wywiady / o książce

Dziurka od Klucza jest mgławicą

Bianka Rolando

Joanna Mueller

Rozmowa Joanny Mueller z Bianką Rolando, towarzysząca wydaniu książki Stelle, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 11 marca 2019 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Joan­na Muel­ler: Bian­ko, Stel­le to Two­ja ósma książ­ka, w któ­rej zgro­ma­dzo­nych jest dokład­nie osiem­dzie­siąt osiem gwiaz­do­zbio­rów, do tego ósem­ka – tak­że wizu­al­nie i sym­bo­licz­nie (jako pętla wisiel­ca, wstę­ga Möbiu­sa, odwró­ce­nie tego same­go etc.) – rzą­dzi całym Two­im tomem. Zdra­dzę, że – zupeł­nym przy­pad­kiem – ósma była rów­nież wer­sja pli­ku ze zła­ma­ną książ­ką, któ­ra w dniu, gdy zaczy­na­my tę roz­mo­wę, tra­fia do dru­kar­ni. Chcia­łam zacząć wła­śnie od tych nie­sa­mo­wi­tych koin­cy­den­cji, któ­re sta­ją się współ­udzia­łem każ­de­go, kto zapa­trzy się w Two­je gwiaz­do­zbio­ry. Ósem­ka to tyl­ko jeden z inter­pre­ta­cyj­nych „klu­czy­ków”, zda­je się zresz­tą, że ten aku­rat leży naj­bar­dziej na wierz­chu i naj­ła­twiej po nie­go się­gnąć. Ja mia­łam to szczę­ście, że wpusz­cza­łaś mnie do swo­je­go świa­ta w trak­cie powsta­wa­nia Stel­li, byłam też redak­tor­ką tomu, zatem pew­ne ścież­ki mam wyty­czo­ne. Czy jed­nak zgo­dzisz się podać kil­ka „klu­czy­ków” do swe­go nie­ba innym czy­tel­ni­kom książ­ki? 

Bian­ka Rolan­do: Joan­no, to wyli­cza­nie zaczę­ło się od Bia­łej książ­ki. Każ­da z moich ksią­żek ma przy­pi­sa­ną licz­bę, któ­ra porząd­ku­je całość, ale nie jest to jakieś kur­czo­we trzy­ma­nie się for­mu­ły, po pro­stu tego potrze­bu­ję. Osiem, prze­krę­co­ny w zam­ku klucz i mamy sym­bol nie­skoń­czo­no­ści, praw­da? Naj­war­to­ściow­sze w doświad­cze­niu pisa­nia Stel­li jest to, że wie­lu zbie­gów oko­licz­no­ści nie umiem wytłu­ma­czyć, ale na pew­no potra­fię je doce­nić. To była i jest nadal praw­dzi­wa jaz­da po ban­dzie, prze­kra­cza­ją­ca i zmie­nia­ją­ca mój wstęp­ny sce­na­riusz i domnie­ma­ną reży­se­rię. Roz­ma­wia­my o nie­bie noc­nym, każ­dy wie, jak otwie­ra się furt­kę po ciem­ku, zazwy­czaj nie znaj­du­je się pasu­ją­cych do sie­bie form, trud­niej je roz­po­znać. W przy­pad­ku Stel­li nagle poja­wia­ły się wła­ści­we klu­cze, któ­re otwie­ra­ły furt­ki, za któ­ry­mi cze­ka­ły kolej­ne klu­cze do następ­nych fur­tek. Wszyst­kie zaś pozwa­la­ły mi na coraz głęb­sze son­do­wa­nie samej sie­bie, ale nie tyl­ko sie­bie. Gene­ral­nie gdy ktoś wybie­ra się w taką podróż, musi przy­go­to­wać się na to, co nie­zna­ne i jesz­cze nie­na­zwa­ne.

