mi patrzył na ręce. Nie lubię presji, oczekiwań ani patrzenia na ręce (kiedy ktoś obserwuje mnie przy pracy, to zaraz wszystko leci mi z rąk), więc główną ideą, która przyświecała mi podczas pisania, było „zawieść jak najwięcej ludzi”. Takie podejście dało mi dużo oddechu.
Przy okazji – rozwinąłbyś to „zbijanie szybki”? W jakim sensie „poetyckie otwarcie”?
„Zbijanie szybki w sobie” to moja metafora na otwarcie w sobie takich miejsc, które pozwalają wyjść powyżej tekstów poprawnych, pisanych często przez początkujących autorów na portalach – wedle pewnych obowiązujących tam reguł – do własnej dykcji. Dzieje się to przeważnie, gdy autor/ka zapomina o tych regułach i zaczyna być bardziej bezczelnym/ną w swoim pisaniu – podejmuje pewne ryzyko wyjścia poza znane schematy. Często dzieje się to, kiedy autor/ka już nie ma potrzeby wpisywania się w pewne obowiązujące foremki.
O, czyli zbijanie szybki to mniej więcej to, co wcześniej mówiłam o nonszalancji i nieprzejmowaniu się.
Tak, właśnie. Wróćmy do treści, dlaczego Elon Musk jest bezkręgowcem? W książce umieszczasz go obok Łajki (a i Kseni Bołotnikowej) w podrozdziale „bezkręgowce”.
Historia podziału książki na „kręgowce” i „bezkręgowce” jest taka, że mam wielkie kłopoty z układaniem wierszy w książce, niespecjalnie radzę sobie z tak rozległą przestrzenią, jaką jest kilkadziesiąt tekstów. W Wątpiach byłam w stanie to ogarnąć dopiero po podziale na pięć części, teraz byłam na tyle dorosła, że podzieliłam tylko na dwie.
Najpierw chciałam być nudna i podzielić wiersze rzeczywiście ze względu na to, czy pojawiają się w nich bohaterowie posiadający szkielet wewnętrzny czy też nieposiadający go. Ale po pierwsze, jak wspomniałam, byłoby to nudne, a po drugie dysproporcja między jedną a drugą częścią byłaby stanowczo za duża, faktycznych bezkręgowców jest w tej książce pięć, może sześć. Zamiast tego więc wyznaczyłam sobie cechę, którą umownie nazwałam kręgosłupem (i nie myślę tu o kręgosłupie moralnym), a później decydowałam, czy bohaterowie wiersza kręgosłup mają, czy też nie mają. Robiłam przy tym różne fikołki, bo bohaterowie nie mają kręgosłupa czasem z własnej winy, czasem nie z własnej, czasem mimochodem. Część wierszy pasowałaby i do jednej części, i do drugiej, więc dorabiałam sobie inne, mniej dookreślone kryteria, żeby skutecznie podejmować decyzje.
Ale jest bezkręgowcem tutaj! Nie wiem co na to bohater, zostawmy go na chwilę. Lubisz poezję somatyczną?
Nie wiem, czy Elon by się zmartwił tym, że nazywam go bezkręgowcem. Możliwe, że tak, to brzmi podobnie jak „rurkowce”, a to już z pewnością obelga. Na szczęście raczej nie wie o moim istnieniu i prawdopodobnie nigdy się nie dowie (chyba że dostanę Nobla z literatury w tym samym roku, w którym on dostanie z fizyki, wtedy zaczepię go na bankiecie i zapytam, dlaczego jest pracoholikiem zmuszającym podwładnych do pracy ponad siły).
Ech, musiałam dłużej pomyśleć, bo pierwsze bezwiedne skojarzenie z poezją somatyczną to wczesna Joanna Lech (nie wiem, jak pisze aktualnie, więc na wszelki wypadek zaznaczam tę „wczesność”). Nie idźmy tą drogą.
Dobra, ale poezja somatyczna to też ta analizowana w esejach z książki Sztuka mięsa. Somatyczne oblicza poezji Anny Filipowicz. To znakomita publikacja, w połowie której jestem od kilku miesięcy, bo wiecznie coś ją wyprzedza w kolejce. Filipowicz analizuje cielesne wątki w wierszach Różewicza, Świrszczyńskiej, Wojaczka, Grochowiaka, Rymkiewicza, Krynickiego, Zagajewskiego i Białoszewskiego. Z tych nazwisk bardzo bliski jest mi Grochowiak, Świrszczyńska również, ale ją znam słabiej – na razie wiem tylko, że Budowałam barykadę to jedna z najlepszych koncepcyjnych książek poetyckich na świecie, powinna być szeroko czytana przy okazji każdej rocznicy powstania warszawskiego.
