wywiady / o pisaniu

Język to zjawisko widmowe

Jacek Gutorow

Simon Armitage

Rozmowa Jacka Gutorowa z Simonem Armitage’em, towarzysząca wydaniu antologii 100 wierszy wypisanych z języka angielskiego, w wyborze i przekładzie Jerzego Jarniewicza, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 15 października 2018 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jacek Guto­row: Ulu­bio­ny gwiaz­do­zbiór?

Simon Armi­ta­ge: Bliź­nię­ta. Mój znak. Nie jestem astro­lo­giem, ale aku­rat te gwiaz­dy ukła­da­ją się w prze­ko­nu­ją­cy wzór.

Zoom! to mię­dzy inny­mi „zmia­na usta­wie­nia ostro­ści”. W two­jej pierw­szej książ­ce moż­na odna­leźć dwie per­spek­ty­wy – z jed­nej stro­ny oso­bi­ste, quasi-auto­bio­gra­ficz­ne nar­ra­cje, z dru­giej zaś dystans do same­go sie­bie, dys­kre­cja, liry­ka roli. Pomów­my o pierw­szej z tych per­spek­tyw…

Kie­dy pisa­łem wier­sze do pierw­szej książ­ki, w moim życiu rze­czy nastę­po­wa­ły bar­dzo szyb­ko po sobie – moż­na więc mówić o auto­bio­gra­ficz­nym wymia­rze tego tytu­łu. Mia­łem też świa­do­mość, że chcę uciec od obra­zu poezji jako cze­goś zaku­rzo­ne­go i nie­mra­we­go, że chcę pisać ener­gicz­nie i w spo­sób wylew­ny. Co do optycz­nych kono­ta­cji tytu­łu, to powie­dział­bym, że sło­wo „zoom” odno­si się do uważ­nej obser­wa­cji wyda­rzeń i przed­mio­tów. Mogło­by to pomóc w roz­wi­nię­ciu zna­cze­nia: to, co poszcze­gól­ne, mia­ło­by być meta­fo­rą tego, co ogól­ne bądź uni­wer­sal­ne.

Czy bli­skie są Ci postu­la­ty obiek­ty­wi­zmu i poezji bez­oso­bo­wej (to dru­ga per­spek­ty­wa)? Poezja jako rodzaj obiek­ty­wi­za­cji, w wyni­ku któ­rej kon­tro­lu­je się i oswa­ja nie­świa­do­me i nie dają­ce się wyar­ty­ku­ło­wać tre­ści?

Nie wiem. Poprzez poezję chcę chy­ba two­rzyć zna­cze­nie. Wie­rzę, że życie jest pozba­wio­ne sen­su i że zna­cze­nie musi być two­rzo­ne, bo nie da się go odkryć. Poezja to jeden ze spo­so­bów pro­duk­cji i zara­zem rytu­ali­za­cji zna­cze­nia. Jeśli moż­na prze­isto­czyć jakąś ideę w wiersz, to zapa­da on głę­bo­ko w pamięć, a może rów­nież w musku­ły. Rodzaj wykrzyk­ni­ka w cza­sie.

W two­ich wier­szach jest tro­chę świa­do­me­go nie­zde­cy­do­wa­nia i bra­ku roz­strzy­gnięć. Czy zary­zy­ko­wał­byś tezę o poety­ce otwar­tej – i czy dało­by się powie­dzieć, że dwu­dzie­sto­wiecz­ną poezję bry­tyj­ską oraz irlandz­ką cha­rak­te­ry­zu­je cią­głość kwe­stio­no­wa­nia i pod­wa­ża­nia insty­tu­cji wier­sza zamknię­te­go, tzn. wier­sza o wyraź­nie zary­so­wa­nych kon­tu­rach i sil­nie zazna­czo­nym prze­sła­niu?

Z grub­sza: podzi­wiam tych poetów, któ­rzy uni­ka­ją kon­klu­zji i nie postrze­ga­ją sie­bie jako ludzi mają­cych goto­wą na wszyst­ko odpo­wiedź. Po pro­stu odczu­wa­ją potrze­bę wyra­ża­nia swo­ich lęków i idei, a ich wier­sze to bar­dzo czę­sto sta­wia­nie kolej­nych pytań. Nie wie­rzę w fak­ty czy w praw­dę. Są tyl­ko wer­sje. Wier­sze to wer­sje – są następ­stwem uczuć, któ­rych nie spo­sób dowieść na dro­dze logicz­ne­go rozu­mo­wa­nia.

