wywiady / o pisaniu

Jakby w kamieniu

Patryk Czarkowski

Roman Honet

Z Patrykiem Czarkowskim o książce Połów. Poetyckie debiuty 2012 rozmawia Roman Honet.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Roman Honet: Z jed­nej stro­ny w swo­ich wier­szach mówisz cicho, to zna­czy dla mnie twój głos czę­ścio­wo tak brzmi: szept do bli­skiej oso­by. Z dru­giej: włą­czasz się do powszech­nej roz­mo­wy o lite­ra­tu­rze, w któ­rej już dużo zosta­ło powie­dzia­ne. Tak czy­tam choć­by two­je nawią­za­nie do zna­ne­go wier­sza Róże­wi­cza. Zabra­nie gło­su w dys­ku­sji może rów­nież ozna­czać, że chce się dys­ku­sję zakoń­czyć. Jak na to patrzysz: któ­re tema­ty w pol­skiej liry­ce uznał­byś za wyczer­pa­ne, a któ­re – prze­ciw­nie, wyma­ga­ją słów?

Patryk Czar­kow­ski: Nie mam pew­no­ści… masz na myśli „War­ko­czyk”? Ja sądzę, że tej dys­ku­sji nie da się zakoń­czyć. I tego tema­tu szyb­ko nie wyczer­pie­my. I nie dla­te­go, że o Szoa „nie wol­no zapo­mnieć”. Może wła­śnie wol­no. Ale nie o tym… Nie wyczer­pie­my, bo per­spek­ty­wa się zmie­nia. Pięk­no, wiel­kość, praw­da wier­sza Róże­wi­cza pole­ga na tym, że ten „mysi ogo­nek” mógł nale­żeć np. do córecz­ki jakie­goś jego star­sze­go kole­gi. Albo do zna­nej mu – choć spo­ro młod­szej – dziew­czy­ny. Mógł napraw­dę! To go doty­czy­ło bez­po­śred­nio. A gdy­bym ja to napi­sał, był­by to – może nie pusty – ale jed­nak: tyl­ko efekt; taki… ot, wzru­sza­ją­cy doda­tek. W ogó­le wąt­pli­we, czy mógł­bym, czy dał­bym sobie pra­wo – taki napis… Więc mój wiersz jest o czymś innym. Ma inną per­spek­ty­wę. I za trzy­dzie­ści lat, rodzą­cy się dziś w jakiejś Wól­ce Ple­bań­skiej poeta, będzie miał jesz­cze inną per­spek­ty­wę. Być może: nie­wy­obra­żal­nie inną. Więc z tymi tema­ta­mi to jest trud­na spra­wa. Odru­cho­wo chcia­łem powie­dzieć, że czło­wiek. Że czło­wiek jest takim nie­wy­czer­pa­nym tema­tem; bo się zmie­nia. Nie wiem, czy się ze mną zgo­dzisz, ale wyda­je mi się, że nasza ewo­lu­cja bar­dzo przy­spie­szy­ła gdzieś w począt­kach XIX wie­ku. A od – powiedz­my – 25–35 lat to już jest coś nie­mal nama­cal­ne­go. Ale to głu­pia odpo­wiedź, bo nicze­go nie roz­strzy­ga. Zmie­nia się wszyst­ko wokół nas. Przy­ro­da… jest podob­no coś takie­go jak eko­po­ezja… Swo­ją dro­gą – kto wymy­śla te nazwy? I po co?! Może więc raczej odwrot­nie – pisać o tym, co nie­zmien­ne? Bóg? Ale to też nie takie pew­ne; nie tak zno­wu sta­łe. Ten Chry­stus; paru­zja.

