Nina Manel: Zaczynamy tę rozmowę na kilka tygodni przed premierą haki!; książka, z tego, co się dowiedziałam, jest już w druku, więc odwrotu chyba nie ma. Jak się czujesz jako debiutantka in spe? Podekscytowana wszystkim, co za chwilę się wydarzy, czy jednak towarzyszy Ci bardziej ulga i poczucie dobrze wykonanego obowiązku?
Agata Puwalska: Ulgę i podekscytowanie czułam w trakcie pisania, gdy przetwarzałam kolejne nurtujące mnie problemy czy emocje, a na szczęście haka! nie była dla mnie zadaniem typu „wykonać bądź skrewić”, więc po prostu cieszę się, że nie ma odwrotu i że książka, która z wielu powodów jest dla mnie ważna – nie tylko dlatego, że to mój debiut – znalazła wydawcę. Cieszę się, że niedługo się ukaże, a ja będę mogła skupić się na innych pomysłach.
O pomysły na przyszłość zapytam później – a teraz chwilę zostanę przy przeszłości. Na krótko przed udziałem w Pracowni twórczej Biura Literackiego (który zaowocował Twoją obecnością w almanachu Połów. Poetyckie debiuty w 2019 roku) ukończyłaś podyplomowe Studia Literacko-Artystyczne na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, więc trudno Cię nazwać naturszczykiem. To będzie banalne pytanie, ale „studia z pisania” przecież banalne nie są, więc zapytam: co dało Ci ich ukończenie? I czy myślisz, że da się nauczyć pisać, gdy siedzi się w ławie uniwersyteckiej?
Wszystko zależy od definicji „naturszczyka” (śmiech). Pisać wiersze zaczynałam dwukrotnie. Najpierw w liceum – brałam wtedy udział w różnych konkursach, w niektórych z powodzeniem, ale nie traktowałam tego poważnie, pisałam raczej dla siebie, wiele z tych rzeczy później wyrzucałam. Drugi raz wróciłam do pisania kilka lat temu. Nie skończyłam studiów filologicznych i miałam przekonanie, że potrzebuję skonfrontowania moich tekstów z innymi, a o Połowie jeszcze nie wiedziałam. SLA wydało mi się wtedy dobrym rozwiązaniem – okazją do spotkania ludzi, którzy piszą, i do sprawdzenia, jaka będzie ich reakcja na moje teksty. Jak już powiedziałam Michałowi Mytnikowi w rozmowie przy okazji Połowu, kolektyw bywa inspirujący. Zresztą nadal uważam, że różnego rodzaju dyskusje o tekstach (np. „połowowe” czy w Pracowni pierwszej książki) wpływają na to, jak piszę. haka! nie byłaby również haką! bez spotkań organizowanych przez Krakowską Szkołę Poezji.
A czy na takich studiach można nauczyć się pisania? Oczywiście, że nie, i chyba nikt co do tego nie ma wątpliwości. Nie da się pisać bez własnych pomysłów i bez swojej poetyki, do której każdy już musi dojść sam. A wracając do bycia „naturszczykiem”, to właściwie nie wiem, kto jest naturszczykiem – czy ten, kto skończył studia filologiczne, czy raczej ten, kto do pisania doszedł nieco okrężną drogą – jak np. my obie. W pewnym sensie każdy piszący w końcu traci swoje „dziewictwo”, jeśli czyta innych i jest na bieżąco z tym, co w literaturze aktualnie się dzieje, ale chyba o to właśnie chodzi.
No właśnie, „jeśli czyta”… Wiem, że czytasz sporo i nie ograniczasz się jedynie do poezji czy polskiej literatury (a mam niestety wrażenie, że wielu poetów i wiele poetek trochę zamyka się w swoich lekturach – tak gatunkowo, jak i jeśli chodzi o kręgi kulturowe, niewykraczające poza słowiański czy anglosaski). Co daje Tobie – jako poetce, ale też czytelniczce – zetknięcie z innymi formami niż poezja?
