wywiady / o książce

Elegia na odejście Stanów Zjednoczonych

Dawid Mateusz

Radosław Jurczak

Rozmowa Dawida Mateusza z Radosławem Jurczakiem, towarzysząca wydaniu książki Radosława Jurczaka Zakłady holenderskie, która ukazała się w Biurze Literackim 18 listopada 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Dawid Mate­usz: Podob­no chcia­łeś z mną poroz­ma­wiać, więc może ustal­my na wstę­pie, jak to się dzie­je, że Ty, ja, Ania Ada­mo­wicz i Janek Rojew­ski wpa­da­my jed­no­cze­śnie i nie­za­leż­nie od sie­bie na ten sam pomysł futu­ro­lo­gicz­nych, czy może „bada­ją­cych moż­li­wość” ksią­żek, któ­rych jed­nym z boha­te­rów będzie Elon Musk? Pierw­szy raz roz­ma­wia­li­śmy o tym już w 2017 lub 2018 roku. Masz jakiś pomysł na roz­wią­za­nie tej zagad­ki?

Rado­sław Jur­czak: W sumie od jakie­goś już cza­su twier­dzę, że wszyst­kie wymie­nio­ne oso­by są róż­ny­mi punk­ta­mi jed­nej ska­li, może nie­ko­niecz­nie takie­go pro­ste­go, linio­we­go spek­trum, bar­dziej takie­go mema typu: Ada­mo­wicz = neu­tral good, ja = law­ful evil, Ty = cha­otic good itd. [śmiech]

Tak poza tym: w nie­któ­rych momen­tach bar­dziej czuć przy­szłość w powie­trzu niż w innych; wyda­je mi się, że od paru lat mamy wąt­pli­wą przy­jem­ność żyć wła­śnie w takim momen­cie, no i kto z piszą­cych jest bar­dziej na takie aku­rat rze­czy wyczu­lo­ny, to zaczy­na odbie­rać; to jeśli cho­dzi o futu­ro­lo­gię. Może jesz­cze taka spra­wa, że nara­sta (i jak się tak wyj­rzy za okno, to dość łatwo stwier­dzić, dla­cze­go) w tzw. świa­do­mo­ści zbio­ro­wej (xd) taki sen­ty­ment, że niech ta przy­szłość wresz­cie przyj­dzie i roz­je­dzie wal­cem, ale już, i żeby nie było cze­go zbie­rać; powie­dział­bym, że róż­ne for­my „bada­nia moż­li­wo­ści” sta­no­wią jakieś odbi­cie tego sen­ty­men­tu.

Z kolei z Muskiem to inna spra­wa: taka kopal­nia zło­ta się zda­rza raz na poko­le­nie albo rza­dziej, on jest rekwi­zy­tem lite­rac­kim wła­ści­wie od razu, bez korekt, sku­pia wszyst­ko jak w soczew­ce: obłęd kapi­ta­li­zmu, futu­ro­lo­gicz­ne fan­ta­zje o Mar­sie, mit nauki, wid­ma trans­hu­ma­ni­zmu, no cały antu­raż. Jesz­cze pycha, pycha to jest i zawsze był temat bar­dzo nośny lite­rac­ko, żal nie sko­rzy­stać.

A tak poza wszyst­kim to każ­dy by sobie chciał pole­cieć na Mar­sa, no… [śmiech]

„Pla­net Earth is blue And the­re­’s nothing I can do”? Jeże­li idzie o Muska, peł­na zgo­da. Jed­nak tych ludz­kich, goto­wych rekwi­zy­tów lite­rac­kich jest w Two­jej książ­ce wię­cej. Ale prze­skocz­my na chwi­lę na inny kon­ty­nent, sko­ro ska­cze­my nawet po pla­ne­tach. Czte­ry lata temu napi­sa­łeś ele­gię na wybór 45. pre­zy­den­ta Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Roz­ma­wia­my w cza­sie kolej­nych wybo­rów w USA. Trwa licze­nie gło­sów. Jesz­cze kil­ka dni temu wyda­wa­ło mi się, że ta roz­mo­wa będzie nosi­ła tytuł „Ele­gia na wybór 46. pre­zy­den­ta Sta­nów Zjed­no­czo­nych”. Być może jed­nak nie, sytu­acja jest dyna­micz­na. Cza­sem jed­nak mam wra­że­nie, że karie­ra poli­tycz­na Donal­da Trum­pa jest swo­istym „odwró­co­nym zakła­dem holen­der­skim”. Jak byś się do tego odniósł? I oczy­wi­ście do czte­ro­let­nie­go już wier­sza z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy?

