wywiady / o książce

Czynny opór

Anna Podczaszy

Joanna Roszak

Rozmowa Joanny Roszak z Anną Podczaszy, towarzysząca wydaniu książki Grymasy Anny Podczaszy, z ilustracjami Zuzanny Orlińskiej, która ukazała się w Biurze Literackim 26 listopada 2018 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Joan­na Roszak: Jan Brze­chwa zauwa­żał: „Ludzie piszą­cy dla dzie­ci wzno­szą lek­ki i malow­ni­czy most, po któ­rym mali czy­tel­ni­cy chęt­nie i nie­po­strze­że­nie prze­cho­dzą od swo­ich uko­cha­nych ksią­żek do wiel­kiej poezji, do lite­ra­tu­ry kla­sycz­nej, a potem – do dzieł pisa­rzy współ­cze­snych”. Jakie lek­tu­ry z dzie­ciń­stwa były dla Cie­bie mostem do poezji – wła­snej, pisa­nej i doro­słej czy­ta­nej?

Anna Pod­cza­szy: Pew­nie wszyst­kie. Och,  i od razu – „malow­ni­czy”, „wiel­ka poezja”, „dzie­ła”! Czy­ta­łam w dzie­ciń­stwie, bo lubi­łam, bo to była przy­go­da i radość, nawet kie­dy książ­ka trak­to­wa­ła a smut­nych rze­czach. Czy Win­ne­tou Karo­la May’a Brze­chwa zali­czył­by do owych mostów? To kul­to­wa książ­ka moje­go dzie­ciń­stwa, gdy mia­łam 9–11 lat, nie wyprę się tego, nie, nie. Pozy­cja numer dwa – uwa­ga, uwa­ga – W pusty­ni i w pusz­czy. No strasz­ne. Albo i nie. Sia­da­łam i godzi­na­mi czy­ta­łam apiać od któ­rej stro­ny popa­dło.  A wcze­śniej (6–9 lat) baj­ki – cała fura pięk­nych bajek sło­wiań­skich z tomu Śpie­wa­ją­ca Lip­ka, oraz baśni buł­gar­skich, dość okrut­nych, z bar­dzo cie­ka­wy­mi, kuszą­cy­mi i nie­bez­piecz­ny­mi sło­wa­mi, któ­rych nie rozu­mia­łam, a któ­re nie­zwy­kle mnie pocią­ga­ły: buz­dy­gan, jan­czar. I ilu­stra­cje w tych baśniach – zakrzy­wio­ne klin­gi wojow­ni­ków, ich strasz­ne bizan­tyj­sko-orien­tal­ne obli­cza zasty­głe w okrut­nym gry­ma­sie. Fascy­nu­ją­ce. Czy to moż­na nazwać lek­kim i malow­ni­czym mostem? Czy mnie to dopro­wa­dzi­ło do wiel­kiej poezji? Myślę, że te baśnie wła­śnie to była dopie­ro wiel­ka poezja, że pal­ce lizać.

Cho­in­ka zna­le­zio­na na śmiet­ni­ku, wygo­da pły­ną­ca z zabaw w podar­tych spodniach, murek, któ­ry kusi, czy­ta­nie napi­sów na murach, tak­że tych zaczy­na­ją­cych się od „kur”, kąpiel, dono­sy sio­strza­ne i bra­ter­skie… Czy cała ta książ­ka, z wszyst­ki­mi sce­na­mi i moty­wa­mi, wzię­ła się z życia? 