Kim jest Robin­son poja­wia­ją­cy się w tomie Kid? Alter ego? Maską? Posta­cią fik­cyj­ną?

Robin­son to postać stwo­rzo­na przez ame­ry­kań­skie­go poetę Weldo­na Keesa, któ­ry – jak sądzi­my – popeł­nił samo­bój­stwo w latach pięć­dzie­sią­tych. Uwiel­biam jego wier­sze, a zwłasz­cza cykl wier­szy o Robin­so­nie. Przy­wró­ci­łem Robin­so­na do życia w latach dzie­więć­dzie­sią­tych. Jest chy­ba maską i alter ego. Tym, któ­ry sie­dzi w środ­ku.

Jakich poetów czy­tasz w tej chwi­li?

Szcze­rze mówiąc, uni­kam teraz czy­ta­nia poezji, jako że jestem w trak­cie pisa­nia, a łatwo ule­gam wpły­wom. Ostat­nio czy­ta­łem spo­ro ksią­żek o drze­wach.

Pod­kre­śla­no two­ją fascy­na­cję ideą porząd­ku. Czy jest ona zwią­za­na z jakąś głęb­szą fascy­na­cją? A może wią­że się z moż­li­wo­ścią nie­po­rząd­ku, sza­leń­stwa, trans­gre­sji? Czy porzą­dek jest dla Cie­bie czymś wewnętrz­nym, czy też raczej czymś narzu­co­nym, dzię­ki cze­mu chcesz oswo­ić to, co irra­cjo­nal­ne?

I to, i to. Rzecz spro­wa­dza się do cze­goś, co nazwał­bym nie­omal fizjo­lo­gicz­ną potrze­bą rytu­ali­za­cji – a porzą­dek, na przy­kład wzór czy for­ma, jest rodza­jem rytu­ału. A prze­cho­dząc na jesz­cze bar­dziej pod­sta­wo­wy poziom: uwa­żam, że wier­sze powin­ny zapa­dać w pamięć, a prze­cież łatwiej zapa­mię­tać wier­sze opar­te na for­mach niż wier­sze zupeł­nie ich pozba­wio­ne. Świat jest z natu­ry cha­otycz­ny – po co wytwa­rzać dodat­ko­wy cha­os? Porzą­dek to artyzm, artyzm zaś odróż­nia nas od innych żyją­cych istot. Oczy­wi­ście czło­wiek w wier­szu to czło­wiek obse­sji. Dla nie­go porzą­dek jest przy­mu­sem, nie­omal auty­zmem. Ta żądza porząd­ku ma jakieś zatrwa­ża­ją­ce kon­se­kwen­cje poli­tycz­ne.

Zoom! nasu­wa sko­ja­rze­nia z widze­niem i zmia­ną per­spek­ty­wy. Ale moż­na też wyczuć u Cie­bie obse­sję na punk­cie mowy, dźwię­ków i ryt­mów. Mam wra­że­nie, że uwiel­biasz przy­słu­chi­wać się temu, co i jak ludzie mówią. A przy tym cią­gle zmie­niasz czę­sto­tli­wo­ści, tak że Two­je wier­sze otwie­ra­ją się na róż­ne gło­sy: odle­głe i bli­skie, wyraź­ne i nie­wy­raź­ne, usta­wio­ne i nie. Poeta jako „cen­tra­la tele­fo­nicz­na”?

Tak, to inte­re­su­ją­ca myśl. Żyje­my w epo­ce obra­zów i potę­gi fil­mu. Wzrok to naj­ła­twiej­szy ze zmy­słów i na nim głów­nie się opie­ra­my. Świat postrze­ga­my przede wszyst­kim jako obraz. O natu­rze wszech­świa­ta czy mikro­świa­ta też myśli­my w kate­go­riach wizu­al­nych. Ale wier­sze zro­bio­ne są z języ­ka, a język to zja­wi­sko wid­mo­we. Zawsze pra­gnę, aby moje wier­sze brzmia­ły jak mowa potocz­na, a nie coś zapi­sa­ne­go czy wydru­ko­wa­ne­go.

Czy mógł­byś powie­dzieć coś o struk­tu­rze książ­ki Clo­ud­Cuc­ko­oLand?

