Kamil Plich: Cześć, Łukasz! Czytając Twój zestaw, od samego początku miałem wrażenie, że Twoje wiersze bombardują zmysły – rzucasz w czytelnika kolorami, zapachami, podajesz owoce, od których lepią się palce, a potem robisz mu jeszcze jakieś uuuu czy szyszyszy. Gościsz na bogato. Zacznijmy od kolorów. Jaką pełnią one u ciebie funkcję?
Łukasz Woźniak: Ostatnio też ktoś mnie pytał o te kolory, z kontekstu postrzegania rzeczywistości, a niekoniecznie pisania, i mam takie wrażenie, że mi po prostu całkiem naturalnie jest postrzegać rzeczywistość w kolorach. Czy to jest muzyka, czy to są słowa, czy to są ludzie, czy w ogóle rzeczy, to jakoś łatwo mi się odnosić do tego jak do koloru, energii, maziaja, błysku. Jakoś to działa dla mnie prosto, w takim sensie wyłapywania czy zahaczania znaczeń lub zjawisk o kolory. Dobrze mi również wsadzać kolory w tekst i snuć te siatki znaczeń, smaki, atmosferę. Tyczy się to też emocji, na przykład bordo wywołuje we mnie mieszankę gniewu i strachu o uziemieniu, odwadze i uważności, czy na przykład niebieski wzbudzający smutek o bliskości, tęsknocie i pasji. I w ogóle to jest zaproszenie, tak myślę, do bardziej zmysłowego, duchowego i emocjonalnego postrzegania rzeczywistości. Zmiennego, „na bogato”.
No tam jest sporo takich zaproszeń. Jest również dużo muzykalności w Twoich wierszach. Wiem, że jako Joy Visions tworzysz muzykę. Chciałbym Cię zapytać, czy ta muzyka-muzyka przenika jakoś do muzyki wiersza? Czy są to dla Ciebie dwie zupełnie różne ścieżki?
Bardzo chciałbym kiedyś tworzyć taką muzykę, jak czuję, że piszę. I tak, coś tam już zrobiłem, i spoko, ale mam wrażenie, że dopiero docieram do takiej właśnie obfitości, tego przewalania się, nakładania, które jest obecne w wierszach. A jeśli chodzi o muzykę w kontekście pisania, to czuję, że to jest duża inspiracja w sensie przenikania właśnie. Płynięcia z tymi słowami tak, jak płynie muzyka. I trochę, hm, że jak słucham muzyki ze słowami, to patrzę na to, co ta całość wywołuje, jaki stan, więc te słowa są częścią większej całości wtedy. Podobnie to widzę w moim pisaniu. W tych wierszach są na przykład wstawki jazzowe, jakoś mi się ten gatunek kojarzy z improwizacją, bogactwem i nagromadzeniem emocji, a później zrzucaniem tych emocji, i tak w kółko. Podobnie z techno, tu bardziej witalność, jakaś podskórna prymitywność, piękna. Tak, bardzo dużo żywości, chcę wywoływać żywość, i w kontekście muzyczności to nie tylko jazz czy techno, ale w ogóle muzyka jako źródło, z którego ta żywość tryska.
W jednym z Twoich wierszy przeczytałem, że „ktoś Ci powiedział, że piszesz tak, jakbyś się nie mógł zatrzymać”. Zgodziłbym się z tym kimś, bo faktycznie w tym wierszu prujesz sprintem. Wiele Twoich utworów ma właśnie takie dosyć szybkie tempo. Czasem łapiesz zadyszkę, zwalniasz, ale potem znowu szuuu i lecisz. No i właśnie, jak Ty się nawadniasz? Po jaką poezję sięgasz między swoim własnym pisaniem?
