wywiady / o książce

Język łamanego oporu

Jakub Pszoniak

Jakub Skurtys

Rozmowa Jakuba Skurtysa z Jakubem Pszoniakiem, towarzysząca premierze książki Karnister Jakuba Pszoniaka, wydanej w Biurze Literackim wydanej w Biurze Literackim 28 października 2024 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jakub Skur­tys: Jaku­bie, roz­ma­wia­my z oka­zji wyda­nia Two­jej trze­ciej książ­ki poetyc­kiej. Książ­ka jest poważ­na i o waż­nych spra­wach, więc zacznę pro­wo­ka­cyj­ne od jej koń­ca – „w przeded­niu jutra opła­ku­ję wczo­raj”. Jak bli­sko Ci obec­nie do Ada­ma Zaga­jew­skie­go, do jego „opie­wam oka­le­czo­ny świat”?

Jakub Pszo­niak: Do Zaga­jew­skie­go jest mi chy­ba bli­żej, niż bym sobie tego życzył. I czym bar­dziej sobie to uświa­da­miam, tym bar­dziej sta­ram się od tej prze­ra­ża­ją­cej praw­dy uciec, a jed­no­cze­śnie tym moc­niej się z nią godzę. Z wie­kiem się czło­wiek zaga­jewsz­czy, to natu­ral­na kon­dy­cja orga­ni­zmu. Roz­dzie­ram się w tej kwe­stii jak ban­daż, mówiąc samym Zaga­jew­skim z tomu, któ­re­go tytuł – Oda do wie­lo­ści – mógł­by być też jakąś odpo­wie­dzią na Two­je pyta­nie. Ale to Zaga­jew­ski z cza­sów, kie­dy był młod­szy ode mnie. Bo, cho­ciaż wyda­je się to nie­moż­li­we, był taki czas. Rodzi­łem się mniej wię­cej wte­dy, kie­dy pisał ten wiersz – jed­ną z naj­pięk­niej­szych miło­snych minia­tur: „Twój tele­fon prze­rwał mi pisa­nie listu do cie­bie. Nie prze­szka­dzaj mi, gdy z tobą roz­ma­wiam”. Się­gam po Zaga­jew­skie­go młod­sze­go ode mnie czę­ściej i z więk­szą satys­fak­cją niż po Zaga­jew­skie­go ode mnie star­sze­go. Nie­ste­ty te pro­por­cje się wraz z cza­sem zmie­nia­ją.

Ale Zaga­jew­ski też jest mi w jakiś spo­sób bli­ski z powo­du swo­jej bio­gra­fii, któ­ra jest w nie­któ­rych istot­nych aspek­tach rów­no­le­gła do losów mojej rodzi­ny. A wia­do­mo, że poezja się z bio­gra­fii rodzi. Lwów, Śląsk, wypę­dze­nie, opo­zy­cja. Kom­po­stu­ję w sobie te histo­rie czę­sto w nie­zdro­wy spo­sób. Oczy­wi­ście nie sta­wiam god­ne­go głę­bo­kie­go ukło­nu życio­ry­su Zaga­jew­skie­go obok swo­jej, nud­na­wej i w mia­rę cie­plar­nia­nej bio­gra­fii.

Naj­więk­szą róż­ni­cę widzę w tym, że ja, choć wolał­bym opie­wać, to raczej opła­ku­ję, Myślę, że wyni­ka to z jakie­goś moje­go defi­cy­tu – może kie­dyś uda mi się go nazwać.

Mia­ło być pro­wo­ka­cyj­nie, bo wyda­je się, że mało któ­ry poeta o nie­co bar­dziej lin­gwi­stycz­nym zacię­ciu chciał­by być zesta­wia­ny w takim ukła­dzie, a tu jed­nak – nie dość że wybrną­łeś, to jesz­cze z taką histo­rią. No to sko­ro już z mło­dym Zaga­jew­skim popła­ka­li­śmy, to może w dru­gą stro­nę. Daw­no, bo przy oka­zji Chy­ba na pew­no – świat był ciut inny, ale jak­by spoj­rzeć uważ­niej, to chy­ba nie aż tak – pisa­łem, że są tam wyraź­ne momen­ty, gdy „autor ter­mi­nu­je w szko­le Kon­ra­da Góry” i zno­wu raczej tego wcze­sne­go, żar­li­we­go niż tego aneg­do­tycz­ne­go z teraz. Czy z Two­jej per­spek­ty­wy mia­ły miej­sce jakieś wyzwo­li­ny?

