Agata Puwalska: Już niedługo w Biurze Literackim ma ukazać się książka zmyśl[ ]zmysł, która jest debiutem Laury [Osińskiej], a do której wiersze wybierała Ania [Adamowicz] – bardzo się cieszę, że mogę z Wami porozmawiać o tej książce, bo jestem pod jej ogromnym wrażeniem. Lauro, dlaczego zdecydowałaś się powierzyć wybór wierszy do książki właśnie Ani?
Laura Osińska: Naturalny podział pracy: ja jestem od szlochania w kartkę, ona jest od patrzenia na chłodno i robienia literatury.
Książkę otwierają motto zaczerpnięte z wiersza Adrienne Rich „Nikt nas sobie nie wyobraził” i dedykacja. Na pewno zmyśl[ ]zmysł to książka erotyczna, zmysłowa, a czy również zmyślona? Czy miałabyś ochotę o tym opowiedzieć? A może to nieistotne dla odczytania tej książki, bo – jak mawiał przywołany w jednym z wierszy Jean Cocteau – „Jestem kłamstwem, które zawsze mówi prawdę”. Czy tytułowe „zmyśl” dotyczy więc opowiedzianej historii, a może czegoś zupełnie innego?
Anna Adamowicz: Pozwolę sobie. O ile tytuł, jeśli dobrze pamiętam, wymyśliła Laura, o tyle ja zajmę się zapleczem teoretycznym.
Przy okazji – długi czas mottem był cytat z Całkowitego zaćmienia, gdzie Rimbaud ustami Leo DiCaprio mówi: „miłość nie istnieje – trzeba ją wymyślić na nowo”. Niedługo przed posłaniem książki do wydawnictwa okazało się, że Rich leży jednak lepiej.
Dwie rzeczy, które wymieniłaś – motto i kwestia zmyślenia – to dwa z wielu filarów podtrzymujących tę książkę.
Wers z wiersza Rich niech wytłumaczy za mnie Renata Lis: „w kulturze, w której się rodzimy [„my” w sensie „lesbijki” – przyp. AA], nie znajdujemy swojego odbicia, nic nie pomaga skrystalizować się naszej tożsamości ani jej nie potwierdza, nie istnieją stworzone specjalnie dla nas, społecznie aprobowane wzory osobowe ani życiowe scenariusze, jesteśmy przezroczyste, czujemy się nierzeczywiste, nasze życie toczy się w ogromnej mierze w symbolicznej próżni”.
LO: Lesbijki nie istnieją, hehe.
AA: No totalnie.
Inaczej mówiąc: zaznaczyłam na wstępie, od czego wychodzimy – od niewidzialności lesbijek (samo zjawisko jest tematem rzeką, więc darujmy czytelnikom i czytelniczkom rozwijanie). Potem idziemy dalej, trochę w kontrze: nikt sobie nie wyobraził, ale jak najbardziej istniejemy, istniały miłość, burzliwy związek i bolesne rozstanie, i wyobrażamy sobie, że należy o tym głośno opowiedzieć.
Natomiast na zmyśleniu zasadza się w jakiś sposób cała idea powstania książki. Nie wierzę w żadne kategorie autentyczności ani prawdziwości w literaturze, uważam, że wszystko zawsze jest kreacją. Nie przekłada się jeden do jeden rzeczywistości na wiersz, tylko bierze rzeczywistość, tnie, przekleja, wycina, dopisuje, montuje, przekształca. Dlatego w tomie nie ma prawdziwych osób, są tylko (aż?) postaci literackie: Laura i Olga. Niektóre wydarzenia miały miejsce, inne zostały skonfabulowane, jeszcze inne poprzekręcane. Zresztą sam mózg przekształca wspomnienia, raczej interpretuje, niż neutralnie archiwizuje, więc w którą stronę by się nie obrócić, to nie ma rzeczywistości, są tylko złudzenia, przesunięcia, przeinaczenia etc.
LO: No ale powiedz jeszcze o zmysłach.
