wywiady / o pisaniu

Groziła mi śmierć przez zamarznięcie

Bohdan Zadura

Rozmowa Gabrieli Bar z Bohdanem Zadurą.

Gabrie­la Bar: Publicz­ność na wie­czo­rach autor­skich sta­no­wią w głów­nej mie­rze ludzie mło­dzi, choć two­je nazwi­sko trud­no zna­leźć w szkol­nym pod­ręcz­ni­ku…

Boh­dan Zadu­ra: Nigdy z tego powo­du nie cier­pia­łem, a raczej byłem zado­wo­lo­ny. Pew­nie dla­te­go, że lite­ra­tu­ra współ­cze­sna, i w ogó­le sztu­ka współ­cze­sna, to moim zda­niem jed­na z nie­wie­lu dzie­dzin, w któ­rych mamy jesz­cze do czy­nie­nia z prze­ja­wa­mi wol­no­ści. To prze­cież idio­tycz­ne zmu­szać kogoś do czy­ta­nia. Z cza­sów szkol­nych pamię­tam, że czy­ta­łem poetów, któ­rych wte­dy się nie „prze­ra­bia­ło” i wiem, że to duże szczę­ście nie być „prze­ra­bia­nym”. Jeśli nie odpo­wie­dzia­łem na list Pio­tra Śli­wiń­skie­go w spra­wie tek­stu do Polo­ni­sty­ki to może sta­ła za tym pod­świa­do­ma oba­wa, że nie daj Boże, mógł­by to być krok w stro­nę szkol­nych wypi­sów.

Z pew­no­ścią wie­lu two­ich mło­dych czy­tel­ni­ków – począt­ku­ją­cych poetów zada­je po spo­tka­niu autor­skim pyta­nie – jak pisać?

Odpo­wia­da­jąc na takie pyta­nia czę­sto bez­praw­nie gene­ra­li­zu­ję swo­je wła­sne doświad­cze­nia. Naj­bar­dziej kło­po­tli­wa sytu­acja powsta­je, gdy ktoś pyta, czy jego pisa­nie ma sens. Wte­dy odpo­wia­dam, że jeże­li nie musi, to niech jak naj­szyb­ciej zaj­mie się czymś innym, a jeże­li musi, to bez wzglę­du na to, czy ma to sens, czy nie, nadal będzie pisał. Zresz­tą na takie pyta­nia odpo­wia­da się w czte­ry oczy, jest w tym prze­cież pew­na sfe­ra intym­no­ści. Ja sam swo­je pierw­sze wier­sze przez jakieś czte­ry lata pisa­łem w tajem­ni­cy i trud­no prze­wi­dzieć, co by się sta­ło, gdy­by ktoś wszedł z buta­mi do mojej szu­fla­dy. Pew­nie bym się spa­lił ze wsty­du.

„Poeci prze­klę­ci”, „bar­ba­rzyń­cy”, teraz „Zadu­ra z Puław”. Jak czu­łeś się w miej­scach, gdzie grunt pod two­je wie­czo­ry przy­go­to­wa­li tak „nie­bez­piecz­ni” poeci?

Tak się dziw­nie skła­da, że w towa­rzy­stwie tych „nie­bez­piecz­nych” poetów zawsze czu­ję się dziw­nie bez­piecz­nie; czy „prze­klę­ci” czy „bar­ba­rzyń­cy”, wyda­ją mi się obli­czal­ni w tym, co robią, jak się zacho­wu­ją a mię­dzy nami mówiąc, to „przy­go­to­wy­wa­nie grun­tu” jest chy­ba umow­ne, to coś w rodza­ju zaba­wy. Jak się bawi­my, to prze­strze­ga­my pew­nej kon­wen­cji. I w tej kon­wen­cji to ja przy­go­to­wy­wa­łem grunt pod nową serię spo­tkań orga­ni­zo­wa­nych przez Artu­ra. Zwłasz­cza tam, gdzie Artur jesz­cze niko­go nie przy­wo­ził i jak­by od tego, jak wypad­nę, zale­ża­ła dal­sza współ­pra­ca.

Podob­no Artur był nie­po­cie­szo­ny, że ani razu na wie­czór autor­ski nie zało­ży­łeś kra­wa­ta…

Ale mia­łem, nawet dwa. Tyl­ko jed­nak przy­jem­niej się spo­cić w czar­nym pod­ko­szul­ku niż w koszu­li z kra­wa­tem, a wcią­gać na sie­bie koszu­lę, któ­ra musia­ła pomiąć się tro­chę w tor­bie, to też śred­nia przy­jem­ność. O czym my roz­ma­wia­my? O lek­ce­wa­że­niu i sza­cun­ku? Sie­bie? Publicz­no­ści? Przy­jąć za regu­łę, że się czy­ta wier­sze odsta­wiw­szy się jak stróż w Boże Cia­ło? Prze­cież wie­czór autor­ski to nie aka­de­mia, ani nie trum­na, w któ­rej leży autor. Cokol­wiek myślę o nie­istot­no­ści swo­ich wier­szy­ków, to w sytu­acji wie­czo­ru autor­skie­go one są waż­ne i publicz­ność w tym momen­cie jest waż­na, nie­za­leż­nie od tego, czy to trzy oso­by czy trzy­dzie­ści. I sza­cu­nek dla niej pole­ga na tym, żeby nie czy­tać na od… na odczep­ne­go.

