wywiady / o książce

Empatyczny sadyzm

Adam Kaczanowski

Przemysław Suchanecki

Rozmowa Przemysława Suchaneckiego z Adamem Kaczanowskim, towarzysząca premierze książki Zabawne i zbawienne Adama Kaczanowskiego, która ukazała się w Biurze Literackim 20 stycznia 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Prze­my­sław Sucha­nec­ki: Ada­mie, w 2015 roku na łamach „biBLio­te­ki” Dawid Kuja­wa kon­sta­tu­je, że Two­je pisa­nie nie mie­ści się abso­lut­nie w żad­nych „forem­kach”, któ­re kry­ty­ka lat 90. wbi­ła sobie do głów. Fast-for­ward do roku 2018 – wte­dy to w jed­nym z nume­rów „Waka­tu” ten sam Kuja­wa mówi o powro­cie czy raczej eks­pan­sji dyk­cji „eks­ta­tycz­nych”, w tym tak­że Two­jej, w polu lite­rac­kim. Powsta­ją pisma, takie jak „Sto­ner Pol­ski”, róż­ne oddol­ne ini­cja­ty­wy, m.in. w Kra­ko­wie i Wro­cła­wiu, któ­re kła­dą nacisk na wspól­no­to­wy i spon­ta­nicz­ny wymiar dzia­łań lite­rac­kich. Jak myślisz, skąd ewo­lu­cja w takim kie­run­ku, zarów­no two­jej „widzial­no­ści”, jak i same­go kra­jo­bra­zu lite­rac­kie­go? I czym by w ogó­le była dla Cie­bie „eks­ta­tycz­ność”?

Adam Kacza­now­ski: Chy­ba dla mnie to są jed­nak dwa róż­ne pyta­nia i dwie róż­ne odpo­wie­dzi. Bo jeśli cho­dzi o eks­ta­tycz­ność, to w moim wła­snym odczu­ciu musiał­by to być jakiś jej niszo­wy odłam, nazwał­bym go „chłod­ną eks­ta­tycz­no­ścią”, będą­cą na dru­gim bie­gu­nie „spon­ta­nicz­nej eks­ta­tycz­no­ści”. U mnie to jest jed­nak wykal­ku­lo­wa­na figu­ra, nie posta­wa. Zresz­tą nie jedy­na, po jaką się­gam. Odpo­wia­da­jąc w kawał­kach: nie wiem, skąd ewo­lu­cja mojej per­cep­cji, z led­wo widzial­no­ści do widzial­no­ści, zakła­dam, że to też jest tyl­ko jakiś etap, że prę­dzej czy póź­niej wró­cę do poprzed­nie­go sta­nu albo do kom­plet­ne­go znik­nię­cia. Raczej sta­ram się tym nie przej­mo­wać, tyl­ko pisać swo­je. Nato­miast reani­ma­cja lite­ra­tu­ry, któ­ra ostat­nio nastą­pi­ła i to w peł­nej chy­ba ska­li, od „Sto­ne­ra” aż po „Kon­tent”, to wspa­nia­ła rzecz, z któ­rej się cie­szę. Myślę, że to odży­ło, bo tra­fi­li się lite­ra­tu­rze żywi ludzie. Jeśli pięć lat temu zapy­tał­byś mnie, ile jesz­cze lite­ra­tu­ra poży­je, rzu­cił­bym prze­dział: tydzień, parę mie­się­cy. Teraz jest pięk­nie.

Podo­ba mi się to o „żywych ludziach”. Zapy­tam zatem, zaha­cza­jąc już wprost o Zba­wien­ne i zabaw­ne: czy „zaba­wy” z pierw­szej czę­ści książ­ki to zaba­wy żywych ludzi?

Tak. Bio­rę kawał­ki rze­czy­wi­sto­ści i tak je obra­biam, by wyglą­da­ły na abs­trak­cję. Wychy­lam rze­czy­wi­stość o jeden sto­pień. Mate­riał do badań pobie­ram od żywe­go czło­wie­ka.

I ten jeden sto­pień dosko­na­le wystar­czy, żeby zdzie­lić czy­tel­ni­ka po łbie. Bo te krót­kie histo­rie wyda­ją się bar­dzo smut­ne i dra­ma­tycz­ne, dla­te­go też pyta­jąc o „eks­ta­tycz­ność”, sam się tro­chę zawa­ha­łem, bo w tej pierw­szej czę­ści jesz­cze aż tak jej nie widać, mimo że to w koń­cu „zaba­wy”. Ta nić dra­ma­tycz­no­ści, nie­po­ko­ju, któ­ry prze­ni­ka wie­le sytu­acji w Two­ich książ­kach, to jest coś, co mnie jako czy­tel­ni­ka sza­le­nie fascy­nu­je. Szcze­gól­nie, jak się wyda­je, ta dra­ma­tycz­ność ujaw­nia się w momen­cie kon­fron­ta­cji z sys­te­mem: w pra­cy, w szko­łach, w koście­le (albo przed). Możesz coś wię­cej o tym powie­dzieć? Czy zaba­wa to fak­tycz­nie rzecz bez­ce­lo­wa?