AA: Okej, tak, zmysłowość również jest ważna. Tutaj myślałam przede wszystkim o Colette, którą katowałam w liceum i do której wróciłam ostatnio po dziesięciu latach, żeby jeszcze bardziej zostać uderzoną fragmentem ze zbioru quasi-esejów Czyste, nieczyste: „Uczucie wstydu, które oddala kochanków w chwilach odpoczynku, toalety czy choroby, niezmiernie rzadko wkracza między dwa bliźniacze ciała, podobnie cierpiące, skazane na te same zabiegi, te same nieuchronne chwile wstrzemięźliwości… Kobieta zachwyca się i rozczula, jak bardzo podobna jest do ukochanej istoty, potrafi jej także współczuć… Jakież cuda mogą zdziałać słabość i intymne poznanie! Żyjąc ze sobą, dwie kobiety potrafią nareszcie odkryć, iż źródłem ich wzajemnych skłonności nie jest zmysłowość – nigdy nie bywa zmysłowość”.
Generalnie ta książka prócz opowiadania historii dwóch kobiet (OK, w sumie dwudziestojednoletnich dziewczyn) opisuje też poprzez różne drobiazgi, czym jest dla mnie lesbijstwo (moimi słowami i słowami mądrzejszych ode mnie, tak jak wyżej).
Po Waszych odpowiedziach przychodzą mi na myśl frazy z dwóch wierszy z Waszej książki – „dwie miedziane płytki przyłożone do siebie” albo „kto nas odróżni” z wiersza „Gustave Courbet, Śpiące, 1866”. Zresztą sam obraz Courbeta też eksponuje podobieństwo jako źródło erotyzmu. Jeśli – podążając za Colette – źródłem miłości lesbijskiej nie jest zmysłowość oparta na różnicy, lecz właśnie na podobieństwie, to może potrzebny jest inny język, by o tym opowiedzieć. Tytuł zmyśl[ ]zmysł skojarzył mi się od razu nie tylko z wymyślaniem erotycznej opowieści, ale też z kreacją języka, którym można mówić o miłości lesbijskiej. Poza tym samo podobieństwo jako źródło erotyzmu podkreślone jest już w tytule – za pomocą słów i nawiasów, które są swoim lustrzanym odbiciem. W jaki sposób kreowałyście ten poetycki język lesbijski, jak budowałyście tę poetycką przestrzeń?
LO: Kiedy myślę o tamtym związku, myślę dużo o podobieństwie, lustrzaności, symetrii, siłą rzeczy to przewija się przez wiersze. Wyobrażam sobie (tylko wyobrażam, bo nie robiłam badań empirycznych, żeby mieć materiał porównawczy), że ta symetria ciał i umysłów to jedna z najważniejszych rzeczy różniących relacje homo- i heteroseksualne.
Chyba pierwszym impulsem do tego, żeby w ogóle zacząć pisać książkę lesbijską, była myśl o potrzebie znalezienia języka. Widzę to bardziej jako znalezienie niż stworzenie, być może dlatego, że nie mam poczucia, żebym miała jakiekolwiek narzędzia do stworzenia języka. Prędzej właśnie do odkrycia, że jakiś język gdzieś jest, leży i czeka na to, żebym go podniosła i użyła.
AA: Jeszcze przed coming outem zaczęłam mówić o tym, że, hurr, durr, potrzebny jest język do adekwatnego wyrażenia doświadczenia lesbijskiego. Pamiętam, jak ja i Zuzia Strehl dyskutowałyśmy o tym z Kubą Skurtysem i innymi ludźmi podczas którejś ze Stacji Literatura. Nie wiem, czy efekt końcowy – w sensie książka – świadczy o tym, że cokolwiek znalazłam, wydaje mi się, że niespecjalnie. Te poszukiwania to prawdopodobnie proces, który nigdy się nie zakończy.
Tak się składa, że pamiętam tamtą rozmowę o poszukiwaniu języka, pamiętam również, Aniu, Twój wykład na Nocy Poezji w Krakowie, który zrobiłaś razem z Zuzią Strehl, a w którym mówiłyście m.in. o tym, że w polskiej literaturze poetycki język lesbijski istnieje raczej w szczątkowej formie. Nadal tak, Aniu, uważasz? A Ty, Lauro, co sądzisz?