Calu­sień­ka. Czy to było sło­wo na „k” czy na „ch” – nie pamię­tam takich nie­istot­nych szcze­gó­li­ków. A to, co się napraw­dę nie zda­rzy­ło, zda­rzy­ło się w mojej gło­wie, czy­li się jed­nak zda­rzy­ło. No i jesz­cze się może zda­rzyć, albo nie zda­rzy­ło się mi, tyl­ko jakiejś Han­ce Kowal­skiej. Książ­ka nie może wziąć się z cze­goś inne­go niż z życia, bo z cze­go? Z kie­sze­ni? Zawsze o życie zaha­cza, z nie­go wyła­zi. To, co mnie ota­cza, jest życiem i to co jest w mojej gło­wie też. Wyobraź­nia jest życiem, wymy­śla­nie zabaw, całe to teatrum dzie­cię­ce to prze­cież oży­wia­nie, pró­ba nada­nia kształ­tu temu, co w nas sie­dzi i się doma­ga gło­su, ruchu, bycia wśród. Mia­łam taki chy­try plan, kie­dy już świa­do­mie pod­ję­łam się napi­sa­nia książ­ki – wezmę, co mam koło sie­bie i – myk! – zro­bię z tego wier­szyk, rach, ciach. I tak to się dzia­ło – sia­da­łam pią­ta rano w kuch­ni, dzia­do­stwo jesz­cze śpi, nikt nie tru­je, NIKT NICZEGO ODE MNIE NIE CHCE!, więc sobie w spo­ko­ju popi­szę, dzi­siaj, np. o szko­le albo o wsta­wa­niu. Póki śpią.

Moż­na czy­tać Gry­ma­sy w kon­ste­la­cji innych tomów pol­skich poetek: Emi­lii Waśniow­skiej, Wan­dy Cho­tom­skiej, Danu­ty Wawi­łow, Danu­ty Gel­l­ne­ro­wej, Nata­lii Usen­ko czy Joan­ny Muel­ler. Wiersz Szyb­ko Danu­ty Wawi­łow kon­fron­tu­je świat doro­słych ze slow­li­fe dzie­ci. Doro­sły odbior­ca podob­ne­go poetyc­kie­go komu­ni­ka­tu może zapra­gnąć zaak­cep­to­wać dzie­cię­cy świat, pozwo­lić dziec­ku być wła­snym prze­wod­ni­kiem po kra­inie uważ­no­ści. Prze­wod­ni­ka­mi po jakich tema­tach, war­to­ściach są dla Cie­bie dzie­ci?

Nauczy­łam się od dzie­ci – i to jest lek­cja bru­tal­na, wciąż prze­ze mnie przy­swa­ja­na, wciąż nie­do­uczo­na, że nie wygram z nimi, jeśli sprzę­gną siły. Nie ma szans, żeby prze­ciw­sta­wić się takiej ener­gii, takie­mu żywio­ło­wi. Ale upar­cie pró­bu­ję, odno­to­wu­ję drob­ne suk­ce­sy (naj­star­szy syn nie bez respek­tu mruk­nął kie­dyś – „mama jest bar­dziej upar­ta ode mnie”). Dzie­ci to życie peł­ną gębą – i nie upra­wiam tu żad­nej ide­olo­gii, broń boże. To żywioł. Czte­ry żywio­ły na raz. Trze­ba nie lada mądra­li, żeby poka­zać wichro­wi, gdzie war­to wiać, a gdzie ucich­nąć, i jesz­cze więk­sze­go mądra­li, żeby wiatr usłu­chał. A więc dzie­ci uczą mnie poko­ry, że nie zja­dłam wszyst­kich rozu­mów, że może i coś tam wiem, ale bez prze­sa­dy. A już moja siła spraw­cza? Osta­tecz­nie, ile zale­ży ode mnie? Jakich wybo­rów będą doko­ny­wać? Jakie popeł­nią błę­dy? Osta­tecz­nie, ile w moim życiu zale­ża­ło od moich rodzi­ców? Jakich wybo­rów doko­na­łam? Jakie popeł­ni­łam błę­dy?