Koń­cząc jesz­cze z tą „eks­ta­tycz­no­ścią” – zawsze mia­łem kawał­ki gra­ją­ce na tej nucie, taki był np. poemat Sta­ny, taka była cała książ­ka Co jest nie tak z tymi ludź­mi?, ale już „Cele”, te wła­ści­we, w środ­ku książ­ki, były zde­cy­do­wa­nie nie-eks­ta­tycz­ne. W Zabaw­nych i zba­wien­nych bli­żej mi wła­śnie do tej środ­ko­wej czę­ści „Celi”. Czym są dla mnie te zaba­wy? One są chy­ba naj­bar­dziej tikiem ner­wo­wym. Kole­ga opo­wia­dał mi ostat­nio o kobie­cie, któ­rą spo­ty­ka na polu gol­fo­wym. Przy­jeż­dża dro­gim autem, jest dosko­na­le ubra­na. Bie­rze kij i z wiel­ką nie­na­wi­ścią, jak­by chcia­ła zabić, jak­by chcia­ła coś wykrzy­czeć, napier­ni­cza w te piłecz­ki, jak­by bom­bar­do­wa­ła nimi wszech­świat. Bawi się tak przez pół godzi­ny i wra­ca do auta. I teraz – albo odbie­rze­my tym ludziom w dro­gich kostiu­mach pod­mio­to­wość i uczu­cia, zbę­dzie­my ich ist­nie­nie wzru­sze­niem ramion, albo jed­nak spró­bu­je­my zaj­rzeć do tego pięk­ne­go pie­kła, któ­re oni noszą w sobie. Kie­dyś, pod­czas innej roz­mo­wy, opo­wia­da­łem (zresz­tą wspo­mnia­ne­mu przez Cie­bie Dawi­do­wi) sce­nę, któ­rą widzia­łem, wra­ca­jąc z pra­cy. W nocy, na osie­dlo­wym par­kin­gu, pło­nę­ło BMW. Ludzie, któ­rzy nie muszą mar­twić się jakoś szcze­gól­nie o jutrzej­szy obiad, mogą pozwo­lić sobie w życiu na zaba­wę. Ale te gier­ki nie­ko­niecz­nie uga­szą pożar, któ­ry może tam wybuch­nąć. Nie wiem, coś pocią­ga mnie wła­śnie w takiej sytu­acji – kie­dy wygra­łeś życie na lote­rii, a i tak sta­jesz przed murem z wiel­kim napi­sem: nic ci to nie da.

W takim razie, czy to nie jest tro­chę znę­ca­nie się nad tymi ludź­mi? Bo nie jestem pewien, czy obser­wa­to­rem kie­ru­je współ­czu­cie dla obser­wo­wa­nych, czy jakaś sady­stycz­na żądza, aby spło­nę­li ze swo­imi „Cela­mi”, „Cena­mi”, Cebu­la­mi” i ze wszyst­kim tym, co mają „w środ­ku”?

Może nazwij­my to „empa­tycz­nym sady­zmem” czy coś? To w ogó­le była­by nazwa bar­dziej mnie krę­cą­ca niż „eks­ta­tycz­ność”. Ludzie trzy­ma­ją pocho­wa­ne po szaf­kach ogrom­ne zapa­sy puszek pan­do­ry, ja odwie­dzam ich z otwie­ra­czem do kon­serw w kie­sze­ni. Zmie­rzyć się ze swo­imi kosz­ma­ra­mi to jed­na z naj­pięk­niej­szych przy­gód, jakie może­my sobie zaser­wo­wać. I żeby nie było, że zaba­wiam się ich kosz­tem. Ja jestem z nimi w jed­nej eki­pie. Są takie miej­sca, w któ­rych się­gam do zaso­bów prze­cho­wy­wa­nych w mojej wła­snej piw­nicz­ce.

Dobrze, w takim razie przejdź­my do boha­te­ra tej książ­ki, któ­ry pró­bo­wał się ze swo­imi kosz­ma­ra­mi zmie­rzyć, ale tę wal­kę prze­grał. Cho­dzi mi o Joke­ra, tego uka­za­ne­go w ostat­nim fil­mie Tod­da Phil­lip­sa (nota bene będą­ce­go jakie­goś rodza­ju sztan­da­ro­wą posta­cią dla pro­te­stu­ją­cej na świe­cie mło­dzie­ży, cho­ciaż­by ostat­nio w Hong­kon­gu), o któ­rym mówisz w ese­istycz­nych pro­zach w ostat­niej czę­ści, jak rów­nież posta­ci z prze­szło­ści lite­ra­tu­ry w pewien spo­sób Joke­ro­wi podob­ne: Char­lie Cha­plin z powie­ści Rober­ta Coove­ra i Czło­wiek śmie­chu Wik­to­ra Hugo. Jak dużo zna­czy dla Cie­bie Joker, jego wcho­dze­nie po scho­dach, jego scho­dze­nie po scho­dach tanecz­nym kro­kiem, czy jego taniec na masce samo­cho­du? Aż wresz­cie taniec poema­tu na koniec?