AA: Język i temat. Ciągle jestem w stanie na palcach jednej ręki policzyć polskie książki poetyckie z wyraźnym wątkiem damsko-damskim. Madame Intuita Izabeli Morskiej, Miłość Ingi Iwasiów, Planeta Ewy Sonnenberg, niewydana jeszcze książka Patrycji Sikory, która ma wyjść w 2022 roku. Poza Patrycją wszystko jest sprzed dwudziestu lub więcej lat.
LO: Kiedy dziesięć lat temu jako pretensjonalna nastolatka chciałam sobie powzdychać nad czymś, co nie jest heteroseksualnym erotykiem, to musiałam wzdychać nad wierszami Jacka Dehnela. No kurczę.
AA: Nie czytam polskiej prozy, mgliście kojarzę, że tam jest lepiej, ale nie wiem, czy imponująco lepiej.
LO: Jest na pewno taka przeurocza laurka dla dziewczyny napisana przez Dorotę Kotas w Cukrach.
AP: Teraz możecie dodać jeszcze zmyśl[ ]zmysł do tego zestawu.
Zastanawiałam się jeszcze, czy elementem tych poszukiwań języka nie są również konteksty kulturowe i popkulturowe obecne w zmyśl[ ]zmysł. Oprócz wspomnianej Colette i przywołanego wcześniej przeze mnie Cocteau w książce pojawia się wiele nawiązań do malarstwa, literatury, popkultury (m.in. Pensjonarki na plantach Weissa, Dziewczęta w mundurkach,Seamus Heaney, Ilona Witkowska, Lana Del Rey, Zdechły Osa, zespół Wczasy), które ustawiają kontekst, budują atmosferę i klimat. Czy to były inspiracje na potrzeby tej książki, a może są to artystki/artyści, którzy w ogóle Was inspirują?
LO: Chyba pierwszym takim odniesieniem, którego użyłam w tekście, był follow-up do Tomka Pułki zrobiony w wierszu, który ostatecznie nie wszedł do książki. Pamiętam, że czytałam wtedy dużo Pułki i poczułam, że wiersz, który się napisał bardzo bezwiednie, na jednym wydechu, jest nie tyle inspirowany, ile w jakiś sposób striggerowany (z braku lepszego słowa) przez teksty Pułki. Stąd pomysł na pisanie „motto z X” zamiast rzeczywistego cytowania fragmentów.
Ogólnie te niby-motta są tymi filarami trzymającymi książkę, o których wspominała wcześniej Ania.
AA: W tym sensie, że pokazują, że wiersze nie istnieją w próżni. I mimo że tematyka pochodzi z „wewnątrz”, to wciąż wiele elementów przychodzi z „zewnątrz”. No i często odwołują się nie do jakiegoś konkretnego tekstu kultury, tylko dużo bardziej ogólnie, do klimatu twórczości danej osoby.
Z kolei dwa filmy, które pojawiają się w tytułach wierszy, to filmy bardzo dla mnie ważne i w dużej mierze definiujące doświadczenie lesbijskie takie, jak ja je widzę i rozumiem. Przepiękny i rozdzierający serce Portret kobiety w ogniu (chciałabym tak pisać, jak Sciamma to kręciła); dynamika relacji pomiędzy dwiema kobietami: pierwsza iskra, płomień, zgliszcza; wszystkie detaliki, na których budowana jest historia; unikalna wrażliwość i sposób postrzegania rzeczywistości. A z drugiej strony stare, czarno-białe Dziewczęta w mundurkach (nie tylko oryginał z 1931 roku, ale też remake z 1958 ze śliczną Romy Schneider) i bardzo uwielbiana przeze mnie pensjonarskość, która jest również w obrazie Weissa, cyklu powieściowym Klaudyna Colette czy niedawno obejrzanej przeze mnie francuskiej Olivii z 1951 roku. Pensjonarskość rozumiem jako pewien ujmujący rodzaj dziewczęcej niewinności, nieświadomości, naiwności, trochę staroświeckości, konserwatywności wręcz, klimat robiony przez sukienki, falbanki i gorsety. Nie umiem chyba tego sensowniej opowiedzieć.