Heheh, nie ma opcji, w tym sta­dium cha­osu nie wycią­gniesz ze mnie zakła­du na temat tego, kto wygra; każ­dy chciał­by cza­sem pobyć pro­ro­kiem we wła­snym kra­ju, a co dopie­ro w cudzym, ale jak tak teraz patrzę na cząst­ko­we wyni­ki, to nie obsta­wię, nie ma szans. [śmiech]

Co do Trum­pa i tego wier­sza ‒ rze­czy­wi­ście, to zde­cy­do­wa­nie naj­star­szy tekst z książ­ki, pra­wie czte­ro­let­ni; mam wra­że­nie, że wte­dy, w 2016, Trump był przede wszyst­kim trzę­sie­niem zie­mi, prze­ło­mem. Oczy­wi­ście zło­wiesz­czym, ale nie sądzę, żeby ska­la kata­stro­fy była jasna, w szcze­gól­no­ści, że USA w zasa­dzie odmó­wi uczest­nic­twa nawet w pozo­ro­wa­nych dzia­ła­niach na rzecz zapo­bie­że­nia kata­stro­fie kli­ma­tycz­nej, oprócz tego siłą rze­czy nikt nie prze­wi­dział tej zapa­ści zwią­za­nej z pan­de­mią… no ogól­nie parę rze­czy nam umknę­ło. A teraz fak­tycz­nie dla Trum­pa czy raczej, powiedz­my, trum­pi­zmu, sytu­acja wyglą­da już jak odwró­co­ny zakład holen­der­ski: roz­wał­ka wygry­wa nie­za­leż­nie od cząst­ko­wych wyni­ków.

No, ale do tego suge­ro­wał­bym się powo­li przy­zwy­cza­jać.

No to padł już tytuł książ­ki i samo poję­cie, jed­nak nie chciał­bym w tej roz­mo­wie poru­szać kwe­stii epi­ste­mo­lo­gicz­nych, nie będzie­my zacie­ka­wio­ne­mu czy­tel­ni­ko­wi wyja­śniać (bo wszak, bada­my rów­nież moż­li­wość zaist­nie­nia kogoś takie­go), czym są owe „zakła­dy holen­der­skie”, to już (z przy­pi­sa­mi i odnie­sie­nia­mi), świet­nie zro­bił Jakub Skur­tys w tek­ście towa­rzy­szą­cym pre­mie­rze tej książ­ki. Książ­ki, któ­ra sama wyda­je mi się tak skon­cep­tu­ali­zo­wa­na, „wyge­ne­ro­wa­na”, że aż się pro­si o wpusz­cze­nie w dys­ku­sję o niej nie­co powie­trza. Jak się z nią czu­jesz teraz? Wygra­na, prze­gra­na, remis?

Nie no, wiesz, ogól­nie mam wra­że­nie, że kon­ty­nu­acja tzw. karie­ry lite­rac­kiej w Pol­sce to ze zdro­wo­roz­sąd­ko­wej per­spek­ty­wy zawsze jest zakład holen­der­ski…

Ale bar­dzo się cie­szę, że Skur­tys w szki­cu jak zwy­kle poza­mia­tał, to będzie już stu­pro­cen­to­wo jasne, skąd i dla­cze­go tytuł, bo naj­częst­szym pyta­niem o tę książ­kę po publi­ka­cji zapo­wie­dzi było: „Ale dla­cze­go nider­landz­kie fir­my?”, co nie uła­twia spra­wy xd

