wywiady / o książce

Jeszcze nikt nie oślepł od odwracania wzroku*

Dawid Mateusz

Konrad Góra

Rozmowa Dawida Mateusza z Konradem Górą, towarzysząca premierze książki Nie, wydanej w Biurze Literackim 15 listopada 2016 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Dawid Mate­usz: Kon­ra­dzie, umów­my się, że wyglą­da­ło to mniej wię­cej tak: wyna­leź­li­śmy pro­ste narzę­dzia, a od nich dotar­li­śmy do koła. Oswa­ja­li­śmy zwie­rzę­ta, nauczy­li­śmy się dbać o potom­stwo i pomy­śle­li­śmy o pochówku zmar­łych. Stwo­rzy­li­śmy, opa­no­wa­li­śmy i sko­dy­fi­ko­wa­li­śmy języ­ki, wyna­leź­li­śmy druk. Nauczy­li­śmy się liczyć i zaczę­li­śmy for­mo­wać małe spo­łecz­no­ści – a dalej: więk­sze. Wyna­leź­li­śmy samo­chód, maszy­nę paro­wą, nauczy­li­śmy się latać i podwa­jać szyb­kość pro­ce­so­rów co pół­to­ra roku. Roz­wi­ja­li­śmy astro­no­mię, zaczę­li­śmy badać fizy­kę kwan­to­wą, odkry­li­śmy bozon Hig­g­sa, eks­pe­ry­men­tu­je­my z rze­czy­wi­sto­ścią roz­sze­rzo­ną i zbli­ża­my się do wyna­le­zie­nia sztucz­nej inte­li­gen­cji o IQ porów­ny­wal­nym z czło­wie­kiem. Wyko­rzy­stu­je­my coraz wię­cej moż­li­wo­ści ener­ge­tycz­nych pla­ne­ty i w 2010 osią­gnę­li­śmy  0,72 pkt ska­li Kar­da­sze­wa. Co zatem poszło nie tak? Co się sta­ło?

Kon­rad Góra: Od pro­stych narzę­dzi po koło jedy­nie udo­sko­na­la­my wzo­ry zawar­te w natu­rze i, Dawi­dzie, uży­wa­ne już przez nie­któ­re zwie­rzę­ta (pta­ki zna­ją koło, owa­dy pew­nie też, mał­py zna­ją dźwi­gnię, ja kie­dyś posłu­gi­wa­łem się sie­kie­rą jak śru­bo­krę­tem i nie do koń­ca czu­łem, czy cofam się tym, czy osią­gam nowy poziom). 

Jasne, jed­nak z każ­dym kolej­nym eta­pem jest coraz gorzej, tj. zwie­rzę­ta nigdy nie były­by w sta­nie urzą­dzić sobie takie­go pie­kła spo­łecz­ne­go, jakie myśmy sobie wraz z roz­wo­jem cywi­li­za­cji urzą­dzi­li.

Nie wiem, jak inni, ale ja chy­ba po pro­stu zwąt­pi­łem. W tym poko­le­niu na Ślą­sku (nie uwa­żam już, żebym miesz­kał w Pol­sce) to było dosyć pro­ste i przy­jem­ne, komu­nizm ośmie­szył socja­lizm i upadł. Kościół uparł się nie brać jeń­ców i upadł dla mnie, w spo­łecz­no­ści wąt­pię, a przy­naj­mniej w zasad­ność wstę­po­wa­nia doń męż­czyzn, wyda­je mi się, że spo­łe­czeń­stwa i naro­dy powin­ny skła­dać się z kobiet i dzie­ci. Może to był ten błąd, powrót męż­czy­zny do struk­tu­ry, nie wiem.

No tak, czło­wiek na pew­nym eta­pie życia uświa­da­mia sobie, że naj­bar­dziej pato­gen­ną w swej isto­cie komórką spo­łecz­ną jest rodzi­na; w kształ­cie w jakim ją zna­my tu i teraz. Mówisz o powro­cie męż­czy­zny do struk­tu­ry – ten sys­tem wza­jem­nych zależ­no­ści spo­łecz­nych (któ­ry się zawa­lił) opi­su­je przy­po­wieść o “mysz­ce, naszej wier­nej towa­rzysz­ce”, otwie­ra­ją­ca Two­ją nową książ­kę. Skąd Ci się to wzię­ło?