Są jeszcze Wiersze somatyczne Wata, których nie mogę dorwać w żadnej dostępnej mi bibliotece.
Krótko mówiąc, no tak, lubię poezję somatyczną.
Celowo prowokuję, bo jednak wątki somatyczne się tutaj dosyć często pojawiają, ba! stanowią jakiś wewnętrzny układ tej książki. Jednak robisz to zupełnie inaczej niż wielu poetów i poetek (przede wszystkim). Nie mamy tutaj grania na emocjach poprzez ogrywanie wątków kobiecej cielesności, czy raczej, jest to robione nieco inaczej. Posłużę się ryzykownym skojarzeniem z Twoim zawodem. Jest to bardziej robione przez analityczkę medyczną i czemu innemu służy. Bardzo ciekawie wygląda ta gra z konwencją „poezji kobiecej” w dwóch recytatywach Marii Callas (i jej tasiemca). Chciałaś się jakoś przez to odnieść do „poezji kobiecej” i tego, jak jest u nas rozumiana (postrzegana)? Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?
Ech, tak czułam, że jednak bardziej o Lech ci chodzi niż o Grochowiaka. Podejrzewam, że to też element prowokacji, ale nie wytrzymam – jak większość etykietek mnie nie rusza, bo nie jestem osobą od zajmowania się takimi rzeczami, tak ogromnie mierzi mnie etykietka „poezji kobiecej”, bo to krytycznoliteracka proteza, która zupełnie nic mi nie mówi. Jeśli utożsamić ją z „poezją pisaną przez kobiety”, to traci jakiekolwiek porządkujące właściwości, bo nagle mamy wyjątkowo pojemny worek, w którym znajdą się autorki, których w pisaniu nie łączy nic poza płcią. Ale wiadomo, nie chodzi o to, chodzi o konkretny sposób pisania, który nazywa się „kobiecym”, przy czym określenie to często robi za kpiące i pejoratywne. Moja wewnętrzna feministka się na to nie godzi. To trochę utrudnia odpowiedź na twoje pytanie, bo nie wiem, jak się względem tej etykietki zlokalizować, bo ani wewnątrz niej, ani w opozycji do niej, ani w ogóle w żaden sposób.
O Grochowiaka nie pytam, bo już go gdzieś tam u Ciebie kilka razy wyczytałem, przynajmniej intuicyjnie, a jeszcze tu wykładasz wszystkie tropy na tacy.
Ale okej, poczekaj, na chwilę przestanę się zżymać na etykietki i spróbujemy. Dwa wiersze o Marii Callas to po pierwsze jakiś tam rodzaj hołdu dla niej, bo bardzo ją lubię jako śpiewaczkę i jako osobę, wzrusza mnie jej biografia i tak dalej, a po drugie próba przepracowania tematu zaburzeń odżywiania na przykładzie miejskiej legendy, wedle której Callas błyskawicznie, skutecznie i trwale odchudziła się, połykając jaja tasiemca (co jest wierutną bzdurą na wielu płaszczyznach, ale raczej braknie nam znaków, żeby się w to zagłębiać, no i miało być o poezji, a nie o alternatywnej dietetyce). Szerzej wpisuje się to w motywy odżywiania i głodu, które nienachalnie, ale znacząco przewijają się przez książkę. Nie myślałam zupełnie o ustawianiu się względem „poezji kobiecej” za pomocą tych wierszy, nie miałam takich ambicji. Bardziej widzę to tak, że interesuje mnie ciało, częściej kobiece niż męskie, bo akurat kobiece przyszło mi poznać od środka, więc wiem o nim więcej. Może właśnie przez takie podejście, mówiąc twoimi słowami, ogrywam kobiecą cielesność inaczej. Moje wykształcenie też pewnie ma znaczenie, bo w dużym stopniu ustawia moje myślenie o ciele, chociażby skłonność do dzielenia go na kawałki i rozpatrywania ich osobno, w oderwaniu od siebie, zamiast jako całość. To widać choćby w „układach”.
Albo gdy wspominasz o usuniętej śledzionie Basquiata. Ale jak to jest z tą śledzioną, jest nam zupełnie niepotrzebna czy to kolejne urban (medical) legend?
W organizmie nie ma chyba żadnego elementu, który byłby zupełnie niepotrzebny. Nawet głupi wyrostek robaczkowy, z którym to niby tylko kłopoty, w rzeczywistości jest częścią układu immunologicznego. Kiedyś w Japonii kombinowano z profilaktycznym usuwaniem wyrostka noworodkom i skończyło się to problemami z odpornością u takich dzieci. Śledziona to również układ immunologiczny, wytwarza białka odpornościowe i czyści krew z syfu typu bakterie i starzejące się krwinki. Jest też cholernie delikatna i zbudowana tak, że jeśli pęknie, to nie ma za bardzo co zbierać, dlatego wtedy się ją usuwa. Część jej funkcji przejmuje wątroba i całkiem dobrze sobie z tym radzi, ale – podobnie jak w przypadku wyrostka – odporność nieco spada.