Wła­śnie – mówisz o otwie­ra­niu furt­ki po ciem­ku, o nie­roz­po­zna­wa­niu form… Jestem dzi­siaj po bada­niu oku­li­stycz­nym z uży­ciem atro­pi­ny, więc od paru godzin bole­śnie odczu­wam doświad­cze­nie mgli­sto­ści widze­nia – przy czym wspo­mi­nam o tym nie ze wzglę­du na moje kło­po­ty z ocza­mi, ale dla­te­go, że Two­ja książ­ka robi wie­le nie­sa­mo­wi­tych rze­czy z naszym zwy­cza­jo­wym postrze­ga­niem. Z jed­nej stro­ny są w niej ilu­stra­cje Two­je­go autor­stwa, na któ­rych czerń wal­czy z bie­lą (o tym zma­ga­niu piszesz zresz­tą suge­styw­nie w kil­ku miej­scach Stel­li), z dru­giej stro­ny każ­dy Twój tekst jest dla mnie ude­rze­niem w auto­ma­tyzm widze­nia, jest zwich­nię­ciem usta­lo­nej ako­mo­da­cji oka, zmu­sze­niem czy­tel­ni­ka do tego, by zaczął patrzeć na dookol­ny świat ina­czej niż dotych­czas. Z jesz­cze innej stro­ny mamy odgór­nie nało­żo­ne na kon­strukt Stel­li zary­sy gwiaz­do­zbio­rów – a prze­cież zoba­czyć w roz­pro­szo­nych świetl­nych punk­ci­kach na nie­bie pewien wzór, obraz, wpi­sać w to wszyst­ko mit i histo­rię – to jest rów­nież ogrom­na pra­ca nad postrze­ga­niem. Myślę sobie, że wcho­dze­nie w Two­ją książ­kę jest jak pod­da­nie się zakro­pie­niu oczu atro­pi­ną – czy­tel­nik zga­dza się na wła­sną bez­rad­ność, pozwa­la ode­brać sobie na jakiś czas zdol­ność usta­lo­ne­go widze­nia, otwie­ra swój apa­rat poznaw­czy na nie­po­ko­ją­cą wal­kę czer­ni i bie­li, a wszyst­ko po to, żeby w nagro­dę zacząć postrze­gać ina­czej, wyraź­niej, bar­dziej wie­lo­wąt­ko­wo. Czy tak to sobie obmy­śli­łaś, Bia­ła Oku­list­ko? 

Wszyst­ko przez te del­fi­ny (śmiech). Trud­no mi potwier­dzić, że obmy­śli­łam to sobie. Gwiaz­do­zbio­ry mnie upro­wa­dza­ły, to skrzy­dłem, to płe­twą, swo­im kształ­tem lub bez­kształ­tem w noc­ną podróż. W odpo­wie­dzi na nie spi­sy­wa­łam roż­ne for­my wier­sza, pie­śni, tań­ca, nota­cji muzycz­nej i ryso­wa­łam, lepi­łam. Doświad­cze­nie ciem­no­ści nie zawsze jest zamknię­ciem, cza­sem noc bywa otwar­ciem, gdzie musi się w bie­gu zgu­bić: ja, teraz, tu. Dla­cze­go wspo­mnia­łam o del­fi­nach? W Stel­lach ten gwiaz­do­zbiór poja­wia się w kil­ku miej­scach. Jest to seria gra­fik-rebu­sów. Del­fin koja­rzył mi się z obec­no­ścią, któ­ra jest raz widocz­na na zewnątrz, a raz jest skry­ta, piku­ją­ca w głąb. Gwiaz­do­zbiór Del­fi­na prze­pły­wa przez całą książ­kę. Każ­da z gra­fik jest zwią­za­na z tek­stem, w swo­bod­ny spo­sób nawią­zu­je do bar­dzo róż­nych tra­dy­cji i doświad­czeń kali­gra­fii, rebu­su. Jed­nak­że czy­tel­ność poszcze­gól­nych gra­fik rów­nież zosta­je zama­za­na, zatar­ta, prze­su­nię­ta przez ruch i szum. 

Inna histo­ria wią­że się z serią foto­gra­fii, któ­re są zapi­sem kształ­tu­ją­cych się form w gwiaz­do­zbio­rze Kila. Kil to naj­niż­sza kon­struk­cyj­na bel­ka szu­ra­ją­ca po dnie. Na niej była zapi­sy­wa­na histo­ria podró­ży (rysy, prze­tar­cia). Wie­dzia­łam, że „Kil” musi być for­mą zmien­ną-żywą, czy­li zwią­za­ną z cia­łem i tań­cem. Ule­pi­łam dwa­na­ście figur z wil­got­nej gli­ny i z mięk­kie­go oło­wiu, któ­ry poprzez swo­ją zmien­ność od zawsze wią­za­ny był z alche­mią. Potem figu­ry foto­gra­fo­wa­łam i osta­tecz­nie w książ­ce poka­za­łam doku­men­ta­cję tego procesu/przemiany w nega­ty­wach. „Kil” miał prze­ła­my­wać kolej­ną falę nie­ba swo­ją kru­cho­ścią i nie­pew­no­ścią. 