Po raz pierw­szy wła­śnie w Stro­niu prze­czy­ta­łeś w cało­ści „Ciszę”. Z jakie­goś szcze­gól­ne­go powo­du?

Bo ja wiem, może aku­rat wte­dy mia­łem ocho­tę pod­jąć ryzy­ko. Z jed­nej stro­ny spraw­dzić gra­ni­ce wytrzy­ma­ło­ści publicz­no­ści, z dru­giej kon­dy­cję swo­je­go gło­su. Wcze­śniej cza­sa­mi czy­ta­łem frag­men­ty, takie co lep­sze kawał­ki, o któ­rych się wie, że tra­fią do słu­cha­czy, tro­chę mar­chew­ki, zanim się ich zło­mo­cze wier­sza­mi, z któ­ry­mi wedle wszel­kie­go praw­do­po­do­bień­stwa mogą nie wie­dzieć co zro­bić… I jesz­cze jed­no ryzy­ko, to śmiesz­ne, ale wcze­śniej cza­sem te zapla­no­wa­ne kawał­ki skra­ca­łem, bo mi wzru­sze­nie dła­wi­ło głos, a czy może być więk­sza kom­pro­mi­ta­cja, niż autor wzru­szo­ny do łez wła­snym wier­szem? No, nie może. I kie­dy już ten eks­pe­ry­ment się powiódł – bo to się wie, czy ludzie słu­cha­ją, czy mają dość; wyda­je mi się, że zawsze mam dobry odsłuch sali – posze­dłem na całość i z mar­szu prze­czy­ta­łem dru­gą koby­łę – „Noc poetów”. Tu ryzy­kow­ne było przej­ście, z jed­nej fra­zy w cał­kiem inną, zła­ma­nie nastro­ju, wej­ście w zupeł­nie odmien­ny tok nar­ra­cji, jak w pierw­szej linij­ce źle usta­wisz głos, nie chwy­cisz tem­pa, melo­dii, to potem jest mor­dę­ga. Ale w Stro­niu się uda­ło, w jakiejś mie­rze to pew­nie był wie­czór życia.

Jak pły­wa się w towa­rzy­stwie tele­wi­zyj­nych kamer?

Jeśli nie trze­ba przy tym mówić… To jed­nak było pew­ne prze­ży­cie, ale nie z powo­du tych kamer. Wraz z klu­czem do poko­ju dosta­łem kar­tę wstę­pu na wszyst­kie obiek­ty kry­tej pły­wal­ni i poucze­nie od por­tie­ra, żeby mu powie­dzieć, gdy­bym szedł popły­wać. I z jed­nej stro­ny sobie pomy­śla­łem, że głu­pio było­by nie wyko­rzy­stać oka­zji, z dru­giej, że zawsze bałem się base­nu, tego, że widać dno, a nie wia­do­mo rów­no­cze­śnie, ile do nie­go jest. I w morzu albo w jezio­rze, kie­dy tego dna nie widać to w porząd­ku, a na pły­wal­ni to nigdy jesz­cze. I wycho­dzi­my z Artu­rem z poko­ju, w któ­rym się przed chwi­lą – docho­dzi 23.00 – roz­lo­ko­wa­łem, z sąsied­nie­go poko­ju wycho­dzi jakaś kobie­ta, ja się zasta­na­wiam, czy tym razem się odwa­żę, czy nie, kobie­ta o coś pyta, sły­szę koń­ców­kę pyta­nia …ecie pły­wać? Artur mówi, że nie, ja mówię ‘bar­dzo śred­nio”. No i musia­ła pew­nie wziąć mnie za idio­tę, sko­ro pyta­ła nie o to, czy umie­my, tyl­ko czy idzie­my pły­wać. Jak widzisz, nie uto­pi­łem się. W Stro­niu raczej gro­zi­ła mi śmierć przez zamar­z­nię­cie. Bo następ­ne­go dnia Artur mnie pod­wiózł i nie wysia­da­jąc odje­chał. Pół­noc bli­sko, drzwi zamknię­te, dzwon­ka nie ma, por­tier­nia pusta, a w kawiar­ni na pię­trze wese­le. Poszar­pa­łem te drzwi, poło­mo­ta­łem do okna por­tier­ni, ule­pi­łem kulę ze śnie­gu, rzu­ci­łem w okno kawiar­ni Base­no­wej, co z tego, sko­ro śnieg był taki syp­ki, że się roz­sy­pa­ła bez­sze­lest­nie. Nie znam adre­su rodzi­ców Artu­ra, śla­dy opon śnieg przy­sy­pał. Vis a vis kry­tej pły­wal­ni hotel o dziw­nej nazwie „Menos”, idę, dzwo­nię, pew­nie mają tele­fon, może w kawiar­ni jest tele­fon. Otwie­ra jakaś dziew­czy­na, przed­sta­wiam spra­wę, ona, że popro­si sze­fo­wą. Sze­fo­wa odsta­wio­na wie­czo­ro­wo, tele­fon jest tyl­ko na por­tier­ni, jak por­tie­ra nie ma, to nie ma co dzwo­nić, pew­nie poszedł na obchód albo na wese­le, to co ona może pomóc. Won. Po jakimś kwa­dran­sie por­tier się poja­wił na par­te­rze. Nie zamar­z­łem, no i dobrze, bo i tak nie był­bym 44 ofia­rą mro­zów, wte­dy ich licz­ba docho­dzi­ła do trzy­dzie­stu.

O autorze

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Powiązania