Dawid Mateusz: Konradzie, umówmy się, że wyglądało to mniej więcej tak: wynaleźliśmy proste narzędzia, a od nich dotarliśmy do koła. Oswajaliśmy zwierzęta, nauczyliśmy się dbać o potomstwo i pomyśleliśmy o pochówku zmarłych. Stworzyliśmy, opanowaliśmy i skodyfikowaliśmy języki, wynaleźliśmy druk. Nauczyliśmy się liczyć i zaczęliśmy formować małe społeczności – a dalej: większe. Wynaleźliśmy samochód, maszynę parową, nauczyliśmy się latać i podwajać szybkość procesorów co półtora roku. Rozwijaliśmy astronomię, zaczęliśmy badać fizykę kwantową, odkryliśmy bozon Higgsa, eksperymentujemy z rzeczywistością rozszerzoną i zbliżamy się do wynalezienia sztucznej inteligencji o IQ porównywalnym z człowiekiem. Wykorzystujemy coraz więcej możliwości energetycznych planety i w 2010 osiągnęliśmy 0,72 pkt skali Kardaszewa. Co zatem poszło nie tak? Co się stało?
Konrad Góra: Od prostych narzędzi po koło jedynie udoskonalamy wzory zawarte w naturze i, Dawidzie, używane już przez niektóre zwierzęta (ptaki znają koło, owady pewnie też, małpy znają dźwignię, ja kiedyś posługiwałem się siekierą jak śrubokrętem i nie do końca czułem, czy cofam się tym, czy osiągam nowy poziom).
Jasne, jednak z każdym kolejnym etapem jest coraz gorzej, tj. zwierzęta nigdy nie byłyby w stanie urządzić sobie takiego piekła społecznego, jakie myśmy sobie wraz z rozwojem cywilizacji urządzili.
Nie wiem, jak inni, ale ja chyba po prostu zwątpiłem. W tym pokoleniu na Śląsku (nie uważam już, żebym mieszkał w Polsce) to było dosyć proste i przyjemne, komunizm ośmieszył socjalizm i upadł. Kościół uparł się nie brać jeńców i upadł dla mnie, w społeczności wątpię, a przynajmniej w zasadność wstępowania doń mężczyzn, wydaje mi się, że społeczeństwa i narody powinny składać się z kobiet i dzieci. Może to był ten błąd, powrót mężczyzny do struktury, nie wiem.
No tak, człowiek na pewnym etapie życia uświadamia sobie, że najbardziej patogenną w swej istocie komórką społeczną jest rodzina; w kształcie w jakim ją znamy tu i teraz. Mówisz o powrocie mężczyzny do struktury – ten system wzajemnych zależności społecznych (który się zawalił) opisuje przypowieść o “myszce, naszej wiernej towarzyszce”, otwierająca Twoją nową książkę. Skąd Ci się to wzięło?
To jest bajka ludowa z okolic wsi czy może już miasta Kyjov w Czechach, cytowana w dziennikach Kolarza, tyle że nieco przeze mnie zmodyfikowana, przede wszystkim przez usunięcie interpunkcji, ja siedziałem w bibliotece praskiej i składałem wcześniej pisane po lasach i dziurach dystychy w całość, i dopadło mnie mocne zwątpienie co do sensu tego wszystkiego; dział dla ludzi pracujących na swoich komputerach jest na poezji, bo tam nikt nie przychodzi, więc nie przeszkadza masturbatorom: zmęczyłem się, podniosłem głowę i zobaczyłem na drugiej od podłogi półce siedem książek różnej grubości, ale o identycznym skrzydełku; pomyślałem sobie: to będą dzienniki Kolarza, powinienem je co najmniej przejrzeć, otworzyłem pierwszą tak, jak mi weszły palce i zobaczyłem tę bajkę. Przyszła obsługa sprawdzić, czemu leżę na parkiecie i trzymam się za głowę. Tak jak mnie pierwej traktowali jako bezdomnego, który siedzi w tej bibliotece przed zimnem, tak potem dostawałem od nich kawę i niesmaczne ciastka.
A potem to się stała naszą z Ewą dobranocka na chujowe wieczory.