W historii Basquiata niesamowicie ujmuje mnie to, że kiedy leżał w szpitalu po wypadku, mama przyniosła mu Anatomię Greya, z której ilustracje go zafascynowały i miały później wpływ na niego jako malarza. Nie ma ucieczki od biologii w sztuce.
A są autorzy lub autorki, z którymi w tym aspekcie czujesz jakieś większe powinowactwo? Pytam o eksplorowanie naszego (i nie tylko naszego) biologizmu w literaturze.
Uwielbiam takie pytania i nie znoszę. Staram się podczas lektury poezji i prozy czujnie wyłapywać wszelkie nawiązania do biologii i przepadam za opowiadaniem o twórczyniach oraz twórcach odnoszących się do takiej tematyki, ale z drugiej strony nigdy nie umiem na zawołanie recytować nazwisk i zawsze kogoś istotnego pominę, to nieprzyjemne.
W ogóle do twórczości osób nawiązujących jakoś do biologii zawsze czuję większe powinowactwo niż do osób, które w pisaniu od biologii stronią, a jednocześnie nie ma chyba nikogo, do którego czułabym powinowactwo szczególnie duże, więc to będzie luźny i niezobowiązujący przegląd.
Bardzo lubię praktycznie wszystko, co robi Urszula Zajączkowska, od wierszy przez felietony po filmy. Rośliny wydają mi się bardzo nudne, ale kiedy Ula się za nie bierze, nagle stają się fascynujące. Mam zaległości w czytaniu Julii Fiedorczuk, dopiero niedawno rzetelnie przeczytałam Psalmy (i się zachwyciłam), więc jeszcze nie mogę mówić o powinowactwie, pogadamy, jak przyjdzie wypłata i zamówię inne jej tomy. Bliskie mi są niektóre wiersze Konrada Góry, wydaje mi się, że pod pewnymi względami mamy podobną wrażliwość. Czekam niecierpliwie na debiut czujnego ucha i nieokiełznanej wyobraźni Niny Manel. O Grochowiaku po raz setny już nie będę, wiadomo, Grochowiak to jest król turpizmu i somatyzmu jak szczupak jest królem wody, a lew królem dżungli.
…aaa, prawie zapomniałam o Kacprze Bartczaku, jego wiersze również ciekawie grają biologicznością, uważam, że pokarm suweren to bardzo dobra i bardzo niedoceniona książka.
Jest jeszcze taki tomik Jarosława Marka Rymkiewicza Anatomia wydany w 1970 roku. Znalazłam tę książkę ze dwa lata temu u bukinistów w Katowicach. Ponieważ jestem ignorantką i innych wierszy Rymkiewicza nie znam, nie wiem, jak długo i jak głęboko drążył tematykę krążącą wokół pleśni i trupów, ale Anatomia jest intrygująca.
Jedno nazwisko z prozy (żeby nie było, że tylko poezję czytam, chociaż to w sumie prawda, prozy niemal nie ruszam, bo mnie nudzi) – Max Blecher, rumuński pisarz. Chciał być lekarzem, ale jako nastolatek zachorował na gruźlicę kręgosłupa, co uniemożliwiło mu naukę i znacznie skróciło życie. Napisał trzy książki bazujące na swoich doświadczeniach ze szpitali i sanatoriów, sytuujące go pod względem języka i klimatu gdzieś między Schulzem a Kafką. Jego perspektywa na ciało, chorobę i cierpienie to coś niesamowitego i wstrząsającego. Wydał też tom wierszy, ale nie wiem, czy ktoś w Polsce ma zamiar przetłumaczyć je z rumuńskiego (gdyby jakiś rumunista cudem czytał ten wywiad, to niechże przetłumaczy i wyda albo chociaż podeśle mi rybki, ładnie proszę).
Dzięki za wyczerpującą odpowiedź, zanim skończymy, zaczepię jednak o jeszcze jeden aspekt Twojego pisania. Wspominałaś już, że nie lubisz etykietek – chyba większość autorów tego nie lubi, ale jednak muszę Cię poprosić jeszcze o ustosunkowanie się do jednej sprawy. Napisałaś książkę o prawach zwierząt (jest to oczywiście klasyfikacja umowna), książkę o zwierzętach, książkę o życiu organicznym, również o tym, jak człowiek traktuje zwierzęta. Czujesz się poetką zaangażowaną? Jak się ustosunkujesz do tego terminu i całego zamieszania wokół? Z tym jest bardzo różnie, niektórzy to przyjmują, inni i inne zupełnie nie. Jednak nie da się ukryć, że Animalia jest jednak książką (lub „o”) pewnej ważkiej kwestii społecznej.