To jest baj­ka ludo­wa z oko­lic wsi czy może już mia­sta Kyjov w Cze­chach, cyto­wa­na w dzien­ni­kach Kola­rza, tyle że nie­co prze­ze mnie zmo­dy­fi­ko­wa­na, przede wszyst­kim przez usu­nię­cie inter­punk­cji, ja sie­dzia­łem w biblio­te­ce pra­skiej i skła­da­łem wcze­śniej pisa­ne po lasach i dziu­rach dys­ty­chy w całość, i dopa­dło mnie moc­ne zwąt­pie­nie co do sen­su tego wszyst­kie­go; dział dla ludzi pra­cu­ją­cych na swo­ich kom­pu­te­rach jest na poezji, bo tam nikt nie przy­cho­dzi, więc nie prze­szka­dza mastur­ba­to­rom: zmę­czy­łem się, pod­nio­słem gło­wę i zoba­czy­łem na dru­giej od pod­ło­gi pół­ce sie­dem ksią­żek róż­nej gru­bo­ści, ale o iden­tycz­nym skrzy­deł­ku; pomy­śla­łem sobie: to będą dzien­ni­ki Kola­rza, powi­nie­nem je co naj­mniej przej­rzeć, otwo­rzy­łem pierw­szą tak, jak mi weszły pal­ce i zoba­czy­łem tę baj­kę. Przy­szła obsłu­ga spraw­dzić, cze­mu leżę na par­kie­cie i trzy­mam się za gło­wę. Tak jak mnie pier­wej trak­to­wa­li jako bez­dom­ne­go, któ­ry sie­dzi w tej biblio­te­ce przed zim­nem, tak potem dosta­wa­łem od nich kawę i nie­smacz­ne ciast­ka.

A potem to się sta­ła naszą z Ewą dobra­noc­ka na chu­jo­we wie­czo­ry.

Poga­daj­my o tech­ni­ka­liach. Roz­ma­wia­li­śmy kie­dyś o meto­dzie pisar­skiej Rober­ta Bly’a. Wyda­je się jasne, dla­cze­go ją obra­łeś przy pra­cy nad Nie. Ale więk­szość czy­tel­ników tego wywia­du, podej­rze­wam, o niej nie sły­sza­ła. Mógł­byś przy­bli­żyć na czym ta meto­da pole­ga?

Wzią­łem od Bly’a jego tech­ni­kę poetyc­ką, któ­rą jakoś moż­na poże­nić z wyzby­wa­niem się sie­bie i jed­no­cze­śnie nie­mno­że­niem bytów nad koniecz­ność: Bly cho­dził czy jesz­cze cho­dzi do lasu, na jakieś pust­ko­wia, i tam zaj­mu­je się fak­tycz­nie obser­wa­cją; jeśli wyła­pie jakieś wyda­rze­nie – prze­bie­ga­ją­cą wie­wiór­kę, lot szysz­ki, wyraź­ne przej­ście pory dnia – to w nagro­dę daje sobie pra­wo do napi­sa­nia frag­men­tu wier­sza, powiedz­my zwrot­ki. Ja tak zaczą­łem jesz­cze w swo­ich lasach, szcze­gól­nie mię­dzy Ligo­tą Małą a Chrzą­sta­wą i Kąt­ną, potem bawi­łem się tym w Pra­dze (w samym mie­ście jest dużo lasu, naj­bliż­szy mia­łem za pło­tem Cibul­ki, ale naj­wy­raź­niej­szą przy­go­dę z tą meto­dą mia­łem w Pozna­niu, gdzie dosta­łem pra­cow­nię w piw­ni­cach od:Zysku, sie­dzia­łem tam naj­głę­biej, jak się da, w poło­wie ryn­ku już, w ciem­no­ści, i jedy­ne, co tam się mogło zda­rzyć – prócz tego, że pod­słu­chi­wa­łem cho­dzą­cych nade mną ludzi i uwa­ża­łem za wyda­rze­nia np. to, że ktoś zamilkł, bo to jest wyda­rze­nie, w koń­cu ludzie cią­gle mówią – to był szczur, ruda­wy, nazwa­łem go Kaj­zer i on co jakiś czas do mnie wycho­dził, wresz­cie to się skoń­czy­ło trwa­łą wię­zią, zno­si­łem mu pie­czy­wo i mię­to­we cukier­ki, któ­re zało­ga tra­fi­ła chy­ba w czter­dzie­stu kilach na Kau­flan­dzie czy Sel­gro­sie, a raz mu nawet usma­ży­łem kwia­tek bzu w racu­chu, bo nie chcia­ło mi się pie­czy­wa szu­kać, no w zasa­dzie roz­wa­li­li­śmy sys­tem z pierw­sze­go pyta­nia: nic się nie dzia­ło, toteż oswo­iłem się ze zwie­rzę­ciem. Myśla­łem, że wypło­szy­łem go przed roz­wią­za­niem od:Zysku, bo wie­dzia­łem, że wej­dą tam z dera­ty­za­cją, ale przed­wczo­raj mi Łojek z tam­tej zało­gi powie­dział, że zabił go Jezus, jeden z tam­tej­szych psów.