Tak, na pewno te inne formy miały duży wpływ na wiersze, które znalazły się w hace!. Myślę tu głównie o prozie, np. o pisarzu takim jak Dos Passos i jego trylogii USA czy znakomitej Manhattan Transfer – książkach, które są dynamiczne i wykorzystują montaż filmowy na użytek literatury. Na pewno wpływ miał na mnie Max Jacob i jego Kubek do kości, ważne były proza i wiersze Cendrarsa. Fragment eseju Susan Sontag Wyobraźnia pornograficzna przez pewien czas był z kolei roboczym mottem haki! i ułatwiał mi jej pisanie, ustawiając odpowiednią perspektywę. W jakimś sensie inspirujące były dla mnie książki Mircei Eliadego: Szamanizm i archaiczne techniki ekstazy czy Kowale i alchemicy, a z polskich autorów istotny okazał się Gombrowicz z jego obsesją formy. Zdarzyło mi się też, że chociaż książki jako takie mnie nie inspirowały, to pożyczałam z nich pewne elementy – np. z powieści Ossendowskiego tytuł Przez kraj bogów, ludzi i zwierząt.
Ale szukając tych wpływów, nie ograniczałabym się wyłącznie do literatury. W czasach przedpandemicznych trochę kompulsywnie chodziłam do Teatru Starego i myślę, że oglądane tam sztuki – Klaty, Strzępki i Demirskiego, Rubina oraz Janiczak – czerpiące z popkultury, wykorzystujące muzykę współczesną i taniec, a przede wszystkim łączące ze sobą pozornie do siebie nieprzystające elementy, miały duży wpływ na to, jak konstruuję swoje wiersze. Tych pozaliterackich inspiracji jest w książce zresztą sporo – teledyski, z których wzięłam dynamiczny przepływ obrazów i niektóre konkretne obrazy (np. orkiestrę dętą w kiltach z Macklemore’a „Can’t hold us”), czy filmy – z kultowego radzieckiego easternu Białe słońce pustyni obraz głowy w piachu, a z Kubricka cytat. Wiersz „oddech” jest z kolei zainspirowany moimi doświadczeniami stadionowymi z oglądanych na żywo meczów Cracovii (choć jestem kibicem Wisły [śmiech]), a fraza „twój język nie ma krewnych” powstała dzięki wystawie o Ajnach i badaniach naukowych Bronisława Piłsudskiego.
Często inspiruję się czymś już przetworzonym, przemielonym przez kulturę – z haką początkowo zetknęłam się jako z tańcem wykonywanym przed meczem rugby, dopiero później stała się dla mnie tańcem maoryskim, o którym tak naprawdę przecież w ogóle nie piszę. Co więcej, nie zależy mi na tym, żeby te inspiracje były czytelne, one są dla mnie materiałem, tworzywem, z którego buduję wiersz, mają stworzyć frazy, które będą działać. Dawid Mateusz napisał w laudacji o moim zestawie z Połowu, że to taki „scroll po feedzie”. Mnie się to określenie bardzo podoba i myślę, że cała haka! jest takim swoistym scrollem po moim feedzie.
A co mi to daje jako czytelniczce czy szerzej – odbiorczyni tych wszystkich wytworów kultury i popkultury? Zwykle dużą satysfakcję, przyjemność, czasem irytację i przeciążenie. I o tym też jest haka!.
Z tego wyrasta więc książka – a co ciekawego czytałaś ostatnio?
A ostatnio to różne rzeczy. Zwykle mam problem ze skupieniem uwagi na jednej książce, więc niestety czytam kilka naraz. Ogromne wrażenie zrobił na mnie Zbój Walsera, poczytuję sobie też wiersze Chlebnikowa czy eseje Gra znaczeń Wirpszy. No i jeszcze zaczęłam Lunatyków Brocha i Aaa!… Jarosława Markiewicza (wcześniej w ogóle nie znałam jego wierszy). A dla uspokojenia przeglądam japońskie mangi (śmiech).