No wła­śnie. To raczej środ­ki, języ­ki się zuży­wa­ją – nie tema­ty. Ale tu się otwie­ra ogrom­ny pro­blem for­my. Nie tyle: „o czym?”, ile: „jak?” nie pisać. Mnie np. kom­plet­nie nie inte­re­su­je uży­wa­nie mniej lub bar­dziej rygo­ry­stycz­nych, okre­ślo­nych form wier­sza. Te wszyst­kie sone­ty, okto­sty­chy, haiku… A to, że trzy­na­sto­zgło­sko­wiec; a to, że rymy oka­la­ją­ce… „A że nie wia­do­mo dla­cze­go…”

Ale to jest temat, o któ­rym boję się mówić… Bo to we mnie nie­ustan­nie pra­cu­je, pul­su­je już od dobrych kil­ku lat. Jak to jest, że np. w malar­stwie rygor mnie pocią­ga, a w poezji odpy­cha?… Nie wiem. Tu oczy­wi­ście poja­wia się pyta­nie: co się rozu­mie przez „rygor”? Bo rygo­rem może być dopro­wa­dza­nie wier­sza nad prze­paść; desty­lo­wa­nie; jak­by w kamie­niu – rzeź­bie­nie wier­sza. I na ten rygor ja się godzę. Ale to jest docie­ra­nie do sen­su; kształ­to­wa­nie sen­su. A nie: wle­wa­nie sen­su w kształt… Roz­ga­da­łem się, a nie wiem, czy na temat…

Róże­wicz, tak się utar­ło, pisał po Oświę­ci­miu, owszem, ale załóż­my, że teraz poeci piszą przed Oświę­ci­miem, a Róże­wicz nawet o tym nie wie. Zresz­tą nie musi: Róże­wi­cza holo­kaust – jak słusz­nie zauwa­ży­łeś – mógł doty­czyć bez­po­śred­nio, roz­gry­wał się rów­no­le­gle z jego życiem. Może pro­blem tkwi w tym, że oni sami – z róż­nych powo­dów cią­gle zapa­trze­ni w prze­szłość – nie wie­dzą? Obu­dzi­łeś we mnie taką myśl: obec­nie widzę, że Szoa wyko­rzy­stu­ją pisa­rze, nie mam na myśli histo­ry­ków, któ­rzy rów­nie dobrze mogli­by pisać o ofia­rach Kon­ga kró­la Leopol­da. Oni o holo­kau­ście nie zaświad­cza­ją ze wzglę­du na czas, kie­dy się uro­dzi­li – oni go obsłu­gu­ją: ze wzglę­du na popu­lar­ność. Tu moż­na zapy­tać: wprost: czy nie mój czas jest rze­czy­wi­ście na tyle waż­ny, żebym mógł prze­śle­pić swój? Nie mówię o two­im nawią­za­niu, mówię o zja­wi­sku, o ile je dostrze­gasz, może to ja nie­do­brze patrzę. Zwłasz­cza że sam wspo­mi­na­łeś o szyb­ko­ści zmian, żeby nie roz­dra­biać się na tech­no­lo­gię, naukę itp., nazwij­my je cało­ścio­wy­mi, zatem czy ty w swo­ich wier­szach chciał­byś mówić o tych zmia­nach? Zasłu­gu­ją na sło­wo? W koń­cu doty­czą cię bez­po­śred­nio…

