Przemysław Suchanecki: Agato! Pierwszy kontakt czytelniczek i czytelników z Twoimi wierszami miał miejsce już ponad trzy lata temu, wraz z publikacją Raportu wojennego. Przez ten czas wokół książki wydarzyło się mnóstwo: nominacji, nagród, rozmów, ogólnie rzecz ujmując – szumu. Oczekiwania względem kolejnej były chyba dość spore. Teraz, w przedwiośnie roku 2021, dostajemy Twój drugi longplay, czyli dla moich dziewczyn. Swoje domysły w tej kwestii mam, o czym za chwilę, ale powiedz najpierw ze swojej perspektywy: jak przez tych kilka lat zmieniło bądź zmieniało się Twoje podejście do wiersza jako takiego – jako nośnika informacji, jako dzieła sztuki, jako środka wyrazu, po prostu? Czy presja wyżej wspomnianych czytelniczych oczekiwań miała w ogóle, w Twoim odczuciu, jakiś wpływ na te zmiany w lirycznej percepcji?
Agata Jabłońska: Nie potrafię zdecydować, czy myślę od książki do książki, czy od wiersza do wiersza. Nawet z tej perspektywy nie zawsze umiem wartościować. O ile w ogóle jestem w stanie przykładać do swoich rzeczy jakieś miary czy odnajdywać się na giełdzie talentów. Świadoma oczekiwań dotyczących każdej drugiej książki po pierwszej dobrej nie mogłam uczynić nic innego, niż wypuścić ją w świat i przeboleć wszystkie ewentualne zarzuty.
Patrz, jak różnie się dzieje dookoła, życie wchodzi na nowe poziomy komplikacji; trzeba o tym wszystkim mówić tak, jak się potrafi – możliwe, że potrafię (?) wierszem, i w ten sposób próbuję przekazać to, co mam do powiedzenia.
Patrzę, patrzę i już mówię, jak ja to widzę. Mam wrażenie, gdy śledzę ostatnie kilka lat recepcji, że przez wzgląd choćby na takie teksty, jak „Pierwszy wiersz bez tytułu”, „Mówienie NIE. Instruktaż” czy „Nowosielski” (wraz z jego lustrzanym odpowiednikiem), mówiące bardzo mocno z pewnej perspektywy, próbowano zrobić z Ciebie przedstawicielkę Głosu, Postawy, Sprawy, a Ty – jak widzę po kolejnej książce – tą przedstawicielką się po prostu stałaś. Mniej już tu nawet liryzmu, a więcej czegoś na kształt propagandy i dydaktyki („wiersz wpada w dydaktyczny ton/ wiersz wypada z toru”), raczej uproszczenie niż deklarowane skomplikowanie. Chodzi mi o Sprawę Kobiecą, o Bycie Kobietą, Bycie Matką, wszystko to podkreślone mocno i dobitnie, żeby nie pozostawiać cienia wątpliwości. Łącząc te domysły z tym, co wyżej – jak to widzisz?
Z tego, co się orientuję, bycie kobietą i matką jako doświadczenie nie zmieniły się od czasu, kiedy opublikowałam Raport (weź ten dokument google, w którym prowadzimy wywiad, poprawiający „opublikowałam” na „opublikowałem” – tego rodzaju semantycznych poniżeń dla osoby wrażliwej językowo przydarza mi się codziennie kilka, a to przecież tylko wierzchołek góry lodowej, jakieś meandry user experience aplikacji w chmurze, na środkowym wschodzie pierwszego świata).
Sprawa albo sprawy, z którymi się mierzę, dotyczą różnych ludzi czy zagadnień, i wiele innych niż ja osób wyraża się na ten temat na bardzo różne sposoby. Pisząc dla moich dziewczyn, dobrowolnie odpuszczam sobie wymaganie oryginalności tematycznej. Nie bez Twojej zresztą, Przemorku, podpuchy – wyobrażając sobie najgorszy diss na tę produkcję, stworzyłam personę gościa, który „oczekiwałby po mnie większej intelektualnej subtelności” w drugiej książce.
Sprawy, które są mi bliskie, ostatnio wyciągnęły na ulice tysiące osób, a ja, korzystając z okazji do publikacji, chciałabym nawiązać z nimi coś w rodzaju kontaktu. Mam oczywiście świadomość faktycznego docierania poezji do ludzi, ale prowadząc ten projekt, czasami myślałam o nim w kategoriach użytkowych, być może z nieco odrealnionym rozmachem. Można się obrażać na mechanizmy marketingu, ale jeśli jest się przekonanym, że się nie sprzedaje gówna, to warto o nich pamiętać. Bo na przykład ci od gówna pamiętają o tym świetnie. Nie wyobrażam sobie w takiej sytuacji stania z rękami w kieszeniach.