Nie dziwi mnie to wcale; tam jest i forma, i „montaż obrazów”… Zadaję to pytanie – tendencyjne przecież – o lektury nie bez powodu. Takie nieoczywiste wybory książkowe (i teatralne, i filmowe, etc.) często biorą się z dużej indywidualności, z nietypowych potrzeb doświadczania, których nie zaspokajają środowiskowe kanon i moda. Wydaje mi się, że właśnie te cechy ma również bohaterka (bohaterki?) Twoich wierszy.
Pierwszym, o czym pomyślałam, czytając hakę! w całości, było to, że podmiotkę/i cechuje niesamowita wrażliwość percepcyjna. W dobie wierszy opartych na deklaracji światopoglądowej i emocjonalnej wspomnianych podmiotek taki lekko schizoidalny, ale niezwykle wyostrzony obraz świata, uzupełniony o trafne spostrzeżenia, wydaje mi się niezwykle pociągającym i ożywczym zjawiskiem w polskiej poezji. To wręcz wzorcowy dziennik z serii fokusów dziewczyny z ADHD (tu uzupełnienie: kobiety mają często inne objawy w tym spektrum). Nie masz czasem wrażenia, że Twoja bohaterka jest trochę przebodźcowana rzeczywistością i stąd biorą się jej potrzeby porządkowania informacji i refleksji?
Właśnie o przekazanie takiego lekko schizoidalnego i wyostrzonego obrazu świata mi chodziło! Cieszę się więc, że to widać. Natomiast wydaje mi się, że w tej książce nie ma jednej bohaterki, raczej skłaniałabym się do twierdzenia, że jest w niej wiele bohaterek (BTW, jedna z nich dziękuje za postawioną diagnozę!), może nawet bohaterów czy podmiotów. Sądzę że podmiotowość w hace! jest dosyć rozmyta, rozszczelniona, tylko zarysowana. Niektóre wiersze pisane są bezosobowo (np. „fitness” czy „soundbite”), w wielu wykorzystywany jest czas teraźniejszy – w pierwszej bądź drugiej osobie, a to wszystko po to, żeby chociaż trochę uciec od rodzaju męskiego, żeńskiego, żeby nie intepretować tych tekstów wyłącznie z kobiecej perspektywy.
Oczywiście, w niektórych wierszach pojawia się wyraźna bohaterka (cykl „luizy nie ma [w ogrodzie]”), ale jest tam też bohater, a pewne życiowe problemy, dylematy, frustracje są im obojgu wspólne – np. obawa przed martwą perspektywą. Te wszystkie podmioty albo działają w sposób zautomatyzowany, wymuszony, albo są statyczne, sparaliżowane kolejnymi zadaniami, obrazami i dźwiękami – wszystkim, czego doświadczają. I chociaż próbują się bronić, to jednak – zwłaszcza na początku książki – bywa, że rozpływają się, znikają wśród zadań, funkcji, ról i różnorakich bodźców. Tak naprawdę więc to „doświadczalne” steruje ruchem podmiotów, jest aktywne, dynamiczne, napływa i przytłacza, pośpiesza je i bombarduje.
Współczesny świat wymaga, by odczuwać go pełniej, intensywniej i być uważnym. Narzuca schematy życia i postępowania, które zmuszają do ciągłego działania, nieustannego uczestniczenia – funkcjonuje jak większość aplikacji społecznościowych, które wciąż i wciąż wzywają do interakcji. Czy więc rzeczywiście diagnoza powinna dotyczyć podmiotów? A może to diagnozie powinna podlegać rzeczywistość czy też schemat naszego w niej funkcjonowania? Może to świat ma ADHD? Co prawda teraz w pandemii trochę zwolnił, ale nie dlatego, że zmieniły się system czy schemat albo nasze priorytety, a raczej dlatego, że do zatrzymania zostaliśmy zmuszeni. Jednak wcześniej (a większość tych wierszy była pisana przed pandemią) wielu z nas biegało jak różowe króliczki z reklamy baterii, póki te baterie się nie wyładowały. Co więcej, ze względu na duże tempo te doświadczenia zwykle są powierzchowne, stanowią lekkostrawną syntezę i niewiele z tego w nas pozostaje.
