wywiady / o książce

Kamyczki w ogródku (zimna książka, ciepła rozmowa)

Marta Podgórnik

Piotr Czerski

Rozmowa Piotra Czerskiego z Martą Podgórnik, towarzysząca premierze Zimnej książki, wydanej w Biurze Literackim 15 maja 2017 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Piotr Czer­ski: Ser­ge Jon­co­ur. “Aha, fran­cu­ski pisarz” — pomy­śla­łem, wyobra­ża­jąc sobie kogoś z dru­gie­go rzę­du egzy­sten­cja­li­stów, kogo wywo­łu­jesz wła­śnie z miną pre­sti­di­gi­ta­to­ra. Prze­czy­ta­łem… Znów prze­czy­ta­łem… I ile­kroć sens już-już mia­łem w gar­ści – jakieś sło­wo wymy­ka­ło się mię­dzy pal­ca­mi. Zaj­rza­łem w koń­cu do sie­ci, spraw­dzić kim był ów egzy­sten­cja­li­sta i odkry­łem, że to współ­cze­sny autor kry­mi­na­łów, w czy­tel­ni­czym odczu­ciu ucho­dzą­cy dość powszech­nie za gra­fo­ma­na…

Mar­ta Pod­gór­nik: No widzisz, sły­szysz, czy­tasz: „fran­cu­ski pisarz” i zaraz szu­kasz egzy­sten­cja­li­sty. Przy pomo­cy, a raczej pod rzą­da­mi tych samych odru­chów nazwiesz Mar­tę Pod­gór­nik „poet­ką miło­ści”, a Zim­ną książ­kę – książ­ką o miło­ści. Tak, żyje­my w cza­sach skró­tów, już nie tyle myślo­wych, co mar­ke­tin­go­wych. Met­ku­je­my towar jesz­cze zanim go zde­fi­niu­je­my. Bo gdy­by było mot­to, powiedz­my, z Ashbery’ego, albo z Vir­gi­nii Woolf, to ina­czej usta­wia­ło­by Ci odbiór wier­szy. Czy w przy­pad­ku auto­ra kry­mi­na­łów mówie­nie o wtór­no­ści czy gra­fo­ma­nii ma w ogó­le sens? Prze­cież cały prze­mysł kry­mi­nal­ny, od ksią­żek, po fil­my i seria­le, dokład­nie na wtór­no­ści i gra­fo­ma­nii się opie­ra. Jeśli więc prze­ło­ży­my owo war­to­ścio­wa­nie na poezję, czy nie jest podob­nie? Czym jakaś książ­ka o miło­ści róż­ni się od innych? Tyl­ko nazwi­skiem na okład­ce. Resz­tę (czy­li całość) zna­czeń doda­je czy­tel­nik. Sko­ro w nagro­ma­dze­niu dźwię­ków, wąt­ków, tro­pów wymy­ka się nam coś, co dla swo­jej czy­tel­ni­czej przy­go­dy defi­niu­je­my jako „sens”, nale­ży za nim podą­żyć, wejść do owe­go cudze­go ogro­du, rozej­rzeć się, pomysz­ko­wać; z lek­kim nie­po­ko­jem, może nawet dresz­czy­kiem, cza­sem z zawsty­dze­niem zaglą­da­jąc pod każ­dy kamień… Trzy­ma­jąc się meta­fo­ry zawar­tej w mot­cie, nie tyl­ko ogród kry­je tajem­ni­cę, lecz być może waż­niej­szą, mrocz­niej­szą, przy­no­si do nie­go nie­zna­jo­my; i one się w tym skrzyp­nię­ciu furt­ki spo­ty­ka­ją.

Jeśli Ci teraz powiem, że ta książ­ka nie jest o miło­ści, czy cokol­wiek to zmie­ni? Bo w moim ogró­decz­ku nie panu­je pedan­tycz­ny porzą­dek zna­czeń, nie ma strza­łek z kie­run­kiem zwie­dza­nia, i nie do koń­ca wia­do­mo, jaka to pora roku? Wpro­wa­dzi Cię to w stan kon­fu­zji, czy może rymy Cię nie­co uspo­ko­ją?

Ba, już przy pierw­szym wier­szu poczu­łem się jak w domu: a więc Mar­ta Pod­gór­nik znów pisze pio­sen­ki; tek­sty z wewnętrz­nym ryt­mem, pospi­na­ne ryma­mi, flir­tu­ją­ce z nie­dba­ło­ścią, choć fak­tycz­nie zdy­scy­pli­no­wa­ne; mie­sza­ją­ce w uni­kal­ny spo­sób czu­łość i bez­względ­ność spoj­rze­nia; jak to nazwać? Nie wiem, może naj­le­piej wca­le; co wiem – to że Two­je wier­sze roz­po­zna­je się natych­miast. Nie doty­kać nicze­go, co było by żywe, bo to Zmar­łej wyda­ło­by się nie­wła­ści­we. Jeden bie­gun to miłość, życie, ryzy­ko otwar­cia na przy­szłość; dru­gi to chłód prze­szło­ści, dystans narzu­ca­ny zasa­da­mi, tru­pie bez­pie­czeń­stwo bycia cor­rect?

Bycie (pozo­sta­wa­nie) żywym, to bycie cor­rect, nie­praw­daż? Dzie­ci, ryby i zmar­li nie mają gło­su, i może przez to są sły­szal­ni nama­cal­niej. Żywa ma do obro­ny tyl­ko tekst, czy­li wypo­wiedź, z punk­tu widze­nia świa­ta, nie­moż­li­wą. Jeśli nuci pio­sen­ki, gdzieś w dro­dze pomię­dzy tanc­bu­dą a pro­sek­to­rium, niech­że jej tekst lek­kim będzie.