Tom skła­da się z trzech czę­ści: poje­dyn­cze wier­sze („Thin Air”); cykl poetyc­ki [(„The Who­le of the Sky” („Całe nie­bo”)] i wier­szo­wa­na sztu­ka („Eclip­se”). Ele­men­tem wspól­nym jest astro­no­mia, a tak­że loka­li­za­cja. Książ­ka łączy naj­od­le­glej­sze czę­ści zna­ne­go nam świa­ta z pew­nym nie­wiel­kim miej­scem na naszej pla­ne­cie – wio­ską Mars­den, gdzie uro­dzi­łem się i wycho­wa­łem. To wio­ska, nad któ­rą czę­sto zbie­ra­ją się chmu­ry, i któ­ra posia­da miej­sco­wy mit, w któ­rym poja­wia się kukuł­ka [Clo­ud­Cuc­ko­oLand to po pol­sku „chmu­ro­ku­kuł­ko­lan­dia” – J.G.]. Instru­men­tem bądź ścież­ką, poprzez który/którą oba obsza­ry się łączą, jest tele­skop. Chcia­łem poka­zać, jak nasze rozu­mie­nie wszech­świa­ta jest cał­ko­wi­cie uwa­run­ko­wa­ne i ogra­ni­cza­ne przez ziem­skie doświad­cze­nia – i że nie ma ono w sobie nic z nauko­we­go obiek­ty­wi­zmu. Poezja i nauka speł­nia­ją tę samą funk­cję – pro­po­nu­ją mode­le. Trze­ba przy­znać, że nauka jest „dokład­niej­sza” przy prze­wi­dy­wa­niu cią­gu przy­czyn i skut­ków!

Czy two­je książ­ki to frag­men­ty jakiejś więk­szej cało­ści, czy też osob­ne całost­ki?

Two­rzą chy­ba rodzaj dzien­ni­ka, do któ­re­go się powra­ca. Raczej dzien­ni­ka sty­lu i myśli niż wyda­rzeń i doświad­czeń.

Całe nie­bo peł­ne jest syme­trii, kore­spon­den­cji, powtó­rzeń. Idea powtó­rze­nia nasu­wa myśl o nie­od­wra­cal­nej stra­cie i nostal­gii. Usi­łu­je się powtó­rzyć prze­szłość i wie się, że to nie­moż­li­we. Rodzaj pata bądź impa­su. Czy nazwał­byś Clo­ud­Cuc­ko­oLand książ­ką sytu­acji bez wyj­ścia i impa­sów? A może zapi­sem radze­nia sobie z nimi?

Przy­wo­ła­łeś sło­wo, któ­re tra­fia w sed­no: impas. Albo ina­czej pat – zde­rze­nie nie­ru­cho­mych przed­mio­tów i nie­okieł­zna­nych mocy. Per­spek­ty­wa astro­no­micz­na spra­wia, że nasz pogląd na życie zaczy­na przy­po­mi­nać coś, co dało­by się wyra­zić sło­wa­mi „wszyst­ko i nic”. W porów­na­niu z ogro­mem cza­su i prze­strze­ni jeste­śmy zupeł­nie bez zna­cze­nia – ale prze­cież ten ogrom może być doświad­cza­ny tyl­ko przez nas. Może jest to inna for­ma zmie­nia­ją­ce­go się „usta­wie­nia ostro­ści”, aby powró­cić do two­ich wcze­śniej­szych uwag?

Jak okre­ślił­byś czę­sto­tli­wość swo­je­go gło­su w tomie Kil­ling Time?

Kil­ling Time to książ­ka skoń­cze­nie poli­tycz­na. Mój głos jest w tym poema­cie zde­cy­do­wa­nie cynicz­ny – zwłasz­cza wobec mediów i spo­so­bów infor­mo­wa­nia o wyda­rze­niach na świe­cie. Medial­ne wia­do­mo­ści to z jed­nej stro­ny biz­nes, a z dru­giej roz­ryw­ka. To ilu­stra­cja tezy, że nie ma takiej rze­czy jak praw­da, przy czym jed­no­cze­śnie trak­tu­je się praw­dę jako pewien obiek­tyw­ny fakt. Kie­dy pisa­łem ten poemat, uwa­ża­łem, że maso­we cier­pie­nia i nie­spra­wie­dli­wo­ści na tym świe­cie spo­wo­do­wa­ne są przez ludzi, któ­rzy nagry­wa­ją i prze­ka­zu­ją infor­ma­cje. Każ­de­go ran­ka wia­do­mo­ści wpły­wa­ją na nasz psy­cho­lo­gicz­ny baro­metr, a są to prze­cież infor­ma­cje autor­skie, subiek­tyw­ne, obli­czo­ne na efekt. W wier­szach upu­blicz­niam zazwy­czaj oso­bi­ste doświad­cze­nia – w przy­pad­ku Kil­ling Time jest odwrot­nie.