Myślę, że masz rację, że ten obraz świata w książce jest wyostrzony – było mi to potrzebne, żeby pokazać i uwypuklić mechanizmy, o których właśnie powiedziałam. Wydaje mi się, że tak działająca rzeczywistość – z jednej strony zmuszająca człowieka do ciągłego doświadczania, a z drugiej maksymalnie spłycająca to doświadczenie – bardzo alienuje. I z tym, moim zdaniem, łączy się pierwsza część Twojego pytania o nietypowe potrzeby doświadczania, których nie zaspokajają środowiskowe kanon i moda. Masz rację, że te potrzeby również pobrzmiewają w książce, ale wydaje mi się, że ich przyczyną nie jest zamarkowanie czy podkreślenie własnego indywidualizmu, a raczej nieudolne poszukiwanie czegoś, co nie będzie wyłącznie substytutem. Na tak jaskrawym tle wyraźniej widać, że nie jesteśmy wszyscy tak samo sformatowani.
A czy w hace! pojawia się potrzeba uporządkowania rzeczywistości? Myślę, że nie to było celem. Wiersze nie mają mieć charakteru wyliczenia, uszeregowania czy skatalogowania doświadczeń. Artefakty dobierałam w sposób świadomy i celowy, jednak tak, by pokazać pewne paradoksy naszego funkcjonowania, wzmocnić przekaz, ale też pozwolić na wielorakie interpretacje. Bo tak naprawdę ten cały chaos nie do końca jest sztucznie przeze mnie wykreowany, stworzony na potrzeby książki, on po prostu jest, a my w nim. Podczas pisania nie starałam się więc tej rzeczywistości uporządkować, nadać jej struktury (chociaż np. w książce struktura jest [śmiech]), bo to chyba niemożliwe. Raczej zmierzałam w stronę refleksji, która była mi potrzebna, żeby świat nie przytłaczał, nie dominował, żeby odzyskać sprawczość.
Ta uwaga o świecie z ADHD jest znacząca; przecież nie bez powodu w ostatnich dziesięcioleciach diagnozuje się tyle przypadków nieneurotypowości. One oczywiście mają podłoże fizjologiczne, ale czasem myślę, że w innym niż obecny świecie ich właściciele i właścicielki przeszliby/łyby przez życie, nawet nie wiedząc o swoim ADHD czy autyzmie.
Refleksja o tym, że świata nie da się uporządkować, wydaje się więc – w kontekście Twoich bohaterek – dość pesymistyczna. Jedna z nich zauważa: „bieg naprzód – ciasno w tej wspólnocie”. Nie masz wrażenia, że obecnie ludziom zaczyna brakować dokładnie tego, co bohaterce wiersza – oddechu, chwili, w której przynależy się tylko do siebie i nie dzieli się wszystkim nawet w imię wspólnych ideałów? Że niektóre grupy społeczne, zamiast w stronę wspólnoty, dążą w stronę struktury jednomyślnej i ekskluzywnej, a ludzie są tym zmęczeni i przesyceni?
Tak też trochę odczytuję słowa bohaterki „soundbite”: „(jeśli nie masz koloru to wstyd)”. Znamienne, że mówi o czerwieni: ta barwa ma określone znaczenie w kulturze, ale jest też symbolem czegoś ekstrawertycznego i skrajnych uczuć; innymi słowy, pewnej wyrazistości.
Fraza „bieg naprzód ciasno w tej wspólnocie” pochodzi z wiersza „oddech” zainspirowanego moimi stadionowymi doświadczeniami z meczu, na który poszłam, będąc kibicem innej drużyny – myślę, że to już sporo wyjaśnia.