Pogadajmy o technikaliach. Rozmawialiśmy kiedyś o metodzie pisarskiej Roberta Bly’a. Wydaje się jasne, dlaczego ją obrałeś przy pracy nad Nie. Ale większość czytelników tego wywiadu, podejrzewam, o niej nie słyszała. Mógłbyś przybliżyć na czym ta metoda polega?
Wziąłem od Bly’a jego technikę poetycką, którą jakoś można pożenić z wyzbywaniem się siebie i jednocześnie niemnożeniem bytów nad konieczność: Bly chodził czy jeszcze chodzi do lasu, na jakieś pustkowia, i tam zajmuje się faktycznie obserwacją; jeśli wyłapie jakieś wydarzenie – przebiegającą wiewiórkę, lot szyszki, wyraźne przejście pory dnia – to w nagrodę daje sobie prawo do napisania fragmentu wiersza, powiedzmy zwrotki. Ja tak zacząłem jeszcze w swoich lasach, szczególnie między Ligotą Małą a Chrząstawą i Kątną, potem bawiłem się tym w Pradze (w samym mieście jest dużo lasu, najbliższy miałem za płotem Cibulki, ale najwyraźniejszą przygodę z tą metodą miałem w Poznaniu, gdzie dostałem pracownię w piwnicach od:Zysku, siedziałem tam najgłębiej, jak się da, w połowie rynku już, w ciemności, i jedyne, co tam się mogło zdarzyć – prócz tego, że podsłuchiwałem chodzących nade mną ludzi i uważałem za wydarzenia np. to, że ktoś zamilkł, bo to jest wydarzenie, w końcu ludzie ciągle mówią – to był szczur, rudawy, nazwałem go Kajzer i on co jakiś czas do mnie wychodził, wreszcie to się skończyło trwałą więzią, znosiłem mu pieczywo i miętowe cukierki, które załoga trafiła chyba w czterdziestu kilach na Kauflandzie czy Selgrosie, a raz mu nawet usmażyłem kwiatek bzu w racuchu, bo nie chciało mi się pieczywa szukać, no w zasadzie rozwaliliśmy system z pierwszego pytania: nic się nie działo, toteż oswoiłem się ze zwierzęciem. Myślałem, że wypłoszyłem go przed rozwiązaniem od:Zysku, bo wiedziałem, że wejdą tam z deratyzacją, ale przedwczoraj mi Łojek z tamtej załogi powiedział, że zabił go Jezus, jeden z tamtejszych psów.
Czyli jest to dosyć czasochłonna metoda i nie obywa się bez ofiar.
Otwiera na więcej, niż zamyka.
Dobrze, to może tyle tytułem wstępu. Teraz zacznijmy na poważnie. Wróćmy do naszej rozmowy sprzed trzech i pół roku. Poznaliśmy się kilka dni po katastrofie budowlanej w Szabharze [film nagrany po zawalenu się Rana Plaza]**. Dowiedziałem się o niej zresztą właśnie od Ciebie – jak wtedy zauważyłeś, ciężko było znaleźć informację o tej sprawie w polskich mediach i powtarzałeś, że „coś musisz z tym zrobić”. Dlatego, nazwijmy to “cieszy mnie”, że teraz jako pierwszy mogę z Tobą o tym pogadać: wydałeś Nie, o Nich. O około 1200 ofiarach zawalenia się kompleksu Rana Plaza – głównie szwaczkach niewolniczo wykorzystywanych do szycia ubrań dla zachodnich tytanów odzieżowych. Jest to druga na naszej łące literackiej publikacja na ten temat (po reportażu Życie na miarę. Odzieżowe niewolnictwo Marka Rabija). Rozmawiając o Nie (o Nich), musimy wymieszać dwa porządki: rozmowę o literaturze i rozmowę o tym konkretnym wydarzeniu. Zresztą, w Twojej książce to wszystko się zazębia. Wyzbyłeś się w niej siebie, wyzbyłeś się własnej podmiotowości. Nie ma tam znanego z innych Twoich książek silnego „ja”, ba, w ogóle go nie ma. Wyzbyłeś się siebie dla Nich.