Czy­li jest to dosyć cza­so­chłon­na meto­da i nie oby­wa się bez ofiar.

Otwie­ra na wię­cej, niż zamy­ka.

Dobrze, to może tyle tytu­łem wstę­pu. Teraz zacznij­my na poważ­nie. Wróćmy do naszej roz­mo­wy sprzed trzech i pół roku. Pozna­li­śmy się kil­ka dni po kata­stro­fie budow­la­nej w Sza­bha­rze [film nagra­ny po zawa­le­nu się Rana Pla­za]**. Dowie­dzia­łem się o niej zresz­tą wła­śnie od Cie­bie – jak wte­dy zauwa­ży­łeś, cięż­ko było zna­leźć infor­ma­cję o tej spra­wie w pol­skich mediach i powta­rza­łeś, że „coś musisz z tym zro­bić”. Dla­te­go, nazwij­my to “cie­szy mnie”, że teraz jako pierw­szy mogę z Tobą o tym poga­dać: wyda­łeś Nie, o Nich. O oko­ło 1200 ofia­rach zawa­le­nia się kom­plek­su Rana Pla­za – głów­nie szwacz­kach nie­wol­ni­czo wyko­rzy­sty­wa­nych do szy­cia ubrań dla zachod­nich tyta­nów odzie­żo­wych. Jest to dru­ga na naszej łące lite­rac­kiej publi­ka­cja na ten temat (po repor­ta­żu Życie na mia­rę. Odzie­żo­we nie­wol­nic­two Mar­ka Rabi­ja). Roz­ma­wia­jąc o Nie (o Nich), musi­my wymie­szać dwa porząd­ki: roz­mo­wę o lite­ra­tu­rze i roz­mo­wę o tym kon­kret­nym wyda­rze­niu. Zresz­tą, w Two­jej książ­ce to wszyst­ko się zazę­bia. Wyzby­łeś się w niej sie­bie, wyzby­łeś się wła­snej pod­mio­to­wo­ści. Nie ma tam zna­ne­go z innych Two­ich ksią­żek sil­ne­go „ja”, ba, w ogó­le go nie ma. Wyzby­łeś się sie­bie dla Nich.

I nigdy tak nie bałem się o tekst, nigdy w ogó­le nie bałem się o tekst, a teraz on mnie opusz­cza, scho­dzi par­tia­mi jak usu­wa­ne na jesień rośli­ny z ogro­du, plo­nu­ją­ce i nie, i coraz moc­niej się o nie­go boję, napi­sa­łem w zasa­dzie bez­bron­ną rzecz, dałem jej zła­ma­ny krę­go­słup, pew­nie już tak pisa­łem, ale do Nich trak­to­wa­łem pisa­nie jak picie czy agre­sję; jest to jest, nie ma, to przyj­dzie, wró­ci: wezmą to, to wezmą; odrzu­cą – to zosta­nie wię­cej dla mnie, nie pisa­łem wcze­śniej do żyją­cych ludzi i ja po pro­stu nie wiem, co dalej. Powro­tu nie ma.

Bo pisa­łeś dla nie żyją­cych jesz­cze.

Nie wiem. Nie wró­cę z Nimi już ani na Cibul­kę, ani na od:Zysk.

Z tym stra­chem o Nie i bra­kiem moż­li­wo­ści powro­tu to jest kil­ka kwe­stii, które musi­my poru­szyć. Po pierw­sze: to jest debiut, bo pierw­szy raz, od począt­ku do koń­ca, napi­sa­łeś książ­kę, hm?

Zawsze mogę tak powie­dzieć i tak mówię. Ja pra­wie prze­sta­łem przez Nie cho­dzić. Wyda­wa­ło mi się, że idę, a sta­łem, ale też prze­sta­łem się w Nich i przez Nie pier­do­lić w tań­cu. Że książ­kę, owszem. I Requ­iem, i Pokój, o Hasio­ku nie wspo­mi­na­jąc, to są po pro­stu wybo­ry z okre­ślo­nych chwil, przy czym ta chwi­la dla Requ­iem zaczy­na­ła się na począt­ku. Cwa­nia­ra.