Ale tak na poważnie – wiersz nie miał być krytyką wspólnoty jako takiej. Nie bez powodu pojawia się w zacytowanej przez Ciebie frazie słowo „tej”. Wtedy na stadionie znalazłam się w sytuacji obserwatorki i to konkretne zdarzenie było impulsem do napisania wiersza. Krytyka w nim zawarta dotyczyła bardzo specyficznej grupy, bo silnie zuniformizowanej i wykluczającej. Nie wydaje mi się, żeby takie wspólnoty były tym, czego większość z nas poszukuje, do czego dąży. Sądzę, że tak naprawdę prowadzą one do zatomizowania społeczeństwa, bo ograniczają wymianę myśli i komunikację. W pewnym sensie więc są zaprzeczeniem idei wspólnoty.
Natomiast nie mam wątpliwości, że taka prawdziwa wspólnota jest ludziom bardzo potrzebna. Karol Maliszewski dostrzegł w moim połowowym zestawie tęsknotę „za jakąś mniejszą czy większą ojczyzną, (…) za plemieniem, jego mitami i symbolami”. I wydaje mi się, że ta tęsknota jest również w książce, bohaterki/bohaterowie poszukują głębszych relacji, a są uwikłani w grupy oparte na więziach czysto utylitarnych (czyli takich jak „dynamiczny zespół” z wiersza „pętla postów”).
I chyba przy takich grupach pojawia się problem oddechu, o którym wspomniałaś, potrzeby chwilowego odizolowania się od innych. Wydaje mi się, że taka potrzeba nie jest zaprzeczeniem wspólnotowości, że tu nie chodzi o pewien wybór intelektualny, światopoglądowy, tylko po prostu o charakter i osobowość, o liczbę kontaktów międzyludzkich, która nam jest na co dzień potrzebna. Chyba ten oddech jest czasem niezbędny, aby w ogóle funkcjonować – zresztą jako psycholog na pewno wiesz o tym o wiele więcej niż ja.
Super więc, że zestawiłaś „oddech” z „soundbitem”! Bo przywołane przez Ciebie wysycenie dotyczy również pewnych sloganów czy uproszczeń. Soundbite (kawałek/gryz dźwięku) to przecież nośne, krótkie hasło, które świetnie brzmi, ale niestety często spłyca problem. I oczywiście odgrywa ważną rolę w komunikacji, ale nie może być jedynym narzędziem. To etykieta, którą łatwo przypiąć, żeby jeszcze łatwiej wrzucić kogoś do określonej bańki. To kolor, który niby coś symbolizuje, ale gdybyśmy porozmawiali o tym, co konkretnie, to już pomysłów i przekonań mogłoby być wiele i różnych, być może niekoniecznie tak wyrazistych, jak sugeruje ta przywołana czerwień.
A czy wyrazistość rzeczywiście jest aż taką wartością? Przecież nie żyjemy w świecie zero-jedynkowym, podziały często nie mają rozłącznego charakteru, ludzie – niekoniecznie z wyboru – funkcjonują w różnych relacjach, są aktywni na różnorodnych polach, w odmiennych dziedzinach, wypełniają rozmaite role, będąc jedną osobą, bywają równocześnie kilkoma naraz. Nadużywanie etykiet może więc wprowadzać w błąd.
I tu wróciłabym do potrzeby porządkowania współczesnego świata. Wydaje mi się, że ta potrzeba w wielu z nas pojawia się zupełnie naturalnie, jednak ze względu na różnorodność, niejednoznaczność, często wewnętrzną sprzeczność świata, o entropii nie wspominając (śmiech), chyba rzeczywiście trudno go uporządkować. Ale może to wcale nie jest zła wiadomość, bo w końcu „sekret tkwi w oświetleniu” (śmiech).