Pisząc dla moich dziewczyn, odpuszczam sobie poszukiwania formalne. Posługuję się narzędziami i interfejsem, które w miarę znam, czasem prawie ograniczam postprodukcję, nadaję na żywo i wrzucam obrazki zupełnie bez filtra. Wykorzystuję fakt, że mam tych kilka nagród i świetną okładkę, i że być może ktoś po to sięgnie. Chcę zobaczyć, co się stanie.
Wydaje się to wszystko bardzo proste i oczywiste… tylko że ja bym jednak podrążył trochę. Bo właściwie jeśli wychodzisz z założenia, które określiłbym syntetycznie jako „no, wypuściłam se, gońcie mnie”, to właściwie o czym tu rozmawiać? : -) (Kamilu Brewiński, pozwól mi na ten emotikocytat). Zadałem Ci pytania, jakie zadałem, wyszedłszy skrycie z założenia, które kiedyś w jednej z internetowych rozmów wyłożył Miłosz Biedrzycki, mianowicie że wiersz jest mową ostatniej szansy, i jeżeli da się jakieś uczucie czy sytuację opisać, wyrazić inaczej, to trzeba próbować. I zachodzę w głowę, czytając raz po raz tę książkę, z której się w gruncie rzeczy cieszę i którą jestem zawiedziony jednocześnie, czemu nie zobaczyłem ciekawego posta na feju o sprzedawcy lodów z Bliskiego Wschodu? Albo nie usłyszałem tego jako anegdoty? (Chociaż może właśnie usłyszałem, nie jestem pewien…) Albo innych momentów z tej książki jako artykułów czy felietonów? W moim odczuciu więcej tu publicystyki podzielonej na wersy niż poezji. Zmierzam do tego: nie uważasz, że takie odpuszczenie pracy intelektu, który odsiewa ziarna od plew, to zwycięstwo systemu, który chce, byśmy my, ludzie piszący, byli bardziej sprzedawalni, „poczytni”, „komunikatywni”? I zawłaszczy nawet bunty społeczne, i wszelkie pospolite ruszenia, byle tylko namnażać zyski, wszelkie dary „z dobrego serca”, „dla moich…” itp.?
Bardzo trudno jest mi powiedzieć, czemu nie piszę felietonów, nie jestem aktywna w internecie do tego stopnia, żeby pogadać na te wszystkie tematy. Może dlatego, że robię inne rzeczy, to jedna z hipotez. Książka zbiera do kupy dużo rzeczy, które mogłabym powiedzieć w inny sposób, ale nie mogłam. Swoją drogą, autentycznie zastanawiałam się sporo nad tym, czy nie naruszam cierpliwości czytelniczek i czytelników, czy moje obserwacje są warte sięgnięcia po nieduży papierowy przedmiot. Wyszło mi, że w sumie ludzie drukują gorsze rzeczy. Wyszło, że można odpuścić dopieszczanie produktu na rzecz gestu poczynionego w jakiejś chwili. Że można spróbować wyrażać się szczerze, nie nadmuchiwać na siłę warstwy poetyckiego eksperymentu i jakoś z tym żyć.
Anegdota o lodziarzu istnieje. Opowiadam jej rozszerzoną wersję, kiedy pasuje do jakiegoś kontekstu. Nie ma rozwinięcia anegdoty o Kaśce, oprócz tego, że było szaro i zimno, i stałyśmy tak bezradnie, i że potem trzeba było jednak pójść do biura, żeby ogarniać jakieś papiery. Czasem coś trochę bardziej przepuszczam przez maszynkę poetycką, czasem nie, bo coś pojawiło się mi przed oczami i takie wydaje się żądać utrwalenia, wszystko to zresztą chyba normalna rzecz. dla moich dziewczyn wygląda trochę jak ulotka, którą w pewnym sensie jest. Może to głupie pytanie, ale czego Ty się chciałbyś spodziewać po mojej książce?
Po trzech latach? Docięcia, ukiszenia, podduszenia pod przykryciem na małym ogniu. Intensywności, tak jak intensywny smak ma zupa, którą się gotuje pół dnia, i tak jak intensywny jest Raport wojenny, który, jak głosi legenda, pisany był dziesięć lat. Takich wierszy, jak „Nowosielski”, zniuansowanych, nieoczywistych, trudnych, które mi, czytelnikowi, przesiąkły pod skórę, wydrążyły dziurę w sumieniu i długo tam siedziały, wywołując rozliczne wewnętrzne dialogi. Tego się spodziewałem i od tego powinny być właśnie te zarzucone poszukiwania formalne, które niosą treść (kiedyś powiedziałbym, że treść jest ważniejsza niż forma, teraz sądzę, że obie są tak samo ważne). Sądziłem, że trzy lata to wystarczająco dużo czasu, żeby coś takiego osiągnąć. Próbuję zrozumieć, skąd ten dydaktyczno-upraszczający kurs i brak wyczekania – stąd pierwsza, druga i trzecia runda w tej rozmowie.