Czym się różni Kon­rad Góra debiu­tu­ją­cy Requ­iem… od Kon­ra­da Góry debiu­tu­ją­ce­go Nimi?

Nimi i sobą.

Czy­li dobrze wiesz, że sam sobie zła­ma­łeś krę­go­słup?

Nie wiem. Raczej wsta­wi­łem zła­ma­ny, bo inne­go pod ręką nie było, choć spo­mię­dzy zła­ma­nych wybór był duży.

No to od począt­ku. Naj­pierw kwe­stia, której sam doświad­czam od pre­mie­ry Sta­cji wie­ży ciśnień – kwe­stia ocze­ki­wań. Ty tego doświad­czy­łeś szcze­gól­nie moc­no. Od debiu­tu byłeś porów­ny­wa­ny do Wojacz­ka, cze­go sam bym nigdy niko­mu nie uczy­nił, jeśli życzył­bym mu dobrze. Do tego te nie­szczę­sne skło­ty i już mamy łat­kę poety skło­ter­sa, od któ­re­go będzie­my ocze­ki­wać takiej, a nie innej lite­ra­tu­ry. Dołóż­my do tego kwe­stię repre­zen­ta­cji tych śro­do­wisk, bo wła­śnie w takie ramy kry­ty­ka Cię wbi­ja­ła. Bar­dzo mier­zi­ło?

Jo. Ale chy­ba się odwdzię­cza­łem rze­tel­ną read­mi­sją tej, kur­wa, przy­jem­no­ści i  skłon­no­ścią do narzę­dzio­we­go trak­to­wa­nia takich pro­ble­mów; jak­bym miał łat­ką poety skło­ter­sa kryć skło­ty i dostar­czać żar­cie albo tale­rze do Jedze­nia Zamiast Bomb w Par­du­bi­cach albo Tar­no­brze­gu, to to zro­bię.

Ale już nie musisz, od jakie­goś cza­su nie miesz­kasz na skło­tach.

Ja rzad­ko coś muszę.

Dobrze, jed­nak przez jakiś czas w te ramy ocze­ki­wań wcho­dzi­łeś, mody­fi­ku­jąc je wedle swo­ich potrzeb. Pokój widzeń i Siła niż­sza (full hasiok) były mniej wię­cej tym, cze­go się moż­na było spo­dzie­wać. Pomi­ja­jąc śro­do­wi­ska bli­skie Ci ide­olo­gicz­nie, rów­nież te dale­kie jakoś Cię w ramio­na życia lite­rac­kie­go przy­ję­ły. Ot, nasz Kon­rad, wnu­siu odmie­niec (okre­śle­nie autor­stwa Ilo­ny Wit­kow­skiej) tro­chę dziw­nie gada, ale spo­ko, lubi­my go. A teraz Ty to wszyst­ko pod­wa­żasz, napi­sa­łeś książ­kę, któ­ra nijak nie przy­sta­je do tych wszyst­kich ocze­ki­wań – książ­kę bez­bron­ną, a jed­no­cze­śnie prze­ra­ża­ją­cą w swo­jej struk­tu­rze wyli­czeń kolej­nych ofiar Rana Pla­zy. Zasko­czy­łeś wszyst­kich, zawio­dłeś pew­nie nie­któ­rych i, dodaj­my, wyda­łeś książ­kę w Biu­rze Lite­rac­kim – “ten anar­chi­sta”, wiesz o czym mówię i wiesz z czym to się wią­że. Taka arty­stycz­na wol­ta nie zda­rza się czę­sto, do tego wol­ta doko­na­na chy­ba na każ­dym moż­li­wym pozio­mie. Aż tak bar­dzo chcesz zna­leźć sobie nowe, inne miej­sce? Prze­śmier­dły Ci już te buty, czy jest to raczej potrze­ba pod­wa­że­nia same­go sie­bie?

Ja kie­dyś powie­dzia­łem publicz­nie, że wydam Je w pierw­szym wydaw­nic­twie, któ­re się po Nie zgło­si, i pierw­szy – w ciem­no, po sze­ścio­dy­sty­cho­wej prób­ce – był Artur (dziew­czy­ny i chło­pa­ki  z Taj­nych mogą opo­no­wać, bo mają swo­je argu­men­ty: Fun­da­cja Kar­po­wi­cza nie musia­ła się do mnie zgła­szać, bo byłem jej auto­rem – i to jest cała ta wol­ta, wte­dy o pię­tro w górę, teraz jesz­cze wyżej, do Stro­nia; moż­na mi udo­wod­nić, że zło­śli­wie potrak­to­wa­łem kum­pel­skie sto­sun­ki z zało­gą z Taj­nych, z któ­ry­mi nie musia­łem być po sło­wie).