LO: No a z drugiej strony gdzieś tam Zdechły Osa, który jest takim uroczym, wrażliwym chłopcem. Ten sam vibe co Kurt Cobain albo Lil Peep.
AA: Kiedy słucham Osy, czuję się, jakbym miała piętnaście lat, i to jest bardzo miłe uczucie.
OK, może do tych filarów i struktury książki później wrócimy, bo to jest ciekawe, ale chciałabym jeszcze pociągnąć watek pensjonarskości i Kobiety w ogniu. Gdy czytałam ten tom, doszłam do wniosku, że jest bardzo przewrotny. Zaczyna się niby niewinnie – tymi wszystkimi pensjonarkami, które jednak wcale niewinne nie są, bo to właśnie w tych początkowych częściach książki jest najwięcej erotyzmu, a potem pojawia się Pornhub i wbrew pozorom przestaje być aż tak erotycznie. W wierszu „pierwszy raz wchodzę na Pornhuba” okazuje się, że w pakiecie premium można dostać to, czego się najbardziej pragnie, i tym czymś niekoniecznie musi być wyuzdany seks, a raczej coś w rodzaju „two women live peacefully in long-term relationship”. Lauro, Aniu, rozmawiając o zmyśl[ ]zmysł, mówimy o doświadczeniu lesbijskim, erotyzmie, ale czy to nie jest może przede wszystkim książka o miłości? W końcu przywołana Kobieta w ogniu też mówi o uczuciu, fascynacji – tak ten film odebrałam.
LO: Oczywiście, że o miłości. Konkretnie o pierwszej miłości w życiu, którą przeżywa się każdym włókienkiem ciała, każdym pojedynczym neuronem. Potężnej, wszechogarniającej i spalającej. O bliskości tak ogromnej, że jest zlaniem się dwóch osób w jedno. O tym, że nie wiadomo, jak się to wszystko obsługuje, jak to okiełznać, nie ma żadnych wzorców, kodów kulturowych, lesbijki nie istnieją i tak dalej, trzeba sobie wszystko na bieżąco wymyślać od zera, bo co przyjdzie z czytania Colette, skoro Colette żyła sto lat temu. A jednocześnie snuje się dalekie plany, oczyma duszy widzi się ten „long-term relationship”, wspólne mieszkanie, wszystko. A jeszcze gdzieś obok tego zinternalizowana homofobia, wewnętrzne poczucie, że coś robimy nie tak, że trzeba się z tym ukrywać.
No i później o tym, że „gra się zgliczowała”, wszystko się rozsypało, trzeba było się podnieść i od nowa boleśnie poskładać, wciąż de facto nie mając żadnej instrukcji do zrobienia tego.
AA: Fabuła jest zresztą bardzo prosta i linearna, tak jak u Sciammy: iskra – płomień – zgliszcza.
I dla mnie ogromną mocą zmyśl[ ]zmysł jest właśnie to, że mówi o miłości, ale nie jak sto lat temu, że w książce istnieje pełno napięć, ale współczesnych, wreszcie że seksualność, zmysłowość, która z tomu się wyłania, jest lesbijska, ale miłość jest tu po prostu miłością, a scenariusz rodzenia się i rozpadu związku wydaje się bardzo uniwersalny. A czy tej fabuły nie odzwierciedla też układ wierszy? Wiersze z tytułami są tak wstawione między wiersze bez tytułów, że dzielą książkę na subtelne części.
AA: Części zasadniczo są dwie, oddzielone od siebie dłuższym wierszem „chemical mechanical”. Ale rzeczywiście teksty tytułowane wyznaczają jakieś drobniejsze cezury, z tym że nad nimi już się tak bardzo nie skupiałam. Montując wnętrza obu dużych części, koncentrowałam się głównie na ciągłości fabularnej.
Wiersz „chemical mechanical” rzeczywiście stanowi punkt centralny książki, ma ciekawą, „rozsypaną” budowę i można go moim zdaniem czytać na różne sposoby. Czy długo powstawał? Trudno się go pisało?