Zasłu­gu­ją na sło­wo. I mam kil­ka wier­szy, któ­re o tych, sze­ro­ko rozu­mia­nych, zmia­nach mówią. Naj­czę­ściej o lęku przed nimi; albo o bez­rad­no­ści. Mówią o tzw. nowych tech­no­lo­giach, o abor­cji, o Chry­stu­sie ze Świe­bo­dzi­na. „chry­stus w środ­ku pola-/ świa­to­wid czy bałwan/ prze­sta­je być Sło­wem”. Ale tych wier­szy jest rze­czy­wi­ście nie­wie­le. Nato­miast jesz­cze o Zagła­dzie… Myślę, że to jest nie­praw­do­po­dob­nie skom­pli­ko­wa­na sytu­acja, skom­pli­ko­wa­ny układ zależ­no­ści i odnie­sień. Ta popu­lar­ność Zagła­dy jako tema­tu… Ten rodzaj mody… Zga­dzam się. Nie­ste­ty. Mówię „nie­ste­ty” bo to i okrop­ne i żało­sne. Ale tu pew­nie war­to było­by zapy­tać o przy­czy­ny. Tzn.: czy to nie jest, u nie­któ­rych, jakieś pod­skór­ne, nie­świa­do­me szu­ka­nie w sobie żydow­sko­ści. A po dru­gie: to jest temat już tak zbru­ka­ny… W sen­sie zaga­da­nia, bana­łów, babra­nia się we wspól­nym „smut­nym” błot­ku – a jed­no­cze­śnie cią­gle jesz­cze nie­prze­pra­co­wa­ny… Że doma­ga się inter­pre­ta­cji; albo rein­ter­pre­ta­cji. Jak ja czy­tam wywiad, jaki prze­pro­wa­dził kie­dyś w „Kwar­tal­ni­ku Arty­stycz­nym” ze Ste­fa­nem Chwi­nem Grze­gorz Kali­now­ski; albo szkic Chwi­na z ostat­nie­go nume­ru tego pisma – to wra­ca do mnie nadzie­ja, wra­ca prze­ko­na­nie, że są jesz­cze ludzie myślą­cy odważ­nie i nie tyl­ko sze­ro­ko, ale w głąb rze­czy. A do tego wszyst­kie­go docho­dzi jesz­cze trze­ci pro­blem. Może jest tak, że pisa­rze pomi­ja­ją swo­ją teraź­niej­szość, z takich samych powo­dów, z któ­rych – gdy­by pisa­li „o” lite­ra­tu­rze – byli­by raczej histo­ry­ka­mi niż kry­ty­ka­mi lite­rac­ki­mi. To kwe­stia może tro­chę reflek­su, może radze­nia sobie z bra­kiem dystan­su… Wiesz, mnie kie­dyś Marek Skwar­nic­ki mówił: pisz o tych pro­ble­mach, jakie masz – z pra­cą, że stu­dia nic nie dają itp. A ja sobie myślę, że to są rze­czy przej­ścio­we – niech gaze­ty o tym piszą. Rozu­miesz. Że gdy­bym był dzien­ni­ka­rzem, felie­to­ni­stą… To jest kwe­stia dobo­ru gatun­ku. I jak wspo­mnia­łeś Kon­go… Ja pra­cu­ję ostat­nio nad zbio­rem takich kró­ciut­kich opo­wia­dań – i tam poru­szam pro­blem swo­jej pra­cy i pro­blem Korei Pół­noc­nej i tego jak wpły­wa na mnie – pod­kre­ślam: wpły­wa, cią­gle! – PRL. Ale pro­za to inny żywioł. Mój wiersz – na razie – nawet nie jest w sta­nie o tym pomy­śleć; o pra­cy, o IV RP etc. Bo to by trze­ba było reani­mo­wać Nową Falę – pew­nie z jej iro­nią. A ja iro­nii się boję. Iro­nia to nie­wo­la, to język nie­wol­ni­ków. I oni tak mówi­li; i bar­dzo słusz­nie – wszyst­ko się zga­dza. From­mow­ska Woj­na w czło­wie­ku – nekro­fi­lia i bio­fi­lia. Ja Kry­nic­kie­go tak czy­tam – w znacz­nym stop­niu przez From­ma. On ma zresz­tą pięk­ny wiersz „Czy­ta­ją From­ma”. Wszyst­ko się zga­dza – upodle­nie, uprzed­mio­to­wie­nie czło­wie­ka przez tota­li­ta­ry­zmy.