No dobra, ale już sły­sza­łem gło­sy, że Góra się sprze­dał. Prze­cież mia­łeś być do usra­nej śmier­ci w tak zwa­nym ander­gran­dzie. Mia­łeś się z tej niszy nie wychy­lać, a Empik miał nie­ustan­nie mie­lić nakła­dy wszyst­kich Two­ich ksią­żek (więk­szość nakła­du debiu­tu Kon­ra­da Góry Requ­iem… zosta­ła zmie­lo­na przez Empik, bez wie­dzy Auto­ra i Wydaw­cy). Wte­dy wszy­scy by Cię kocha­li. Wiesz o czym mówię i musia­łeś się z tym liczyć.

Jebie mnie to.

Ale kie­dyś mówi­łeś, że repre­zen­tu­jesz. To jak z tą repre­zen­ta­cją?

A mówi­łem kogo repre­zen­tu­ję?

A mówi­łeś. Gdy­byś nie mówił, to bym Cię o to nie męczył – w wywia­dzie dla Aldo­ny Kop­kie­wicz, pro­szę bar­dzo: “Ja na przy­kład zakła­da­łem cał­kiem poważ­nie, że sko­ro robot­ni­ka moż­na wypier­do­lić z robo­ty za to, że powie o sobie, że jest anar­chi­stą, to ja będę za nie­go mówił, że jestem anar­chi­stą. Bo jestem, tyl­ko że mnie nie ma kto z robo­ty wypier­do­lić, bo jak”.

I jak, rozu­miem, tym samym prze­sta­łem repre­zen­to­wać?

Tego nie powie­dzia­łem, ba, nawet nie jestem w sta­nie stwier­dzić, czy kie­dy­kol­wiek kogoś repre­zen­to­wa­łeś. To Ty twier­dzi­łeś, że repre­zen­tu­jesz. Dopy­tu­ję, bo cie­kaw jestem obec­nej wer­sji.

Repre­zen­tu­ję.

Ta książ­ka ma coś zmie­nić? Świa­do­mość spo­łecz­ną na przy­kład?

Tak, nie.

Zatem co? Masz jakie­goś zna­jo­me­go pra­cu­ją­ce­go, daj­my na to, w H&M?

Mia­łem.

I co byś mu powie­dział, co byś wszyst­kim ludziom pra­cu­ją­cych w tym prze­my­śle powie­dział? Jest tu w ogóle jakaś płasz­czy­zna poro­zu­mie­nia? Czy pole wal­ki ogra­ni­czasz do tek­stu?

Pole wal­ki w tek­ście tak, wyko­na­nie tek­stu nie.

Ale ściem­niasz tu teraz, od pięt­na­stu lat robisz Food Not Bombs, to jed­nak jest pole wal­ki wykra­cza­ją­ce dale­ko poza tekst. Swo­ją dro­gą, jak FNB teraz funk­cjo­nu­je?

Gdzie? Gru­py foodo­we są od sie­bie nie­za­leż­ne. We Wro­cła­wiu, od trzech lat, coraz bar­dziej ogra­ni­czam się do zaopa­trze­nia, ale tą dro­gą wró­ci­łem do upra­wy pola.

Czy­li sam nic nie dzia­łasz w tym aspek­cie?

Może poza Brze­giem, gdzie samot­na Mag­da Paw­li­ca, nota bene współ­au­tor­ka okład­ki Nie, robi­ła trzy lata temu Food, nie sły­sza­łem o jed­no­oso­bo­wych bry­ga­dach Jedze­nia Zamiast Bomb.

Dobrze, teraz włącz­my inter­net:

“Tym­cza­sem Cle­an Clo­thes – koali­cja orga­ni­za­cji poza­rzą­do­wych dzia­ła­ją­cych na rzecz popra­wy warunków pra­cy w świa­to­wym prze­my­śle odzie­żo­wym – opu­bli­ko­wa­ła wła­śnie raport: «3 lata po Rana Pla­za. Zadość­uczy­nie­nie, spra­wie­dli­wość, bez­pie­czeń­stwo pra­cu­ją­cych». Co z nie­go wyni­ka?