Poważ­na odpo­wiedź na cie­ka­wą pro­wo­ka­cję oka­zu­je się cza­sem jesz­cze bar­dziej od niej pro­wo­ka­cyj­na! Ale Zaga­jew­ski bywał napraw­dę wiel­kim poetą, nie­spra­wie­dli­we jest spro­wa­dza­nie go jedy­nie do figu­ry z mema, choć nie­za­prze­czal­nie drze­mał w jego póź­niej­szych wier­szach, posta­wach i pozy­cji memicz­ny poten­cjał. Mnie w poezji czę­sto pocią­ga­ją świa­ty, któ­re nie są moje, dyk­cje i tema­ty róż­ne od moich. Od począt­ku moje­go pisa­nia – a zaczą­łem pisać wier­sze na tyle póź­no, że mia­łem już świa­do­mość pew­nych puła­pek – dba­łem o to, żeby mówić wła­snym gło­sem. Jeśli poja­wia­ły się w moich wier­szach jakieś podo­bień­stwa do innych gło­sów, to wyni­ka­ły one bar­dziej z pokre­wień­stwa tem­pe­ra­men­tów, wraż­li­wo­ści i opty­ki niż z poetyc­kich fascy­na­cji.

Żeby przejść przez wyzwo­li­ny trze­ba być wcze­śniej w jakimś cechu, a ja do żad­ne­go nigdy nie nale­ża­łem i nie mia­łem naj­mniej­szej ocho­ty się zapi­sy­wać. Skła­da­nie podań o zwo­ła­nie komi­sji i sta­ra­nie się o urzęd­ni­cze świa­dec­twa mnie odpy­cha. Ale sta­ra­łem się też nie ter­mi­no­wać u same­go sie­bie. Mówić swo­im gło­sem, ale jed­no­cze­śnie róż­ni­co­wać go. Stąd odręb­ny od dwóch poprzed­nio wyda­nych tomów, a pisa­ny rów­no­le­gle do nich Kar­ni­ster.

Sko­ro wywo­ła­łeś tytuł – „kar­ni­ster” to też kar­ni­sta, kara, kolo­nia kar­na, i wszyst­kie ele­men­ty apa­ra­tu repre­sji i cen­zu­ry, któ­re wpro­wa­dzasz w swój tekst, snu­jąc opo­wieść w grun­cie rze­czy o Rosji, o jej sta­nie umy­słu, dopie­ro potem o linii fron­tu prze­bie­ga­ją­cej przez Ukra­inę. Cze­mu Rosja zastą­pi­ła Śląsk i jaka to jest Rosja? Cza­sem mam wra­że­nie, że to opo­wieść, z któ­rej wyła­nia się puti­now­ski impe­ria­lizm, a cza­sem, że to wciąż ZSRR Sta­li­na.

Bo dzi­siej­sza Rosja to jest ZSRR z bóla­mi fan­to­mo­wy­mi, w któ­rym na pocho­dach obok por­tre­tów Sta­li­na nosi się por­tret cara i kro­pi­dło. Kon­tekst woj­ny, któ­ry stał się w spo­sób oczy­wi­sty dla wier­szy naj­istot­niej­szy, poja­wił się, gdy pierw­sza wer­sja książ­ki była goto­wa. Wła­ści­wie cała pierw­sza część tomu pocho­dzi w nie­zmie­nio­nej for­mie z tam­te­go, poprze­dza­ją­ce­go peł­no­ska­to­wą inwa­zję, cza­su. Prze­ra­ża­ją­cy, impe­rial­ny cień Rosja rzu­ca­ła na świat znacz­nie wcze­śniej. Pisa­łem o nim wów­czas w kon­tek­ście tego, że puti­now­ski model zaczął być trak­to­wa­ny w Euro­pie wów­czas – ku moje­mu prze­ra­że­niu – jako atrak­cyj­na alter­na­ty­wa dla demo­kra­cji. Nie chcę, żeby to brzmia­ło jak przy­pi­sy­wa­nie sobie jakieś kasan­drycz­nej zdol­no­ści. Ten ule­pio­ny z gów­na golem z dru­tem kol­cza­stym zastę­pu­ją­cym krę­go­słup nie stał się nie­spo­dzie­wa­nie agre­syw­ny w 2022 roku. Pyta­niem było nie „czy” sta­nie się to, co się sta­ło, tyl­ko „kie­dy”.