Mamy zatem gra­fi­ki, rzeź­by i foto­gra­fie – ale prze­cież Twój „Kil” to w dodat­ku dwa­na­ście „figur tanecz­nych”, któ­re mają zostać wcie­lo­ne w ruch, „oży­wio­ne” przez praw­dzi­we­go tan­ce­rza (zapis fil­mo­wy tego tań­ca będzie moż­na zoba­czyć na Two­jej wysta­wie w Gale­rii Fok­sal; potrwa ona od 29 mar­ca do 18 maja). Taniec, zwłasz­cza w swo­ich rytu­al­nych, wręcz sza­mań­skich odsło­nach, zako­rze­nio­ny w róż­nych krę­gach kul­tu­ro­wych – to obok poetyc­ko­ści i wizu­al­no­ści kolej­na sfe­ra poru­sza­na w Two­jej książ­ce. Możesz powie­dzieć parę słów o tym, jaką funk­cję ma taniec (choć­by taniec żura­wia, prze­sko­ki kula­wych, ste­po­wa­nie, guedra itd.) w Two­im pisa­niu w ogó­le, bo nie tyl­ko w Stel­lach prze­cież? 

Taniec dla mnie w natu­ral­ny spo­sób łączy ruch‒rytm‒wiersz. Jest zde­cy­do­wa­nie pogłę­bio­nym doświad­cze­niem, nie powierz­chow­nym, bar­dziej prze­strzen­nym, i może, co naj­waż­niej­sze, rela­cyj­nym oraz wyzwa­la­ją­cym. To doświad­cze­nie otwar­cia, prze­kro­cze­nia swo­je­go ogra­ni­cze­nia. Może opo­wiem krót­ko o jed­nym z tych tań­ców, któ­re przy­wo­łu­jesz w pyta­niu. Pierw­szym wier­szem w Stel­lach był „Żuraw”. Powstał w trak­cie pisa­nia Pas­chy i od razu zda­wał się dziw­nie wobec niej „prze­ska­ki­wać”. Wie­dzia­łam, że zapo­wia­da inną książ­kę, choć sple­cio­ną z tą, któ­ra powsta­wa­ła w tam­tym cza­sie. Gera­nos był tań­czo­ny (według mitów) przez Teze­usza i jego towa­rzy­szy. Prze­cho­dzi­li (w tym tań­cu) przez pogma­twa­ne ścież­ki labi­ryn­tu do wyj­ścia, jed­no­cze­śnie naśla­du­jąc spe­cy­ficz­ną, tanecz­ną gwał­tow­ność żura­wi. 

Takim labi­ryn­tem, w któ­rym do inter­pre­ta­cyj­ne­go wyj­ścia (a raczej wie­lu wyjść) może­my dążyć tyl­ko w tanecz­ny spo­sób, pod­da­jąc się ryt­mo­wi, a nie swo­im lek­tu­ro­wym uprze­dze­niom, jest dla mnie tak­że Two­ja książ­ka. Może­my po tym labi­ryn­cie krą­żyć z mapą nie­ba w ręku, opie­ra­jąc swo­ją lek­tu­rę na gwiaz­do­zbio­rach – i to już będzie boga­te czy­ta­nie. Ale prze­cież ścież­ki astral­ne odbi­ja­ją się – prze­glą­da­ją się wza­jem­nie – w dro­gach ziem­skich, gdyż Stel­le to tak­że swo­ista mapa krę­gów kul­tu­ro­wych z całe­go świa­ta. Podzi­wiam wie­lość kon­tek­stów, któ­re zawar­łaś w swo­jej książ­ce – w trak­cie jej reda­go­wa­nia zasta­na­wia­ły­śmy się nawet, czy czę­ści wier­szy nie nale­ża­ło­by opa­trzyć przy­pi­sa­mi, ale osta­tecz­nie zde­cy­do­wa­ły­śmy się zaufać czy­tel­ni­ko­wi (wypo­sa­żo­ne­mu na szczę­ście w wyszu­ki­war­kę inter­ne­to­wą). Domy­ślam się, że te kon­tek­sty (zwy­cza­je, rytu­ały, mity z róż­nych kul­tur, cyta­ty itd.) nie są u Cie­bie „wyro­zu­mo­wa­ne”, tyl­ko że przy­cho­dzi­ły do Cie­bie w nie­sa­mo­wi­ty, przy­pad­ko­wy spo­sób, a Ty im ufa­łaś i umiesz­cza­łaś je na swo­jej mapie świa­ta i zaświa­tów. Opo­wiesz coś o tych „przy­god­nych prze­wod­ni­kach”?  