W 1,5 tys. fabryk w Ban­gla­de­szu, któ­re skon­tro­lo­wa­li inspek­to­rzy BHP powo­ła­ni przez mię­dzy­na­ro­do­we gre­mium, ziden­ty­fi­ko­wa­no w sumie ponad 100 tys. zagro­żeń dla zdro­wia i życia pra­cow­ników. Nie­mal wszyst­kie zosta­ły zakwa­li­fi­ko­wa­ne do kate­go­rii wyso­kie­go ryzy­ka. Wła­ści­cie­le fabryk nadal nie­chęt­nie podej­mu­ją jakie­kol­wiek dzia­ła­nia zmie­rza­ją­ce do usu­nię­cia zagro­żeń. Pra­wie wszy­scy nie dotrzy­mu­ją wyzna­czo­nych ter­mi­nów. Spo­śród wszyst­kich skon­tro­lo­wa­nych fabryk warun­ki pra­cy popra­wi­ły się tyl­ko w sied­miu. A cho­dzi o tak pod­sta­wo­we spra­wy jak otwar­te wyj­ścia ewa­ku­acyj­ne czy spraw­ne insta­la­cje elek­trycz­ne.”***

Masz jaką­kol­wiek nadzie­je na zmia­nę w tej mate­rii?

Widzisz, to się zmie­ni po pro­stu tak, żeby nikt tym nie był usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny. Część euro­pej­skich, uni­wer­sy­tec­kich ruchów na rzecz robot­ni­ków przy­ję­ło z ulgą, że teraz cię­żar pro­duk­cji tek­sty­liów prze­no­si się do Etio­pii i Ery­trei, gdzie zie­mia (Zie­mia) jest tak rela­tyw­nie tania (bez­cen­na), że nie opła­ca się budo­wać pię­tro­wych budyn­ków. I tyle.

Ale Ty wie­rzysz w jaką­kol­wiek uświa­da­mia­ją­cą siłę tej książ­ki? Nie wmówisz mi, że nie wie­rzy­łeś, zaczy­na­jąc ją pisać. A teraz? Bo widzisz, mamy tych cał­kiem nie­źle sytu­owa­nych pra­cow­ni­ków i wła­ści­cie­li marek odzie­żo­wych. Mamy zawa­le­nie się Rana Pla­za, mamy cały Ban­gla­desz i mamy Rober­ta Rybic­kie­go, któ­ry teraz, daj­my na to, wła­śnie prze­cze­su­je śmiet­ni­ki Lidla. I wiesz, ta rze­czy­wi­stość nie przy­sta­je do sie­bie.

I on pew­nie tego Lidla robi z Mło­dym, któ­ry, jak pew­nie już wiesz, bar­dzo na tę nie­przy­sta­wal­ność jest naj­wy­czu­leń­szy, w związ­ku z czym, zda­je się, posta­no­wił nie pisać. Teraz ja mam pyta­nie; co sądzisz o jego (Paw­ła Mar­kow­skie­go) geście nie­pi­sa­nia dla mówie­nia praw­dy? Może tędy dro­ga?

Chy­ba naj­waż­niej­szą rze­czą, jaką się nauczy­łem od Ryby, jest: mówić i nie odda­wać tego ostat­nie­go pola wal­ki, bo jeśli to odda­my, to nikt za nas nicze­go nie powie. Pra­wie nicze­go nie jem i nie śpię od ponad tygo­dnia. Jak dobrze wiesz, czło­wiek funk­cjo­nu­je wte­dy bar­dzo dobrze świa­do­mo­ścio­wo i inte­lek­tu­al­nie, a bar­dzo źle emo­cjo­nal­nie. Jeże­li mówić o nie­pi­sa­niu Paw­ła, to ja opo­wiem histo­rię: w 2013 koń­czy­łem ostat­nią robo­tę w Nor­we­gii – stan­dar­do­wo, malo­wa­nie. Po ostat­nim dniu pra­cy poło­ży­łem się w namio­cie pod Oslo. Nie mogłem się docze­kać wypła­ty rano, bo mój żołą­dek żywił się już chy­ba tyl­ko ner­ka­mi. Szef, Polak, przy­je­chał w nocy do miesz­ka­nia, w któ­rym malo­wa­łem i pobru­dził far­bą pod­ło­gę, ścia­ny, etc. Po czym rano zadzwo­nił do mnie ze sło­wa­mi, że uje­ba­łem całe miesz­ka­nie, że on będzie musiał zwra­cać kasę tym Nor­we­gom i nie dosta­ne ani gro­sza (z 9000 zale­głych koron). Kil­ka godzin póź­niej mia­łem odlot samo­lo­tu. Typ dorzu­cił jesz­cze, że nada­ję się tyl­ko do tego, żeby mi odrą­bać gło­wę i do niej nasrać. A ja leża­łem z tą słu­chaw­ką w tym namio­cie i nie mogłem jej odło­żyć. Było to doświad­cze­nie moc­no gra­nicz­ne i otrzeź­wia­ją­ce. Do tam­tej pory nie zda­wa­łem sobie spra­wy na jakim eta­pie spo­łecz­nej pogar­dy jeste­śmy. Kil­ka dni temu, nato­miast, sły­sza­łem od Dawi­da Kuja­wy, że zasta­na­wia się nad cał­ko­wi­tym rzu­ce­niem lite­ra­tu­ry, bo nie ma za co jedze­nia kupić i pod­upa­da na zdro­wiu. Mówię o tym wszyst­kim, żeby uświa­do­mić, chy­ba rów­nież osta­tecz­nie sobie, że myśmy sami ten sys­tem wza­jem­nej, zapę­tla­ją­cej się pogar­dy i wyklu­cze­nia stwo­rzy­li. Dla­te­go chciał­bym żeby Paweł Mar­kow­ski mówił. I żeby­śmy wszy­scy o tym mówi­li, Paw­le, Kon­ra­dzie, Rober­cie, Dawi­dzie, Mać­ku, Tom­ku, Kami­lu i Ty – dru­gi Kami­lu, któ­ry z poważ­nym zakrze­pem w nodze nie możesz iść do szpi­ta­la, bo nie masz za co go opła­cić, więc odu­rzasz się alko­ho­lem, żeby o tym zapo­mnieć, choć abso­lut­nie nie wol­no Ci pić. Wszy­scy. To już jest ostat­ni moment. Mów­my.