LO: Ciężko powiedzieć, bo powstawał w sposób nieciągły, był składany z luźnych fraz zapisywanych w bardzo różnym czasie, podejrzewam, że najstarsze są z 2018 roku. Natomiast pomysł na formę podsunął mi Dawid Mateusz (uściski, Dawid!). Któregoś październikowego wieczoru siedział ze mną przy laptopie, czytał roboczą wersję tomu, w pewnym momencie wyrównał jeden wers do prawej zamiast do lewej i zapytał, co myślę. Tutaj od razu przepraszam osoby czytające za moją absurdalną naiwność, ale otworzyłam szeroko oczy i powiedziałam, że woooooow, jaką potężną robotę robi takie rozmieszczenie tekstu na płaszczyźnie, przecież to jest wspaniałe, gdzie ten środek poetycki był przez całe moje życie, dlaczego nigdy wcześniej o tym nie pomyślałam, wszystko teraz będę tak rozsypywać po całej kartce.
Zdaję sobie sprawę, że to bardzo banalny zabieg, ale wtedy był dla mnie wielkim objawieniem. Zresztą wciąż jest.
AA: Marzy mi się napisanie całego długiego poematu takimi rwanymi, przesuwanymi w różnych kierunkach frazami.
Tak, takie „rozsypane ciało wiersza” i rwane frazy są ciekawym zabiegiem, który też stosuję w kilku wierszach z PARANOIA BEBOP. „chemical mechanical” jest paradoksalnie – pomimo swojej rozsypanej formy – wierszem scalającym tę książkę, i choć można go czytać jako wiersz o climaxie w sensie erotycznym, to jednak dla mnie takim prawdziwym climaxem (jeśli chodzi fabułę) jest wiersz, którego nie ma (ze s. 38), czyli pusta strona z pustym tytułem w postaci dwóch nawiasów kwadratowych z przestrzenią wewnątrz (powtórzenie lustrzanego zabiegu, który pojawia się w tytule książki). W taki sam sposób skonstruowane są również inne tytuły, których nie ma.
Mnie nawias kwadratowy kojarzył się wcześniej z jakimś brakiem, nieistnieniem – tak próbowałam go użyć w moim cyklu o luizie, gdy brałam w nawias „ogród”. Jednak tutaj te nawiasy funkcjonują chyba inaczej – bardziej jako pełnia niż brak, jako jedność i zlanie się, jako wspomniane już „dwie miedziane blaszki”. Być może również jako przestrzeń, do której można wrzucić te wszystkie wspólne doświadczenia, które sygnalizują motta. Czy mogłybyście powiedzieć coś więcej o wierszu, którego nie ma, i pustych (a może pełnych) tytułach?
AA: Nieistniejący wiersz ma za zadanie wyhamować czytelnika przed samym końcem, wyciszyć przed ostatnim taktem.
A nawiasy to naraz wszystko to, co wymieniłaś – pełnia i pustka, symetria, lustrzaność, wolna przestrzeń, oddech.
Tutaj dygresja: podobny myk z nawiasami kwadratowymi w miejscu tytułów stosuje Marcin Niewirowicz w książce poetyckiej Wszystkie ptaszki, które miałem w garści. Dwie rzeczy: dowiedziałam się o tym z recenzji wspomnianego tomu, którą czytałam, kiedy prace nad zmyśl[ ]zmysł były już na zaawansowanym etapie, samej książki do tej pory nie miałam w rękach. Natomiast znajduję interesującym ten zbieg okoliczności, ponieważ książka Marcina również eksploruje tematykę LGBT.
To rzeczywiście ciekawy zbieg okoliczności i być może przyczyną jest właśnie to podobieństwo, lustrzaność, do której siłą rzeczy nieustannie wracamy w tej rozmowie. Skojarzył mi się jeszcze wiersz z książki o przechodzeniu przez lustro jak z filmowej sztuczki, w której zamiast lustra mamy pojemnik z rtęcią. Pada tam taka fraza: „zanurzyć dłonie w ciele jak w lustrze”, a to zanurzanie dłoni prowadzi do ostatniego taktu, do ostatniego wiersza o „sentymentalnym ciele” i do cytatu z Kafki zamykającego książkę. Dlaczego akurat ten cytat? Czy tak właśnie rozumiecie miłość?