Co pro­wa­dzi nas do punk­tu dru­gie­go – dzie­ci uczą mnie, że jeste­śmy tacy do sie­bie podob­ni – i mądrzy i głu­piut­cy, i otwar­ci i nie­uf­ni, i odważ­ni i tchó­rze. Uwa­żam, że mitem jest twier­dze­nie o nie­sły­cha­nej dzie­cię­cej wyobraź­ni i jej zani­ku u doro­słych. Myślę, że jeśli ktoś pacho­lę­ciem będąc, obda­rzo­ny został nie­sły­cha­ną wyobraź­nią, to ona w czło­wie­ku zosta­je i prze­cho­dzi w doro­słość, może jakoś ewo­lu­uje, ale, na litość boską, prze­cież nie zni­ka!

Punkt trze­ci – dzie­ci mnie nauczy­ły, że cza­sem trze­ba zamilk­nąć, nie glę­dzić tyle. Nawet jak mam rację. Odpu­ścić. Nie nakrę­cać się. Mach­nąć ręką. Wzru­szyć ramio­na­mi. Nie uda­ło się – i co z tego? One też tego się ode mnie uczą – np. żeby nie histe­ry­zo­wać w obli­czu poraż­ki. Albo że nie war­to wiecz­nie udo­wad­niać innym, że moje na wierz­chu prze­cież, że ja wiem lepiej. Ja się w ogó­le boję ludzi, któ­rzy twier­dzą, że wie­dzą lepiej. Z regu­ły twier­dzą, że wie­dzą lepiej wszyst­ko, no kosz­mar.

Co było dla Cie­bie isto­tą rymo­wa­nia (nie­do­kład­ne­go, więc nie­oczy­wi­ste­go: „spodnie-wygod­niej”, nie­gra­ma­tycz­ne­go: „prze­cież-zro­zu­mie­cie”) w Gry­ma­sach? Czy roz­wa­ża­łaś napi­sa­nie nie­ry­mo­wa­nej książ­ki, czy jed­nak oba­wia­łaś się dąsów, fochów, humo­rów mło­dych odbior­ców i odbior­czyń, przy­wy­kłych do rymów?

Nie oba­wia­łam się nicze­go, a już na pew­no dąsów, humo­rów i fochów, jestem na to za sta­ra. Pierw­sza por­cja wier­szy­ków powsta­ła daw­no, daw­no temu, gdzieś w odle­głej galak­ty­ce, i pisa­na była zupeł­nie bez myśli o publi­ka­cji jakiej­kol­wiek. Pisa­łam, bo mi się tak chcia­ło, bez­stre­so­wo, i nie myśląc o niczym oprócz pisa­nia. Dru­ga część wier­szy­ków powsta­ła w wyni­ku pew­ne­go zobo­wią­za­nia, ale też nie­spe­cjal­ne­go – ot, uda się, to dobrze, nie to nie, świat się nie zawa­li. Ani mój, ani czyjś. Nie celo­wa­łam w dokład­ność i popraw­ność, bo nie obcho­dzą mnie obse­syj­nie dokład­ność i popraw­ność wszę­dzie. Ale ukło­ny głę­bo­kie, w pas, i wie­lo­krot­ne dla nie­zwy­kłej skru­pu­lat­no­ści redak­cyj­nej Joasi Muel­ler, któ­ra nawal­czy­ła się z moimi nie­do­kład­no­ścia­mi i nie­chluj­no­ścia­mi, oj nawal­czy­ła! Ale ja też byłam dziel­na i sta­wia­łam czyn­ny opór, muszę to sobie przy­znać i pogra­tu­lo­wać. Obcho­dzi mnie wie­dzieć, gdzie moż­na być nie­do­kład­nym i nie­po­praw­nym, czy­li kon­tekst mnie obcho­dzi. Kie­dy moi chłop­cy byli mali, chro­ni­łam ich jak mogłam przed sło­wa­mi na „k” i „ch”, ale teraz każę im się uczyć, kie­dy mogą, a kie­dy bez­względ­nie nie. Dener­wu­je mnie, kie­dy ktoś twier­dzi, że nigdy w życiu nie puścił bąka, a nawet jeśli – to nie­ska­zi­tel­ne­go. I podob­nie było z tymi nie­do­kład­ny­mi ryma­mi – nie jestem maszyn­ką do rów­ne­go rymo­wa­nia, wzdra­ga­łam się też przed nad­mier­ną czę­sto­chowsz­czy­zną – choć nie pozo­sta­ję cał­kiem bez winy – po pro­stu pisa­łam, jak leci, a że wyle­cia­ło nie­do­kład­nie, to co zro­bić? Zmie­niać? Pła­kać? No, jak się temu po napi­sa­niu przyj­rza­łam, to mi się zaraz spodo­ba­ło – takie nie­ide­al­ne, nie­sy­me­trycz­ne, cudeń­ko. Cuda­czek. Kiwa­czek (taka ruska baj­ka była kie­dyś w TV). Poza tym w wier­szy­ku zawsze, zawsze jest moja melo­dia, rytm, któ­ry ja sobie dyk­tu­ję, któ­ry – jeśli zechcę – roz­chwie­wam, a jak nie zechcę, to nie. Jestem na to wszyst­ko okrop­nie wyczu­lo­na. Te inne ele­men­ty są rów­nie istot­ne jak rym, żeby się kle­iło, żeby szło i gada­ło. O poten­cjal­nych odbior­cach – wybacz­cie – nie myślę zupeł­nie, gdy piszę. Czy „Życie mię­dzy wier­szy­ka­mi” mogło być napi­sa­ne bez rymów w ogó­le? Chy­ba nie mogło, taka myśl mi w ogó­le do gło­wy nie przy­szła, nawet się nie cza­iła na hory­zon­cie, nawet nie mogłam jej odpy­chać – bo jej po pro­stu nie było. Ale ja nie wyklu­czam, że ktoś może i tak – napi­sać ksią­żecz­kę z wier­szy­ka­mi pozor­nie dla dzie­ci bez rymów. Ja się nie sprze­ci­wiam.