Co do wyni­ku ‒ roz­strzy­ga­nie zakła­du jed­nak nie do mnie nale­ży, ale na pew­no wygra­na, jeśli cho­dzi o to, co chcia­łem tam zro­bić, czy­li o eks­pe­ry­ment. Oso­bi­ście uwa­żam Zakła­dy holen­der­skie za książ­kę znacz­nie bar­dziej eks­pe­ry­men­tal­ną i ryzy­kow­ną od Pamię­ci…, w związ­ku z tym oczy­wi­ście bar­dziej nara­żo­ną na nega­tyw­ny odbiór, ale chy­ba jed­nak pisa­ną o nie­co więk­szą staw­kę niż debiut. Inna spra­wa, że indy­wi­du­al­ny suk­ces tej książ­ki to jed­na rzecz, ale chciał­bym zoba­czyć jej kon­ty­nu­acje, chciał­bym, żeby w pol­skiej poezji poja­wi­ło się wię­cej tek­stów idą­cych w podob­nym kie­run­ku; ten poemat jest czymś, co ‒ tutaj banał, ale osta­tecz­nie pod­ty­tuł brzmi „a com­mon­pla­ce book” ‒ sam chciał­bym po pol­sku prze­czy­tać, a cze­go nie zna­la­złem, a w każ­dym razie nie zna­la­złem w wystar­cza­ją­cych ilo­ściach i odpo­wied­nio trze­pią­cym mik­sie.

Wróć­my zatem  do kwe­stii same­go kon­cep­tu, któ­ry jest nie­co prze­ra­ża­ją­cy, wiesz? Zasta­na­wiam się nad samym pro­ce­sem kon­cep­tu­ali­za­cji tej maszy­ny gene­ru­ją­cej wier­sze. Na ile, do jakie­go stop­nia gra­łeś tę grę? W któ­rym momen­cie to gra zaczę­ła grać tobą? A może się mylę i ten moment nie nastą­pił?

Zawsze jest się tro­chę gra­nym. [śmiech] W sumie powie­dział­bym, że każ­da sil­na, narzu­co­na wier­szo­wi struk­tu­ra czy sta­ła for­ma do pew­ne­go stop­nia gra piszą­cym ‒ i to jest nie sku­tek ubocz­ny, a jeden z głów­nych powo­dów sto­so­wa­nia takich zabie­gów, w sen­sie: jeże­li ktoś pisze np. sesty­nę i nie odczu­wa opo­ru, to nie jest to fakt świad­czą­cy na korzyść piszą­ce­go.

Ale racja, z Zakła­da­mi… była dość żmud­na, pre­cy­zyj­na robo­ta, bo pra­wie wszyst­ko zosta­ło w mniej­szym lub więk­szym stop­niu zapla­no­wa­ne, skon­stru­owa­ne, powią­za­ne z pozo­sta­ły­mi ele­men­ta­mi mecha­ni­zmu tak, żeby z jed­nej stro­ny wytwo­rzyć poczu­cie ist­nie­nia tego „gene­ra­to­ra” wytwa­rza­ją­ce­go tekst poema­tu, i to się wią­że z całym wąt­kiem per­spek­ty­wy poza­ludz­kiej, o któ­rej jesz­cze pew­nie będzie­my mówić. Nato­miast z dru­giej stro­ny cho­dzi­ło o wra­że­nie nie­uchron­no­ści, nie­unik­nio­ne­go następ­stwa kolej­nych ele­men­tów. To jest mię­dzy inny­mi książ­ka o deter­mi­ni­zmie, o tym, że róż­ni­ca mię­dzy moż­li­wo­ścią i koniecz­no­ścią jest bar­dzo nie­uchwyt­na i roz­pa­da się w rękach; kon­struk­cja cało­ści ma powo­do­wać w czy­tel­nicz­ce tę Fishe­row­ską weird­ness z mot­ta: poczu­cie, że widać tu coś-jak­by-spraw­stwo, ale im bar­dziej szu­ka się spraw­cy, tym bar­dziej nigdzie go nie ma.

O, na przy­kład taki Donald Trump już od kil­ku dni krzy­czy „chcą ukraść nam te wybo­ry”. Im jego prze­wa­ga sta­je się mniej wyraź­na, tym krzy­czy gło­śniej i coraz wyraź­niej o owych „onych” i o tym, że „to nie bez powo­du”. Tym­cza­sem zobacz, Win­scon­sin i Michi­gan jed­nak dla Bide­na. Mimo wszyst­ko wynik DT i tak wyglą­da nie­źle po czte­rech latach jego nie­usta­ją­ce­go per­for­man­su. Wbrew pozo­rom, cały czas roz­ma­wia­my o Zakła­dach holen­der­skich.