Dobrze, sko­ro obej­rze­li­śmy fil­mik, to na koniec zapew­nij­my czy­tel­ni­kom dra­stycz­ną zmia­nę nastro­ju. Chcia­łem Cię zapy­tać o rze­czy bar­dziej przy­ziem­ne. W jakiej for­mie chcesz wysta­wiać Nie?

Jako ora­to­rium, zda­je się, że dogra­ne jest już Muzeum Sztu­ki Nowo­cze­snej na sty­czeń, i w tym widzę szan­sę na dotar­cie z Nimi do kogo­kol­wiek.

A z kim to chcesz wysta­wiać?

Jeśli znaj­dzie się gaża dla Wojt­ka Baj­dy, żeby zje­chał z Ber­li­na, to z nim.

Byłeś ostat­nio w Pozna­niu. Jak dobrze obser­wu­ję, to jeź­dzisz teraz na spo­tka­nia naj­czę­ściej w dotych­cza­so­wej, hehe, karie­rze lite­rac­kiej. Gdzie jedziesz dalej?

Do Alek­san­dro­wa Kujaw­skie­go, Dawi­dzie.

Są jakieś wido­ki na tłu­ma­cze­nia Nich? Angiel­ski, cze­ski, ben­gal­ski?

Na ben­gal­ski jesz­cze nie liczę, Marek Kazmier­ski i Lynn Suh chy­ba już pod­ję­li się tłu­ma­cze­nia na któ­ryś z angiel­skich, z cze­skim mam skom­pli­ko­wa­ny plan, o któ­rym na razie sza.

I tutaj – dru­gie pyta­nie: czy Ty sam coś tłu­ma­czysz teraz?

Sam. Ticha, Toma­sa Rogo Wskie­go i bar­dzo nie­zna­nych, czę­sto pseu­do­ni­mu­ją­cych się poetów z gru­py Bla­zni v lese.

Tłu­ma­cze­nia Ticha (Ryby i Two­je),  jak i same­go Básni­ka mia­łem przy­jem­ność zoba­czyć w Lubli­nie, ale o Toma­sie Rogo Wskim i Bla­zni v lese nie sły­sza­łem. Mógł­byś ich pokrót­ce przy­bli­żyć?

No to jest wła­śnie ultra- i ultra­na­sza (Ryby, moja) Pra­ha, Bła­zny (resp. Głup­ki) w Lesie, grup­ka cze­skich i cze­sko­ję­zycz­nych poetów sku­pio­nych wko­ło klu­bu Pali­ár­ka, eko­lo­dzy (min. zało­ży­cie­le Par­tii Kóz, wal­czą­cy o dele­ga­li­za­cję hodow­li zwie­rząt bez gwa­ran­cji dostę­pu do wol­nej prze­strze­ni), kpia­rze, kom­plet­ni hip­pi­si i paru rady­ka­łów poli­tycz­nych, przede wszyst­kim Kle­ment Vác­lav Laka­toš, przyj­mu­ją­cy na sie­bie po Bon­dym obo­wią­zek zmia­ny nazwi­ska na ruj­nu­ją­ce, naj­bar­dziej kapi­ta­li­stycz­ny teraz poeta cze­skie­go. Rogo to król pra­skich hipi­sów, ćwierć-Polak, psz­cze­larz, czło­nek zespo­łu, tu ich masz.