To jest dla mnie często ciekawe pytanie, bo mam wrażenie, że względnie mało się inspiruję poezją, bardziej tym, co jest dookoła. Więc w tym sensie, kiedy czasem przychodzę na spotkania poetyckie albo coś czytam, jestem w tej poezji z innymi autorami, no to rzeczywiście wtedy mam takie uuu, to jest spoko, to jest ciekawe, wtedy się inspiruję. To, co mi przychodzi pierwsze, jeśli chodzi o inspiracje w poezji, to dłuższy czas temu usłyszałem o ekopoetyce, że w ogóle jest taki nurt. Wtedy też zajrzałem do Julii Fiedorczuk na przykład, no i lubię, lubię jej rzeczy, jest tam wiele wierszy, które znalazłem i które były takie: okej, to jest podobna tematyka, mam tam dużo tropów. Są też rzeczy, które po prostu wywarły na mnie wrażenie, jak wiersze Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Andrzej Sosnowski no to w ogóle klasa, Piotr Sommer – kocham. Ale też bardzo świeży przykład z rzeczy podłapanych poprzez właśnie te spotkania z poetami, poetkami, głównie we Wrocławiu, no to choćby Wieża Gabba Kamila Kawalca mi się bardzo wryła. I takie mi przyszło, że to, co w ogóle jest dla mnie ważne, to łączenie tego wszystkiego, miast, natury, i przeplatanie ze sobą, tak pomyślałem o na przykład poezji Julii i Kamila jednocześnie, co by to było! Ostatnio też Księżyc grzybiarek Agaty Jabłońskiej do mnie wpadł, bardzo super doświadczenie, zobaczyłem tytuł i pomyślałem, że to musi być coś dobrego. No i Halal też czytałem ostatnio, mega. To z tak bardzo świeżych. Hm, coś tam się jednak inspiruję.
To jak już wspomniałeś o tych miastach, wsiach, naturze, to przejdę do pytania o technologię. Bo z tego, co pamiętam, w trakcie pracowni miałeś wszystko w komputerze, papieru u Ciebie nie widziałem. Teraz też rozmawiamy na zoomie. Z kolei w tych twoich utworach nie ma za bardzo nowoczesnej technologii. Czasem pojawia się jakiś telefon, jpg, pixel czy telewizor jako taka trochę negatywna postać, i wszystko to bardziej przy końcu. Na początku praktycznie nic takiego nie ma, jest natura, a najbardziej zaawansowany technologicznie wydaje się słoik. No i właśnie, jak to z Tobą i technologią jest? Jak zapisujesz swoje wiersze? Korzystasz z papieru czy wszystko digitalnie?
Raczej telefon do pisania, i zawsze mam tę anegdotę, że czuję, że ludzie patrzą i myślą: „ooo, znowu siedzi ktoś na telefonie i odcięty”, a ja nie, nie, ja piszę wiersze, heh. No się śmieję z tego trochę, a takie pisanie jest po prostu dla mnie kreatywne i wygodne, można łatwo zmieniać, wycinać, dodawać, przekładać, formować. A jeśli chodzi o miasta, technologie i tak dalej, to jak powiedziałeś, że tam była taka część w wierszach może trochę negatywna, no to ja mam wrażenie, że ostatnio uczę się kochać miasto. Się jakoś pojednuję i zakochuję w miastach ostatnio, taki proces, bo wcześniej dużo niechęci i złości. No i staram się właśnie to jeszcze bardziej włączyć w nowszych tekstach i nie mam tak, że technologia zła i okropna, nic z tych rzeczy. Bardziej myślę sobie o tym, że miejsca czy doświadczenia, w których przez ostatni czas najczęściej bywam, po prostu mają mniej tej technologii, jest więcej słoików niż komputerów, powiedzmy. I jednocześnie widzę, że kiedy teraz częściej jestem w mieście i piszę nowe rzeczy, to pojawia się tego miasta czy technologii więcej. Więc wydaje mi się, że to w dużej mierze zależy od miejsca, w którym jestem, i łapania tego, co się dzieje w danym momencie.
Wychodzi to z żyćka po prostu wszystko.
No tak, tak. Lubię być przestrzenią i przyjmować, pojmować. Albo właśnie raczej nie pojmować.
To teraz będzie słowo klucz – wspólnotowość. Jest jej w twoich wierszach dużo. Zauważyłem, że ona się też często rozpada i podmiot próbuje sobie ją poskładać, ty mu robisz te musy, ktoś mu je podjada, ale ty mu dajesz nowe. I tak mi się skojarzył ten twój podmiot z takim niezłomnym szamanem, który ciągle stara się zaczarowywać rzeczywistość. Czy myślisz, że zaklęcia tego szamana mogą wyjść poza książkę? Jakoś tak poza nią zadziałać?