 Pomów­my o two­ich zain­te­re­so­wa­niach muzycz­nych…

Lubię róż­ne rodza­je muzy­ki, od kla­sycz­nej po trip-hop. Jed­nak wycho­wa­łem się w epo­ce pun­ko­wej i post-pun­ko­wej – i to jest moja głów­na miłość. Napi­sa­łem ostat­nio dużo pio­se­nek – prze­waż­nie do fil­mów lub do audy­cji radio­wych – i wciąż fascy­nu­je mnie róż­ni­ca mię­dzy tek­sta­mi pio­se­nek oraz poezją. Wier­sze są samo­wy­star­czal­ne – tekst i muzy­ka w jed­nym. Ale w tek­stach pio­se­nek trze­ba zosta­wić mar­gi­nes dla muzy­ki – nie moż­na sobie pozwa­lać na rywa­li­za­cję – co ozna­cza, że pozba­wia się sło­wa czę­ści ich mocy oraz że uni­ka się zawi­łych kon­struk­cji języ­ko­wych i zna­cze­nio­wych.

Nazwa­no Cię „poetą nowej gene­ra­cji”. Co Ty na to? Czu­jesz się czę­ścią histo­rii poezji bry­tyj­skiej? No i co ze sło­wem „bry­tyj­skiej”?

Sło­wa „bry­tyj­ska” i „bry­tyj­ski” są tak poli­tycz­nie nała­do­wa­ne, że uży­wam ich z ostroż­no­ścią i raczej rzad­ko. No ale stąd jestem, taki jestem. Wystar­czy rzut oka na moje wier­sze, a widać, że muszę być stąd, i że napi­sa­ne są tak, aby pobrzmie­wa­ła w nich moja „tutej­szość”. Sądzę przy tym – oczy­wi­ście odzy­wa­ją się tutaj moje uprze­dze­nia – że poezja to naj­więk­sze osią­gnię­cie Wiel­kiej Bry­ta­nii: myślę o jej spu­ściź­nie, histo­rii, cią­gło­ści. I oczy­wi­ście jestem dum­ny z tego, że myśli się o mnie jako czę­ści tej histo­rii. Hasło „Nowa gene­ra­cja” było o tyle inte­re­su­ją­ce, że pro­wo­ko­wa­ło do dys­ku­to­wa­nia, pisa­nia, kłó­ce­nia się etc. – ale wła­ści­wie nigdy nie spo­tka­łem się z kon­kret­nym opi­sem tego ruchu. Bękar­ty Mar­ga­ret That­cher?

W tomie The Uni­ver­sal Home Doctor poja­wia się pro­ble­ma­ty­ka cia­ła i fizjo­lo­gii…

To oso­bi­sta książ­ka. Cia­ło sta­je się pej­za­żem. Sądzę, że jeśli nie wie­rzy się w Boga, wów­czas nie wie­rzy się w ideę duszy – a wte­dy to cia­ło sta­je się cało­ścią. A zatem umysł i cia­ło nie są dwo­ma odręb­ny­mi ele­men­ta­mi. Ostat­nio bar­dzo inte­re­so­wa­łem się body art – sztu­ką cia­ła, two­rze­nia na cie­le, cia­łem jako sztu­ką. Prze­ra­ża mnie i impo­nu­je mi spo­sób, w jaki wie­lu arty­stów pla­sty­ków (np. Anto­ny Gorm­ley) włą­cza swo­je cia­ła w two­rzo­ne dzie­ła. Być może The Uni­ver­sal Home Doctor jest pró­bą osią­gnię­cia tego same­go w wier­szach.

O autorach i autorkach

Jacek Gutorow

Urodzony 12 września 1970 roku w Grodkowie. Poeta, krytyk, tłumacz. Pracuje w Instytucie Filologii Angielskiej Uniwersytetu Opolskiego. Laureat Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1998), Fundacji Kultury (2003) oraz Nagrody im. Ludwika Frydego (2003). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike, Nagrody Literackiej Gdynia oraz Nagrody Mediów Publicznych Cogito za opublikowany w 2008 roku tom Inne tempo. Mieszka w Opolu.

Simon Armitage

Urodzony 26 maja 1963 roku w Huddersfield. Angielski poeta, tłumacz, powieściopisarz i dramaturg. Studiował geografię na Uniwersytecie w Portsmouth. Laureat m.in. Eric Gregory Award (1988), Lannan Award (1994), BAFTA (2003), Ivor Novello Award (2003), Fellow of Royal Society for Literature (2004), Spoken Word Award (2005). Jest uznawany za jednego z najlepszych poetów epoki post-larkinowskiej. Mieszka w West Yorkshire.

Powiązania