Katarzyna Szaulińska: W związku z tym, że nie poznaliśmy się za dobrze w trakcie Stacji Literatura, byłeś dla mnie przed tym wywiadem niemal carte blanche, co chyba jest dobre ‒ czytelnik może poznawać Ciebie wraz ze mną. I jako że w wierszu „Horror, trochę porno” piszesz „tło jest jak osoba”, to chciałabym zacząć od twojego tła. Przygotowując się do wywiadu, zrobiłam mały research i znalazłam między innymi listę twoich publikacji na stronie Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie skończyłeś filologię hiszpańską, gdzie pracujesz i piszesz doktorat. Pojawiają się tam nazwiska Poego, Quirogi, Borgesa, Bolaño. Możesz powiedzieć o tym coś więcej?
Aleksander Trojanowski: Rzeczywiście, przygotowuję doktorat o twórczości prozatorskiej Roberta Bolaño, który zdecydowanie jest dla mnie jednym z najważniejszych pisarzy, być może najważniejszym, jakiego do tej pory czytałem. Pisarzem, który był chyba bardziej kosmitą niż człowiekiem, bo naprawdę trudno mi było zrozumieć, jak można tak pisać, jeszcze w takim tempie – jedna książka rocznie, a każda taka dobra. W dodatku zacząłem czytać go, kiedy byłem na Erasmusie w Madrycie, a w Hiszpanii trwał wtedy jeszcze taki dziki kult Bolaño, zwłaszcza wśród studentów, niektórych wykładowców, niektórych poetów. Pożyczaliśmy sobie te książki, które jakoś trudno było zdobyć, chyba nie mieliśmy pieniędzy na nowe, pamiętam, że ja po kilku miesiącach czekania dostałem na tydzień Dzikich detektywów od dwóch kolegów, którzy czyścili z książek domy po zmarłych, a potem sprzedawali je z wózka marketowego na kampusie. Zawiązywały się grupy poetyckie powyciągane z powieści Bolaño, Pisarze Barbarzyńcy na przykład, ludzie go imitowali na slamach, więc byliśmy ogólnie zachwyceni i pełni entuzjazmu. A potem wróciłem do Wrocławia i okazało się, że nie tak łatwo przejść nad literaturą, do której masz taki stosunek, do trybu teoretycznoliterackiego.
To jakby miłość zaprzęgnąć do pracy?
Tak, trochę tak. Brakuje dystansu. No, ale od jakiegoś czasu dogadujemy się już lepiej. Ja się uspokoiłem, on od dawna nie żyje.
To właśnie Bolaño najbardziej ukształtował twoje pisanie?
Na pewno od nikogo nie nauczyłem się tyle o literaturze. To znaczy, po pierwsze, że pisanie jest produktem ubocznym czytania, bo to czytanie służy do rozwiązywania problemów, które musimy rozwiązać. Po drugie, cel, czyli po co to robić, jeżeli już się za to zabierać. Ktoś, nie pamiętam kto, tak sobie ironizował, że Bolaño wstaje codziennie rano, robi dwadzieścia pompek, a potem siada do biurka i kontynuuje swoją wojnę ze światem. I coś w tym jest, zresztą to się nie odnosi tylko do Bolaño. „Jeszcze nikt nie oślepł od odwracania wzroku, siostro”, prawda? Ale to u Bolaño znalazłem to po raz pierwszy. A przy tym cały czas świadomość, że to jest jednak niepoważne zajęcie, pisanie wierszy, i właściwie nieważne, bo przecież jak to traktować zupełnie serio? To by było trzecie.
Mówisz o sobie, że piszesz powoli, ale szybko czytasz. Jak powstają twoje wiersze?
Moje najlepsze wiersze powstały pod prysznicem.
Ciepłym czy zimnym?
Długim, co jest niestety nieekologiczne. Jeżeli pytasz o technikę, to zwykle niestety polega ona na dłubaniu. Coś sobie zapiszę, zostawię, dopiszę, poskreślam, to tak sobie leży, miesiącami, i w końcu coś z tego zostaje. Ale kilka razy rzeczywiście udało mi się wejść do kabiny prysznicowej bez wiersza, a wyjść z wierszem.