Pew­nie na ten cień jestem szcze­gól­nie wyczu­lo­ny przez to, od cze­go wyszli­śmy. W moją rodzin­ną histo­rię się ten cień nie­usu­wal­ne wżarł. Lwów, Śląsk, Sybir, listy pry­skryp­cyj­ne, ten pra­dzia­dek od cho­wa­nia chle­ba pod podusz­ką, któ­ry wró­cił i do koń­ca życia łaził z bro­dą jak mnich i w suk­ma­nach, żeby go za bur­żu­ja kto nie wziął i znów nie wywiózł. Ten dru­gi pra­dzia­dek od prze­strze­lo­ne­go płu­ca i meda­li, któ­re bab­cia poka­zy­wa­ła mamie, mówiąc „tyl­ko nie mów niko­mu”, z tej dziw­nej woj­ny, któ­rej w PRL-owskiej histo­rio­gra­fii nie było, a teraz się oka­za­ło, że to nie płu­co pra­dziad­ka zasła­nia­ło Pol­skę tyl­ko Mat­ka Boska i jej płaszcz. Perio­dy­za­cja „za pierw­sze­go Moska­la – za Niem­ca – za dru­gie­go Moska­la”, te zamar­z­nię­te na saniach dzie­ci, o któ­rych się u mnie w domu opo­wia­da­ło przez czte­ry poko­le­nia. Rosłem w tym i ten cień się też we mnie wżarł.

Naj­więk­sza róż­ni­ca mię­dzy ludź­mi kre­sów i Ślą­za­ka­mi pole­ga chy­ba na spo­so­bie wska­zy­wa­nia rze­czy waż­nych. Ci pierw­si o nich bez prze­rwy mówią, ci dru­dzy o nich mil­czą. Ja się uro­dzi­łem na sty­ku tych dwóch świa­tów i noszę w sobie nie­zdro­wo te oba sprzecz­ne impe­ra­ty­wy.

Kar­ni­ster to książ­ka osob­na – pisa­łem ją rów­no­le­gle z moimi dwo­ma poprzed­ni­mi toma­mi. Inny był rów­nież spo­sób pra­cy nad nią. Rosja oczy­wi­ście nie zastą­pi­ła w mojej wyobraź­ni Ślą­ska – to po pro­stu książ­ka o czymś innym niż poprzed­nie, choć nie­któ­re wąt­ki, oczy­wi­ście, się w nich zazę­bia­ją. Zarów­no w debiu­cie, jak i dru­giej książ­ce też zresz­tą Śląsk nie był jedy­nym tema­tem.

Kar­ni­ster to książ­ka odręb­na zarów­no tema­tycz­nie, jak i for­mal­nie. Jedy­na, jaką napi­szę być może taką meto­dą, jedy­na skon­stru­owa­na w ten spo­sób. Nie chcę być auto­rem jed­ne­go, bez­piecz­ne­go tema­tu i języ­ka, jed­ne­go, pisa­ne­go na nowo wier­sza… Mogę Cię zapew­nić, że kolej­na książ­ka będzie znów czymś zupeł­nie innym. I będę w niej rów­nież gadał i mil­czał o czymś bar­dzo waż­nym, na przy­kład o sobie.

Na geo­po­li­tycz­nych pro­gno­zach się nie znam, pozo­sta­ję na pozio­mie audy­cji „Na dachu świa­ta” i memów o Bar­to­sia­ku .Ale o tej meto­dzie musisz coś powie­dzieć. Czym się róż­ni­ła od Chy­ba na pew­no i Lorem ipsum? Sko­ro rze­czy te były pisa­ne rów­no­le­gle, a tak suge­ru­je nawet dopi­sek odau­tor­ski, to czy jest jakiś impuls albo tech­ni­ka, któ­re spra­wia­ją, że te wier­sze wylą­do­wa­ły wła­śnie w Kar­ni­strze? Czy to raczej kwe­stia tema­tu?

Bismarck twier­dził, że ludzie nie powin­ni widzieć, jak robi się kieł­ba­sę, poli­ty­kę i książ­ki poetyc­kie. Ale zgo­da – zdra­dzę ci to, tyl­ko niko­mu nie mów.