Nie­któ­re skar­by po pro­stu poja­wia­ły mi się na dro­dze, mru­ga­jąc okiem-wie­kiem, ukła­da­jąc się w poprzek, tak abym musia­ła je zauwa­żyć. Pamię­tam kon­ster­na­cję ludzi obec­nych w ogrom­nej księ­gar­ni. Zna­la­złam album z drze­wo­ry­ta­mi Uta­ma­ro Kita­ga­wy, prze­glą­da­łam je spo­koj­nie, gdy nagle wydo­był się ze mnie krzyk: „To! To!” (zazna­czam, że pierw­szy raz mi się to zda­rzy­ło, zwy­kle nie krzy­czę w biblio­te­kach ani księ­gar­niach, sza­nu­jąc ciszę i względ­ny spo­kój takich miejsc), dopie­ro póź­niej spraw­dzi­łam intry­gu­ją­cy kon­tekst połą­cze­nia wier­szy typu kyōka z gra­fi­ką. Wszyst­ko ide­al­nie paso­wa­ło i uzu­peł­nia­ło się. Podob­ną histo­rię mia­łam z ano­ni­mo­wym wier­szem z cza­so­pi­sma austra­lij­skie­go „Buny­ip” z 1865 roku. Pomoc­nych olśnień było wie­le. Zabaw­ne, że zazwy­czaj poja­wia­ją­ce się inspi­ra­cje spraw­dza­łam po ich zna­le­zie­niu, nie wyszu­ki­wa­łam ich histe­rycz­nie. „Cze­ka­ły”, jak­by chcia­ły być zna­le­zio­ne w taką noc. Musia­łam jed­nak wędro­wać wszerz i wzdłuż, nie chcia­łam nicze­go zgu­bić, dla­te­go też tro­chę szu­ka­łam tego, co jest bar­dziej skry­te, poza prze­tar­tym szla­kiem, i co potrze­bu­je spe­cy­ficz­ne­go klu­cza, uwa­gi, wła­ści­we­go cza­su. Cyta­ty poja­wia­ją­ce się w książ­ce są wymie­sza­ne, jeże­li­by je spraw­dzić, to oka­że się, że w więk­szo­ści z nich nie wie­my, kto to mówi, gdyż autor lub autor­ka odda­je głos inne­mu lub chce tro­chę tym innym gło­sem być. Zresz­tą nie da się podró­żo­wać w taki spo­sób w poje­dyn­kę. Dla­te­go te wszyst­kie tro­py, opar­te na tak róż­nych i tak bli­skich doświad­cze­niach, budo­wa­ły coś zupeł­nie nowe­go, ale wspól­ne­go.

Mówisz, że odda­jesz w swo­jej książ­ce głos temu, co skry­te, scho­wa­ne poza głów­ny­mi szla­ka­mi, co wyma­ga szcze­gól­ne­go rodza­ju uwa­gi. Dopo­wiem, że dla mnie jed­ną z naj­waż­niej­szych zalet tej książ­ki jest pochy­le­nie się nad tym, co kale­kie, zra­nio­ne, odrzu­co­ne. Wie­le u Cie­bie jest prze­trą­co­nych, zwich­nię­tych bytów, w któ­rych imie­niu – a raczej: któ­rych gło­sa­mi – mówisz, rezy­gnu­jąc tym samym ze swe­go sil­ne­go poetyc­kie­go „ja”. To dla mnie waż­ny gest – bar­dzo gościn­ny, otwie­ra­ją­cy na inność, a przy tym (popraw mnie, jeśli nie) moc­no kobie­cy. Jest u Cie­bie wie­le wzru­sza­ją­cych (dla mnie) scen, kie­dy „sza­ry lej”, czy­li pew­ne­go rodza­ju widze­nie mistycz­ne, szcze­li­na w poszew­ce docze­sno­ści, otwie­ra się przed boha­ter­ka­mi wła­śnie wte­dy, gdy kupu­ją kilo morsz­czu­ka albo gdy zasy­pia­ją na tanim pian­ko­wym mate­ra­cu w poko­ju dzie­cię­cym, albo kie­dy zmy­wa­ją naczy­nia (tu wspa­nia­ła postać pomy­wacz­ki prze­wi­ja­ją­cej się przez kil­ka wier­szy tomu). Do tego cała gale­ria prze­wrot­nych posta­ci, w któ­rych zatar­ta jest płeć, a raczej w jed­nej wypo­wie­dzi nastę­pu­je migo­tli­we płci złą­cze­nie: Arlekin/ka, Andromed/a, Perseusz/ka itd. Powiedz, po co Ci te płcio­we prze­sko­ki, widocz­ne prze­cież nawet w war­stwie gra­ma­tycz­nej, bo nie­któ­re wypo­wie­dzi swo­bod­nie lawi­ru­ją mię­dzy rodza­jem żeń­skim i męskim (uspo­ka­ja­my czy­tel­ni­ków, że to nie błąd!)? Czy to jest z Two­jej stro­ny gra podob­na do tej, któ­rą podej­mu­je Arle­kin w „Strzel­cu” – gra o sil­niej­sze wpro­wa­dze­nie per­spek­ty­wy kobie­cej w sfe­ry dotąd przed gło­sem kobiet zamknię­te? 