Albo trze­ba było­by jakimś prze­pra­co­wa­nym, prze­krę­co­nym bru­lio­nem… Któ­ry, o czym ci kil­ka tygo­dni temu wspo­mnia­łem, odrzu­ci­łem już na samym począt­ku swo­ich poszu­ki­wań wzor­ców. Oni mi się wte­dy dość spodo­ba­li, ale – może wła­śnie dla­te­go – z miej­sca wie­dzia­łem, że to nie ta dro­ga. Hm… Tro­chę trud­no mi odpo­wie­dzieć na two­je pyta­nie, bo tu wcho­dzą w grę bar­dzo sub­tel­ne róż­ni­ce. I docho­dzą coraz to nowe wąt­ki. Bo już z tego, co powie­dzia­łem, wyni­ka, że ja może iro­nię w pro­zie dopusz­czam… Mnie same­go to dzi­wi. Gdy­byś prze­czy­tał kil­ka tych opo­wia­da­nek, to pew­nie w życiu nie pomy­ślał­byś, że to ja mogłem je napi­sać. Nie wiem – może jest w tym coś ze „zni­ża­nia świę­tej mowy”. W tym sen­sie, że poezja jest bar­dziej ze sfe­ry sacrum niż pro­za. A dla­cze­go? Może wyni­ka z naj­głęb­szych pokła­dów. Może jest jak pro­ces wydo­by­cia. War­stwy, war­stwy. Ja drą­żę tune­le, a ktoś wcho­dzi, świe­ci sobie (jak ma czym) maca, oce­nia, wydo­by­wa.

Wspo­mi­na­jąc o malar­stwie, powie­dzia­łeś o rygo­rze. Któ­rzy mala­rze są dla cie­bie rygo­ry­stycz­ni? Pomi­ja­jąc regu­ły z pod­ręcz­ni­ków do histo­rii sztu­ki: w jaki spo­sób – na wła­sny uży­tek – roz­róż­niasz rygor od spon­ta­nicz­no­ści?

Rygo­ry­stycz­ny był Pol­lock; rygo­ry­stycz­ny był Nowo­siel­ski. Rygo­ry­stycz­ny jest praw­do­po­dob­nie Adam Wsioł­kow­ski. Świa­do­mie wymie­niam ludzi two­rzą­cych w XX (XXI) wie­ku. I celo­wo – bar­dzo róż­nych. Rygor to dla mnie nało­że­nie na sie­bie pęt. Pęt, któ­re mnie usu­wa­ją z dzie­ła. Ale! Ale nie są tema­tem tego dzie­ła; nie zasła­nia­ją go! Nie widzę ich. To bar­dzo waż­ny waru­nek. Para­dok­sal­nie: pra­ce wła­śnie takich twór­ców są nie do pomy­le­nia z inny­mi. Wie­my od razu, kto to nama­lo­wał. I to jest kolej­na tajem­ni­ca.

W życiu moż­na zaj­mo­wać się wie­lo­ma rze­cza­mi. Dla­cze­go, zamiast na przy­kład pograć sobie w „Dia­blo” III, piszesz wier­sze?

Nigdy nie gra­łem w „Dia­blo”… (Wiem – to nie do pomy­śle­nia). Ale to oczy­wi­ście tyl­ko figu­ra… Myślę, że dzię­ki pisa­niu, moż­na posta­wić wię­cej pytań. I to jest dla mnie klu­czo­we. A poza wszyst­kim… Jest tu jed­nak jakiś ele­ment… wewnętrz­ne­go przy­mu­su; potrze­by. Nie wiem skąd się bie­rze – ale jest.

Zostaw­my więc pisar­skie przy­mu­sy, potrze­by, dys­cy­pli­ny i satys­fak­cje. „Dia­blo” rów­nież włóż­my mię­dzy lżej­szą część naszej roz­mo­wy, ale mimo to chcia­łem zapy­tać, czy spo­ty­kasz się z sobą tak­że w świe­cie nie­zwią­za­nym ze sztu­ką? Tak bywa: jeden czło­wiek lubi cho­dzić na mecze i pisać, dru­gi całe życie budu­je wokół pisa­nia: obaj mogą być świet­ny­mi pisa­rza­mi, dla sztu­ki to bez zna­cze­nia. A może nie?