I nigdy tak nie bałem się o tekst, nigdy w ogóle nie bałem się o tekst, a teraz on mnie opuszcza, schodzi partiami jak usuwane na jesień rośliny z ogrodu, plonujące i nie, i coraz mocniej się o niego boję, napisałem w zasadzie bezbronną rzecz, dałem jej złamany kręgosłup, pewnie już tak pisałem, ale do Nich traktowałem pisanie jak picie czy agresję; jest to jest, nie ma, to przyjdzie, wróci: wezmą to, to wezmą; odrzucą – to zostanie więcej dla mnie, nie pisałem wcześniej do żyjących ludzi i ja po prostu nie wiem, co dalej. Powrotu nie ma.
Bo pisałeś dla nie żyjących jeszcze.
Nie wiem. Nie wrócę z Nimi już ani na Cibulkę, ani na od:Zysk.
Z tym strachem o Nie i brakiem możliwości powrotu to jest kilka kwestii, które musimy poruszyć. Po pierwsze: to jest debiut, bo pierwszy raz, od początku do końca, napisałeś książkę, hm?
Zawsze mogę tak powiedzieć i tak mówię. Ja prawie przestałem przez Nie chodzić. Wydawało mi się, że idę, a stałem, ale też przestałem się w Nich i przez Nie pierdolić w tańcu. Że książkę, owszem. I Requiem, i Pokój, o Hasioku nie wspominając, to są po prostu wybory z określonych chwil, przy czym ta chwila dla Requiem zaczynała się na początku. Cwaniara.
Czym się różni Konrad Góra debiutujący Requiem… od Konrada Góry debiutującego Nimi?
Nimi i sobą.
Czyli dobrze wiesz, że sam sobie złamałeś kręgosłup?
Nie wiem. Raczej wstawiłem złamany, bo innego pod ręką nie było, choć spomiędzy złamanych wybór był duży.
No to od początku. Najpierw kwestia, której sam doświadczam od premiery Stacji wieży ciśnień – kwestia oczekiwań. Ty tego doświadczyłeś szczególnie mocno. Od debiutu byłeś porównywany do Wojaczka, czego sam bym nigdy nikomu nie uczynił, jeśli życzyłbym mu dobrze. Do tego te nieszczęsne skłoty i już mamy łatkę poety skłotersa, od którego będziemy oczekiwać takiej, a nie innej literatury. Dołóżmy do tego kwestię reprezentacji tych środowisk, bo właśnie w takie ramy krytyka Cię wbijała. Bardzo mierziło?
Jo. Ale chyba się odwdzięczałem rzetelną readmisją tej, kurwa, przyjemności i skłonnością do narzędziowego traktowania takich problemów; jakbym miał łatką poety skłotersa kryć skłoty i dostarczać żarcie albo talerze do Jedzenia Zamiast Bomb w Pardubicach albo Tarnobrzegu, to to zrobię.
Ale już nie musisz, od jakiegoś czasu nie mieszkasz na skłotach.
Ja rzadko coś muszę.
Dobrze, jednak przez jakiś czas w te ramy oczekiwań wchodziłeś, modyfikując je wedle swoich potrzeb. Pokój widzeń i Siła niższa (full hasiok) były mniej więcej tym, czego się można było spodziewać. Pomijając środowiska bliskie Ci ideologicznie, również te dalekie jakoś Cię w ramiona życia literackiego przyjęły. Ot, nasz Konrad, wnusiu odmieniec (określenie autorstwa Ilony Witkowskiej) trochę dziwnie gada, ale spoko, lubimy go. A teraz Ty to wszystko podważasz, napisałeś książkę, która nijak nie przystaje do tych wszystkich oczekiwań – książkę bezbronną, a jednocześnie przerażającą w swojej strukturze wyliczeń kolejnych ofiar Rana Plazy. Zaskoczyłeś wszystkich, zawiodłeś pewnie niektórych i, dodajmy, wydałeś książkę w Biurze Literackim – “ten anarchista”, wiesz o czym mówię i wiesz z czym to się wiąże. Taka artystyczna wolta nie zdarza się często, do tego wolta dokonana chyba na każdym możliwym poziomie. Aż tak bardzo chcesz znaleźć sobie nowe, inne miejsce? Prześmierdły Ci już te buty, czy jest to raczej potrzeba podważenia samego siebie?