Kar­ni­ster – w prze­ci­wień­stwie do moich poprzed­nich ksią­żek – nie jest zbio­rem wier­szy, tyl­ko cało­ścią o zało­żo­nych uprzed­nio ramach for­mal­nych i tema­tycz­nych. Pisa­nie tej książ­ki przy­po­mi­na­ło raczej pisa­nie pro­zy niż wier­szy ukła­da­nych w tom. Podział na poszcze­gól­ne, z pozo­ru auto­no­micz­ne utwo­ry był zresz­tą czę­sto wtór­ny wobec dłuż­sze­go tek­stu. Wyod­ręb­nie­nie z nie­go poszcze­gól­nych wier­szy wyni­ka­ło z gęsto­ści języ­ka. Odcią­żą całość bez koniecz­no­ści uprasz­cza­nia tek­stu. Pisząc kolej­ne frag­men­ty, od razu wie­dzia­łem, któ­rym ele­men­tem książ­ki będą. W przy­pad­ku Lorem ipsum i Chy­ba na pew­no kon­cep­cje tomu były wtór­ne wobec wier­szy, tu było odwrot­nie. To zupeł­nie inny spo­sób pra­cy nad książ­ką – myśle­nie cało­ścią, a nie poje­dyn­czym tek­stem. Robo­ta od począt­ku opar­ta była na meto­dycz­nym i suk­ce­syw­nym prze­dzie­ra­niu się przez rosyj­sko- i ukra­iń­sko­ję­zycz­ne kana­ły infor­ma­cyj­ne, sta­no­wią­ce dla tomu mate­riał. Zapla­no­wa­na pra­ca ze źró­dła­mi momen­ta­mi przy­po­mi­na­ją­ca kwe­ren­dę. Wie­le wyko­rzy­sta­nych – szcze­gól­nie w pierw­szo­oso­bo­wej for­mie – gło­sów to prze­po­czwa­rzo­ne, prze­fil­tro­wa­ne przez pro­jek­to­wa­ną na potrze­by tomu dyk­cję prze­chwy­ce­nia wyrwa­ne z tych prze­strze­ni. Jeśli w poprzed­nich książ­kach wyko­rzy­sty­wa­łem cudze gło­sy, to mia­ło to cha­rak­ter bar­dzo spon­ta­nicz­ny – w tym przy­pad­ku była to zapla­no­wa­na i meto­dycz­nie pro­wa­dzo­na pra­ca wedle z góry usta­lo­nej stra­te­gii.

Czy w takim razie widzisz takie for­my wier­sza, któ­re bar­dziej sprzy­ja­ją auto­te­licz­no­ści (np. te modli­tew­ne) i repor­ta­żo­wi, pod­słu­chi­wa­niu języ­ka (np. pro­zy poetyc­kiej)? Czy masz tak, że kon­kret­na forma/układ jest w sta­nie dźwi­gnąć inną spe­cy­fi­kę prze­ka­zu (np. Gruz 200ma obie te cechy)?

W książ­ce nie ma jed­ne­go pod­mio­tu, jed­nej boha­ter­ki, więc i języ­ki są odręb­ne, choć cza­sem na sie­bie nacho­dzą, kani­ba­li­zu­ją się wza­jem­nie, zagłu­sza­ją. Zale­ża­ło mi na tym, by zde­rzać gło­sy, uwy­pu­klać ich pęk­nię­cia, wyna­tu­rze­nia, wpro­wa­dzać kako­fo­nicz­ną war­stwę tam, gdzie jest to nie­zbęd­ne. Stąd regu­lar­na, rymo­wa­na fra­za sąsia­du­je z poła­ma­ny­mi wer­sa­mi, pro­za poetyc­ka wbi­ja się kli­nem w wiersz, stąd zwich­nię­ta gra­ma­ty­ka i poła­ma­ne sło­wa, któ­re zresz­tą czę­sto wysza­bro­wa­ne przez wiersz zosta­ły z rze­czy­wi­sto­ści. Języ­ki prze­bi­ja­ją­ce się wza­jem­nie przez sie­bie.

Z tych „wysza­bro­wa­nych języ­ków”, po dro­dze tłu­ma­czy­łeś też utwo­ry Kate­ry­ny Micha­li­cy­ny, któ­re wyszły w tomie Gło­sy w „czar­nej” serii ukra­iń­skiej. Czy to też jakoś oddzia­ły­wa­ło na Two­ją skład­nię lub tema­ty­kę?

