Magdalena Genow: W polskiej prozie rzadko pojawia się eros – u ciebie jest nieskrępowany, jest źródłem życia i przyjemności. Czy eros może nas ocalić przed polską militarną kulturą, którą w powieści reprezentuje ojciec bohaterki?
Małgorzata Kośla: Nie dziwi mnie tak mała obecność. Energia seksualna to najsilniejsza energia w nas, zwyczajnie się jej boimy. To aż niewiarygodne, że faktycznie wszystko na tym świecie kręci się wokół seksu i tym seksem w jakimś stopniu jest. W związku z tym, przez to, że jest to tak silny, mocny i głęboki temat, często przez strach niszczymy go w sobie i takie też zniszczenia powodujemy u innych. A w naszej seksualności drzemie o wiele więcej niż machinalność, powtarzalność i rutyna. Seks to ogromna przyjemność, oddanie, branie, wymiana energii, eksperymentowanie, przekraczanie granic, miłość do swojego ciała, piękny hedonizm, ale też energia tworzenia, kreowania, zmysłów. Akt seksualny łączy w sobie cielesność, duchowość i intelektualizm, uruchamia wszystkie zmysły, jest doświadczeniem wysoce sensorycznym, ale tylko jeśli pozwolimy sobie na doświadczanie. Myślę, że „ocalenie” to za duże słowo, ale z pewnością tytuły poświęcone nieskrępowanej erotyce, niedzielące nas jeszcze bardziej niż podział na płeć, są w stanie ugasić ten pożerający wszystkich ogień i wylać na niego strumień wyjątkowo wilgotnej wody.
Piszesz o miłości też przez pryzmat „nieistniejącej i oszukanej żałoby, której nie da się przejść”. Narratorka traci matkę, z której śmiercią nie może się pogodzić, bo była dla niej światotwórcza. Co powstaje z tej straty?
Moja bohaterka po stracie matki przeżywa prawdziwą sinusoidę żałobną. Próbuje swoich sił na różnych płaszczyznach, a że jest to powieść o seksualności, to eksploruje siebie zwłaszcza na tym poziomie.
Chciałam, żeby te dwa silne tematy tabu w naszym kraju stały się niejako matkami powieści: seks i śmierć. Dwa skrajne i niezwykle mocne doświadczenia, które przeżywamy na różnych poziomach, penetrując siebie w głąb. Moja bohaterka podąża za swoją ciemnością i schodzi coraz niżej, penetruje głębiej, aż w końcu znajduje światło. Ale czy światłem musi być coś powszechnie uznanego, przyjętego za normalność, bo powtarzalnego, częstego? Niekoniecznie. Naszym światłem jest siła tkwiąca w indywidualności.
Większą część Twojej powieści stanowi narracja prowadzona z perspektywy dziecięcej. Bohaterka Twojej powieści eksploruje swoją seksualność, konfrontując ją z kulturą, w której „dzieci i ryby głosu nie mają”. Seksualność jawi się jako jedyna przestrzeń, w której może sekretnie zarządzać samą sobą. Czy jest to wentyl bezpieczeństwa dla bohaterki, jej „własny pokój”?
Pięknie ujęłaś seksualność jako miejsce stworzone nie tylko do odkrywania i przechowywania naszych sekretów, ale też do tego, żeby nimi modulować na naszych własnych zasadach. Moja bohaterka ukrywa i jednocześnie odkrywa się w tej głębokiej sferze wyobraźni i uczuć. Badanie własnego ciała, próba podążania za emocjami, wsłuchiwanie się w bicie serca, wyczuwanie dreszczy na skórze, smakowanie tego, co dają zmysły, to świat, który zabiera ją do siebie i oferuje niezaprzeczalną wolność bycia i poszukiwań. Seksualność to tak naprawdę poczucie i świadomość siebie w różnych wymiarach: intelektualnie, duchowo, cieleśnie, to wypadkowa energia tego, kim jesteśmy jako ludzie. Moja bohaterka odkrywa to od najmłodszych lat, podążając za intuicją i „matką w sobie”, okrywa piękno różnorodności bycia człowiekiem i spektrum kobiecości, której źródłem jest matka. Prostolinijnie ujmując: jesteśmy owocem seksu i istotami seksualnymi.
A perspektywa dziecięca to ta sfera w każdym z nas, do której mamy stały dostęp, więc też łatwość powrotu do źródła, do korzeni, do początków. Jako dzieci nie mamy jeszcze narzędzi do tego, żeby zrozumieć wszystko, czego doświadczamy, ale to nie znaczy, że nie zapisuje się to w pamięci naszego ciała, w pamięci sensorycznej. Wręcz przeciwnie: jako dzieci jesteśmy białą kartką, na której zapisuje się nasza przyszłość. Odczytujemy ją dopiero jako dorośli, ale wówczas często zapominamy o dziecku w nas i wszystkim tym, czym to dziecko nas zasilało: radością, bezkompromisowością, ciekawością, empatią, odwagą. Myślę, że jeśli szukać gdzieś bezpieczeństwa, to jedynie w sobie, na głębokości serca.
Niewiele powieści porusza temat seksualności dzieci. Klasyczna Lolita Nabokova coraz częściej jest bojkotowana. Tam jednak mamy do czynienia z narracją dorosłego mężczyzny, u ciebie narratorką jest dziewczynka, później nastolatka. Czy jest szansa, abyśmy nie tabuizowali tego tematu, jednocześnie nie narażając się na zarzuty o nadmierne erotyzowanie dzieci?
Erotyka dotycząca dzieci i młodzieży to temat niezwykle trudny z wielu powodów. Ciężko nam przyjąć, że z seksualnością się rodzimy, a jej poczucie rozwija się w nas od najmłodszych lat, natomiast najwięcej w tej przestrzeni dzieje się właśnie na tych kluczowych etapach dojrzewania. Wiek nastoletni to prawdziwa burza seksualna, w której, chcąc lub nie, bierzemy udział. Ta burza wychodzi z nas i nas otacza, bo seks zaczynamy dostrzegać i czuć wszędzie, a kiedy coś jest tłumione, szuka ujścia gdziekolwiek może, potęguje się.
Rodzice to najbliższy i najważniejszy wzorzec dziecka i jeśli oni wychowują je w atmosferze tabu wokół seksu, to gdzie ma ono pytać i otrzymywać odpowiedzi? To my, dorośli, powinniśmy przejść wewnętrzną rewolucję seksualną i przestać traktować tę sferę jako coś zakazanego lub innego niż wszystkie inne potrzeby czy pragnienia. Jeśli tu rozpocznie się zmiana i zrozumienie, że nie możemy się odłączyć od swojej seksualności, a udawanie, że nie ma tematu, nie sprawi, że temat zniknie, to tabu wokół niego przestanie istnieć i zaczniemy wychowywać zdrowe seksualnie i psychicznie społeczeństwo.
Dziecko nie powinno być erotyzowane w żaden sposób, ale jednocześnie nosi w sobie potencjał erotyczny w tym ujęciu, że seksualność jest cały czas w nas, od momentu poczęcia. Jednak na wszystko przychodzi czas. Jest czas na samoodkrywanie, na poznawanie swojego ciała, na poznawanie ciał innych i na wspólną eksplorację cielesności i radości z nią związanych. To, że dziecko jest seksualne, nie równa się z tym, że jest częścią erotyki i powinno być obiektem seksualnym. To znaczy tylko tyle, że w związku z obecnością w sobie tego potencjału i energii, powinno mieć przestrzeń na odkrywanie siebie w swoim własnym tempie, budowanie gotowości na kolejne etapy tej eksploracji i przede wszystkim dojrzewanie seksualne bez strachu, wstydu czy poczucia gorszości. Jeśli zaczniemy normalizować seks i tematy z nim związane, oddzielać go od pewnych składowych świata, a jednocześnie rozumieć, że jest on z nimi nierozerwalnie połączony, wtedy nie będzie istniało poczucie, że nadmiernie erotyzujemy cokolwiek, dzieci zwłaszcza.
Poza tym młodzi często dorastają w poczuciu tego, że seks jest czymś niewłaściwym, złym, wstydliwym, mało tego, od najmłodszych lat dzieci bywają ośmieszane lub karcone za jakiekolwiek zainteresowanie tematem seksualności lub jawną jego eksploracją. Ta ważna sfera w środku nas, często jest spłycana, uznawana za nieważną, a ci, którzy ją rozumieją i odkrywają, uważani są za próżnych, nieprzyzwoitych, nieetycznych czy nawet grzesznych. W samobiczowaniu i antyhedonizmie, które buduje w nas religijność, zapominamy o tym, że jedyną i niezaprzeczalną prawdą o świecie jest to, że pod ubraniem wszyscy jesteśmy nadzy, a nasze ciało jest dawcą i odbiorcą przyjemności. I to nie jest kwestia wiary, to kwestia faktu.
Właśnie, katolicyzm w powieści mokre wilgotne jest z jednej strony opresyjny, ale z drugiej strony mitotwórczy. Czy czujesz się spadkobierczynią Madonny i jej estetyki z „Like a Virgin”? Jaką pisarską strategią kierowałaś się łącząc sacrum i profanum?
Katolicyzm wciągnęłam do świata powieści i potraktowałam jako jedną ze składowych. Chyba trochę pobrudziłam jego sacrum, bo stał się częścią profanum, ale nie żałuję <haha>. Wmieszałam go w śmierć, seks, przyjemność, udrękę, wszystkiego, co jest i będzie. Prawdziwe życie nie wybiera, może się toczyć i w miejscu tak odrealnionym jak Kościół, zupełnie tak jak nasza przyjemność, fantazje i potrzeby. Kościół jest dla mnie po prostu jedną z instytucji tego świata. Zwyczajne miejsce do uprawiania zwyczajnych rzeczy, z czego korzystamy my – zwyczajni ludzie. Niezwykłe dzieje się tylko w środku nas.
Z Madonną świadomie nie mam nic wspólnego. Jeśli czujesz jakieś podobieństwa, może to wynikać z tego, że wszystko jakoś z siebie wynika. Ale nie była moją inspiracją. Erotyka i jej kontrowersyjność były, a Kościół jest dla mnie miejscem wysoce erotycznym i nie mniej kontrowersyjnym. Wiesz, ta atmosfera unosząca się w powietrzu: winy i kary, grzechów, nas – grzeszników, niegrzecznych ludzi, a do tego te zakazy i przykazania, dużo ciemności i orgazmicznego wręcz zbawienia duszy, dominacja i uległość, klęczenie na kolanach, bicie się w pierś i bardzo duża wilgotność powietrza.
Seksualność jest w nas przez cały czas, tak jak inne potrzeby. Erotyka może dotykać każdego tematu, fantazje są nieskończone, pragnienia i perwersje krzyczą do nas i o nas. Z wielką przyjemnością włożyłam to wszystko w sferę sacrum, bo ta sfera jest dużą częścią Polski, dużą częścią samego Kościoła, pękniętą i chorą wśród jego przedstawicieli, ale jednak. Pobawiłam się znaczeniami, podyskutowałam z tym, co jest, i zobaczyłam, jaki smak jest za granicami już znanych nam smaków, a to, co znalazłam, będzie dla każdego inne w odbiorze: gorzkie, słodkie, odpychające, obrzydliwe, zachęcające, itd.
Narratorka z jednej strony jest zachwycona swoim ciałem, jako dziecko bada jego podobieństwo do ciała mamy, ale z drugiej strony jest ono dla niej źródłem cierpień i ocen. Czy uważasz, że nasza kultura seksualizuje kobiety? Czy ruchy typu body positive mogą coś zmienić, jeżeli chodzi o postrzeganie kobiecego ciała?
Według mnie, seksualizowanie świadomych dorosłych nie jest złe, jeśli odbiorca ma na to wewnętrzne przyzwolenie i chęć. To przecież nie tak, że kobiety nie chcą być czasem obiektem seksualnym, mamy różne pragnienia. Problem w tym, i to ważny temat mojej powieści, że kobiety są uznawane za przedmiot seksualny. Świat jest męski, więc z łatwością przyszło mu o tym zadecydować i rozłożyć siły na płcie, w dodatku nierówno. Kobiety zostały postawione przed faktem i realizują go albo próbują z nim walczyć.
Co do ruchów typu body positive, uważam, że mogą coś zmienić i na pewno mają siłę. Moja bohaterka ma w sobie dużo radości ze swojego ciała, celebracji jego sprawczości, siły organizmu, przyjemności, jakie daje, ale ta pierwotna radość często jest odbierana przez nacisk danych kanonów piękna, w dużej mierze tych najbardziej zakrzywionych, bo wirtualnych. Z drugiej strony wszelkie ruchy „określonego typu” mogą wywoływać swojego rodzaju presję. Teraz świat nawołuje do kochania siebie zawsze i wszędzie, i słusznie, aczkolwiek jest to najtrudniejsza rzecz w byciu człowiekiem – bezwarunkowa miłość do samego siebie. Przy okazji body positive zdarza się też tzw. body shaming, i atakowane są kobiety z dumą pokazujące swoje ciało.
Według mnie, najlepiej w życiu mieć styl dowolny. Człowiek jest zmienny, kobieta zmienna podwójnie, płynna, nieobliczalna, w wiecznym procesie, transformacji. Na to powinnyśmy sobie znacznie częściej pozwalać i akceptować dany stan w nas. Mniej walki, więcej świadomego działania. A jeśli o coś się bijemy z męskim światem, to bijmy się po naszemu, nie bijmy się jego sposobami: jego ranami i kompleksami.
mokre wilgotne jest nowatorska, zarówno jeżeli chodzi o styl, jak i tematykę. Mnogość tabu, które łamiesz sprawia, że zdecydowanie trzeba nazwać tę książkę odważną. Czy zdarzyło Ci się cenzurować ze względu na możliwą recepcję? Jakie emocje towarzyszą Ci, kiedy myślisz o premierze powieści?
Nie cenzurowałam swoich myśli, jedynie delikatnie je hamowałam. Nie chciałam, żeby książka opowiadająca o seksualności na różnych etapach dorastania była tania i powierzchowna, nie chciałam utrwalać schematów i powielać stereotypów w taki sposób, żeby niczemu nie służyły. To, co stworzyłam, jest dalekie od pornografii, ale nie pod kątem tego, co oferuje, ale pod kątem tego, jak to robi. Zależało mi na tym, żeby powieść poruszała w czytelnikach wiele emocji i żeby mieli szanse stopić się z moją bohaterką. W jedność i z gorąca. Raz chciałam dać ukojenie i przyjemność pełną łagodności, raz piekielną ciekawość i adrenalinę bólu graniczącego z silnym podnieceniem.
Jestem dość bezpośrednia i nie boję się wypowiadać „zakazanych” słów konkretnie, ale kiedy pisałam, faktycznie czasem zmieniałam pewne określenia, bo bardzo nie chciałam, żeby ta książka była wulgarna, a jedynie czasem używała wulgarności jako narzędzia do pokazania świata, którego jest przecież częścią. A ja mam silną wewnętrzną potrzebę mówić o tym, o czym mówić nie lubimy, boimy się, nie wypada nam. Moja bohaterka jest uczłowieczona.
Kiedy myślę o premierze, jest we mnie dużo spokoju i dużo ekscytacji. Dwa skrajne uczucia spacerują po mnie, a ja patrzę na ich ruch. Jestem spokojna o to, co zrobiłam, bo dokładnie wiem, o czym chciałam powiedzieć, i podekscytowana, bo cieszę się, że mój pomysł jakoś wyszedł. Ta powieść nie będzie jednoznaczna w odbiorze i jestem tego w pełni świadoma. Wiem, że dla niektórych będzie odważna i celna, a dla niektórych kontrowersyjna i odrzucająca. Będą też ci pośrodku i w innych miejscach kontekstu, ale mam świadomość tego, że odbiór będzie świadczył o tym, kto odbiera. Ja wiem, co chciałam i czego nie chciałam, swoją pracę wykonałam najlepiej, jak potrafiłam. O tym, ile to będzie znaczyć w cudzych rękach, zdecydują właściciele tych rąk, i najważniejsze jest to, że to nasza piękna możliwość – decydowanie o tym, jak odbieramy świat i jego składowe.
Twoja proza jest bardzo poetycka, melodyjna, momentami wręcz transowa. W jaki sposób pisze się taki tekst, który czyta się jak wykrojony z ciała? Jak wygląda Twoja rutyna pisarska?
Jest dokładnie tak, jak mówisz – wykrajam tekst z ciała. To w nim szukam odpowiedzi, w nim znajduję inspirację, z niego biorę impuls i nerw. Kiedy pracuję nad tekstem, często odpływam gdzieś głęboko do siebie, świat zewnętrzny w tym momencie się rozmazuje. Jest mi potrzebny przed, bo jestem typem wzrokowca, ale kiedy już piszę, zaciągam go do środka i pozwalam, żeby mnie wypełnił, wymieszał z tym, co we mnie było, jest, będzie, zalał mnie całą, a potem wylał się ze mnie. Wtedy odpalam już wszystkie zmysły. Pisanie jest dla mnie ruchem intuicyjnym. Z intelektu korzystam, kiedy intensywnie myślę o tym, co chcę zrobić, wyobrażam sobie to, wizualizuję, poddaję milionowi refleksji – tańczę z tym, co mam w głowie, bawię się słowami, znaczeniami, dyskutuje z tym, co dostaję od świata. A później z intelektu przechodzę do ciała – wracam do źródła, do przechowalni emocji i uczuć.
Nie jestem osobą rutynową, jeśli chodzi o sposób pracy. Do takiego stopnia mówię rutynie „nie”, że często nawet codzienne czynności robię inaczej, żeby stały się w jakiś sposób niepowtarzalne. Zasady i reguły to dla mnie okropna monotonia, co z kolei szybko prowadzi do nudy, z poczuciem której dużo szybciej się umiera. A mi się nigdzie nie spieszy.
Piszę wtedy, kiedy czuję, że powinnam napisać i jestem gotowa to zrobić. Czyli wtedy, kiedy coś mnie ciśnie od środka, czuję błogość, rozkosz albo przeciwnie: gniew lub smutek. I jeśli te uczucia spotkają się w połowie drogi z głową – jestem gotowa, siadam i piszę. Kiedy nie czuję, wtedy też nie robię, a jeśli muszę, jest to sztuczne i wykreowane. Daleka jestem od bycia daleko od siebie.
Czytając Twoją książkę, pomyślałam o Bezmatku Miry Marcinów, który również dotyka żałoby po zmarłej matce, ale w zupełnie inny sposób. Czy masz książki, które stanowią dla Ciebie inspirację? Jaką literaturą się karmisz?
To miłe skojarzenie – Bezmatek, bardzo lubię tę książkę. Faktycznie poruszam temat więzi z matką, jej choroby, a potem śmierci, i życia bohaterki po tym wydarzeniu. Moim celem od pierwszych stron, było zaznaczenie, że „wszystko zaczyna się od matki”, jesteśmy jej owocem, wychodzimy z jej źródła i jednocześnie sami nim dla niej jesteśmy.
Kiedy pracuję nad tekstem, nie czytam. Nie chcę inspirować się wtedy żadnym stylem, nie chcę, żeby wmieszał się w mój, i nie chcę zagłuszać swojego wewnętrznego głosu. Ale pamiętam, że blisko pisania powieści, duże wrażenie zrobiła na mnie powieść Irene Soli Ja śpiewam, a góry tańczą – baśniowość i alegoryczność treści na pewno były dla mnie inspirujące, podobnie z powieściami Radosława Raka. Pamiętam też Sezon na truskawki Marty Dzido, który ociekał słońcem i podnieceniem, choć czytałam go dawno, to utkwił mi w pamięci cielesnej. Lubię literaturę nowatorską, zwłaszcza w przekazie i słowie, proza poetycka albo odważna, pokręcona i zaskakująca powieść, to jest to, co chcę czytać najbardziej.
Jeśli chodzi o moje inspiracje, to zdecydowanie silniej inspiruje mnie sztuka wizualna, muzyka i codzienność, ludzie, a to też sztuka. Wszystko jest sztuką.
Jakie były początki mokrego wilgotnego? Czy od razu planowałaś napisać powieść?
Pomysł na książkę rozwijał się we mnie podskórnie już kilka lat temu. Momentem „acha”, w którym zrozumiałam, że to jest to, w co chcę iść, było napisanie opowiadania „Złotówka na Big Milka”, które ukazało się w „Tlenie Literackim”. Tworzyłam też inne teksty pisane z perspektywy dziecka, chociażby „miło…ćśś” albo „córeczka mamusi”, która ukazała się najpierw jako opowiadanie i jest bliska powieści jedynie częściowo.
W tym czasie zrozumiałam już, jaki jest mój głos i jak chcę go używać. Nie spodziewałam się, że mój pomysł przerodzi się w powieści. Na początku zakładałam zbiór opowiadań, ze względu na mnogość tematów. Jednak kiedy usiadłam już do pisania całości, te miniatury zaczęły się ze mnie wylewać, jedna za drugą, wszystko malutkie i duże jednocześnie, oddzielne, osobne, a jednak spójne i mnożące się jak wirusy, jeden fragment po drugim. Pomyślałam, że właśnie tak będzie wyglądać ten twór, będzie czymś zupełnie nowym, strumieniem świadomości i nieświadomości, układającym się w rwącą rzekę. I tak sobie płynęłam.