Kuba Mikurda: Opowiesz skąd pomysł na motto z Płatonowa? To mocny fragment, ustawia lekturę całego tomu.
Łukasz Jarosz: Natknąłem się na to opowiadanie podczas pisania książki i zdałem sobie sprawę, że dobrze pasuje do całego tomiku. Mówi poniekąd o tych samych sprawach, które poruszam w wierszach. To próba pisania o śmierci, a temat śmierci jest dla mnie ważny i w widoczny sposób mnie inspiruje. Mimo, że sam nie wkroczyłem jeszcze w „smugę cienia”. Dodatkowo w Rodowodzie majstra pojawiają się ryby, jezioro – rzeczy bliskie mi, by tak rzec, mentalnie, filozoficznie, znaczeniowo.
„Ryba jest pomiędzy życiem a śmiercią i dlatego jest niema i patrzy bez wyrazu” – pisze Płatonow. Sporo tych ryb u ciebie: „zimne rybie mięso” w poincie wiersza o „wujku Ryśku”, „ryba zwana / po japońsku kin matsuba – złota igła jodły”, która płynie „żyłami, w górę rzeki”, ćmy, które trzepocą wokół lampy „jak ryby wyrzucone na brzeg”, „ciała ryb, które przesuwają się bezszelestnie” pod powierzchnią lodu itd.
Symbolika ryby u Płatonowa bardzo mi odpowiada. A tak w ogóle, to faktycznie, mam chyba jakąś obsesję na punkcie ryb. Muszę z tym skończyć (śmiech). Mocno działają mi na wyobraźnię, stąd często pojawiają się w wierszach. No i lubię ryby. Ostatnio moja dziewczyna przyrządziła bardzo smaczną, chyba japońską właśnie, nazywa się panga. Szczerze polecam. Nie polecam za to ukraińskiego pasztetu „szprotnyj”, śmierdzi mułem i wygląda jak zaprawa cementowa. Nie wiem, jak można z ryby robić jeszcze pasztet. Przypomina mi się, jak moja mama mówiła: „jedzcie dorsze, bo gówno gorsze!” (śmiech)
Zastanawiałem się nad okładką Somy. Czy na zdjęciu jest rybia łuska? A może ćma ze złożonymi skrzydełkami?
Ani jedno, ani drugie. Ani nie paznokieć, jak ktoś mi kiedyś sugerował. To ziarenko sosny. I ciało, skóra. Ale to dobrze, że okładka nie jest jednoznaczna. Drzewo, ciało – zauważyłem, że często wracam do tych motywów.
Co do powtarzalności: ważniejsza od stałych motywów wydała mi się powtarzalność, by tak rzec, kompozycyjna. Zwykle jest tak, że rozpoczynasz pewną narrację, budujesz klimat, a potem, w okolicach finału, jednoznacznie go przełamujesz, w konwencji „bum-bum”.
Często jest tak, że „na wejściu” mam już gotową pointę, tylko nie bardzo wiem, jak do niej dojść, jak skierować opowiadanie, ustawić historię w tym kierunku. Pierwsze i ostatnie zdanie – to chyba najtrudniejsze w pisaniu.
Piszesz „powoli dochodzę do takiego etapu, gdzie myśl jest szybsza od serca”. Jak to rozumieć? Twoje teksty są raczej emocjonalne, zmysłowe, „somatyczne”. Szykujesz niespodziankę?
W Somie są bardzo różne wiersze, często nawzajem się wykluczają. Tomik składałem bardzo długo. Choć większość tekstów to całkiem nowe rzeczy, kilka wierszy powstało siedem, osiem lat temu. Ciągle ulegam urokom „emocjonalności”, choć teraz pewnie nie popełniłbym większości głupot, które przytrafiły mi się „w młodości”, wcale przecież niedalekiej (śmiech). Możliwe, że to powolne „obumieranie serca” to właśnie pierwsze symptomy śmierci. Ale chyba nie jest jeszcze tak źle. Choć bohater wierszy Łukasza Jarosza jest często starszy niż Łukasz Jarosz (śmiech).
Zdajesz się bardzo dyskretnie używać „efektów językowych”, stawiasz raczej na obrazowanie, konkretne sceny, rekwizyty, narracje. Czy zgodzisz się, że to repertuar częściej kojarzony z prozą? Piszesz prozę?
Nie, nie piszę, choć wiele osób sugerowało mi bym spróbował. Co nie znaczy, że nie jestem świadom tego, że moje wiersze ciążą ku jakiejś „epickości”, „narracyjności” itd. Często to jakieś opowiastki, trochę gawędziarstwo. Nigdy nie próbowałem pisać opowiadań, nie mówiąc o większych formach. Najpierw trzeba umieć dobrze opowiadać, potem pisać. Mam wrażenie, że dobry wiersz czasem potrafi powiedzieć więcej niż kilkanaście stron prozy – jest pojemniejszy, kumuluje sensy i znaczenia.
W książce dziękujesz Mariuszowi Grzebalskiemu i Tomaszowi Różyckiemu. Tych autorów też ciągnie do form prozatorskich, żeby wspomnieć Człowieka, który biegnie przez las czy 12 stacji. Jakich poetów czytasz z przyjemnością?
Moje typy to: Wojciech Bonowicz, Tomasz Różycki, Klara Nowakowska, Eugeniusz Dycki, Julia Hartwig, Jan Rybowicz, Bruno-Milczewski, Andrzej Płatonow, Andrzej Stasiuk (u tych dwóch ostatnich jest bardzo dużo poezji). Lista wciąż się zmienia.
Śpiewasz swoje teksty w Lesers Bend?
Tak. Zacząłem od pisania tekstów dla zespołu, wiersze pojawiły się później. Zazwyczaj piszę osobno wiersze, a osobno teksty.
Czy jakieś teksty z Somy funkcjonują jako piosenki?
Tak, Pod koronami leszczyn i tytułowa Gea z ostatniej płyty Lesers Bend.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Ja również. I pamiętajcie: jedzcie dorsze!
Rozmowa ukazała się pierwotnie 22 sierpnia 2006 roku w Biurowym portalu Przystań i czytaj! i towarzyszyła premierze papierowej wersji książki Soma.