Joker od bar­dzo daw­na był jed­ną z głów­nych figur na mojej plan­szy, na wie­lu pozio­mach. Pierw­szą książ­kę poetyc­ką napi­sa­łem o Bat­ma­nie. Od dłuż­sze­go już cza­su, i nie jest to żad­ne kry­go­wa­nie, pró­bu­ję skoń­czyć z pisa­niem wier­szy, żeby dały mi spo­kój, żebym mógł sku­pić się na tych kil­ku powie­ściach, któ­re chcę napi­sać. W koń­cu się­gną­łem po naj­moc­niej­sze zaklę­cie, po klam­rę, zacząć od Bat­ma­na, skoń­czyć na Joke­rze. Może to zadzia­ła. Temat śmie­chu, smut­ne­go żar­tu to też mój temat. Ta aler­gicz­na reak­cja na rze­czy­wi­stość, ten drink, w któ­rym ktoś kome­dię zmik­so­wał nam z dra­ma­tem. Ostat­nio, pod­czas roz­mo­wy z panem, któ­ry był pier­wo­wzo­rem „Zabaw z panem sprzą­ta­ją­cym biu­ro”, wyszło, że on zbie­ra kar­ty do gry, nie wszyst­kie, wła­śnie same joke­ry. U mnie joke­ry są zakład­ka­mi do ksią­żek. Wyda­je mi się, że żaden Joker nie ma mocy ura­to­wa­nia świa­ta i to chy­ba jest naj­pięk­niej­sze w tym super­bo­ha­te­rze.

Ani świa­ta, ani sie­bie. Mówisz o tym zerwa­niu z wier­sza­mi i sku­pie­niu na pro­zie: czy w pro­zie chcesz poru­szyć jakieś nowe tema­ty, któ­rych wcze­śniej nie rusza­łeś? Czy po pro­stu cho­dzi o to, że ta for­ma bar­dziej ci „leży”? Bo kon­flikt pro­zy i poezji zazna­cza się w Two­ich książ­kach dość wyraź­nie w cią­gu przy­naj­mniej 10 lat.

Jeśli cho­dzi o for­mę – naj­bar­dziej pasu­je mi ska­ża­nie poezji pro­zą, balan­so­wa­nie na tej płyn­nej obec­nie gra­ni­cy. To, o czym powie­dzia­łem, to jest raczej kwe­stia bar­dzo kon­kret­na, życio­wa. Radze­nie sobie w życiu nie zosta­wia mi zbyt wie­le cza­su na pisa­nie. Poezja w moim przy­pad­ku to jest takie pół­go­dzin­ne bom­bar­do­wa­nie piłecz­ka­mi gol­fo­wy­mi, nie na oślep, ale na takim zry­wie. Powieść to przej­ście wszyst­kich doł­ków. Wku­rza mnie, że w ostat­nich latach zaczą­łem trzy takie roz­gryw­ki i żad­nej jesz­cze nie skoń­czy­łem. Nowe tema­ty – w dwóch z tych trzech przy­pad­ków, tak. Może nie tyle nowe, co mniej na pierw­szym pla­nie. Cali­necz­ka. Tunel sku­pia się na kobie­cie i jej wal­ce z tłam­szą­cą ją męską domi­na­cją. O tym dotąd w moim pisa­niu był jedy­nie Szept. Utra­ta to będzie pro­za­tor­ska wer­sja kil­ku moich ostat­nich ksią­żek poetyc­kich. Za trze­cią rzecz zabio­rę się po tych dwóch, chcę rzu­cić się na dokoń­cze­nie Ame­ry­ki Kaf­ki (lub jak kto woli Zagi­nio­ne­go, zależ­nie od wyda­nia). Przed­sta­wi­łem Ci plan na moje póź­ne wie­czo­ry i noce na naj­bliż­sze 15 lat.

Dobrze wie­dzieć, będę pamię­tał. Sko­ro tak, to powiedz jesz­cze na koniec: czy po tym wszyst­kim, co wyżej powie­dzie­li­śmy, wolał­byś, żeby życie było dra­ma­tem, czy kome­dią?

Kome­dia bez kry­ją­ce­go się w jej głę­bi dra­ma­tu to strasz­ne gów­no.

O autorach i autorkach

Adam Kaczanowski

ur. się w 1976 r. Raczej pisarz, trochę performer. Człowiek-małpa, Calineczka, klaun, laureat Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius, nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia. Autor dziesięciu książek z wierszami i czterech z prozą. Poznaniak, mieszka w Warszawie.

Przemysław Suchanecki

Ur. w 1992 r. w Szczecinie. Poeta. Publikował m.in. w „Odrze”, „Opcjach” i „2miesięczniku”. Laureat „Połowu” oraz projektu „Pierwsza książka” w ramach festiwalu Stacja Literatura. Mieszka w Krakowie

Powiązania