W pod­ręcz­ni­kach do języ­ka pol­skie­go aż do pią­tej kla­sy nie wystę­pu­ją wier­sze inne niż rymo­wa­ne („Prze­paść” Róże­wi­cza w pią­tej kla­sie naj­czę­ściej prze­ła­mu­je ten obraz poezji jako „mowy, któ­ra się rymu­je”). Jak wytłu­ma­czyć to fawo­ry­zo­wa­nie rymów w poezji dzie­cię­cej?

Żebym to ja wie­dzia­ła. Może dzie­ci po pro­stu lubią, wewnętrz­nie czu­ją lepiej tekst, gdy się rymu­je? Gdy jest ryt­micz­ny? Może to ma zwią­zek z począt­ka­mi mowy? Z into­na­cją, któ­ra czę­sto gęsto wyprze­dza sło­wa? Moja cór­ka dłu­go gada­ła „po swo­je­mu” – zero słów z tre­ścią, za to prze­pięk­na melo­dia całe­go zda­nia. No to posła­łam ją do szko­ły muzycz­nej, gdy nad­szedł czas. Za głu­pia jestem na takie mądro­ści. A może do pew­nych rze­czy trze­ba doro­snąć – trze­ba doro­snąć do tego, by odło­żyć Win­ne­tou i się­gnąć po Tytu­sa albo Nędz­ni­ków, a potem Dosto­jew­skie­go. Z dru­giej stro­ny, może by tak poeks­pe­ry­men­to­wać – weź­my jakie­goś dzie­cia­ka i wycho­waj­my go na wier­szach wol­nych. Rusza ogól­no­pol­ski nabór chęt­nych kró­li­ków doświad­czal­nych. Nie, chy­ba rze­czy­wi­ście jestem za głu­pia na te spra­wy. Inne pyta­nie?

Jak wyglą­da­ła współ­pra­ca z Zuzan­ną Orliń­ską?