A czy któryś z wierszy spod prysznica wszedł do zestawu?
„Minimal z wczoraj” i „Erotyk”. „Krzyki” to też trochę ten przypadek, chociaż tam przepisywałem wiele razy, a potem wszystko wywaliłem i napisałem od nowa. Więc z czymś już pod ten finałowy prysznic szedłem.
W twoich wierszach jest w sporo wybuchowych kobiet i zastanawiam się, czy kobieta spod prysznica też jest wybuchową kobietą, i czy ten wiersz jest dla niej. I czy w twojej głowie figuruje adresat, dla każdego wiersza z osobna albo wszystkich razem?
Gwoli ścisłości, nie było żadnej kobiety pod tamtym prysznicem, tak samo jak pani, która pachnie jak sklep wielobranżowy, nie jest osobą z krwi i kości. Ale rzeczywiście, mam coś takiego, że nie potrafię myśleć abstrakcyjnie, więc kiedy myślę, to zawsze sobie wyobrażam, że z kimś rozmawiam. I teraz, kiedy o to pytasz, widzę, że kiedy piszę, zwykle działa to podobnie. Bo jest to pisanie do kogoś, jakby pisanie listu, tylko że zazwyczaj nie ma on żadnego konkretnego adresata. A jeśli ma, to w pewnym momencie przestaje to mieć znaczenie. Dla mnie może ma, ale nie dla wiersza.
A od kiedy piszesz? Bo gdy zestawiłam twoje dokonania z dokonaniami swoimi i innych uczestników „Połowu”, to masz na koncie dużo sukcesów. Jesteś laureatem Nagrody Publiczności w XXIII OKP im. Jacka Bierezina i Nagrody im. Mariana Redwana na Festiwalu „Fama” 2016. Jak wyglądała twoja droga do miejsca gdzie teraz jesteś?
Zacząłem pisać pod koniec studiów, może już coś na czwartym, ale bardziej na piątym roku. To kiedy to mogło być? Jakieś pięć lat temu. Tylko co to było za pisanie, kiedy ja się nigdy wcześniej nie interesowałem poezją współczesną, w ogóle się poezją nie interesowałem, co ja wtedy mogłem mieć w głowie? Jakiegoś Tuwima, Leśmiana, Wojaczka, ale tylko z Internetu, czyli wiadomo: „mówię do ciebie cicho tak cicho jakbym świecił”. I tak dalej. Oczywiście entuzjastycznie wysłałem kilka pierwszych wierszy do Karola Maliszewskiego, tam się na szczęście długo czeka na odpowiedź, więc kiedy ukazała się miażdżąca, pewnie złośliwa – i słusznie – opinia, to ja już się z tym w pełni zgadzałem, im mocniejsze stawały się bęcki w „Odrze”, tym bardziej sam im przyklaskiwałem. I wtedy na szczęście przestałem pisać, na długo, zacząłem czytać wiersze współczesne, i powoli dochodzić do tego, na czym to polega. Pierwszego wiersza nie pamiętam, ale na początku na pewno przeczytałem Justynę Bargielską i Konrada Górę.
Ich wiersze spodobały ci się od razu, czy miałeś raczej poczucie, że to jest dziwne, ale jakoś cię zatrzymuje?
Miałem poczucie, że jest to dziwne, ale jakoś mnie zatrzymuje, i pewnie właśnie dlatego od razu mi się spodobały. Ja generalnie nie rozumiem poezji współczesnej, zwykle nie rozumiem większości rzeczy, które czytam i całkiem taki sposób czytania lubię. A raz na jakiś czas – bęc, rozumiem, i też to lubię, tylko jakoś inaczej.
Oprócz Bargielskiej i Góry, kto jest dla ciebie ważny we współczesnej poezji?