AA: Film przywołany w wierszu to Orfeusz Jeana Cocteau. Nie widziałam go, tę jedną potężną scenę znam z książki popularnonaukowej o pierwiastkach. No i z YouTube.
LO: Stąd zresztą płynnie można przejść do tego, że mit o Orfeuszu i Eurydyce jest wspaniały. Najpiękniej przedstawiony został zresztą we wspomnianym wcześniej Portrecie kobiety w ogniu. Kiedyś nie przepadałam za nim, aż kilka lat temu obejrzałam w Operze Wrocławskiej imponującą wersję Orfeusza i Eurydyki Glucka, we współczesnych dekoracjach, z bardzo ciekawymi rozwiązaniami interpretacyjnymi. Przepadłam wtedy na amen, to mój ulubiony mit, jestem poruszona każdym nawiązaniem do niego w jakimkolwiek tekście kultury.
AA: Dobra, ale do brzegu.
Życie prywatne Franza Kafki to dla mnie niesamowite zjawisko. Chorowity, przytłoczony dominującym ojcem, spędzający dużo czasu w sanatoriach, rozmawiający z kobietami głównie poprzez korespondencję. W jego listach jest coś bardzo ujmującego i jakoś wyjątkowo mocno utożsamiam się z tym fragmentem, który wybrałam na motto. Według mnie są w nim dwie rzeczy: miłość jako zadawanie sobie bólu, oczywiście (mówię „oczywiście”, bo mimo raczej niechęci niż entuzjazmu wobec romantyzmu jakoś bardzo wrośnięta jestem w ten nieszczęsny i, hm, kuriozalny romantyczny etos miłości tragicznej, niespełnionej, bolesnej, „chlip chlip Lotta mnie nie kocha idę się zastrzelić”, „chlip chlip Maryla wyszła za innego gdzie mój sztylet” i tak dalej), ale też ten obraz „grzebania w sobie nożem” widzę jako eksplorowanie samej siebie, dowiadywanie się o sobie rzeczy, których się przedtem nie wiedziało – i przyjemnych, i nieprzyjemnych.
No tak, dowiadywanie się dzięki miłości czegoś o sobie to trochę takie: poznaję siebie przez ciebie, czyli pokazujesz mi, jaka/jaki jestem, jesteś dla mnie lustrem – i znów się to lustro pojawiło. Ten cytat jest świetnym zakończeniem i ze względu na treść, i z uwagi na życiorys Kafki, o którym wspomniała Ania, i również dlatego, że w pierwszej chwili Kafka się z miłością nie kojarzy, że to nie jego temat, a jednak…
A po drugiej stronie jest wspomniana przez Was miłość romantyczna i niespełniona, Rilke, Goethe, Mickiewicz. Mówiła wcześniej Laura, że nie ma żadnych wzorców, kodów kulturowych, jeśli chodzi o miłość lesbijską, ale wydaje mi się, że jeśli chodzi o miłość spełnioną, to też jest ich niewiele. A jednak w Waszej książce nie idziecie do końca w romantyczny schemat wielkiej niespełnionej miłości, tu jest dużo rzeczy zwykłych, codziennych, banalnych (wszystkie kanapki, kocyki, smsy), z których obecnie składają się związki, i chyba dlatego później tak uderza fraza „kurwa suko zmarnowałaś mi 10 lat zycia prosze odpisz”, ze swoimi literówkami, prostotą, wkurwem…. Czy uwspółcześniacie mit, modyfikujecie go, a może w ogóle wyrzucacie go do kosza?
LO: No bo z jednej strony jest uwznioślenie, motylki w brzuchu, małe pękate putta grają na lirach, ptaszęta świergoczą, czujesz reflektory na sobie, bo nagle jesteś bohaterką musicalu, coś tam…
AA: …a z drugiej strony raz, że życie codzienne tak nie wygląda, a dwa, że trzeba to czymś przełamać w książce, żeby była jakkolwiek czytalna.
Nie wiem, czy da się wyrzucić do kosza mit. Prędzej go jakoś powykrzywiać, trochę przetrącić.