Ja kiedyś powiedziałem publicznie, że wydam Je w pierwszym wydawnictwie, które się po Nie zgłosi, i pierwszy – w ciemno, po sześciodystychowej próbce – był Artur (dziewczyny i chłopaki z Tajnych mogą oponować, bo mają swoje argumenty: Fundacja Karpowicza nie musiała się do mnie zgłaszać, bo byłem jej autorem – i to jest cała ta wolta, wtedy o piętro w górę, teraz jeszcze wyżej, do Stronia; można mi udowodnić, że złośliwie potraktowałem kumpelskie stosunki z załogą z Tajnych, z którymi nie musiałem być po słowie).
No dobra, ale już słyszałem głosy, że Góra się sprzedał. Przecież miałeś być do usranej śmierci w tak zwanym andergrandzie. Miałeś się z tej niszy nie wychylać, a Empik miał nieustannie mielić nakłady wszystkich Twoich książek (większość nakładu debiutu Konrada Góry Requiem… została zmielona przez Empik, bez wiedzy Autora i Wydawcy). Wtedy wszyscy by Cię kochali. Wiesz o czym mówię i musiałeś się z tym liczyć.
Jebie mnie to.
Ale kiedyś mówiłeś, że reprezentujesz. To jak z tą reprezentacją?
A mówiłem kogo reprezentuję?
A mówiłeś. Gdybyś nie mówił, to bym Cię o to nie męczył – w wywiadzie dla Aldony Kopkiewicz, proszę bardzo: “Ja na przykład zakładałem całkiem poważnie, że skoro robotnika można wypierdolić z roboty za to, że powie o sobie, że jest anarchistą, to ja będę za niego mówił, że jestem anarchistą. Bo jestem, tylko że mnie nie ma kto z roboty wypierdolić, bo jak”.
I jak, rozumiem, tym samym przestałem reprezentować?
Tego nie powiedziałem, ba, nawet nie jestem w stanie stwierdzić, czy kiedykolwiek kogoś reprezentowałeś. To Ty twierdziłeś, że reprezentujesz. Dopytuję, bo ciekaw jestem obecnej wersji.
Reprezentuję.
Ta książka ma coś zmienić? Świadomość społeczną na przykład?
Tak, nie.
Zatem co? Masz jakiegoś znajomego pracującego, dajmy na to, w H&M?
Miałem.
I co byś mu powiedział, co byś wszystkim ludziom pracujących w tym przemyśle powiedział? Jest tu w ogóle jakaś płaszczyzna porozumienia? Czy pole walki ograniczasz do tekstu?
Pole walki w tekście tak, wykonanie tekstu nie.
Ale ściemniasz tu teraz, od piętnastu lat robisz Food Not Bombs, to jednak jest pole walki wykraczające daleko poza tekst. Swoją drogą, jak FNB teraz funkcjonuje?
Gdzie? Grupy foodowe są od siebie niezależne. We Wrocławiu, od trzech lat, coraz bardziej ograniczam się do zaopatrzenia, ale tą drogą wróciłem do uprawy pola.
Czyli sam nic nie działasz w tym aspekcie?
Może poza Brzegiem, gdzie samotna Magda Pawlica, nota bene współautorka okładki Nie, robiła trzy lata temu Food, nie słyszałem o jednoosobowych brygadach Jedzenia Zamiast Bomb.
Dobrze, teraz włączmy internet:
“Tymczasem Clean Clothes – koalicja organizacji pozarządowych działających na rzecz poprawy warunków pracy w światowym przemyśle odzieżowym – opublikowała właśnie raport: «3 lata po Rana Plaza. Zadośćuczynienie, sprawiedliwość, bezpieczeństwo pracujących». Co z niego wynika?
W 1,5 tys. fabryk w Bangladeszu, które skontrolowali inspektorzy BHP powołani przez międzynarodowe gremium, zidentyfikowano w sumie ponad 100 tys. zagrożeń dla zdrowia i życia pracowników. Niemal wszystkie zostały zakwalifikowane do kategorii wysokiego ryzyka. Właściciele fabryk nadal niechętnie podejmują jakiekolwiek działania zmierzające do usunięcia zagrożeń. Prawie wszyscy nie dotrzymują wyznaczonych terminów. Spośród wszystkich skontrolowanych fabryk warunki pracy poprawiły się tylko w siedmiu. A chodzi o tak podstawowe sprawy jak otwarte wyjścia ewakuacyjne czy sprawne instalacje elektryczne.”***
Masz jakąkolwiek nadzieje na zmianę w tej materii?