Sowa Miner­wy i inne tego rodza­ju ptac­two ma taki zwy­czaj, że nie dość, że wyla­tu­je po zmierz­chu, to jesz­cze w tej ciem­no­ści kiep­sko widzi.

Jesz­cze jed­na rzecz, któ­rej Hegel nie wie­dział o sowach: one ina­czej ogni­sku­ją wzrok i led­wo widzą to, co stoi tuż przed nimi.

 Chciał­bym zagrać z tobą w jesz­cze jed­ną grę. Nawią­zu­jąc do „maszy­ny gene­ru­ją­cej”, co byś powie­dział na to, że pod­miot tej książ­ki jed­nak ist­nie­je, ale nie jest w żaden spo­sób two­rem huma­no­idal­nym, powie­dział­bym raczej, że jest post­hu­ma­no­idal­nym dro­nem czer­pią­cym z pamię­ci zewnętrz­nej (prze­pra­szam!) wspo­mnie­nie o ludz­ko­ści, o cza­sach, kie­dy ta ludz­kość jesz­cze wystę­po­wa­ła na zasa­dzie jed­nak innej niż stand-up i nie­usta­ją­cy per­for­mans? Czy my jesz­cze roz­ma­wia­my w ogó­le, czy już tyl­ko per­for­mu­je­my?

Jak naj­bar­dziej, jesz­cze jak (i jest to odpo­wiedź zarów­no na pierw­sze, jak i dru­gie pyta­nie).

Dobra, to może aneg­do­ta: pewien bar­dzo prze­ze mnie cenio­ny (i skąd­inąd też dość „poza­ludz­ki”) poeta języ­ka pol­skie­go sko­men­to­wał robo­czy tekst Zakła­dów… mniej wię­cej tak (cytu­ję z pamię­ci): „w ogó­le to jest prze­ra­ża­ją­ce, bo tu się mówi: nie­waż­ne są te wszyst­kie wasze pro­ble­my, wojen­ki, bo za chwi­lę przyj­dzie nie­ludz­kie i was zje i wyplu­je i nie będzie co zbie­rać”. No więc jestem na tak xd

Z kolei jeden z uczest­ni­ków BL-owej pra­cow­ni z pew­nym nie­sma­kiem powie­dział „ta książ­ka jest anty­ludz­ka” i był­by to dobry, pięk­ny i praw­dzi­wy blurb, bo mniej wię­cej tak się wła­śnie chy­ba spra­wy mają. To jest książ­ka zbu­do­wa­na wokół takie­go postu­la­tu: a teraz weź­my na poważ­nie myśl, że nasza przy­szłość nie zawie­ra nas. I to nas jako gatun­ku czy poję­cia ogól­ne­go. To zna­czy w bli­skiej per­spek­ty­wie cza­so­wej może i zawie­ra, ale w takiej bar­dziej się liczą­cej to już nie­spe­cjal­nie.

Zary­zy­ko­wał­bym nawet, że ów mówią­cy w tej książ­ce usta­wia się nie­co powy­żej tej ludz­ko­ści (lub wspo­mnie­nia o niej).

Hmm; nie jestem pewien, czy miej­sce, z któ­re­go się mówi, znaj­du­je się powy­żej, czy to raczej wra­że­nie spo­wo­do­wa­ne dwie­ma zmia­na­mi per­spek­ty­wy, któ­re pra­wie zawsze budzą odru­cho­wą nie­chęć. Po pierw­sze, że mówi się o ludz­ko­ści jak o niczym-wię­cej-niż-czę­ści-mecha­ni­zmu i pró­bu­je się patrzyć takim spoj­rze­niem, jakim patrzy­ły­by te nie­szczę­sne pra­wa mecha­ni­ki czy inne rów­na­nia ruchu, gdy­by patrzy­ły.  To w ogó­le per­spek­ty­wa, któ­ra jest mi bar­dzo bli­ska i fascy­nu­ją­ca jako pro­ces kul­tu­ro­wy, to disen­chant­ment, na któ­rym zbu­do­wa­ny jest cały ogrom­ny pro­jekt nauki, pró­ba spoj­rze­nia na, ehm, ehm, Real­ne jako na Real­ne, bez bawie­nia się w jakieś budu­ją­ce opo­wie­ści itd.