A jeszcze chciałabym zapytać o rtęć, która pojawia się w książce chyba równie często jak lustro. Czy to zamierzone? Czy symbol Merkurego i „Sonet” (1979) Elizabeth Bishop mają z tym jakiś związek?
AA: Kurczę, nie przypominam sobie, żebym znała ten wiersz Bishop; mój skan tłumaczeń Barańczaka widocznie był niepełny.
Obecność rtęci jestem w stanie uzasadnić tylko moją szaloną miłością do tego pierwiastka oraz tym, jak nośną i znakomitą stanowi metaforę. Jedyny metal, który jest płynny w temperaturze pokojowej, który rozpuszcza w tej temperaturze inne metale, który ma niesamowitą konsystencję, któremu napięcie powierzchniowe każe się układać w równiutkie kulki. Srebrzysty, migotliwy. W Prawieku Olgi Tokarczuk Iskra hasająca wewnątrz uszkodzonego termometru. U cesarzy Chin zabawka, wypełniali rtęcią całe sadzawki, po których powierzchni byli w stanie swobodnie chodzić.
A jednocześnie substancja bardzo niebezpieczna, toksyczna zarówno w stanie czystym, jak i w postaci związków, rozbrajająca po kolei wszystkie narządy.
U Bishop też jest rtęć uciekająca z termometru („the broken/ thermometer’s mercury/ running away”), więc – jak mawiają – „great minds think alike” [śmiech].
A jeszcze chciałabym zapytać o jeden kontekst literacki. W wywiadzie udzielonym Karolinie Kapuście, a towarzyszącym Nebuli, powiedziałaś, Aniu: „Prawdopodobnie teraz, po wydaniu Nebuli, trochę odpuszczę lirykę maski albo spróbuję się do niej zabrać w inny sposób”. Podczas czytania zmyśl[ ]zmysł przyszedł mi do głowy Fernando Pessoa i jego eksperymenty literackie, to znaczy tworzone przez niego heteronimy – fikcyjni autorzy, którym Pessoa wymyślał wygląd, charakter, styl pisania, a nawet horoskopy, a którzy przez pewien czas funkcjonowali na portugalskiej scenie literackiej jako prawdziwi poeci (np. Alberto Caeiro, Ricardo Reis, Álvaro de Campos, Bernardo Soares). Czy Fernando Pessoa był może dla Ciebie inspiracją?
AA: Tak! Bardzo mi się ten pomysł Pessoi podobał. Do tego stopnia, że na początku zabawy wymyśliłam Laurze osobny biogram (ciągle do wygrzebania w internecie). Ostatecznie z niego zrezygnowałam, bo po coming oucie sytuacja się nieco zmieniła. Już nie potrzebowałam się chować za plecami zmyślonej dziewczyny z rocznika ‘00 ani dorabiać jej osobnego, innego niż moje, życia.
Coraz mniej przekonuje mnie liryka maski jako narzędzie do wypowiadania się w imieniu milczących. Nie neguję w żaden sposób moich trzech pierwszych książek, ale przyglądam się im ze stopniowo rosnącą awersją. Natomiast z wielką chęcią obrałam lirykę maski za narzędzie do pisania o samej sobie. I w sumie to się wcale aż tak nie różni: tu i tu research, tylko jeden na zewnątrz, a drugi w środku; tu różni bohaterowie, a tu pojedyncza bohaterka, którą się lepi od zera, zamiast sięgać po istniejące postaci.
W takim razie ostatnie pytanie. Czy Laura jeszcze powróci? Czy może pojawi się ktoś inny? [śmiech]
AA: Ha, nie mam pojęcia. Jeszcze nie wiem, czy powiedziałam wszystko, co miałam do powiedzenia na temat kobiecej homoseksualności. Jeśli nie wszystko, to może Laura jeszcze coś napisze.
Jak już sobie konkretnie odpocznę, to wrócę do rozgrzebanej książki o skoliozie, którą pisze Tytania Skrzydło. A co będzie dalej – sama jestem ciekawa.
Ja też! Lauro, Aniu – wielkie dzięki za rozmowę.
AA: Dzięki!
LO: Dzięki!