Przez ostat­nie dwa lata prze­ło­ży­łem z ukra­iń­skie­go trzy książ­ki – Gło­sy Kate­ry­ny Micha­li­cy­ny, Oddy­chaj Ole­ny Ste­pa­nen­ko oraz Tryb Swi­tła­ny Powa­la­je­wej. Pra­ca nad tymi tłu­ma­cze­nia­mi, spo­tka­nia i roz­mo­wy ośmie­li­ły mnie do tego, żeby napi­sać Kar­ni­ster na nowo. Bez tego doświad­cze­nia praw­do­po­dob­nie ta książ­ka by nie powsta­ła. Pier­wot­ną wer­sję unie­waż­ni­ła histo­ria, z nową nie miał­bym śmia­ło­ści i siły się mie­rzyć. Ale i bez­po­śred­nie śla­dy pra­cy z ukra­iń­ską poezją się w tomie odci­snę­ły. Jeden z wier­szy na przy­kład nazy­wa się „baweł­na”. To slan­go­we, ukra­iń­skie okre­śle­nie eks­plo­zji – tuma­ny kurzu wzbi­te pod­czas wybu­chu przy­wo­dzą na myśl jej kwit­ną­ce kwia­ty. Ale rzecz jest znacz­nie cie­kaw­sza. Ukra­iń­skie sło­wo ‘chło­pok’ (хлопок), jeśli zaak­cen­tu­je się je na pierw­szą syla­bę, ozna­cza baweł­nę. Jeśli zaak­cep­tu­je się na dru­gą – ozna­cza huk. Rosyj­skie media na począt­ku woj­ny, któ­rej nie nazy­wa­ły woj­ną, dono­si­ły o „sły­szal­nych hukach” zamiast o wybu­chach. Jest to więc coś sym­bo­licz­ne­go, prze­chwy­ce­nie sło­wa wro­giej pro­pa­gan­dy, roz­bro­je­nie go, małe zwy­cię­stwo. Innym przy­kła­dem takie­go śla­du jest gra wiel­ko­ścią liter. Te nowe, nie­for­mal­ne zasa­dy orto­gra­ficz­ne, o któ­rych wzmian­ku­ję tu bez poda­wa­nia szcze­gó­łów, rów­nież zaczerp­ną­łem z ukra­iń­skich wier­szy, któ­re prze­kła­da­łem.

A sam „kar­ni­ster” (z poten­cjal­nym błę­dem, cho­ciaż sami wie­my, jak jest w uzu­sie), któ­ry ogry­wasz też w ostat­nim wier­szu? Ta obocz­ność „kani­ster”/„karnister” zaczy­na pra­co­wać tro­chę tak, jak­by na tym „r” zawisł świat. Koja­rzy mi się to z szib­bo­le­tem, z tym, co pisał o nim Der­ri­da – sło­wo, które osądza i takie, któ­re odróż­nia wro­ga od przy­ja­cie­la, swo­je­go od obce­go. Kto od kogo oddzie­la kaR­ni­ster?

Czę­sto jest tak, że błąd przez swo­ją powszech­ność sta­je się oswo­jo­ny i tak oczy­wi­sty, że pra­wi­dło­wa for­ma wyda­je się nie­wła­ści­wa. Doty­czy to rów­nież poza­ję­zy­ko­wych ele­men­tów rze­czy­wi­sto­ści, rów­nież spo­łecz­nej. Nie tyle więc oddzie­la, co wska­zu­je na to, co już jest oddzie­lo­ne. Wróg się sam odróż­nił.

A wiesz, że Japoń­czy­cy nie są w sta­nie wypo­wie­dzieć gło­ski „l” i zastę­pu­ją ją gło­ską „r”? To „r” się potra­fi wci­snąć tam, gdzie nie powin­no, roze­pchać, wypchnąć. Jeśli coś bez­sprzecz­nie na „r” wisi, to na przy­kład wyraz „wypier­da­lać”. I wła­śnie wyraz „wróg”.

Wiem wiem, nie tyl­ko nie są w sta­nie jej powie­dzieć, ale też nie bar­dzo są w sta­nie usły­szeć róż­ni­ce mię­dzy nimi. Ale mam bar­dziej pol­ski przy­kład: fał­szy­wa sie­lan­ka Cze­cho­wi­cza „ze wsi”, gdzie „bura burza od boru/ i jak bór dud­ni pio­run”. Dopie­ro teraz pomy­śla­łem o tym ali­te­ra­cyj­nym, wybu­cho­wym aspek­cie nasze­go „r” (bo to jed­nak nasze, nie to fran­cu­skie, z rota­cy­zmem) – nado­bec­ne­go nawet jeśli przej­dzie­my po tytu­łach Two­ich wier­szy: „żerdź”, „hor­ror vacui”, „udar”, „gra”, „orę­dzie”, „gruz 200”. Zasta­na­wia mnie, tak czy­sto tech­nicz­nie, czy pra­co­wa­łeś nad tym ali­te­ra­cyj­nym aspek­tem, żeby „r” było w tym tomie duże i wyraź­ne, jak Perec w Znik­nię­ciach nad nie­obec­no­ścią „e”?