No a z dru­giej stro­ny jed­nak to, co mówi w książ­ce, myśli o ludz­ko­ści jak o czymś, po czym zosta­ło puste miej­sce i to puste miej­sce nawet już nie­szcze­gól­nie budzi żal, raczej taki spo­koj­no-czu­ły smu­tek jak w ele­gii.

Nie pytam przy­pad­ko­wo, bo chciał­bym z tego pyta­nia wycią­gnąć kolej­ne: czy wiersz opo­wia­da o rze­czy­wi­sto­ści, czy jest jej czę­ścią? Oczy­wi­ście pod­pusz­czam Cię tro­chę, bo wyda­je mi się, że nie­co ina­czej odpo­wie­dział­by na to pyta­nie autor Pamię­ci zewnętrz­nej, a ina­czej odpo­wie autor Zakła­dów holen­der­skich.

Hahah, no więc tutaj spra­wa się kom­pli­ku­je, i to na wię­cej spo­so­bów niż jeden. Jasne, że w Zakła­dach… wię­cej się obser­wu­je i opo­wia­da, niż uczest­ni­czy, ale też dla­te­go, że zale­ża­ło mi na pój­ściu w innym kie­run­ku; oczy­wi­ście cho­dzi o odbi­cie się od Pamię­ci…, ale też o przy­po­mnie­nie o takim wier­szu, któ­re­go jest w ostat­nich deka­dach mało nie tyl­ko po pol­sku, ale w ogó­le, tj. o wier­szu, któ­ry dawał­by radę jako nośnik myśli, jako medium, któ­re na poważ­nie potra­fi być inte­lek­tu­al­ne czy filo­zo­ficz­ne ‒ w zupeł­nie bez­po­śred­nim sen­sie, nie wpro­wa­dza­jąc zapo­śred­ni­cze­nia przez eks­ta­tycz­ność czy afekt, jak to ma miej­sce (skąd­inąd w świet­nym sty­lu!) np. u Fili­pa Matwiej­czu­ka i w podob­nych dyk­cjach. Na przy­kład czy­tam sobie takie­go Ale­xan­dra Pope’a ostat­nio, to strasz­nie lamer­skie, ale taka praw­da. Albo Barań­cza­ka na przy­kład. Stam­tąd napraw­dę dużo moż­na jesz­cze wziąć.

No a z dru­giej stro­ny ‒ teraz już widać (też na pew­no widzisz), że wszy­scy się tro­chę wła­do­wa­li­śmy w pułap­kę z tym zaan­ga­żo­wa­niem i zebra­ną śli­ną; tak dłu­go było wal­czo­ne o to, żeby poli­tycz­ne czy spo­łecz­ne zewnę­trze uzna­no w wier­szu na rów­nych pra­wach, że w koń­cu main­stre­am (czy to, co w naszych weso­łych rejo­nach sta­łej Enzens­ber­ge­ra robi za main­stre­am) uznał, a jed­no­cze­śnie mam wra­że­nie, że nie­wie­le z tych postu­la­tów zro­zu­miał. „Zaan­ga­żo­wa­nie” stop­nio­wo zaczę­ło być uni­wer­sal­ną, dość bez­re­flek­syj­nie sto­so­wa­ną ety­kie­tą, z któ­rej pomo­cą moż­na zarżnąć każ­dą nową książ­kę, jeśli tyl­ko pada w niej sło­wo „czynsz” albo „dron”. Albo coś o eko­sys­te­mie. Myślę, że np. już Ani­ma­lia padły tro­chę ofia­rą takie­go auto­ma­ty­zmu, a to jed­nak było rok temu. Oczy­wi­ście w żaden spo­sób się z „zaan­ga­żo­wa­nia” nie wypi­su­ję, ale jeste­śmy w momen­cie kry­tycz­nym i zde­cy­do­wa­nie potrze­bu­je­my jakiejś nowej stra­te­gii, ewen­tu­al­nie dzie­się­ciu. I chy­ba trze­ba będzie już się poże­gnać z tym nie­szczę­snym sło­wem, bo bate­ria mu tro­chę pada.