Gdy pisałam hakę!, mierzyłam się z tym nadmiarem i natłokiem bodźców, zestawiałam obrazy i porządkowałam refleksje, nagle zdałam sobie sprawę, że może rozwiązanie leży zupełnie gdzie indziej, niekoniecznie właśnie w porządkowaniu świata. Może trzeba się odbić na jeszcze inny poziom, odwrócić perspektywę, a „nad nieludzką dżunglą poszybować z silnikiem”. Może potrzebna jest właśnie indywidualna lub wspólnotowa haka.
Tak – cenna uwaga, w końcu indywidualizm i wspólnota powinny się przenikać, a nie wykluczać. A skoro jesteśmy przy rozmaitych grupach… Pamiętam nasze pierwsze spotkanie na jednym z Open MIC-ów w krakowskiej Bazie; wedle moich zapisków była to pierwsza połowa 2019 roku. Byłaś wtedy prawie-absolwentką SLA, a kilka tygodni później znalazłaś się w finale Połowu. Niecałe pół roku później byłaś już laureatką, a rok później – również laureatką Pracowni pierwszej książki; pół roku później wychodzi haka!. Tak sobie myślę, że to całkiem szybkie tempo, gdzie ten czas na oddech? (śmiech) A może to właśnie spotykane grupy i grupki wpłynęły na tę efektywność pracy, świadomość tego, co chcesz powiedzieć? Jak myślisz?
Chyba rzeczywiście jedna z bohaterek haki! ma ADHD (śmiech). Ale tak na poważnie – przyspieszenie nastąpiło dopiero pod koniec. Wcześniej długo wątpiłam, że te moje wiersze mogą zainteresować kogoś poza mną. Natomiast wszystkie wspomniane przez Ciebie grupy i grupki przekonały mnie, że jest inaczej i że może jednak warto zacząć publikować oraz pokazywać te teksty.
I oczywiście pamiętam to nasze pierwsze spotkanie w krakowskiej Bazie! Było to w czerwcu 2019 roku. Byłam już zakwalifikowana do finału Połowu, ale nikogo wtedy nie znałam, natomiast zorientowałam się szybko, że wszyscy pozostali znają się bardzo dobrze (śmiech). Czułam się trochę jak intruz, usiadłam gdzieś w kącie, zaczęłam nerwowo scrollować strony w telefonie. Wtedy podszedł do mnie Ryba i zagadał, a potem podszedł Mariusz Sambor i też zagadał, a w końcu zaczęłam rozmawiać ze wszystkimi. Zaczął się Open MIC, przeczytałam „przez kraj bogów ludzi i zwierząt”, „rocznicę”, „wyznanie wiary”. I okazało się, że ta bańka nie jest aż tak hermetyczna, jak można było przypuszczać.
A jeśli chodzi o wiersze, to miałam wtedy teksty pisane w dwóch nieco różnych poetykach i chociaż intuicyjnie wiedziałam, która jest lepsza, a którą należy porzucić, to jednak rozmowy w Bazie czy podczas Połowu bardzo mnie w tym moim wyborze utwierdziły. I oczywiście czytania na kolejnych Open MIC-ach KSP, premiery Stonera czy Rzyradora też zrobiły swoje.
Odpowiadając więc na Twoje pytanie o świadomość i efektywność, to na pewno wszystkie wspomniane grupy i grupki wpłynęły na efektywność – po prostu łatwiej było mi podejmować pewne literackie wybory i decyzje, szybciej nabierałam do nich przekonania. Natomiast może mniejszy wpływ miały na świadomość tego, o czym chciałam pisać, bo tę miałam już od dłuższego czasu. Na pewno jednak to końcowe przyspieszenie zawdzięczam także grupom i osobom, które miałam szczęście w ostatnich latach spotkać.