Na pewno jest wielu poetów, którzy piszą w tej chwili, wydają debiuty, kolejne książki i których pisanie jest dla mnie ważne, jest też bezpośrednim punktem odniesienia dla tego, co staram się robić. Moglibyśmy zrobić tutaj listę książek, ale takie listy zawsze są albo za długie, albo za krótkie. Natomiast, kiedy pisałem teksty składające się na zestaw i na projekt książki, który też jest już zamknięty, to najważniejsi byli dla mnie Peiper i Krynicki. To jest już inny temat, ale na tej linii wydarzyło się bardzo wiele rzeczy, które mnie interesują w poezji współczesnej, kończąc się w takim punkcie rozpadu, który cały czas, tak mi się wydaje, czeka, żeby go jakoś zagospodarować. I z takiej perspektywy patrzę na najbardziej aktualne dla mnie książki ostatnich lat – Nie, Stację wieży ciśnień, Clubbing, Lucyfer zwycięża i jeszcze na pewno kilka innych, o których w tej chwili nie pamiętam.
Teraz zadam ci pytanie, które może brzmieć zbyt ogólnie, ale chyba jest najważniejsze. O co tobie w poezji chodzi? Doprecyzowując: czy jest jakiś efekt, jaki usiłujesz wywrzeć? Myśl wiodąca albo kierunek, który sprawia, że wiesz, gdzie iść? Bo to jest teren dosyć subiektywny, zarówno w świecie po prostu, jak i w świecie poetów. Zastanawiam się jak to wygląda u ciebie. Co jest dla ciebie dobre, a co jest złe?
Szczerze mówiąc, nie staram się wywierać efektu, nie mówiąc o posiadaniu myśli przewodniej. O co mi chodzi? Rozmawiałem ostatnio z testerem gier komputerowych, który przez cały wieczór opowiadał żarty. Pomyślałem więc sobie, jak mógłby nazywać się tester sucharów. Niezwłocznie zapytałem o to mojego dobrego kolegę, Kubę Pszoniaka. „Jak?” ‒ zapytał Kuba. „Toster” ‒ odpowiedziałem. Kuba natychmiast zapytał mnie wobec tego, jak nazywa się miasto, które jest więzieniem książek. „Nie wiem. Jak?” ‒ napisałem. „Bukareszt” ‒ odpisał Kuba.
To jest oczywiście tylko taka zabawa, ktoś powie, że głupia, ale przecież fajna. Wydaje mi się, że żaden wiersz, nawet najpoważniejszy albo najtrudniejszy, który nie łączy się w jakiś sposób z dziecinną zabawą, nie będzie dobrym wierszem. Czasami wpadasz na żarcik, a czasami na coś, co gdzieś cię prowadzi, nie bardzo wiadomo gdzie, i właśnie po to chyba zaczynasz pisać, żeby się dowiedzieć. Więc jeśli pytasz, o co mi chodzi, to pewnie o to, że jest za dużo powietrza między słowami. Komunikacja oczywiście leży, bo komunikacja opiera się na tym, że słowa są ze sobą połączone jak ogniwa łańcucha w rowerze. A jeśli coś się stanie, jedno nie idzie za drugim, tylko sobie skręca, to coś się może wydarzyć. Może to będzie tylko toster, a może fraza, w której powiesz coś takiego, że sama się zdziwisz, że to ty. Bo dlatego chyba się to koniec końców zapisuje, taki wiersz, że nie da się już tego powiedzieć inaczej, po prostu – o polityce językiem polityki, a o tosterach – językiem tosterów.
Powiedziałeś o polityce. Twój wiersz „Nino Rota” jest dla mnie erotyczno-polityczny („wchodzili mężczyzną wychodzili ojczyzną / i twardniały skutki kiedy doszło do hymnu”), coś jakby fizyczna miłość do ojczyzny. To ważne, żeby twoje wiersze miały wydźwięk polityczny?
Nie wyobrażam sobie, żeby nie miały. Nie dlatego, by było to ważniejsze niż inne rzeczy, ale dlatego, że mnie to dotyczy, codziennie, tak samo jak seks nas dotyczy. Skoro więc piszemy wiersze erotyczne, to tak samo będziemy pisać wiersze polityczne – czy tego chcemy, czy nie.
A wiersz, o który pytasz, rzeczywiście był związany z pomysłem na cykl erotyków o relacjach społecznych, jak gdyby zobaczyć stosunki społeczne jako stosunki seksualne i sprawdzić, co z tego wyjdzie. Cykl nie powstał, ale kilka wierszy zostało.