Peł­na zgo­da, odno­szę wra­że­nie, że już daw­no padła. Prze­czy­ta­łem dosyć traf­ne porów­na­nie Trum­pa do oty­łe­go żół­wia, któ­ry nie rozu­mie, że jego czas minął. Mia­łeś rower z dyna­mem? Ja mia­łem. W ten spo­sób widzę obec­nie kate­go­rię „zaan­ga­żo­wa­nia”. To już nie dzia­ła, nikt nie uży­wa już dyna­ma, niko­mu to nie jest do nicze­go potrzeb­ne, ale kil­ka osób wciąż upar­cie pod­łą­cza je do koła i peda­łu­je, choć mło­dzież śmi­ga na elek­trycz­nych hulaj­no­gach, ewen­tu­al­nie na deskach. Tu pozdro­wie­nia dla Micha­ła Myt­ni­ka. Nie­przy­pad­ko­we zresz­tą, bo jego pisa­nie też widzę jako w jakiś spo­sób „roz­ma­wia­ją­ce” z Two­im, może bar­dziej z Pamię­cią…

No wła­śnie nie mia­łem, mia­łem za to takie gim­bu­siar­skie neo­no­we nakład­ki na buty, że moż­na było stuk­nąć pię­ta­mi, wte­dy opa­da­ły takie jak­by kół­ka i jecha­ło się jak na nie­ist­nie­ją­cych wrot­kach albo na poprzecz­nej desce przy­twier­dzo­nej do pięt. Potęż­nie to było mod­ne, nato­miast dro­gie i nie było mnie nigdy stać na praw­dzi­we, więc kupi­łem takie z bie­dry, roz­wa­li­ły się po tygo­dniu i już tyl­ko świe­ci­ły, kół­ka pękły.

A z Myt­ni­kiem oczy­wi­ście zbi­jam pio­nę! Bar­dzo kibi­cu­ję tej dyk­cji, też mi się zresz­tą wyda­je, że mamy dużo punk­tów wspól­nych, cza­sa­mi w zaska­ku­ją­cych miej­scach. Podo­ba mi się też, że on bez­błęd­nie uni­ka wpa­da­nia w te nowo­fa­zo­we kole­iny, po któ­rych wiersz się bar­dzo łatwo toczy, ale robi się coraz nud­niej­szy w mia­rę tocze­nia; sza­cun.

Jeże­li nato­miast cho­dzi o main­stre­am, no cóż, jak to było, „każ­da rewo­lu­cja poże­ra dzie­ci swo­je”, ale naj­pierw chy­ba musia­ły wje­chać czoł­gi, by moż­na było się od tego odbić i jechać dalej ‒ tutaj mamy chy­ba podob­ne intu­icje ‒ z trzo­nu „zaan­ga­żo­wa­nia” wycho­dzą dwie dyk­cje, ta „eks­ta­tycz­na”, i ta bar­dziej „filo­zo­ficz­no-inte­lek­tu­al­na”, ale nie będzie­my się tu wda­wać w spo­ry mię­dzy inten­cjo­na­li­sta­mi a dele­zja­ni­sta­mi, praw­da? Tym bar­dziej że pamię­tam, jak obaj z Matwiej­czu­kiem na poprzed­niej Nocy Poezji sta­li­ście nade mną o dru­giej w nocy i pyta­li­ście „za kim jesteś?” Main­stre­am potrze­bu­je maczu­gi (albo młot­ka, jak kto woli), albo „pry­wat­ność”, albo „zaan­ga­żo­wa­nie”. Tutaj sam już pod­po­wia­dam (halo, main­stre­am, sły­szy­cie mnie?) nazwy dla kolej­nych maczug. Tro­chę ten mecha­nizm rozu­miem, tro­chę jed­nak mnie uwie­ra, tro­chę mi w tym nie­wy­god­nie, bo chciał­bym wię­cej niu­an­so­wa­nia na polet­ku „1354”

Nie pod­po­wia­daj, bo jesz­cze usły­szą. xd

A jak zabrnie­my w „pry­wat­ność”, to już nas przez naj­bliż­szą deka­dę nic nie ura­tu­je. Wolał­bym chy­ba nawet reani­ma­cję „wizji” i „rów­na­nia”, cho­ciaż to już było­by coś na pozio­mie bawie­nia się w gru­pę rekon­struk­cyj­ną.