Tak, zde­cy­do­wa­nie. Choć powi­nie­nem się wyprzeć, bo mia­łem nadzie­ję, że to „r” będzie wwier­cać się w spo­sób dotkli­wy, ale jed­no­cze­śnie będzie to na czy­tel­ni­ka dzia­łać poza świa­do­mo­ścią. To celo­wy zabieg kotwi­czą­cy tekst w jego agre­syw­nym dźwię­ku, ale też kono­tu­ją­cy coś wykra­cza­ją­ce­go poza sfe­rę same­go brzmie­nia.

To w sfe­rze arty­ku­la­cji. A w tema­tach jed­nym z naj­czę­ściej powra­ca­ją­cych u Cie­bie słów jest nakaz „mów” – dużo się mówi, że się mówi, mało słu­cha. Czy Two­ja poezja mówi się bar­dziej niż się pisze? „Zabie­ra głos” czy „daje głos”?

Dobrze napi­sa­ny wiersz to taki, któ­ry da się powie­dzieć tak, by nie stra­cił. Ale mówie­nie poprze­dzo­ne jest pisa­niem. Pisa­nie zaś zmie­nia się w napi­sa­nie, gdy wiersz moż­na wypo­wie­dzieć. Gdy lite­ry i gło­ski, zna­ki i dźwię­ki sta­ją się jed­nym. Ale w Kar­ni­strze rów­nie waż­ne, co powie­dzia­ne, bywa i to, co nie­po­wie­dzia­ne, nie­wy­mó­wio­ne. O tym jest na przy­kład „Zezna­nie”, o tym rów­nież jest „Amen”. To praw­dzi­wa histo­ria o tym, że są sło­wa, któ­rych nie spo­sób wypo­wie­dzieć, a cisza bywa prze­szy­wa­ją­ca gło­śna.

Do ciszy, mam nadzie­ję, jesz­cze wró­ci­my, na razie zostań­my przy sło­wie. Ostat­nio czy­ta­łem i reda­go­wa­łem szkic Fili­pa Matwiej­czu­ka o pira­tach, któ­ry wpro­wa­dził tam cie­ka­we poję­cie „sło­wo pira­ta” – jako cze­goś loku­ją­ce­go się na sty­ku legen­dy, bla­gi i fak­tu histo­rycz­ne­go, jako coś, cze­mu chce­my zawie­rzyć, cho­ciaż wie­my, nas wypro­wa­dza w pole (albo na sze­ro­kie wody). Stąd pyta­nie, któ­re zro­dziło mi się już przy pierw­sze lek­tu­rze Kar­ni­stra, zaraz na począt­ku: ile waży sło­wo poety? I dla­cze­go Two­je jest takie ciężkie?

Jest też serial Sło­wo paca­na – rosyj­ski serial o tym, że osią ich­niej cywi­li­za­cji jest naga siła i prze­moc. I to jedy­ny pew­nik, jedy­ne spo­iwo ruskie­go świa­ta, kul­tu­ry, coś co struk­tu­ra­li­zu­je rze­czy­wi­stość. Jedy­na logicz­na i prze­wi­dy­wa­na kwe­stia. Bez niej świat – bo prze­cież świat to Rosja – tra­ci swój fun­da­ment, roz­sy­pu­je się. Jest nie­prze­wi­dy­wal­ny – bez pry­mi­tyw­nej prze­mo­cy świat dopie­ro sta­je się nie­bez­piecz­ny. Pach­nie Dosto­jew­skim, praw­da?

Kar­ni­ster jest cięż­ki, bo jest wypeł­nio­ny po korek ben­zy­ną. W przy­pad­ku tej książ­ki nie dało rady ina­czej. Sło­wa ważą, bo waży to, o czym tom jest. Ważą, bo waży się los. Ważą w koń­cu, bo wciąż wie­rzę w to, że sztu­ka może mieć cię­żar. I jak każ­da reli­gia moja wia­ra w sztu­kę nie szu­ka potwier­dze­nia w empi­rii, a czę­sto jest na nią naiw­nie śle­pa.

Ale jed­no­cze­śnie jest w książ­ce, jak mi się wyda­je, spo­ro gro­te­ski, czar­nej, gęstej iro­nii, któ­ra nie bana­li­zu­je i nie spły­ca, ale jed­no­cze­śnie ten cię­żar balan­su­je. Śmiech nie tyl­ko jest spo­so­bem igno­ro­wa­nia istot­nych sprawdź, jak widzą to anty iro­ni­ści, ale też ich pro­ble­ma­ty­zo­wa­nia i defi­nio­wa­nia, jest stra­te­gią opo­ru.