Tak, inte­re­so­wa­ła mnie bli­skość doświad­cze­nia kobiecego‒męskiego, jed­no­cze­śnie chcia­łam prze­ła­mać sche­ma­tycz­ne mity, któ­ry­mi nazy­wa­no gwiezd­ne kon­ste­la­cje przez wie­ki. Niech w koń­cu Orion­ka nie będzie łow­czy­nią, a tą, któ­ra uwal­nia. Niech Orion oka­że się (przez chwi­lę) jej pło­chym cie­niem. I odwrot­nie, co się sta­nie, gdy Andro­me­dą będzie Andro­med, uwol­nio­ny przez Perseuszkę/Perseusza jed­no­cze­śnie? Cza­sa­mi taka zamia­na roz­wią­zu­je się w spo­sób humo­ry­stycz­ny, cza­sa­mi oka­zu­je się poważ­nym i koniecz­nym uzu­peł­nie­niem. W Stel­lach Arle­kin oka­zu­je się kobie­tą i dzię­ki temu znaj­du­je wyj­ście dla sie­bie, i być może dla innych. Ta gościn­ność, o któ­rej wspo­mnia­łaś, wyma­ga zatar­cia gra­ni­cy męskiej-żeń­skiej, po to aby gło­sy nawza­jem się pogłę­bi­ły, sple­cio­ne wresz­cie się wspie­ra­ły, a nie wypie­ra­ły.

To, o czym mówisz, jest nie­sły­cha­nie bli­skie temu, jak gościn­ność i ety­kę róż­ni­cy płcio­wej ujmu­je Luce Iri­ga­ray (bli­ska z kolei moje­mu oso­bi­ste­mu myśle­niu o lite­ra­tu­rze). Filo­zo­fia Iri­ga­ray może być zresz­tą jed­nym z całej kon­ste­la­cji kon­tek­sto­wych klu­czy­ków, któ­ry­mi da się otwie­rać Two­ją książ­kę – wytrysz­kiem zewnętrz­nym, a prze­cież i tych poda­wa­nych przez Cie­bie od wewnątrz jest spo­ro. Aby ich jed­nak nie wrę­czać czy­tel­ni­kom w tej roz­mo­wie „za fri­ko”, i żeby nie zaga­dać kosmicz­nej ciszy, któ­ra do nas mówi, będzie­my chy­ba fini­szo­wać z roz­mo­wą? Życzę Two­im odbior­com i odbior­czy­niom wspa­nia­łych ziem­skich i nie­ziem­skich podró­ży, a Tobie – dobrych towa­rzy­szek i towa­rzy­szy w tej dro­dze. Dzię­ku­ję Ci za tę książ­kę i za roz­mo­wę o niej. 

Dzię­ku­ję Ci, Joan­no, za roz­mo­wę i za pomoc.

O autorach i autorkach

Bianka Rolando

Urodzona w 1979 w Warszawie. Pisarka i artystka sztuk wizualnych. Absolwentka poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Laureatka Medalu Młodej Sztuki w dziedzinie literatury (2008) i Nagrody Kazimiery Iłłakowiczówny za najlepszy debiut poetycki (2009). Mieszka w Poznaniu.

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Powiązania