Wracając jeszcze do frazy: „tło jest jak osoba” ‒ piszesz o miastach, robisz „przeciąg relacji wrocław główny łódź fabryczna”. Mam wrażenie, że te miasta są w twoich wierszach fizycznie, zmysłowo obecne, i to jest taka zmysłowość o zapachu Diesla, mroczna, wieczorna, trochę brudna. Zastanawiam się, czy ty też tak to widzisz, czy ma być inaczej, i w jakim sensie te dwa miasta są dla ciebie istotne.
Skoro tak to widzisz, to tak ma być, mnie się podoba to, co mówisz. I rzeczywiście, jeśli dobrze sobie przypominam początki tego wiersza, to tam chodziło o taką sytuację, że nie możesz wyjechać pociągiem z miasta. Wsiadasz do pociągu, ruszasz, lecz z niewiadomych przyczyn nie docierasz do Łodzi, tylko znów jesteś we Wrocławiu. I to jest sytuacja, którą ukradłem ze wspaniałego filmu Guya Maddina Moje Winnipeg, a Maddin nakręcił to wszystko w czerni i bieli, jeszcze w taki sposób, że jest tam dużo ziarna, więc tak naprawdę to, co mówisz – zmysłowość, brud, wieczór ‒ to wszystko jest już obecne w tym filmie.
Lubisz Wrocław?
Tak. Ale z każdego miejsca trochę chce się uciec.
Dokąd byś uciekł?
Gdziekolwiek. Ja mam podstawowe potrzeby mieszkaniowe. Pokój, kawałek ulicy. Jakieś piweczko.
A do Detroit? Bo masz ten wiersz „Krzyki”, ze wspaniale brzmiącą frazą „znów się śniło Detroit: miasto-elektrolit”. Bardzo go lubię. Coś, co się wlewa w człowieka, niezbędnego do życia. Wydaje mi się, że to wiersz o Wrocławiu, ale może o Detroit?
Jeżeli chodzi o Detroit, to muszę cię rozczarować, bo zaczęło się nie od samego miasta, w którym nigdy nie byłem, nawet go nie widziałem na zdjęciach, a od gatunku techno. Bo detroitjest właśnie jednym z gatunków techno, o czym dowiedziałem się, wchodząc do sklepu z płytami, gdzie mieli samo techno, wobec czego byłoby bez sensu tworzyć dział „techno”, mieli natomiast dział „detroit”. Dużo lepiej powiedziałaś, o czym to jest, niż ja bym to teraz zrobił. I masz rację, to jest wiersz o mieście, o Wrocławiu, konkretnie o kawałku Krzyków, na których mieszkałem, kiedy wiersz powstał, i który bardzo dokładnie schodziłem. Chociaż to też nie jest do końca Wrocław‒Wrocław. Ale co tam robi to Detroit? Chyba nadaje rytm temu tekstowi, bo Wrocław tego rytmu nie ma. Ale szczerze mówiąc, nie wiem. Wtedy to mi się wszystko ładnie łączyło, jedno prowadziło do drugiego, ale nie pamiętam teraz, czemu właśnie tak. Bardzo nie lubię tego frazeologizmu, że się ubiera myśli w słowa. To w ogóle nie działa w ten sposób.
Mi się wydaje, że raczej się „rozbiera”.
O, o, o! Tak naprawdę, kiedy coś ci przychodzi do głowy, to tam już jest wszystko, co ma być. Trzeba to oczywiście połączyć, wycyzelować, ale potem sobie samo pracuje i można spokojnie zapomnieć.
A skoro już Detroit i techno, to wydaje mi się, że kiedy prezentowaliście się jako grupa warsztatowa na „Połowie”, to ktoś ciebie pytał o muzykę, i wydaje mi się, że twoje wiersze dobrze by brzmiały, gdyby czytać je do hip-hopu. Masz tu „zeschły loop wirujący na wietrze”, i zwrotkę, która brzmi jak scratchowana, rytmicznie zapętlona: „zgaszony na ścieżce dźwiękowej na ścieżce / w której kwitła grzybnia kwitłaś / zawinięta w kołdrę bez poszewki weszłaś / i wyszłaś zagotować wodę”.