Hm, no to może rze­czy­wi­ście poja­dę z Tobą w listo­pa­dzie do tej Pra­hy. Wra­ca­my do Pol­ski, czy emi­gru­je­my na sta­łe?

Ja już wyemi­gro­wa­łem. Cho­dzę do Pol­ski po cukier, bo mam za mało pola na bura­ki. No i gdzie­kol­wiek dalej, niż do środ­ka wyemi­gro­wać, musiał­bym to pole, czter­dzie­ści arów, zro­lo­wać i zabrać na wózek. Ple­cy mnie bolą, Dawi­dzie.

Z tego bólu ple­ców podob­no zaczą­łeś pisać wier­sze, po wyda­niu Nie.

Skąd taka plo­ta?

Pisa­łeś mi o tym na fejs­bu­ku.

Masz dane z logo­wa­nia? Mógł się ktoś wła­mać.

Bar­dzo moż­li­we, byłeś dla mnie nad­zwy­czaj miły.

Ja nie piszę wier­szy, ja je wyci­nam fre­zar­ką.

Przy puen­tach pamię­taj o sie­kie­rze. Swo­ja dro­gą, Kon­ra­dzie, Ty jesz­cze coś czy­tasz? O poezję pol­ską pytam.

Tak, nie­na­pi­sa­ną.

I jest tam coś cie­ka­we­go?

No będzie. Z zemsty po wyro­ku na Jaś­ka Kape­lę za rze­ko­mą czy fak­tycz­ną pro­fa­na­cję Mazur­ka Dąbrow­skie­go, napi­szę nowy hymn pol­ski. Trzy mie­sią­ce.

Racja, naro­do­wi potrzeb­ny jest nowy hymn, nie­spro­fa­no­wa­ny. Spro­fa­no­wa­ne­go prze­cież nikt nie będzie śpie­wał.

Ano.


* Prze­kaz od inter­lo­ku­to­rów: w roz­mo­wie znaj­du­ją się lin­ki, któ­re nale­ży odpa­lić w momen­tach, w któ­rym zosta­ły umiesz­czo­ne. Odpa­lić, prze­słu­chać, obej­rzeć do koń­ca. Następ­nie moż­na kon­ty­nu­ować czy­ta­nie.
** Kata­stro­fa budow­la­na w Sabha­rze – zawa­le­nie się ośmio­kon­dy­gna­cyj­ne­go budyn­ku w okrę­gu admi­ni­stra­cyj­nym Sza­bhar (ang. Savar), nie­opo­dal Dha­ki w Ban­gla­de­szu. Zda­rze­nie mia­ło miej­sce na tere­nie kom­plek­su Rana Pla­za w dniu 24 kwiet­nia 2013 roku. W wyni­ku kata­stro­fy zgi­nę­ło 1127 osób, a oko­ło 2500 odnio­sło obra­że­nia. Zosta­ła ona uzna­na za naj­więk­szą kata­stro­fę budow­la­ną pod wzglę­dem licz­by ofiar śmier­tel­nych w cza­sach współ­cze­snych (Wiki­pe­dia).
*** źró­dło: Gaze­ta Wybor­cza.

O autorach i autorkach

Dawid Mateusz

Urodzony w 1986 roku. Publikował w licznych pismach zwartych i ulotnych. Podejmował wiele, mniej lub bardziej udanych inicjatyw kulturalnych. Jest autorem debiutanckiej Stacji wieży ciśnień (2016), która ukazała się nakładem Biura Literackiego. Mieszka w Krakowie.

Konrad Góra

ur. w 1978 r. Za tom Pokój widzeń(2011) nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Wydał również książki Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem(2008), Siła niższa (full hasiok) (2012), Nie (2016) i Kalendarz majów (2019), który przyniósł mu nominację do Nagrody Literackiej Gdynia i Nagrody Literackiej Nike. W 2020 r. ukaże się jego wybór wierszy Wojna (pieśń lisów). Autor wyboru wierszy Anny Świrszczyńskiej Kona ostatni człowiek. Mieszka w Ligocie Małej i lasach.

Powiązania