Jasne, kwe­stie kibi­cow­skie zostaw­my na dru­gą w nocy (w Nocy Poezji), zwłasz­cza że odno­szę nie­od­par­te wra­że­nie, że gdy­by jed­ną i dru­gą stro­nę popro­sić o taką listę TOP 20 współ­cze­snej pol­skiej poezji, to te listy by się zwy­czaj­nie pokry­ły, co suge­ru­je ist­nie­nie mniej uświa­do­mio­nych i rza­dziej wer­ba­li­zo­wa­nych, za to bar­dziej klu­czo­wych kry­te­riów oce­ny kry­tycz­nej.

Peł­na zgo­da. Na koniec chciał­bym wycią­gnąć jesz­cze jed­ną rzecz ‒ czy autor Pamię­ci zewnętrz­nej zesta­wił­by Bedo­esa z Mar­tą Pod­gór­nik?

O panie, wie­dzia­łem, że pad­nie pyta­nie o ten sonet. Dla­te­go by nie zesta­wił, że cho­ciaż pierw­szy z prze­twa­rza­nych tek­stów, „rocz­nik” Mar­ty Pod­gór­nik, był już w 2016 roku daw­no napi­sa­ny, to Bedo­es nagrał „Kwiat pol­skiej mło­dzie­ży” dopie­ro w 2018 roku, w sumie nawet jego wła­ści­wy debiut, czy­li „Żeby śmierć mia­ła zna­cze­nie”, to jest bodaj 2017 rok.

A tak na serio, to nie zesta­wił, bo miał oso­bli­we prze­ko­na­nie, że rap jest sła­by, a Mar­ta Pod­gór­nik w grun­cie rze­czy też. Autor Zakła­dów holen­der­skich czu­je się zmu­szo­ny obie tezy ofi­cjal­nie odwo­łać, cho­ciaż nie jest już do koń­ca pewien, dla­cze­go wła­ści­wie je gło­sił. No sta­rość nie radość, no. A co dopie­ro będzie, jak prze­sta­nę mieć zniż­ki stu­denc­kie.

(W bonu­sie fun fact: ja wiem, że nie widać od razu, ale to jest chy­ba naj­bar­dziej kon­fe­syj­ny tekst, jaki napi­sał któ­ry­kol­wiek z dwóch wymie­nio­nych auto­rów).

Ależ widać, oczy­wi­ście, że widać!

No, tym lepiej. My to my to. [śmiech] Tak w ogó­le timing mamy świet­ny, bo nie­dłu­go, zda­je się, wjeż­dża nowa pły­ta Bedo­esa, mniej wię­cej w oko­li­cach pre­mie­ry Zakła­dów…

Poza tym Geo­r­gia, Pen­syl­wa­nia i Neva­da jed­nak dla Bide­na. Czy­li to nie jest ele­gia na wybór 46. pre­zy­den­ta Sta­nów Zjed­no­czo­nych?

Bar­dziej ele­gia na odej­ście Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Dzię­ki za roz­mo­wę!

Be my guest!

O autorach i autorkach

Dawid Mateusz

Urodzony w 1986 roku. Publikował w licznych pismach zwartych i ulotnych. Podejmował wiele, mniej lub bardziej udanych inicjatyw kulturalnych. Jest autorem debiutanckiej Stacji wieży ciśnień (2016), która ukazała się nakładem Biura Literackiego. Mieszka w Krakowie.

Radosław Jurczak

ur. w 1995 r.. Poeta, laureat XXI Konkursu im. J. Bierezina. Debiutował tomem Pamięć zewnętrzna (Dom Literatury w Łodzi / Tłocznia Wydawnicza Ach Jo 2016), za który otrzymał Nagrodę Poetycką „Silesius”. Studiuje filozofię i matematykę. Jego kolejna publikacja ukaże się nakładem Biura Literackiego jeszcze w tym roku. Mieszka w Warszawie.

Powiązania