Wzor­co­wo. Ide­al­nie. To palec boży kazał pani Zuzan­nie zabrać się za ilu­stra­cje. W ogó­le się nie wtrą­ca­łam – i pro­szę jak pięk­nie wyszło! Po raz pierw­szy pra­co­wa­łam nad książ­ką z obraz­ka­mi, nie wie­dzia­łam, jakie panu­ją przy tym zwy­cza­je, i czy w ogó­le są jakieś powszech­nie przy­ję­te zwy­cza­je, czy też każ­dy sobie je samo­dziel­nie wytwa­rza. A więc się spy­ta­łam i przy­sta­łam ocho­czo na pro­po­zy­cję pani Zuzan­ny, a wła­ści­wie jej infor­ma­cję o nie­za­leż­no­ści arty­stycz­nej. Ocho­czo, ponie­waż guzik się na tym znam. Potra­fię okre­ślić, co mi się podo­ba, a co nie – i tyle. Ale – nie powiem – cie­ka­wość mnie zże­ra­ła. Kie­dy zoba­czy­łam goto­we ilu­stra­cje, wie­dzia­łam, że mi się podo­ba­ją – baaar­dzo. Chcia­łam, żeby było dow­cip­nie, lek­ko, kolo­ro­wo, inte­li­gent­nie i pięk­nie, momen­ta­mi (tyl­ko) lirycz­nie  – i jest. Pode­sła­łam pani Zuzan­nie jakieś skar­by z domo­we­go archi­wum, a ona je tak zręcz­nie i tak­tow­nie wyko­rzy­sta­ła, że raz jesz­cze muszę podzię­ko­wać Bogu, Artu­ro­wi Bursz­cie i jej samej, że się zde­cy­do­wa­li na taki wybór ilu­stra­to­ra – i to wszy­scy jed­no­cze­śnie!

 Zna­jąc teraz z książ­ki (pozna­je­my ją już w dedy­ka­cji) Two­ją domo­wą gro­mad­kę, raz jesz­cze prze­czy­ta­łam Two­je poprzed­nie książ­ki z wier­sza­mi, te dla więk­szych czy­tel­ni­ków. W Mniej, wię­cej, wyda­nej w 2007 roku, np. widzę Cie­bie w kuch­ni, może nie o pią­tej rano, raczej koło pół­no­cy: „Nocą, gdy cisza / nie może już być więk­sza, / sły­szę wyraź­nie ich mło­de odde­chy”.

Opo­wiedz jesz­cze o warsz­ta­cie, o tym, czym się (nie) róż­ni pro­ces pisa­nia wier­sza od pisa­nia, jak się wyra­żasz, wier­szy­ka. I o emo­cjach Autor­ki z nimi się wią­żą­cy­mi.

Mam jeden warsz­tat. Jed­ną kart­kę, jeden dłu­go­pis. I wier­szy­ki, czy jak wolisz, wier­sze, mnie dopa­da­ją, one się piszą same, co nie zna­czy, że ja świa­do­mie nie wyko­nu­ję żad­nej pra­cy, tyl­ko cze­kam na obja­wie­nie. Praw­do­po­dob­nie muszę mnó­stwo pra­cy wło­żyć w coś inne­go, w coś, co leży obok tek­stu, co mnie ota­cza i wiecz­nie się cze­goś ode mnie doma­ga. Nauczy­łam się, że nie wol­no mi igno­ro­wać tych naka­zów, nie wol­no ich spy­chać na dal­szy plan, bo teraz np. two­rzę i nie mam cza­su ani ocho­ty na nic inne­go. Cza­sem mi się zda­je, że dobry wier­szyk przy­cho­dzi do mnie jako nagro­da za to, że byłam grzecz­na i nie gry­ma­si­łam, i mówi łaska­wie – no, możesz mnie napi­sać. Ale jest też dru­gi ele­ment, nie­zwy­kle dla mnie istot­ny przy pisa­niu wier­szy­ków, „doro­słych” w szcze­gól­no­ści – muzy­ka. Nic nie napi­szę, jeśli nie sły­szę melo­dii, któ­ra mnie poru­sza albo pro­wo­ku­je, albo na róż­ne spo­so­by nie daje o sobie zapo­mnieć. Tak się skła­da, że od jakie­goś cza­su piszę tek­sty do pio­se­nek – zaczę­łam, bo mi się spodo­ba­ła jakaś melo­dia, kon­kret­ne wyko­na­nie dane­go utwo­ru – i ten tekst wyrwał mi się z gło­wy sam, popły­nął za muzy­ką, dosłow­nie. I tak to poszło.