Widzisz, to się zmieni po prostu tak, żeby nikt tym nie był usatysfakcjonowany. Część europejskich, uniwersyteckich ruchów na rzecz robotników przyjęło z ulgą, że teraz ciężar produkcji tekstyliów przenosi się do Etiopii i Erytrei, gdzie ziemia (Ziemia) jest tak relatywnie tania (bezcenna), że nie opłaca się budować piętrowych budynków. I tyle.
Ale Ty wierzysz w jakąkolwiek uświadamiającą siłę tej książki? Nie wmówisz mi, że nie wierzyłeś, zaczynając ją pisać. A teraz? Bo widzisz, mamy tych całkiem nieźle sytuowanych pracowników i właścicieli marek odzieżowych. Mamy zawalenie się Rana Plaza, mamy cały Bangladesz i mamy Roberta Rybickiego, który teraz, dajmy na to, właśnie przeczesuje śmietniki Lidla. I wiesz, ta rzeczywistość nie przystaje do siebie.
I on pewnie tego Lidla robi z Młodym, który, jak pewnie już wiesz, bardzo na tę nieprzystawalność jest najwyczuleńszy, w związku z czym, zdaje się, postanowił nie pisać. Teraz ja mam pytanie; co sądzisz o jego (Pawła Markowskiego) geście niepisania dla mówienia prawdy? Może tędy droga?
Chyba najważniejszą rzeczą, jaką się nauczyłem od Ryby, jest: mówić i nie oddawać tego ostatniego pola walki, bo jeśli to oddamy, to nikt za nas niczego nie powie. Prawie niczego nie jem i nie śpię od ponad tygodnia. Jak dobrze wiesz, człowiek funkcjonuje wtedy bardzo dobrze świadomościowo i intelektualnie, a bardzo źle emocjonalnie. Jeżeli mówić o niepisaniu Pawła, to ja opowiem historię: w 2013 kończyłem ostatnią robotę w Norwegii – standardowo, malowanie. Po ostatnim dniu pracy położyłem się w namiocie pod Oslo. Nie mogłem się doczekać wypłaty rano, bo mój żołądek żywił się już chyba tylko nerkami. Szef, Polak, przyjechał w nocy do mieszkania, w którym malowałem i pobrudził farbą podłogę, ściany, etc. Po czym rano zadzwonił do mnie ze słowami, że ujebałem całe mieszkanie, że on będzie musiał zwracać kasę tym Norwegom i nie dostane ani grosza (z 9000 zaległych koron). Kilka godzin później miałem odlot samolotu. Typ dorzucił jeszcze, że nadaję się tylko do tego, żeby mi odrąbać głowę i do niej nasrać. A ja leżałem z tą słuchawką w tym namiocie i nie mogłem jej odłożyć. Było to doświadczenie mocno graniczne i otrzeźwiające. Do tamtej pory nie zdawałem sobie sprawy na jakim etapie społecznej pogardy jesteśmy. Kilka dni temu, natomiast, słyszałem od Dawida Kujawy, że zastanawia się nad całkowitym rzuceniem literatury, bo nie ma za co jedzenia kupić i podupada na zdrowiu. Mówię o tym wszystkim, żeby uświadomić, chyba również ostatecznie sobie, że myśmy sami ten system wzajemnej, zapętlającej się pogardy i wykluczenia stworzyli. Dlatego chciałbym żeby Paweł Markowski mówił. I żebyśmy wszyscy o tym mówili, Pawle, Konradzie, Robercie, Dawidzie, Maćku, Tomku, Kamilu i Ty – drugi Kamilu, który z poważnym zakrzepem w nodze nie możesz iść do szpitala, bo nie masz za co go opłacić, więc odurzasz się alkoholem, żeby o tym zapomnieć, choć absolutnie nie wolno Ci pić. Wszyscy. To już jest ostatni moment. Mówmy.
Dobrze, skoro obejrzeliśmy filmik, to na koniec zapewnijmy czytelnikom drastyczną zmianę nastroju. Chciałem Cię zapytać o rzeczy bardziej przyziemne. W jakiej formie chcesz wystawiać Nie?
Jako oratorium, zdaje się, że dograne jest już Muzeum Sztuki Nowoczesnej na styczeń, i w tym widzę szansę na dotarcie z Nimi do kogokolwiek.