Tak, spo­ty­kam się. Ale nie na zasa­dzie hob­by. Spo­ty­kam się ze sobą głów­nie w górach. Ale w ogó­le – w związ­ku z… żywio­ła­mi. Obse­syj­nie lubię ogień. I lubię zie­mię; w sen­sie grun­tu, pia­sku… Doty­kać – czy sucha, czy chłod­na, czy mięk­ka. I ten ogień i zie­mia to są takie dwa żywio­ły bez­piecz­ne. Nie­zwy­kle waż­ny jest dla mnie wiatr – ale bar­dzo mnie nie­po­koi; i wzru­sza. A wody się boję. Cią­gnie mnie do niej, ale się jej boję. No i tak to wyglą­da, że cza­sem sobie sie­dzę na tra­wie i eks­cy­tu­ję się jak głu­pek… Że to źdźbło ma taki kolor, a tam­to inny. Że zoba­czy­łem muchę, któ­ra cała była w kolo­rze rdzy. Taka wła­ści­wie bru­nat­na. (Potem się dowie­dzia­łem, że po pro­stu jest taki gatu­nek)…

A czy dla sztu­ki to bez zna­cze­nia? Bez zna­cze­nia – w tym sen­sie, że każ­da potwo­ra znaj­dzie… Ale już na kształt sztu­ki, to ma – moim zda­niem – ogrom­ny wpływ. Przy­kła­dem niech tu będzie poezja Andrze­ja Sosnow­skie­go i to, co mówi on o archi­wum, podró­żach itd.

„Mów praw­dę” – zapi­sa­łeś w wier­szu. Moc­na dekla­ra­cja. Chcia­łem zapy­tać, co to dla cie­bie zna­czy: praw­da w wier­szu?

To jest ogrom­ny pro­blem i nie wiem, czy będę umiał powie­dzieć coś sen­sow­ne­go. Wła­ści­wie „praw­da w wier­szu” to to samo, co poza wier­szem. (O ile oczy­wi­ście nie myślisz o – po pro­stu – uży­ciu sło­wa „praw­da” w wier­szu…). Nie jestem zwo­len­ni­kiem oddzie­la­nia tego, co „lite­rac­kie”, od tego, co „życio­we”. Bli­sko mi do twier­dze­nia, że takie oddzie­la­nie jest bzdur­ne. „Praw­da w wier­szu” jest wte­dy, kie­dy wiersz „dzia­ła”. Nie chcę powie­dzieć, że ona się w wier­szu wyda­rza. Wła­ści­wie – ona się w wier­szu przy­da­rza. Moż­na pró­bo­wać ją do wier­sza prze­nieść. Prze­tłu­ma­czyć na wiersz. Ale to się dzie­je na eta­pie powsta­wa­nia tek­stu. Zasie­wa się. I jeśli ziar­no będzie zdro­we, nie tra­fi na ska­łę i w pobli­żu zabrak­nie głod­nych pta­ków, to…

Ale po napi­sa­niu… Wiersz to już świat. Jak czło­wiek, patyk i obraz. Nie uwa­żam wier­sza za coś „meta-”. Wiersz nie jest meta­tek­stem rze­czy­wi­sto­ści. Jest jej czę­ścią. I praw­da w nim wystę­pu­je tak samo, jak w niej.

Wobec tego na ile two­je wier­sze mają pod­sta­wy bio­gra­ficz­ne, cho­dzi mi o pewien wymiar pocho­dzą­cy z obser­wa­cji, powsta­ją­cy pod wpły­wem impul­su, któ­ry przy­cho­dzi raczej wte­dy, gdy idziesz po uli­cy, niż gdy sia­dasz do pisa­nia?

Funk­cjo­nu­ją wła­ści­wie tyl­ko w tym wymia­rze. To wszyst­ko jest: z uli­cy, z łóż­ka… Nie wol­no mi kła­mać. Co inne­go kon­fa­bu­la­cja, na któ­rą nie ma się wpły­wu. I to jest bar­dzo inte­re­su­ją­cy temat. Nie­po­ko­ją­cy i inte­re­su­ją­cy. Ale wra­ca­jąc do tych impul­sów… Cza­sa­mi przy­da­rza­ją się na dłu­go przed powsta­niem wier­sza. Ale to potem mdli, albo ogłu­sza. Albo fizycz­nie, dosłow­nie zatrzy­mu­je. Aż dopro­wa­dza do pisa­nia. To są bar­dzo bio­lo­gicz­ne, fizjo­lo­gicz­ne rela­cje, reak­cje.