Jest jesz­cze jed­na rzecz, któ­ra, jak widzę, bar­dzo mi poma­ga w pisa­niu, i nie tyl­ko. To brak ambi­cji, tak, tak, nie prze­sły­sza­łaś się. Robię coś, bo mi się tak podo­ba (a czę­sto po pro­stu muszę), a nie dla­te­go, żeby udo­wod­nić świa­tu, jaka jestem świet­na i pięk­na, jaki jestem num­ber one. Może to i dziw­nie brzmi w ustach byłe­go spor­tow­ca, ale – co zro­bić…. Obser­wu­ję się uważ­nie – jeśli tyl­ko poja­wi się we mnie cień ambi­cji – duszę go w zarod­ku, bez­względ­nie. Zresz­tą, skut­ki moich dzia­łań podyk­to­wa­nych ambi­cją z regu­ły są opła­ka­ne. Czy­li taką mam higie­nę pra­cy. Oczy­wi­ście to nie zna­czy, że sobie bim­bam; jak to uję­ła jed­na moja zna­jo­ma – nale­ży się sta­rać po ludz­ku jak naj­moc­niej, wpi­su­jąc w te sta­ra­nia moż­li­wość rów­nież poraż­ki, tego wyma­ga uczci­wość wobec innych. Wła­śnie – uczci­wość, a nie ambi­cja.

Dzię­ki za roz­mo­wę!

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry

 

belka_1

O autorach i autorkach

Anna Podczaszy

ur. w 1972 r. Poetka, wykładowczyni w Centrum Kształcenia Językowego i Ustawicznego Kadr. Nominowana do Nagrody Literackiej Nike za tomik danc (2000), który był jej poetyckim debiutem. W kolejnych latach opublikowała również zbiór wierszy Wte i nazad (2003) oraz Mniej, więcej (2007), a w 2018 r. również książkę z wierszami dla dzieci Grymasy. Życie między wierszykami. Mieszka w Legnicy.

Joanna Roszak

Urodziła się w 1981 roku. Poetka, badaczka. Pracuje jako profesor w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk oraz jako nauczycielka języka polskiego w jednej z poznańskich szkół. Współfundatorka i wiceprezeska Fundacji Józefa Rotblata. Ostatnio wydała: Miejsce i imię. Poeci niemieckojęzyczni żydowskiego pochodzenia, Słyszysz? Synagoga. Wychodząc spod poznańskiej synagogi przy Wronieckiej oraz Żuraw z origami. Opowieść o Józefie Rotblacie. Redaktorka wielu książek zbiorowych (poświęconych m.in. Ingeborg Bachmann, Paulowi Celanowi czy Fernandowi Pessoi). Autorka tomów poetyckich: lele, wewe, tego dnia. W Biurze Literackim opublikowała zbiory wierszy: przyszli niedokonani (2018) oraz ploso (2020), a dekadę temu – złożoną z wywiadów (m.in. z Edwardem Balcerzanem, Stanem Borysem, Krystyną Miłobędzką i Andrzejem Falkiewiczem, Ewą Sułkowską-Bierezin, Janem Stolarczykiem, Marianem Grześczakiem) – książkę W cztery strony naraz. Portrety Tymoteusza Karpowicza. Redagowała także tom esejów Tymoteusza Karpowicza, który ukazał się w 2019 roku we Wrocławiu.

Powiązania