A z kim to chcesz wystawiać?
Jeśli znajdzie się gaża dla Wojtka Bajdy, żeby zjechał z Berlina, to z nim.
Byłeś ostatnio w Poznaniu. Jak dobrze obserwuję, to jeździsz teraz na spotkania najczęściej w dotychczasowej, hehe, karierze literackiej. Gdzie jedziesz dalej?
Do Aleksandrowa Kujawskiego, Dawidzie.
Są jakieś widoki na tłumaczenia Nich? Angielski, czeski, bengalski?
Na bengalski jeszcze nie liczę, Marek Kazmierski i Lynn Suh chyba już podjęli się tłumaczenia na któryś z angielskich, z czeskim mam skomplikowany plan, o którym na razie sza.
I tutaj – drugie pytanie: czy Ty sam coś tłumaczysz teraz?
Sam. Ticha, Tomasa Rogo Wskiego i bardzo nieznanych, często pseudonimujących się poetów z grupy Blazni v lese.
Tłumaczenia Ticha (Ryby i Twoje), jak i samego Básnika miałem przyjemność zobaczyć w Lublinie, ale o Tomasie Rogo Wskim i Blazni v lese nie słyszałem. Mógłbyś ich pokrótce przybliżyć?
No to jest właśnie ultra- i ultranasza (Ryby, moja) Praha, Błazny (resp. Głupki) w Lesie, grupka czeskich i czeskojęzycznych poetów skupionych wkoło klubu Paliárka, ekolodzy (min. założyciele Partii Kóz, walczący o delegalizację hodowli zwierząt bez gwarancji dostępu do wolnej przestrzeni), kpiarze, kompletni hippisi i paru radykałów politycznych, przede wszystkim Klement Václav Lakatoš, przyjmujący na siebie po Bondym obowiązek zmiany nazwiska na rujnujące, najbardziej kapitalistyczny teraz poeta czeskiego. Rogo to król praskich hipisów, ćwierć-Polak, pszczelarz, członek zespołu, tu ich masz.
Hm, no to może rzeczywiście pojadę z Tobą w listopadzie do tej Prahy. Wracamy do Polski, czy emigrujemy na stałe?
Ja już wyemigrowałem. Chodzę do Polski po cukier, bo mam za mało pola na buraki. No i gdziekolwiek dalej, niż do środka wyemigrować, musiałbym to pole, czterdzieści arów, zrolować i zabrać na wózek. Plecy mnie bolą, Dawidzie.
Z tego bólu pleców podobno zacząłeś pisać wiersze, po wydaniu Nie.
Skąd taka plota?
Pisałeś mi o tym na fejsbuku.
Masz dane z logowania? Mógł się ktoś włamać.
Bardzo możliwe, byłeś dla mnie nadzwyczaj miły.
Ja nie piszę wierszy, ja je wycinam frezarką.
Przy puentach pamiętaj o siekierze. Swoja drogą, Konradzie, Ty jeszcze coś czytasz? O poezję polską pytam.
Tak, nienapisaną.
I jest tam coś ciekawego?
No będzie. Z zemsty po wyroku na Jaśka Kapelę za rzekomą czy faktyczną profanację Mazurka Dąbrowskiego, napiszę nowy hymn polski. Trzy miesiące.
Racja, narodowi potrzebny jest nowy hymn, niesprofanowany. Sprofanowanego przecież nikt nie będzie śpiewał.
Ano.
* Przekaz od interlokutorów: w rozmowie znajdują się linki, które należy odpalić w momentach, w którym zostały umieszczone. Odpalić, przesłuchać, obejrzeć do końca. Następnie można kontynuować czytanie.
** Katastrofa budowlana w Sabharze – zawalenie się ośmiokondygnacyjnego budynku w okręgu administracyjnym Szabhar (ang. Savar), nieopodal Dhaki w Bangladeszu. Zdarzenie miało miejsce na terenie kompleksu Rana Plaza w dniu 24 kwietnia 2013 roku. W wyniku katastrofy zginęło 1127 osób, a około 2500 odniosło obrażenia. Została ona uznana za największą katastrofę budowlaną pod względem liczby ofiar śmiertelnych w czasach współczesnych (Wikipedia).
*** źródło: Gazeta Wyborcza.