No, chciałbym, żeby tak było. A czy to wychodzi, czy działa, to się weryfikuje później, no ale to prawda, że najfajniejsze czy najciekawsze dla mnie są momenty, kiedy po jakimś spotkaniu czy czytaniu podchodzą do mnie osoby i pytają: „Dobra, dobra, ale o co chodzi, co ty tu w ogóle opisujesz, jakie wspólnoty, powiedz coś więcej”. Więc ta poezja to jest też taki pretekst dla mnie do opowiedzenia o moich doświadczeniach z życia we wspólnotach, ekowioskach, w pojednywaniu się z Ziemią. Jest to tak naprawdę pretekst do rozmowy o rzeczywistości kolapsu. I w tym sensie o innych możliwościach, o tworzeniu kultur dbających i powracających do, dosłownie i w przenośni, grzebania w ziemi, słuchania kamieni czy nawet bardzo zwykłego dbania o siebie nawzajem. Bo też gdy mówimy o wspólnocie, to na takim trochę oczywistym poziomie jest to propozycja na izolację, alienację i atomizację społeczeństwa. Ale na jeszcze innym poziomie, który staram się przywoływać także w poezji i który bierze się z doświadczeń życia w takich miejscach, jest to radykalna zmiana sposobu życia i patrzenia na rzeczywistość. I ta poezja próbuje to podarować, zwykłymi słowami ciężko, a i tak jedyne, co mogę zrobić, to wysłać zaproszenia, siać ziarenka. I jednocześnie zdaję sobie sprawę, że poezja jest poezją, to nie jest duży obieg, więc spoko, taki znalazłem sobie język, taki mam, jeżeli on działa czy przechodzi i przenika do jakichś warstw, to po prostu się cieszę.
Dobrze, że zahaczyłeś o język. Jest w Twoim zestawie dużo zabawy formą. Pojawiają się w nim minimalistyczne wiersze, ale również długolinijkowe wiersze-przypowieści. Czy jest to dla ciebie swego rodzaju gra w przymiarki, robienie sobie zdjęć w przymierzalni w czymś nowym, czy raczej pójście w uniwersalizm, tworzenie szerszej palety dla większego grona?
To jest zdanie, o którym nigdy nie pomyślałem w głowie, o tych odbiorcach. A jeśli chodzi o formę, to kiedyś nie przykładałem dużej wagi do niej, nie miała ona takiego znaczenia. Dotarłem do miejsca, gdzie wydawało mi się, że znalazłem uniwersalną formę i nie muszę długo w niej grzebać. Ona sobie jest i spoko. Po czym kiedy wysłałem wiersze akurat do „Zakładu”, to dostałem tam propozycję, żeby ktoś w tej formie podłubał, żeby te wiersze wyglądały bardziej jak wiersze, a nie jak teksty na slam. No i po tym zobaczyłem, że można ładniej i ciekawiej, i pojawiła się na przykład interpunkcja. Więc gdy wysyłałem ten zestaw i z nim pracowałem, to tak naprawdę przerabiałem już całkiem gotowe teksty, dorzucając interpunkcję i robiąc inną strukturę. I teraz mam tak, że widzę wartość w większej uważności formowania, bo te wiersze same w sobie są dość buzujące, lecące, szturmujące, więc ta interpunkcja, mam wrażenie, pomaga otulić trochę ten chaos. Więc to też jest dla mnie ciekawy eksperyment. A jeśli chodzi o różnorodność, to po prostu ten zapis u mnie pojawia się z automatu, trochę w zależności od tego, co napisałem. A potem sobie to porównuję, coś przenoszę, wydłużam, skracam, rozwalam i tak dalej. Nawet to polubiłem.
Chciałem Cię też zapytać o wiersze, które prezentujesz w biBLiotece. Dlaczego akurat one?