Wróćmy jeszcze do różnorodności, o której wspominałaś przy lekturach. Nie da się ukryć, że przekłada się ona też na tematykę Twoich tekstów – haka! nie jest tak zwaną „książką pod temat”, występuje w niej mnogość wątków i niepodobna poruszyć wszystkich we wstępnej rozmowie o debiucie; zostawmy to krytyce. Ale zahaczę (sic!) o samą hakę: w rozmowie z Michałem Mytnikiem wspominałaś oczywiście o tym, czym jest sam taniec i dlaczego wybrałaś ten tekst na tytułowy w projekcie, ale chciałabym jeszcze dopytać o jedno: co Ciebie zafascynowało w hace? Czemu jest dla Ciebie tak ważna, że poświęciłaś temu zjawisku – tak egzotycznemu w naszej rzeczywistości – wiersz i tytuł? Dla mnie to bardzo intrygujące: z reguły polscy/kie poeci/tki albo skupiają się na rzeczywistości lokalnej, albo – sięgając po taki anturaż – naginają egzotyczne kwestie i symbole do własnych, również lokalnych, potrzeb. Tymczasem u Ciebie haka jest bardzo naturalna.
„Zahaczając” o hakę, jednocześnie odkrywasz potencjał tego słowa, zresztą o hakę zahaczali też inni – np. Joyce w Finnegans Wake wykorzystał fragment haki „Ko Niu Tireni”, którą wykonywała reprezentacja rugby Nowej Zelandii (drużyna tzw. the Invincibles) przed meczem w Paryżu w 1925 roku.
Natomiast u mnie – tak, jak wspominałam Tobie i Michałowi – słowo „haka” pojawiło się najpierw jako tytuł oraz metafora w jednym z wierszy i początkowo nawiązywało do tańca wykonywanego przed meczem rugby przez nowozelandzką drużynę All Blacks. Ten taniec – niby zupełnie obcy i egzotyczny – bardzo mnie poruszył. Wydał mi się na tyle fascynujący, że postanowiłam dowiedzieć się o hace więcej. Okazało się, że istnieje wiele jej odmian, nie tylko wojenne, ale też wykonywane dla uczczenia istotnych osiągnięć czy okazji (m.in. wesel bądź pogrzebów), że wykonują ją zarówno mężczyźni, jak i kobiety, i że generalnie pełni ważną funkcję społeczną w kulturze Maorysów, a w ich mitologii określana jest jako taniec celebrujący życie. Wtedy też sięgnęłam po tekst haki „Ka Mate” (fragmenty wykorzystałam w wersji oryginalnej oraz w tłumaczeniu). Jednocześnie pomyślałam, że słowo „haka” to dobry tytuł dla książki, bo jest krótki, wyrazisty i niesie szereg możliwości interpretacyjnych – właściwie sam w sobie jest pewną metaforą. Tak naprawdę haka zafascynowała mnie więc na kilku poziomach – jako ekstatyczny taniec, słowo i figura stylistyczna.
Wspominasz o mnogości wątków w hace!. Rzeczywiście trochę ich jest (śmiech). Jasne, że nie musimy o wszystkich tutaj rozmawiać, co jednak nie do końca oznacza, że haka! nie jest książką „na temat”. Kilka najważniejszych tematów zostało przez Ciebie świetnie uchwyconych i poruszonych w naszej rozmowie, m.in. nadrzędny wątek, który według mnie stanowi oś tej książki. Tym wątkiem jest wyostrzony obraz nadmiarowego i przytłaczającego świata, a jednocześnie próba wyjścia ze zmęczenia, przełamania życiowych schematów i nawyków. W tym kontekście haka jako taniec ekstatyczny, pewien rytuał przekroczenia, przejścia, stała się dla mnie jednocześnie metaforą zmiany oraz poetyckim sposobem na doprowadzenie do tej zmiany, a nie tylko zabawnym dodatkiem etno do tego, co lokalne. To nie jest więc do końca tak, że poświęciłam hace wiersz i tytuł książki, bo użyłam jej również jako pewnej figury, która miała być obecna, rozgrywać się w różnym natężeniu w całej książce aż do kulminacji i zakończenia. Taki był mój plan, a czy się udało, to już inna sprawa (śmiech).