Nie tyle nie lubię, ile nie zwracam na nie uwagi w odniesieniu do mojego pisania, nie są mi potrzebne, to zabawka krytyków. A ponieważ o krytyce literackiej raczej nie mam pojęcia, poniższe zdania będą raczej naiwne i może mijające się z rzeczywistością.
Z „poezją zaangażowaną” widzę choćby taki problem, że samo pojęcie trochę się wytarło, gładko odbija się tę piłeczkę słowami „każda poezja jest w coś zaangażowana”. Ale, jak to Karol Maliszewski kiedyś powiedział w odniesieniu do Wątpi (cytat niedokładny): „dobra, każda poezja jest zaangażowana, ale Adamowicz, nie jesteś, do diaska, Szczepanem Kopytem!”. Skoro tak, to trzeba szukać nowych określeń, które porządkowałyby różnice między Szczepanem Kopytem a Anną Adamowicz. Słyszałam już np. o „poezji interwencyjnej” albo o dookreśleniach typu „poezja zaangażowana społecznie” czy „poezja zaangażowana politycznie” (tutaj też pojawia się problem, bo i tak wszystko jest polityczne). Na przykład w rapie ekwiwalentem „poezji zaangażowanej” jest „political rap” albo „conscious rap”, ale krytycy literaccy chyba nie słuchają rapu, inaczej może przejęliby już ten „rap świadomy”. Czasami się zastanawiam, czy nie prościej byłoby podzielić poezję na zaangażowaną dobrze – taką, która raczej stawia pytania, i zaangażowaną źle – taką, która raczej pluje gotowymi odpowiedziami.
Więc tak, Animalia to może jest conscious rap, choć napisany raczej przez przerażone światem dziecko niż przez aktywistkę społeczną. I prawdopodobnie nikogo ten rap nie zbawi ani nie ocali żadnego człowieka ani robala, ale przynajmniej o czymś opowie, komuś i czemuś udzieli głosu, jakoś się ustawi względem tego przerażającego świata, stawi mu mierny i bierny opór.
Conscious rap – okej, kupuję to. Już na sam koniec – o cóż miałbym zapytać poetkę wydającą drugą książkę, jeżeli nie o koniec przygody z poezją? To jak, pakujemy manatki czy jeszcze jednak coś planujesz?
Panie kochany, ja się dopiero rozkręcam! Jeśli poezja ma zbawiać, to żadnego pakowania manatków.
Jeszcze w trakcie pisania Animaliów wpadały mi do notesika z pomysłami rzeczy, o których wiedziałam, że nie pasują do założeń, więc odkładałam je sobie na bok. Ponadto teraz, kiedy Animalia zyskały papierowe ciało, widzę jednak, że nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa o zwierzętach (ani o kosmosie, ani o ciele etc. etc.). Więc jakaś tam trzecia książka na sto procent będzie, ale jej kształt dopiero majaczy mi przed oczami. Natomiast wyraźnie i ostro widzę sylwetkę czwartej książki, która będzie chyba najbardziej spójną konceptualnie rzeczą, na jaką się kiedykolwiek porwałam. I jednocześnie bardzo podobną i bardzo niepodobną do tego, czym zajmowałam się do tej pory (książka Schrödingera, ech).
Otóż wspominałam wcześniej, że lubię chowanie się za bohaterami, w których życiu dzieje się więcej niż w moim, co wiąże się z tym, że od dawna byłam przekonana, że moje jednostkowe doświadczenia nie mają potencjału, żeby stać się bazą dobrych wierszy wychodzących jakoś poza tę jednostkowość. Innymi słowy, szanuję poezję konfesyjną, byle nie pod moim dachem. Tymczasem kilka miesięcy temu kilka rozmów z Adrianną Olejarką (besos, Adrianna!) uświadomiło mi, że rzeczywistość wygląda trochę inaczej i jednak mogłabym pobawić się tą poezją konfesyjną, nie robiąc przy tym krzywdy ani sobie, ani biednym czytelnikom. Dlatego zaczęłam pisać książkę poetycką, która opowiada o skoliozie, leczeniu skoliozy, operowaniu skoliozy i życiu po operacji. Ponieważ jestem skrajnie nieprzyzwyczajona do takiego wybebeszania się, wymyśliłam pseudonim, więc w sumie te wiersze pisze za mnie Tytania Skrzydło. Nie wiem, czy ta książka będzie czytalna ani czy ktokolwiek zechce ją wydać, ale mam wielką nadzieję, że dwa razy tak.
Przyjmujemy te wszystkie groźby i czekamy!