Wiersz „Pokrzywizny”, który pojawia się jako drugi w tym zestawie, ale tak naprawdę to on zaczyna mantrę, jest dla mnie bardzo symboliczny w kontekście tego, że to jeden z pierwszych wierszy, które napisałem i miałem: „uuu, to jest całkiem dobre, to jest ten rodzaj światła, barw, które chcę wytłaczać”. Po nim przyszły kolejne zrywy. No i mam wrażenie, że w tym wierszu jest dużo przedstawione, taki zbiór śladów, że właśnie to łączenie obrazów, płynięcie, natura, taniec, poszukiwanie, muzyka. „Zimny ślad” to taki rap, yo. A poważniej, lubię jego subtelność, w jednoczesnej autentyczności i „nie-pompie”. Jest w nim też dużo muzyczności i obrazów tududu. „Żytem go” natomiast jest dla mnie trochę tym, o czym wspomniałeś, „wierszem-przypowieścią”, gdzie gniotę dźwięki z nadzieją i zaproszeniem, i obietnicą, i jakimś, hm, rozgrzeszeniem? To nie jest świetne słowo w kontekście konotacji z kościołem (a może?), ale jakaś taka procesja na pewno, szalona czułość tłumu. I kiedy mówię „tłum”, to nie chodzi mi o ludzki, a właśnie o wszelkoistotowy, z tymi iglakami, śliwami, rzekami i tak dalej.
Na koniec zostawiłem początek, czyli tytuł. A na koniec, bo słowo „umalmu” pojawia się dopiero w ostatnim wierszu. Dla mnie jest to tytuł bardzo plastyczny, gnący się, jakbyś dawał mi plastelinę i mówił: „ulep sobie z niej, co chcesz”. I ja sobie w trakcie czytania tę plastelinę obracam w dłoniach, formuję raz tak, raz inak. A potem przychodzisz Ty i w ostatnim wierszu mówisz, że jesteśmy umalmu gruntu, czyli tym moim plastelinowym tworem gruntu, i mówię: „o staaary”, bo jako czytelnik czuję się wtedy wrzucony do tego tomiku. I co mówisz dalej ty? Czym dla ciebie jest to umalmu?
No to jest ciekawe, bo to słowo w ogóle zrodziło się bardzo, bardzo przypadkowo, jak pisałem z jedną osobą i rozkminialiśmy naszą relację. I to było tak, że słownik źle zadziałał i tej osobie wyszło słowo „umalmu” zamiast czegoś. Ja później sobie trochę obracałem to słowo, co ono w ogóle znaczy, pisałem też rzeczy różne, używając tego słowa, bo to, co mi w nim wybrzmiało, to właśnie niezłomność, ciekawość i plastyczność. I też jakaś w tym tajemnica i mistyczność. Więc cieszę się, że powiedziałeś o tej plastyczności, która dla mnie ma też znaczenie zmysłowe, bo zahacza o zmysły. Jest to słowo dla mnie też, mmmmmm, przyjemne, a odnosząc się już bezpośrednio do tych wierszy, chodzi o szukanie w tym dzikim, kolapsowym świecie przyjemności i radości. Jest też skojarzenie z chaosem dosyć dużym, nieznanym. Trochę nie wiadomo, i to jest ok. Że w tym chaosie można się rozgościć i powiedziałbym wręcz: otulić, nabrać do niego zaufania. I też co mi przyszło, to jakiegoś rodzaju bycie pomiędzy, brodzenie w brei, czy tym musie, który jest smaczny, mimo że trochę trudno się w nim poruszać. Też to jest dla mnie o szukaniu odpowiedzi, ale bez znajdowania odpowiedzi. I wtedy to umalmu staje się rodzajem gruntu, że plastycznimy się, ugniatamy, pływamy w tym sosie, i spokojnie, w sensie git, że już samo bycie w tym to jest rodzaj przemiany. Właśnie tej odpowiedzi, która nie jest odpowiedzią. No, no, no. I zastanawiam się, à propos kolorów, jaki jest kolor umalmu, jeszcze chyba do tego nie dotarłem. Czy tam jest dużo kolorów naraz? Jeden kolor?
Mi się z pomarańczowym kojarzy, takim jasnym.
Aha, no może być, coś jasnego raczej na pewno. W ogóle pierwszy kolor, który mi przyszedł, to biały, może nie do końca biały, taki brudniejszy odcień, ale ten pomarańczowy też spoko.
Taki, jak masz nad sobą. Tam masz taki obrazek. Ten mniejszy, nad zegarem, ten pomarańczowy. Właśnie, to jest ten kolor. Tak, to jest to. To jest umalmu.
Haha, tak, no to jest umalmu.