A wracając jeszcze do „zahaczania”: słowo „haka” stało się dla mnie inspirujące właśnie dlatego, że w języku polskim może się bardzo różnie kojarzyć, np. z hakiem, haczykiem, hakowaniem czy hakerem. Haki i haczyki pozwalają zaczepić, utrzymać, powiązać i chyba dobrze obrazują stosowaną przeze mnie metodę poetycką, w której właśnie wiążę ze sobą poszczególne obrazy, tak aby jeden przechodził w drugi. To samo słowo staje się elementem jednego i drugiego obrazu, co upłynnia przekaz, lecz również potęguje wieloznaczność. Poza tym to wiązanie, nawiązywanie dotyczy także zestawiania ze sobą obrazów czy rekwizytów pochodzących z odległych od siebie rejestrów, kontekstów kulturowych. Czasem okazuje się, że odległe są tylko pozornie, a jednak mają ze sobą coś wspólnego, i zwykle to „coś” chcę wydobyć. Ale hak (np. hak wspinaczkowy) to również narzędzie, którego możemy się przytrzymać, uchwycić, gdy spadamy, gdy chcemy zachować równowagę w niestabilnym i płynnym świecie. Jest więc narzędziem, które daje szansę na wygraną z grawitacją (śmiech).
Z drugiej strony, słowo „haka” skojarzyło mi się z hakowaniem oprogramowania komputerowego przy użyciu odpowiednich skryptów, wirusów i koni trojańskich. W mojej hace!, korzystając ze środków stylistycznych opartych na błędach, łącząc ze sobą pozornie nieprzystające do siebie obrazy, wreszcie po prostu pisząc wiersze zamiast skryptów, też staram się wgrywać wirusa pewnym oczekiwaniom i schematom. Wgrywam wirusa temu, jak mnie zaprogramowano, bo w moim przypadku wersja producencka prowadziła do autodestrukcji. Hakuję więc własne oprogramowanie i myślę sobie, że w takich działaniach przejawia się performatywna rola języka czy poezji.
A myślisz, że do takich zabiegów wystarczy poezja? Nie kusiły Cię inne narzędzia – łączenie gatunków czy wręcz zupełne przejście do odmiennej formy? A może nawet przebiegło Ci przez głowę wyrażanie tego w inny sposób – malarstwem, muzyką, etc.?
Myślę, że może każdy potrzebuje do takich zabiegów czegoś innego, każdemu co innego wystarczy. Malować niestety nie umiem, na żadnym instrumencie nie gram, śpiewam gorzej, niż maluję – w liceum nie zostałam nawet przyjęta do chóru, więc te zupełnie odmienne formy pozostają poza moim zasięgiem – dla dobra innych (śmiech).
Jak na razie najbardziej naturalna dla mnie jest poezja, która daje wiele możliwości, niekoniecznie dostępnych w innych gatunkach. Bo przecież słowa to jednocześnie dźwięki i obrazy, a zarazem pewna forma abstrakcji. Już samo rozłożenie akcentów, nagromadzenie określonych głosek, zastosowanie rymów czy asonansów może stworzyć melodię. A z kolei obrazem jest zarówno zapis graficzny na papierze, jak i to, co po przeczytaniu tekstu rysuje się w naszej głowie, przy czym zawarty w słowach abstrakcyjny ładunek pozwala też pozbyć się obrazu zupełnie. Jestem przekonana, że na razie nie wykorzystałam wszystkich tych możliwości.
Wykorzystuj, ile się da! Na koniec jeszcze pytanie o plany. haka! w druku, a co dalej? Odpoczywasz, skupiasz się na promocji książki czy piszesz już coś nowego – i co?
Wielkie dzięki! A plany? Coś tam nowego sobie piszę, właściwie pisałam już trochę równolegle z haką!, bo zaczęły mi przychodzić do głowy inne tematy i problemy. Pojedyncze wiersze ukazały się w 8. Arkuszu Odry i Kontencie. A poza tym to czekam na Stronie.
Jak my wszyscy. Powodzenia i dzięki za rozmowę!
Ja też dziękuję! Świetnie się rozmawiało.