Czy zmia­ny, o któ­rych mówi się w związ­ku z poko­le­niem „bru­lio­nu”, ta – w naj­więk­szym skró­cie – pry­wat­ność zastę­pu­ją­ca powin­ność, są dla cie­bie jakimś punk­tem odnie­sie­nia, czy może już histo­rią lite­ra­tu­ry?

„Bru­lion” to była reak­cja – może nie­co zbyt histe­rycz­na. Ale ja się im nie dzi­wię. „Tu” się im już ule­wa­ło, „tam” się zachły­snę­li… I uda­ło się wpu­ścić nie­co świe­żo­ści. Uda­ło? Nie wiem. Mam też wąt­pli­wo­ści, czy ta opo­zy­cja: pry­wat­ność-powin­ność jest obli­ga­to­ryj­na. Jeśli już się nią posłu­ży­my, to ja sta­ję po stro­nie pry­wat­no­ści z natu­ry rze­czy. O tym wspo­mnie­li­śmy już trosz­kę wcze­śniej. Tyl­ko że nie muszę pisać, że wsta­łem o 9:05 i spóź­ni­łem się na „4”, w dro­dze do S., żeby to był wiersz oso­bi­sty i współ­cze­sny. Ja prze­pra­szam. Bo kogo to wła­ści­wie inte­re­su­je. I prze­cież jak ten nie­szczę­sny O’Ha­ra pisał coś tam o jakiejś tam kawiar­ni, to chy­ba nie po to, żeby jej zro­bić rekla­mę, i nie, bo to kogoś inte­re­su­je – tyl­ko wła­śnie prze­ciw­nie. „Wiem, że gów­no was obcho­dzę, ale ja sie­bie obcho­dzę naj­bar­dziej”. Czy nie? Czy ja się mylę?

No i mamy: „nicze­go o nas nie ma w kon­sty­tu­cji” – wspa­nia­łe. I prze­cież póź­niej (i już innym języ­kiem): „ja niko­go nie lubię oprócz sie­bie”. I o to tu cho­dzi, a nie o cyfer­ki. I niby to tru­izm – tyl­ko jakoś w wier­szach tej świa­do­mo­ści nie widać.

Dzię­ku­ję za roz­mo­wę.

I ja – bar­dzo ci dzię­ku­ję.

O autorach i autorkach

Patryk Czarkowski

Urodzony w 1982 roku w Białej Podlaskiej, poeta; publikował w „8. Arkuszu Odry”, „Frazie”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Podlaskim Kwartalniku Kulturalnym” i „Zeszytach Literackich”. Laureat Połowu 2012. Stypendysta Fundacji Grazella im. Marii Anny Siemieńskiej (2013). Laureat Nagrody Poetyckiej im. Anny Świrszczyńskiej (Kraków 2015), dzięki której ukazał się jego debiutancki tomik wierszy Precyzja roślin (Universitas 2015). Mieszka w Krakowie.

Roman Honet

Urodził się w 1974 roku. Poeta, wydał tomy: alicja (1996), Pójdziesz synu do piekła (1998), „serce” (2002), baw się (2008), moja (wiersze wybrane, 2008), piąte królestwo (2011), świat był mój (2014), ciche psy (2017), redaktor antologii Poeci na nowy wiek (2010), Połów. Poetyckie debiuty, współredaktor Antologii nowej poezji polskiej 1990 –2000 (2004). Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2015 za tom świat był mój. Tłumaczony na wiele języków obcych, ostatnio ukazał się wybór jego poezji w języku rosyjskim Месса Лядзинского (Msza Ladzińskiego, przeł. Siergiej Moreino, Moskwa 2017), tom w języku ukraińskim Світ належав мені (przeł. Iurii Zavadskyi, Tarnopol 2019) i serbskim Svet je bio mój (przeł. Biserka Rajčić, Belgrad 2021).

Powiązania