Muszę w takim razie zapy­tać o coś, co nazwał­bym dwo­ma żywio­ła­mi Two­je­go pisa­nia, przy­naj­mniej w tym tomie: o ruch samo­zw­rot­ny (auto­te­licz­ny), ten „język któ­ry mówi język”, „się mówi się”, i o ten prze­ciw­ny, ruch na zewnątrz, ku świa­tu – jak­by repor­ta­żo­we pra­gnie­nie świad­cze­nia o tym, co bie­żą­ce. Czy to się da pogo­dzić w wier­szu? A może wła­śnie o to nie­po­go­dze­nie, pęk­nię­cie mię­dzy jed­nym a dru­gim by cho­dziło?

Język zwró­co­ny w stro­nę same­go sie­bie, wiersz odbi­ja­ją­cy się w sobie samym w książ­ce jest snem, któ­ry szyb­ko obra­ca się w kosz­mar. Sen pęka pod napo­rem rze­czy­wi­sto­ści, spo­mię­dzy rys wyle­wa się to, co naj­czar­niej­sze. To punkt wyj­ścia dla cało­ści, któ­ra pomy­śla­na jest jako prze­trą­co­ny, roz­bi­ty, oni­rycz­ny poemat. Choć z for­mal­ne­go punk­tu widze­nia to oczy­wi­ście zbiór wier­szy. Pisa­łem tę książ­kę pięć lat. Wła­ści­wie napi­sa­łem ją dwa razy. Pierw­szy raz napi­sa­łem ją na prze­ło­mie 2019 i 2020 roku. Punk­tem wyj­ścia było lato 2019. Dziś wyda­je się to zupeł­nie nie­re­al­ne, ale wów­czas na uli­ce Moskwy wyszli ludzie. Nie­któ­rzy nie­śli trans­pa­ren­ty, nie­któ­rzy pał­ki. Ci dru­dzy ubra­ni byli w mun­du­ry. To były naj­więk­sze pro­te­sty od cza­su demon­stra­cji na Pla­cu Błot­nym w 2011. Bar­dzo mnie to zain­te­re­so­wa­ło, chcia­łem zoba­czyć jak mówią o tych wyda­rze­niach sami ich uczest­ni­cy. Język łama­ne­go opo­ru. To był punkt wyj­ścia książ­ki. Bo naj­więk­sza też szyb­ko oka­za­ła się ska­la repre­sji i bru­tal­no­ści wła­dzy wobec pro­te­stu­ją­cych.

Pamię­tam to dosko­na­le, i nadzie­je publi­cy­stów, że Rosja się zde­mo­kra­ty­zu­je, że wybie­rze pro­za­chod­ni kurs, nie wiem, prze­sta­nie fan­ta­zjo­wać o wiel­ko­ści i pogo­dzi się ze swo­im nowym miej­scem na mapie świa­ta. I że to wyda­rzy się oddol­nie…