Nasiąkanie trwa trochę dłużej, wymaga większej uważności. Trzy lata to nic. Moje natchnione teksty leżą nadal w poczekalni, żebym miała pewność, że to jest to, o co chodzi. Aktualny projekt ma inną specyfikę i nie czuję, żeby była bezwzględnie gorsza. Sądzę, że mam jeszcze czas na napisanie swoich najlepszych wierszy i że nie powinnam się z tym spieszyć. Nie wiem, czy świat jest gotowy na to, że oto siądę i wklepię w dokument całą swoją mądrość. Czy to akurat ja powinnam teraz wchodzić cała na biało. Chętniej wychodzę, raczej na czarno. Wtapiam się w tłum. Mniej mówię, słucham. Do tego dedykuję na prawo i lewo, uprawiam rozdawnictwo treści, pozbywam się jej. Nie zastanawiam się, czy to jest taktowne, dopuszczam myśl, że niekoniecznie. To niejedna z myśli, którą do siebie dopuściłam, pozwoliłam jej wybrzmieć i przeminąć – żeby coś w ogóle zrobić, trzeba w jakimś sensie zredukować wymagania.
Z tym ostatnim zdaniem się po części zgodzę – w sensie, że aby uprawiać twórczość jakiegokolwiek rodzaju, nie można być dla siebie zbyt surowym. Ale to bywa zwodnicze, wydaje mi się, że autostrada pomiędzy emocjonalnością a racjonalnością musi być drożna i te dwa pierwiastki muszą ze sobą współgrać. Pamiętam, że gadaliśmy trochę o tym w lipcu 2020 w Jaśliskach, właśnie w kontekście nowości, które czytałaś przed ichnią knajpą. I tu mi się pojawia pytanie, trochę w kontekście dziewczyn, a trochę już poza nim, ogólnie: jaką rolę odgrywa dla Ciebie racjonalność, umysł, intelekt? Już nawet nie tylko w pisaniu, chociaż także.
Mam wrażenie, że ratio niezupełnie sprawdza się w złożonej rzeczywistości, chociaż pozwala ją zorganizować na poziomie jednostek i społeczeństw. Bardzo szanuję mózg jako organ i jako obszar poszukiwań. Z drugiej strony: najlepiej pamiętam i najgłębiej przeżywam teksty, które są wymierzone w emocje. Chyba trochę tak robię u siebie, momentami ironizuję pod nosem, że to cierpienie za miliony.
Ale dla moich dziewczyn to też zapis eksperymentu pod tytułem „zapytam koleżankę o jej samotny powrót do domu” – cel zacny, klimat intelektualny, badamy fenomen. Tylko że fenomen nie jest emocjonalnie obojętny, respondentki z reguły też, to typowe amatorskie badanie. Zawsze po godzinach, jak ten marsz z wierszy, przeważnie do domu, bo gdzie indziej tak późno? Słucham jej, czy to będzie brawurowa anegdotka, czy będziemy zaraz popłakiwać, mimo że jesteśmy dorosłe, opanowane, bezpieczne i razem. Zmienimy temat czy będziemy milczeć? Ostatecznie zawalam badania, unikam odpowiadania na maile.
Ale! Zachowuję w pamięci bezcenne rzeczy, o których nie ma wierszy, bo nie do końca wiem, jak je zrobić. Piszę więc siostrzeńską broszurkę; może nie zaginam nią wymagających jurorów, ale ja już wygrałam chwile siostrzeństwa. Czy to wystarczający powód, żeby zadrukować, oprawić i zszyć kartki papieru, a później zawracać ludziom głowę?
Być może, przekonamy się. Ja życzę tej i następnym książkom Twojego autorstwa jak najlepiej z głębi mojego czepialskiego serduszka, i bardzo Ci dziękuję za rozmowę! Czy chciałabyś coś na koniec powiedzieć tutaj zgromadzonym? Coś podkreślić, zaznaczyć, zacytować?
Chyba wystarczy. Trzeba się przewietrzyć, zamknąć lub otworzyć teraz książkę, wyjść na spacer, zbadać sobie, czy coś się przyczepiło do głowy, odkryć coś nowego, jakoś się wzmocnić, bo czasy są trudne i/lub ciekawe.