To dla mnie ciekawe, że tak to słyszysz. Rzeczywiście rytm jest dla mnie ważny i pod względem muzycznym często ma on coś wspólnego z hip-hopem, z jazzem. Natomiast kiedy sam to czytam, słyszę to inaczej. Absolutnym punktem odniesienia, jeśli chodzi o czytanie wierszy, jest Andrzej Sosnowski z Chain Smokers, i chyba wszystko, co czytam, słyszę właśnie w taki sposób. Znasz to?
Znam, uwielbiam. I wiesz, pomyślałam o Sosnowskim, czytając ciebie, może najbardziej w sensie świadomości metrum, tego, że ten, kto to pisze, wie, jak to brzmi czytane.
Od takiej technicznej strony faktycznie robię zawsze redakcję pod tym kątem. Czytam na głos i wyrzucam, dopóki nie zabrzmi.
A gdybyś miał czytać, to kto miałby ci grać w tle? W powietrzu między słowami?
Ja się chyba wolę wycofać w takich sytuacjach. Niech tam gra coś, co usłyszy w tych tekstach osoba mająca wyobraźnię muzyczną.
Miałam w Stroniu wrażenie, że znasz bardzo dużo osób w środowisku, i zastanawiam się, czy ty siebie widzisz jako należącego do jakiejś grupy, czy bardziej osobnego.
Dzięki pisaniu poznałem ludzi, których bardzo lubię i którzy często mieszkają w innych miastach, więc wszelkie imprezy środowiskowe są okazją, żeby ich zobaczyć. Tak było też w Stroniu. Więc tak, znam fajne osoby, a że to akurat poeci, poetki, to widuję się z nimi zwykle na imprezach poetyckich. Ale nie mam jakiegoś poczucia środowiskowości, na zasadzie: przynależeć, animować, współtworzyć, bywać. Chyba na tyle długo siedziałem w tym sam z moim komputerem, że automatycznie trzymam się raczej na uboczu.
Ale chyba pojawił się dla ciebie taki moment, że zrobiłeś krok „ku” i zacząłeś też być dostrzegany? Bo rozumiem, że najpierw był Karol Maliszewski, trochę falstart, teraz jest inaczej. Poczułeś w jakimś momencie, że ci „idzie”?
Szczerze mówiąc, nie mam poczucia, że „idzie”, natomiast rzeczywiście długo miałem poczucie, że nie idzie. Mówię to o wysyłaniu zestawów na konkursy, do czasopism, nic z tego nie wynika, nawet nie wiesz, czy doszło, bo nie piszą, czy odrzucają, czy nie odrzucają. I gdzieś po drodze stało się dla mnie oczywiste, że ja i tak będę codziennie do czegoś siadał, żeby coś poczytać albo żeby przy czymś podłubać. Od tamtej pory trudno mi już patrzeć na to w kategoriach takich trochę sportowych – idzie, nie idzie.
A publikacje zmieniły coś w twoim postrzeganiu siebie?
Nie, chyba nie miałem takiego momentu przejścia. Ale ważny był dla mnie komentarz do wiersza „Minimal z wczoraj”Anny Marchewki, który ukazał się w „Kontencie”. Pierwszy raz miałem wtedy uczucie bycia czytanym, a że czytającą była właśnie Anna Marchewka, która jak wiadomo jest świetną krytyczką, świetną czytelniczką, to naraz ten niby mój krótki wiersz stał się jakiś ogromny i dużo ciekawszy niż wcześniej.
Chyba wszyscy potrzebujemy czułych czytelników, którzy ponadają sobie znaczenia. A przy okazji nam.
Powiedzmy, że ja tu w ramach odpowiedzi uderzam dłonią w stół, i skoro było o hip-hopie, to mówię „amen, sister”.
Jeśli bym spojrzała na twoje „za dużo powietrza między słowami” jak na stan, w którym byłam przed rozmową z tobą, to mi się zapełniło. Ciekawymi rzeczami. Miło było cię poznać i dzięki za rozmowę.
Dziękuję ci bardzo.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury