wywiady / o książce

Gesty zaufania i oddania

Jakub Skurtys

Przemysław Suchanecki

Rozmowa Przemysława Suchaneckiego z Jakubem Skurtysem, towarzysząca premierze książki Inaczej nie będzie Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, która wydanej w Biurze Literackim 14 listopada 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Prze­my­sław Sucha­nec­ki: Jaku­bie, spo­ty­ka­my się tu, na tych łamach, z oka­zji spo­rzą­dzo­ne­go przez Cie­bie pie­czo­ło­wi­cie wybo­ru liry­ków Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go pod dość zna­mien­nym tytu­łem Ina­czej nie będzie. Zna­mien­nym (nomen omen!), szcze­gól­nie w kon­tek­ście obie­go­wych opi­nii, jakie o poezji Dyc­kie­go krą­żą: że to wła­ści­wie jeden wiersz, że zapę­tlo­ny, że uwię­zio­ny w klat­ce tych samych fan­ta­zma­tów – zna­my tę śpiew­kę aż za dobrze. Jakie ty oso­bi­ście masz podej­ście do tego fra­ze­su o rze­ko­mej „powta­rzal­no­ści” wier­szy Dyc­kie­go? Czy to fak­tycz­nie taka jed­na wiel­ka saga poetyc­ka, roz­pi­sa­na na kolej­ne książ­ki, czy może tyl­ko takie uprosz­cze­nie, dzię­ki któ­re­mu może­my umknąć uwie­dze­niu, obro­nić się przed dzia­ła­niem Dycio­wej hip­no­zy? 

Jakub Skur­tys: Cześć Prze­mku, miło mi być tym razem po dru­giej stro­nie, wresz­cie jako inda­go­wa­ny, a nie inda­gu­ją­cy. Sam trop pisa­nia jed­ne­go i tego same­go wier­sza pod­rzu­cił czy­tel­ni­kom Dyc­ki, roz­pi­sał go w kolej­nych tek­stach – zaczę­ło się chy­ba już w Nenii… od meta­fo­ry „wier­sza o śmier­ci” i fra­zy „a ja zno­wu ten wiersz piszę od począt­ku i nie umiem skoń­czyć”. Kry­ty­ce było to oczy­wi­ście bar­dzo na rękę. Wiem, że zawsze się z tym zma­ga­my, bo jakaś bru­lio­no­wa for­ma, czy – jeśli się cof­nie­my – silva rerum, rodzaj szla­chec­kie­go dzien­ni­ka-notat­ni­ka, prze­cho­dzą­ce­go w poemat, dobrze zgry­wa się z naszym myśle­niem o życio­pi­sa­niu i o zmia­nie życia w wiersz, w lite­ra­tu­rę pięk­ną. To są takie moder­ni­stycz­ne mity, z któ­ry­mi dalej jest nam do twa­rzy. Myślę, że ta idea pisa­nia „jed­ne­go wier­sza” jest wręcz czę­ścią tych wszyst­kich hip­no­tycz­nych, uwo­dzą­cych prak­tyk. Ona nas nie bro­ni przed niczym, tyl­ko zapra­sza w śro­dek lek­tu­ry, do cze­goś – para­dok­sal­nie – trans­owe­go i zara­zem dobrze nam zna­ne­go, oswo­jo­ne­go.

Grze­gorz Jan­ko­wicz roz­wi­nął ten kon­cept „jed­ne­go wier­sza” filo­zo­ficz­nie, w opo­wieść o jed­nym jedy­nym Poema­cie, któ­ry wraz z nowo­cze­sno­ścią się roz­sy­pał, a Dyc­ki pisze go teraz z ruin, świa­do­my, że nigdy nie zdo­ła skle­ić cało­ści. Mamy więc nie poemat, a jego ruiny, te zaś są bar­dzo róż­no­rod­ne. Inny z anto­lo­gi­stów, Jacek Guto­row, wyra­ził coś bliż­sze­go moje­mu pra­gnie­niu: spoj­rze­nie na wiersz jako jed­nost­kę, pró­bę wyrwa­nia go z sideł opo­wie­ści o życiu, i w grun­cie rze­czy odkrył wów­czas, że nie da się, że te „Dycio­we” epi­fa­nie mają skłon­ność do ukła­da­nia się wzglę­dem sie­bie w jakieś histo­rie. Więc niby jeden wiersz, ale jed­nak nie, bo nie odsy­ła on do „jed­ne­go” źró­dła czy zwor­ni­ka (choć­by był nim sam poeta), ale dzia­ła na zasa­dzie addy­tyw­nej: kumu­lu­je się, roz­war­stwia, two­rzy nowe warian­ty i powo­łu­je do życia nowe pod­mio­ty. Kupu­ję obie wer­sje tej opo­wie­ści: że ta twór­czość skła­da się z przy­pi­sów do jed­ne­go, nie­obec­ne­go już, źró­dło­we­go wier­sza, któ­ry – jak nie­biań­ska wer­sja Tory – zawie­ra w sobie wszyst­kie te poten­cjal­no­ści, i że mamy do czy­nie­nia z zupeł­nie odręb­ny­mi tek­sta­mi, któ­re odsła­nia­ją swo­ją epi­fa­nij­ną moc wła­śnie w tej osob­no­ści.

Zaczę­li­śmy tro­chę od środ­ka, to jesz­cze dla kon­tek­stu – powiedz kil­ka słów o samym Ina­czej nie będzie: jak to się sta­ło, od kulis, że wybór ten w ogó­le powstał? 

Dosta­łem chy­ba we wrze­śniu tele­fo­nicz­ną pro­po­zy­cję do Artu­ra, któ­rą przy­ją­łem, cho­ciaż cza­su było bar­dzo mało. Na szczę­ście koń­czy­łem wów­czas popra­wiać swój esej książ­ko­wy o twór­czo­ści Dyc­kie­go, więc mia­łem wszyst­ko prze­czy­ta­ne „na świe­żo”, a jesz­cze nie zdą­ży­łem się zmę­czyć tema­tem, cho­ciaż reda­go­wa­nia same­go sie­bie mia­łem po dziur­ki w nosie. Chy­ba nawet zadzia­ła­ło to odświe­ża­ją­co, bo nagle mogłem na chwi­lę zapo­mnieć o swo­jej pisa­ni­nie, o tych wszyst­kich szki­cach i recen­zjach, i – mając w gło­wie cały pomysł – napi­sać to po pro­stu raz jesz­cze, w krót­szej, bar­dziej intym­nej for­mie. Euge­niusz pode­słał nam też garść roz­pro­szo­nych wier­szy, publi­ko­wa­nych w róż­nych miej­scach, któ­re być może wej­dą do jego kolej­nych ksią­żek, a ja wybra­łem z nich kil­ka, czu­jąc, że dobrze się wpa­su­ją w to, co chcia­łem powie­dzieć w tym wybo­rze. Osią kon­struk­cyj­ną pozo­sta­wa­ły tek­sty otwar­cie „dona­cyj­ne”, wier­sze o dawa­niu (się), o udzie­la­niu, o łasce, wier­sze-proś­by i dzięk­czy­nie­nia oraz cały cykl „Ad bene­vo­lum lec­to­rem”. Nie chcia­łem uło­żyć kolej­nej histo­rii ab ovo, kolej­ne­go mitycz­ne­go życio­ry­su od poetyc­kich naro­dzin do jakiejś meta­fo­rycz­nej śmier­ci i zmar­twych­wsta­nia, bo takiej pró­by pod­jął się już Guto­row, moim zda­niem cał­kiem sku­tecz­nie – jego Rze­czy­wi­ste i nie­rze­czy­wi­ste… to nadal moje ulu­bio­ne uję­cie tej poezji, jeśli cho­dzi o anto­lo­gie i wybo­ry. Od począt­ku wie­dzie­li­śmy też, że to nie będzie wybór chro­no­lo­gicz­ny, że mamy ogra­ni­cze­nie w licz­bie tek­stów, oscy­lu­ją­ce wokół sześć­dzie­się­ciu – żeby zacho­wa­ło to uro­dzi­no­wą for­mę, cho­ciaż bez­po­śred­nim pre­tek­stem do kolej­ne­go „pod­su­mo­wa­nia” była raczej Mię­dzy­na­ro­do­wa Nagro­da Poetyc­ka mia­sta Mün­ster, waż­na dla Dyc­kie­go, może waż­niej­sza nawet niż sam kon­tekst uro­dzi­no­wy, bo ten – wia­do­mo – zawsze tro­chę przy­tła­cza. Nato­miast tytuł wybo­ru zapro­po­no­wał Euge­niusz z całej listy, któ­rą spo­rzą­dził wcze­śniej, wła­ści­wie nie zna­jąc jesz­cze nawet moje­go wybo­ru i pomy­słu na nie­go. I powiem tak: to jest naj­lep­szy tytuł, jaki mógł się nam tra­fić. Chwi­lę się do nie­go przy­zwy­cza­ja­łem, osłu­chi­wa­łem się z nim, a potem poczu­łem, że po pro­stu ina­czej być nie mogło (śmiech).

Cie­ka­wi mnie bar­dzo kwe­stia podzia­łu wybo­ru – czy te sześć ksiąg, zawie­ra­ją­cych kolej­ne dzie­siąt­ki wier­szy to przy­pa­dek, czy kie­ro­wał Tobą jakiś zamysł? Szu­ka­łem z począt­ku jakie­goś klu­cza, potem mi się gdzieś roz­le­ciał. Rozu­miem, że przede wszyst­kim mia­ło cho­dzić po pro­stu o uro­dzi­no­we sześć dzie­sią­tek, ale czy wystę­pu­je tu jakaś dra­ma­tur­gia moty­wów? 

Jak na pew­no zauwa­ży­łeś, osta­tecz­nie nie jest to wca­le „sześć dzie­sią­tek”, bo czę­ści mają róż­ną dłu­gość i wca­le nie trzy­ma­ją się tych regu­lar­nych podzia­łów. Sam kon­cept ksiąg i ich łaciń­skiej nume­ra­cji to oczy­wi­ście taki żar­to­bli­wy ukłon w stro­nę poezji Dyc­kie­go; żar­to­bli­wy, bo co to za księ­ga, któ­ra skła­da się z kil­ku lub kil­ku­na­stu tek­stów. Gdy­bym powie­dział, że kie­ro­wał mną przy­pa­dek, było­by to pięk­nie sur­re­ali­stycz­ne wyzna­nie, ale chy­ba poległ­bym wów­czas jako anto­lo­gi­sta i autor wybo­ru. Bo jed­nak nie o samo posło­wie cho­dzi w takiej książ­ce, o te kil­ka – cza­sem zbęd­nych – słów, w któ­rych stresz­cza się kon­cep­cja albo otwie­ra jakaś roz­mo­wa na przy­szłość. W samym wybo­rze też musi zostać zacho­wa­na jakaś dra­ma­tur­gia. Zawsze sta­ram się uło­żyć opo­wie­ści, cho­ciaż o róż­nej dyna­mi­ce, bo zupeł­nie ina­czej wyglą­da­ło to u Agniesz­ki Wol­ny-Ham­ka­ło czy Czar­ka Doma­ru­sa, a ina­czej tutaj. Na pew­no myśla­łem o klam­rze kom­po­zy­cyj­nej, o wycho­dze­niu wier­sza z domu i jego powro­cie, o zapro­sze­niu i odrzu­ce­niu (ewen­tu­al­nie: zdra­dzie), a potem akcep­ta­cji czy innej for­mie obiet­ni­cy, w któ­rej się to wszyst­ko, co roz­pro­szo­ne, na powrót odnaj­dzie – to tak z ogól­nej ramy. Nato­miast poszcze­gól­ne księ­gi rze­czy­wi­ście są zor­ga­ni­zo­wa­ne wokół pew­nych moty­wów, szer­szych kon­cep­cji, ale nie jest to układ tema­tycz­ny. Było­by to bar­dzo zubo­ża­ją­ce dla poezji Dyc­kie­go, wręcz szkol­ne, gdy­bym uło­żył jego wier­sze po pro­stu tema­tycz­nie – o śmier­ci, o cho­ro­bie, o przy­jaź­ni. Nie dość, że te wąt­ki się łączą w wie­lu tek­stach, to jesz­cze nie­któ­re z utwo­rów, z powo­du tej łań­cu­cho­wej kon­struk­cji, wymu­sza­ją po sobie kolej­ne i zaczy­na­ją dzia­łać dopie­ro jako tria­dy albo całe cykle. Więc o tych moty­wach głów­nych nie będę mówił, zosta­wię to czy­tel­ni­kom. Myśla­łem o tych księ­gach jako pew­nych aura­tycz­nych całost­kach, zamknię­tych zbio­rach emo­cji, w każ­dym z przy­pad­ków skon­cen­tro­wa­nych na nie­co innej gęsto­ści prze­ży­wa­nia. Może dla­te­go księ­ga pią­ta jest naj­krót­sza? Naj­bar­dziej meta­fi­zycz­na, modli­tew­na i ponu­ra? Czy ten ton uniósł­by wię­cej wier­szy? Chy­ba nie.

A czy w poszu­ki­wa­niu „praw­dy” o Dyciu zda­rzy­ło Ci się poje­chać do Wól­ki Kro­wic­kiej? Albo może cho­ciaż „znasz kogoś, kto był”? Zada­ję takie pyta­nie, bo wyda­je mi się, że żeby zro­zu­mieć dogłęb­nie taką poezję, krą­żą­cą nie­ustan­nie wokół źró­deł, rodzin­nych i geo­gra­ficz­nych, trze­ba by wręcz fizycz­nie odwie­dzić stro­ny, z któ­rych się wywo­dzi, doświad­czyć na wła­snych zmy­słach tej samej prze­strze­ni. Czy może tak być, czy wystar­czy rakie­ta logos-logos?

Nie, nie zda­rzy­ło mi się poje­chać do Wól­ki Kro­wic­kiej. Byłem za to na spa­ce­rze śla­da­mi Waży­ka po jego (oczy­wi­ście już nie­ist­nie­ją­cej) War­sza­wie, o któ­rym to auto­rze napi­sa­łem dok­to­rat, i bar­dzo się wynu­dzi­łem. Byłem też w Muzeum Cze­cho­wi­cza w Lubli­nie, bo to kolej­ny z moich uko­cha­nych poetów, aku­rat na wysta­wie poświę­co­nej twór­czo­ści Julii Har­twig. Wisia­ło tam też jakieś pal­to Cze­cho­wi­cza, jakiś dzwo­ne­czek, nie pamię­tam, już do cze­go słu­żył. Ale nigdy nie wpa­dło mi do gło­wy, żeby jechać za nim np. do Sło­bód­ki albo Wło­dzi­mie­rza Wołyń­skie­go, a to też – podob­nie jak Dyc­ki – poeta tego same­go mniej wię­cej, mitycz­ne­go i mity­zo­wa­ne­go „wscho­du”. Jasne, geo­gra­ficz­ność i przy­wią­za­nie do zie­mi jest u nie­któ­rych twór­ców szcze­gól­nie istot­ne, ale ja po pro­stu chy­ba nie zali­czam się do tego typu szpe­ra­czy-wędrow­ców, któ­rzy wie­rzą w tak rozu­mia­ną praw­dę zde­po­no­wa­ną w jakimś miej­scu, w to, co okre­śli­łeś jako „krą­że­nie wokół źró­deł”. Wiem, że nie­któ­rzy, żeby lepiej zro­zu­mieć jakie­goś pisa­rza i poczuć kli­mat jego lite­ra­tu­ry, koniecz­nie muszą się prze­nieść w zwią­za­ne z nim miej­sce. Ale to jest w naszej gło­wie, bo tego miej­sca już daw­no prze­cież nie ma (a może nigdy nie było – zosta­ło skon­stru­owa­ne siłą języ­ka w tej jedy­nej, idio­ma­tycz­nej posta­ci, jak Pra­ga Kaf­ki czy Gdańsk Chwi­na), więc tak napraw­dę podzi­wia­my wido­ki, ale całą „aurę” dopo­wia­da­my sobie sami, w naj­gor­szym wypad­ku wpa­da­jąc jesz­cze w przy­go­to­wa­ne zawcza­su, uto­wa­ro­wio­ne doświad­cze­nie tury­stycz­ne (wła­śnie „śla­da­mi Kaf­ki” czy Sher­loc­ka Hol­me­sa).

Może gdy­bym pisał bio­gra­fię, rze­czy­wi­ście sku­sił­bym się na taką podróż. Pamię­tam książ­kę Agniesz­ki Dauk­szy z 2019 roku, pra­wie że mojej rówie­śnicz­ki, choć o nie­po­mier­nie więk­szych osią­gnię­ciach badaw­czych i lite­rac­kich. Dauk­sza napi­sa­ła bio­gra­fię Marii Jare­my Jare­mian­ka, wycho­dząc wła­śnie od tego „sca­le­nia”, choć­by od pró­by przej­ścia po jej zatar­tych, pary­skich ścież­kach, o czym opo­wia­da­ła w wywia­dach. Na począt­ku spo­tka­ło się to z nega­tyw­nym przy­ję­ciem, było kil­ka dru­zgo­cą­cych recen­zji, któ­re wyty­ka­ły wła­śnie ten rodzaj repor­ta­żo­we­go nad­uży­cia, opie­ra­ją­ce­go się na wie­rze w oso­bi­ste świa­dec­two i moż­li­wość doświad­cze­nia aury miej­sca i jakiejś dziw­nej media­cji. A potem książ­ka tra­fi­ła w try­by dzien­ni­kar­skiej maszy­ny i sta­ła się abso­lut­nym hitem. Lawi­no­wo zaczę­ły pły­nąć pochleb­ne recen­zje, a za nimi nagro­dy, doty­czą­ce tego same­go, co wcze­śniej zosta­ło skry­ty­ko­wa­ne. Więc jak to w koń­cu z tym pak­tem jest? Trze­ba jechać i „wejść w czy­jeś buty”, czy to tyl­ko złu­dze­nie, któ­re dobrze się sprze­da­je? Czy doty­ka­jąc pły­ty nagrob­nej Jima Mor­ri­so­na na Père-Lacha­ise jesteś bli­żej jego pio­se­nek i wier­szy niż kie­dy czy­tasz je z tomi­ków lub słu­chasz ze Spo­ti­fy? Nie wiem. A tak z aneg­do­ty: w Wól­ce Kro­wic­kiej dzia­ła podob­no klub pił­kar­ski LKS „Rol­nik” (mają swo­je­go fb), jest też Auto-Moto Ser­wis i Usłu­gi Tyn­kar­skie, czy­li jak w każ­dej wsi (tak przy­naj­mniej twier­dzi wujek Google). Widzia­łeś, żeby w któ­rymś wier­szu Dyc­kie­go było coś o tym?

Widzę nazwy tych punk­tów usłu­go­wych, zamiast kolej­nych nazwisk Dyc­kich i Hrud­ny­chów i cie­ka­we rze­czy dzie­ją się z moją wyobraź­nią (śmiech). Muszę przy­znać, że pod­czas mojej 8 lat już trwa­ją­cej przy­go­dy z wier­sza­mi Dyc­kie­go, gdy wgry­złem się już w tkan­kę tego wier­sza głę­biej, zaczą­łem zauwa­żać, że wypa­tru­ję z książ­ki na książ­kę jakichś, choć­by nie­znacz­nych, sygna­łów meta­mor­fo­zy tema­tycz­nej – i na szczę­ście je odnaj­du­ję. Tu się coś roz­ja­śni, tam się otwo­rzy jakaś nie­co inna per­spek­ty­wa. Jak ty to widzisz? Ocze­ku­jesz od ETD świa­dec­twa zmian?  

Pew­nie Cię zasko­czę, ale nie, nie ocze­ku­ję „świa­dec­twa zmian”. W ogó­le nie ocze­ku­ję od ETD żad­ne­go świa­dec­twa, i to chy­ba jest jed­na z cech, a może zna­mion, mojej lek­tu­ry. Bar­dzo cenię jego wier­sze, daję się im nie­jed­no­krot­nie uwieść, nawet w tym wybo­rze, choć sta­ram się nie prze­kra­czać jakieś gra­ni­cy intym­no­ści w kon­tak­cie z nimi, bo taka poezja to dość deli­kat­na spra­wa. A zara­zem nie trak­tu­ję ich jako praw­dy obja­wio­nej, za któ­rą kry­je się jakaś magicz­na toż­sa­mość, jakieś zobo­wią­za­nie psy­cho­lo­gicz­ne czy w ogó­le – sam Dycio. W związ­ku z tym, choć oczy­wi­ście jako kry­tyk musia­łem te zmia­ny śle­dzić i odno­to­wy­wać, a to poja­wie­nie się ojca, a to zmia­nę toż­sa­mo­ści mat­ki, a to wypra­co­wa­nie jakiejś nowej meta­fo­ry, któ­ra zaczy­na sku­piać wokół sie­bie „kolej­ny etap” recep­cji tych wiersz, im jestem star­szy, tym mniej jestem podat­ny na ten impe­ra­tyw „nowe­go” – nowej histo­rii, nowe­go tema­tu, nowe­go frag­men­tu tajem­ni­cy. To „wypa­try­wa­nie zmian” też się oczy­wi­ście z czymś wią­że – że chce­my być cały czas przez te wier­sze zaska­ki­wa­ni, bo wie­rzy­my, że mogą nam powie­dzieć coś inne­go, nowe­go, albo że zro­bią to w inny spo­sób. Ale czy rze­czy­wi­ście mogą? Czy Dyc­ki nie powie­dział wszyst­kie­go już w pierw­szym tomie: o mat­ce, przy­jaź­ni, umie­ra­niu i rodze­niu się jako poeta, o grze­chu i cho­ro­bie, o wie­rze w Boga i Poezję, o nawie­dza­niu przez duchy i wid­mo­wej natu­rze same­go języ­ka? To się oczy­wi­ście roz­ra­sta, mno­ży się jako kolej­ne dopi­ski i przy­pi­sy, skła­da w cykle, ale prze­cież ta wycze­ki­wa­na przez nas „praw­da” zosta­ła wyło­żo­na już na samym począt­ku.

Zamiast sfe­ry tema­tów inte­re­su­je mnie więc doświad­cze­nie este­tycz­ne, rodzaj prze­ży­cia, któ­re za każ­dym razem jest nie­co inne, ale do tego wca­le nie trze­ba nowo­ści. Prze­ciw­nie: powtó­rze­nie dzia­ła tu bar­dzo na korzyść, co zresz­tą wiesz – desty­lu­je i wysub­tel­nia naszą lek­tu­rę, cza­sa­mi pozwa­la na zupeł­nie nie­ocze­ki­wa­ne sko­ja­rze­nia. Wła­śnie o takim powra­ca­ją­cym czy­tel­ni­ku-tłu­ma­czu marzył też Ważyk, o kimś, kto może i uległ jed­no­ra­zo­wej epi­fa­nii tek­stu, ale całość jego doświad­cze­nia to roz­cią­gnię­te w cza­sie mie­rze­nie się z jakimś utworem/autorem. Jak tam mam wła­śnie z Dyc­kim. Nato­miast kolej­na lek­tu­ra tych tek­stów, prze­pro­wa­dzo­na chro­no­lo­gicz­nie, od począt­ku do naj­now­szych ksią­żek, uświa­do­mi­ła mi, że może waż­niej­sza od zmian tema­tycz­nych jest sama zmia­na sty­li­stycz­na: że coś się dzie­je z dłu­go­ścią wer­su, że zmniej­sza się ozdob­ność fraz, że z cza­sem ścią­ga Dyc­ki z jakąś część modli­tew­no-meta­fi­zycz­ne­go cię­ża­ru z wier­sza. I cho­ciaż dalej mean­dru­je, klu­czy, powta­rza wer­sy i two­rzy gniaz­da wier­szy wokół wyj­ścio­wych meta­for, robi to nie­co bar­dziej oszczęd­nie, tro­chę nawet lako­nicz­nie.

W kon­tek­ście „prze­czy­ta­nia” Dyc­kie­go przez pol­skich czy­tel­ni­ków, o któ­rym piszesz w posło­wiu do wybo­ru, zasta­na­wia mnie zawsze kwe­stia jego ewen­tu­al­ne­go wpły­wu na piszą­cą mło­dzież. Mam wra­że­nie, że tyl­ko u Jako­be Mansz­taj­na wprost doszu­ki­wa­no się inspi­ra­cji tą liry­ką, ale jed­no­cze­śnie – że gdzieś pod­skór­nie, jak biją­ce spod zie­mi źró­deł­ko, ten wpływ pro­mie­niu­je jed­nak na młod­sze poko­le­nia. Zaob­ser­wo­wa­łeś takie zja­wi­sko? Czy to zupeł­ny prze­strzał, a młod­si z Dyc­kim nie znaj­du­ją wspól­ne­go języ­ka?

Z tymi wpły­wa­mi w ogó­le jest pro­blem, bo nie do koń­ca wie­my, co rozu­mieć przez wpływ, a tym bar­dziej przez „prze­czy­ta­nie” jakie­goś poety. Czy będzie­my do nie­go zali­czać krą­że­nie kon­kret­nych zdań, ukło­ny przez cyto­wa­nie (jak z Sosnow­skim), czy jakiś rodzaj ago­nu, poje­dyn­ku mię­dzy pod­mio­ta­mi na czy­stość gło­su, czy może jesz­cze coś inne­go? To jest bar­dzo nowo­cze­sne rozu­mie­nie rela­cji lite­rac­kich, a ja nie jestem prze­ko­na­ny, czy rze­czy­wi­ście jeste­śmy jesz­cze aż tak nowo­cze­śni. Oczy­wi­ście wpływ czy patro­nat to zręcz­ne klu­cze kry­tycz­no­li­te­rac­kie, ale czy aby nie przede wszyst­kim klu­cze? Wia­do­mo, że poezja Dyc­kie­go mia­ła wpływ na nie­co star­szych piszą­cych. Jest go dużo u Grze­go­rza Tomic­kie­go, moim zda­niem znaj­dzie­my echa u Edka Pase­wi­cza, z młod­szych pew­nie u Tom­ka Dala­siń­skie­go, wska­zy­wa­ło się też tro­py u Justy­ny Kuli­kow­skiej, innym razem u Pio­tra Przy­by­ły czy – z oczy­wi­stych wzglę­dów – Szy­mo­na Doma­ga­ły-Jaku­cia, któ­ry wprost z Dyc­kim roz­ma­wiał. U wywo­ła­ne­go przez Cie­bie Mansz­taj­na było pew­nie po rów­no Świe­tlic­kie­go i Dyc­kie­go, ale to nie było podob­ne pisa­nie, tyl­ko wyko­rzy­sty­wa­nie figur, któ­re z ich poezji pocho­dzi­ły. Nie da się po pro­stu „pisać Dyc­kim”, bo powsta­je z tego albo pastisz, albo nie­za­mie­rzo­na paro­dia. To zawsze była poezja dość osob­na, łatwa do języ­ko­we­go „pod­ro­bie­nia”, ale z mizer­nym efek­tem, bo z lek­tu­rą tych wier­szy wią­że się moim zda­niem swo­isty pakt, rodzaj zaufa­nia auto­ro­wi, wia­ry w jego opo­wieść, ale i w manie­rę czy bla­gę, a tego nie da się ot tak „prze­pi­sać” czy stra­we­sto­wać. Dyc­kie­go czy­ta się teraz już w szko­łach, ja sam nie jestem już naj­młod­szym jego czy­tel­ni­kiem, co chy­ba widać po tym wybo­rze. W grun­cie rze­czy nie wiem, co sądzą o tej poezji naj­młod­si czy­tel­ni­cy. Ale wyda­je mi się, że – po pierw­sze – cza­sem trze­ba do tych wier­szy po pro­stu doro­snąć, tak jak dora­sta się do czy­ta­nia Iwasz­kie­wi­cza, Gro­cho­wia­ka, Kocha­now­skie­go czy Sen­dec­kie­go, ale też – po dru­gie – jest w nich jesz­cze dużo sub­wer­syw­nej siły, któ­rą war­to pod­rzu­cać kolej­nym poko­le­niom. Jak widzisz, mniej inte­re­so­wa­ły mnie w tym wybo­rze kwe­stie geo­gra­ficz­ne czy histo­rycz­ne, a nawet poli­tycz­ne, a bar­dziej ta chwiej­na toż­sa­mość „ja”, budo­wa­nie jej na prze­gię­ciach i wykro­cze­niach, ale też na gestach zaufa­nia i odda­nia. Jakaś sub­tel­na nić opo­wie­ści o męsko­ści, cie­le­sno­ści, pięk­nie i przy­jaź­ni (oraz o ich rewer­sach: wyklu­cze­niu, cho­ro­bie, grze­chu, zdra­dzie) wpi­su­je Dyc­kie­go w dłu­gą tra­dy­cję lirycz­ną, któ­ra się nie sta­rze­je, nawet jeśli zmie­nia się nasze podej­ście do tych kate­go­rii (pew­nie stąd w posło­wiu nagle Kawa­fis).  Po trze­cie – Dyc­ki jest atrak­cyj­ny nawet dla nie­wpra­wio­nych czy­tel­ni­ków, wiem, że jego tek­sty dzia­ła­ją tam, gdzie naj­now­sza poezja napo­ty­ka opór; jest wie­le pozio­mów odbio­ru tej liry­ki, od takie­go zupeł­nie naiw­ne­go, wzru­sze­nio­we­go, przez taki nawią­zu­ją­cy do roman­tycz­nych tęsk­not i szu­ka­ją­cy w nim nowe­go wiesz­cza, oczy­wi­ście w zupeł­nie innym wyda­niu, raczej odpra­wia­ją­ce­go dzia­dy, niż wio­dą­ce­go naro­dy, aż po ten filo­lo­gicz­ny, zli­cza­ją­cy akcen­ty i śle­dzą­cy grę poszcze­gól­nych figur, jak kie­dyś w świet­nym szki­cu z „Pamięt­ni­ka Lite­rac­kie­go” Wacław Foraj­ter. I każ­dy z tych pozio­mów może zna­leźć i swo­ich czy­tel­ni­ków, i poetyc­kich naśla­dow­ców.

Na sam koniec pyta­nie bez­po­śred­nio odno­szą­ce się do oka­zji: cze­go życzył­byś Dycio­wi na 60. uro­dzi­ny?

Chy­ba odpo­wiem tro­chę żar­to­bli­wie, para­fra­za­mi – cia­ła wier­sza, któ­re się nie psu­je od gło­wy oraz słów, któ­re kres nazwą kre­sem i pozwo­lą w nim tań­czyć.

O autorach i autorkach

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Przemysław Suchanecki

Ur. w 1992 r. w Szczecinie. Poeta. Publikował m.in. w „Odrze”, „Opcjach” i „2miesięczniku”. Laureat „Połowu” oraz projektu „Pierwsza książka” w ramach festiwalu Stacja Literatura. Mieszka w Krakowie

Powiązania