Oczy­wi­ście demon­stra­cje nie były sprze­ci­wem wobec rosyj­skie­go impe­ria­li­zmu –  kon­cen­tro­wa­ły się na korup­cji i dewa­sto­wa­niu pra­wa i demo­kra­cji. Tym­cza­sem nowy-sta­ry pre­zy­dent, któ­ry na prze­mian oso­bi­ście wyła­wiał z dna mórz antycz­ne wazy, wska­zy­wał cza­plom tory lotu i ata­ko­wał sąsied­nie kra­je bro­nią dostęp­ną w każ­dym skle­pie z bro­nią, w wol­nych chwi­lach zara­żał swo­im ponu­rym cza­rem kolej­nych euro­pej­skich decy­den­tów. Śle­pym nostal­gi­kom za nigdy nie­zisz­czo­ną, komu­ni­stycz­ną uto­pią poka­zy­wał Rosję jako spad­ko­bier­cę tej tra­dy­cji, prze­ciw­sta­wia­jąc ją agre­syw­ne­mu Zacho­do­wi. Libe­ral­nym eli­tom poka­zy­wał się jako ktoś, z kim moż­na zro­bić „czy­sto pry­wat­no-biz­ne­so­wy pro­jekt’”. Kon­ser­wa­ty­stom przed­sta­wiał się zaś jako zagro­żo­na osto­ja chrze­ści­jań­skiej kul­tu­ry, obroń­ca tra­dy­cji w deka­denc­kim świe­cie, ostat­ni bastion przed anty­chry­stem ubra­nym w tęczo­wą koszul­kę. Chcia­łem uchwy­cić ten samo­bój­czy mecha­nizm. Fascy­na­cję podob­nej tej, któ­rą dzie­li­li w latach trzy­dzie­stych poprzed­nie­go wie­ku ONR-owcy opi­sy­wa­ni w „Kro­ni­kach Tygo­dnio­wych” przez Sło­nim­skie­go. Nie uda­ło­by się to bez głęb­sze­go wej­ścia w świat rosyj­sko­ję­zycz­nej infor­ma­cji – zarów­no tej prze­ciw­nej wła­dzy, jak i tej pro­pa­gan­do­wej. Echa tego – jak mówisz – repor­ta­żo­we­go pra­gnie­nia – są w Kar­ni­strze wyraź­ne. Nie tyl­ko w sfe­rze fak­tów, rekon­struk­cji spo­so­bu myśle­nia, ale i same­go języ­ka, któ­ry jest w nim tak samo istot­ny, jak sama treść. Jak mówi­łem przed momen­tem – o książ­ce od począt­ku myśla­łem jak o poema­cie. Sur­re­al­nym, deli­rycz­nym, zła­ma­nym poema­cie. Fan­ta­sma­go­rycz­nej opo­wie­ści uspój­nio­nej odręb­ną dyk­cją. Książ­ka była goto­wa, jej obszer­ne frag­men­ty uka­za­ły się w jed­nod­niów­ce, któ­ra wyda­na zosta­ła w pierw­szym mie­sią­cu pan­de­mii, w 2020 czy­ta­łem je pod­czas festi­wa­lu w Cho­rzo­wie, rok póź­niej na Ars Came­ra­lis, na któ­rym roz­ma­wia­li­śmy. A potem przy­szedł 2022 rok, luty. Dziś trwa­ją­ca od dwóch i pół roku peł­no­ska­lo­wa woj­na, któ­ra nie tyl­ko jest dra­ma­tem milio­nów ludzi, ale i egzy­sten­cjal­nym zagro­że­niem dla naszej czę­ści świa­ta, zaczy­na powsze­dnieć i sta­wać się męczą­cym tłem. Dla­te­go napi­sa­łem tę książ­kę po raz dru­gi.

Kar­ni­ster jest nie tyl­ko prze­fil­tro­wa­ną przez język poetyc­ki kro­ni­ką klu­czo­wych rów­nież dla nas wyda­rzeń, któ­rych szcze­gó­ły – jestem tego pewien – nie­dłu­go zaczną się zacie­rać. Nie­któ­re zresz­tą już są led­wo pamię­ta­ne. Jest też pró­bą zro­zu­mie­nia mecha­ni­zmów, któ­re do tych wyda­rzeń pcha­ją i rodza­jem prze­stro­gi – choć wiem, że poezja jest nie­mal nie­sły­szal­na – przed tym, jak łatwo je prze­oczyć. Osią książ­ki jest rekon­struk­cja impe­rial­nej men­tal­no­ści i idą­ce­go w ślad za nią wywo­łu­ją­ce­go kolej­ne woj­ny mecha­ni­zmu opar­te­go na kłam­stwie i mani­pu­la­cji. Do tego – myślę – dys­kur­syw­ny język bywa nie­wy­star­cza­ją­cy – potrzeb­na jest rów­nież poezja, powieść, teatr.

Powie­dzia­łem, że wró­ci­my jesz­cze do ciszy i mil­cze­nia, więc może teraz, na koniec. Ostat­nia część książ­ki – czte­ry – четыре – jest pusta. Nie będę pytał, dla­cze­go. Zapy­tam: na co cze­ka ta pust­ka?

Na odpo­wiedź na pyta­nie, co wypły­wa z pęk­nięć na noc­nym nie­bie.

O autorach i autorkach

Jakub Pszoniak

Urodzony w 1983 r. w Bytomiu. Poeta i grafik, autor książek poetyckich Chyba na pewno (Biuro Literackie 2019), za którą otrzymał Wrocławską Nagrodę Poetycką Silesius, Lorem ipsum (Biuro Literackie 2022) oraz Karnister (Biuro Literackie 2024). Tłumacz tomów Głosy Kateriny Michalicyny (Pogranicze 2022), Oddychaj Oleny Stepanenko (Pogranicze 2023) oraz Tryb Switłany Powalajewej (Pogranicze 2024), autor wyboru wierszy Mirona Białoszewskiego Z dnia robię noc (Biuro Literackie 2022).

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Powiązania