Nasza nar­ra­tor­ka ma w sobie coś z małej dziew­czyn­ki z pio­sen­ki The Stran­glers: opu­ści­ła rodzin­ny dom, ruszy­ła w świat, a teraz wra­ca bogat­sza (sic!) o doświad­cze­nie chło­du: prze­ży­ła, ale czu­je się sta­ro, bo wszyst­ko, cze­go doty­ka­ła, oka­zy­wa­ło się zim­ne (trud­no kryć, że „Kró­lo­wa Śnie­gu” to moja naj­ulu­bień­sza histo­ria, choć w mojej wer­sji ina­czej się koń­czy). Nie spo­sób, sko­ro przy­wo­ła­łam The Stran­glers, nie przy­wo­łać Emi­ly Dic­kin­son: Wiel­ki ból zastę­pu­je ruty­na cier­pie­nia – /Jak tra­wa Grób, tak Ner­wy pora­sta kon­we­nans – / Zdrę­twia­łe Ser­ce nie wie – czy to w nim te ćwie­ki / Napraw­dę tkwi­ły? Kie­dy – Wczo­raj? Czy przed Wie­kiem?

Pociąg nie­pręd­ki zwal­nia tro­szecz­kę: nie ma miło­ści i nie było miło­ści. Nie było życia i nie było śmier­ci. Co było? „Był tekst” — zapi­sa­łem na mar­gi­ne­sie. Tekst, któ­ry się wymy­ka, bo może się wymy­kać. Któ­ry migo­cze, odbi­ja reflek­sy, uda­je życie — ale nie ma życia.

Ach, ale czy nie było­by nam wszyst­kim przy­jem­niej na tym naj­lep­szym ze świa­tów, gdy­by­śmy mogli „żyć bez życia”, oddy­chać pod wodą, i otwie­rać usta tyl­ko wte­dy, kie­dy to abso­lut­nie koniecz­ne? Roz­ma­wiać wyłącz­nie wier­sza­mi, i pod­su­mo­wy­wać swo­je mecze bez koniecz­no­ści wyj­ścia na boisko? Zacząć week­en­do­wy romans od ponie­dział­ko­we­go kaca, oszczę­dzić sobie nie­zno­śnie powta­rzal­nych czyn­no­ści – takich jak miłość czy śmierć; a przy­naj­mniej pozba­wić je egzy­sten­cjal­nej (spe­cjal­nie dla Cie­bie przy­wo­łu­ję) otocz­ki. To męczą­ce prze­su­wa­nie się z punk­tu A do punk­tu B w koń­cu każ­de­mu musi wyjść bokiem, na któ­rejś ze sta­cji nawet ostat­ni, cier­pli­wy pasa­żer, zechce wysiąść i bło­go zapa­lić na pero­nie.

„Widzia­łam kil­ka śmier­ci. Nie było za łatwo. Jak­by zgu­bić się w taj­dze albo tun­drze / i czoł­gać się po świa­tło” — pod­kre­śli­łem to tak moc­no, że dłu­go­pis prze­bił papier. W wier­szu to kul­mi­na­cja, po któ­rej nastę­pu­je przy­wo­ła­nie się do porząd­ku: czy to nie zna­czą­cy gest? Czy nie tak zabi­ja się uczu­cia?

Tak, wła­śnie tak zabi­ja się uczu­cia; ale sko­ro pod­da­li­śmy samą panią Śmierć w uza­sad­nio­ną wąt­pli­wość, nie dopa­try­wa­ła­bym się śla­dów zbrod­ni. Po każ­dej kul­mi­na­cji musi nastą­pić przy­wo­ła­nie się do porząd­ku, to nor­mal­na kolej rze­czy. Jeśli coś w ogó­le moż­na by z całe­go zamie­sza­nia zatrzy­mać, będzie to tyl­ko aneg­do­ta, czu­cie prze­ku­te w opo­wieść; tęsk­no­ta, któ­ra jest wyłącz­nie bólem fan­to­mo­wym. Ist­nie­je tyl­ko dopó­ki jest wypo­wie­dzia­na, innych dowo­dów na ist­nie­nie brak (jako pisar­ka, muszę tak twier­dzić).

„Jeże­li zechcesz wziąć mnie tak jak sto­ję, / w szla­fro­ku i fil­co­wych pan­to­flach z prze­ce­ny; / przy­po­mnij swe­mu ser­cu / nasz spa­cer sprzed roku; ja nie pożą­dam wie­dzy, / o któ­rej już wie­my” – piszesz w jed­nym z pierw­szym tek­stów. „Co wła­ści­wie wie­my?” — zaczą­łem się zasta­na­wiać; i “ach, tuś mnie cze­ka­ła”, pomy­śla­łem w koń­cu. Coś tam wie­my. To i owo wie­my. Nie­jed­no wie­my. I wła­śnie sobie to uświa­da­mia­my.

Wie­dza o wie­dzy. Zło­wróżb­ny dystans do wła­sne­go doświad­cze­nia. Ata­rak­syj­ne uję­cie spra­wy (śmiech). Pró­ba mul­ti­pli­ka­cji szkieł­ka i oka; nie dość, że zamar­z­łam, to jesz­cze wiem o tym, że zamar­z­łam; lecz jak­że mam, zlo­do­wa­cia­ła, Wam śpie­wać? Nad­wie­dza nar­ra­tor­ki jest z grun­tu fał­szy­wa, bo nie jest wład­na się nią podzie­lić. Może tyl­ko wie­dzieć, że wie; ot, i cała jej satys­fak­cja; jak dys­ko­te­ko­wa Bożen­ka czy Beat­ka rzu­co­na nad ranem na pastwę auto­bu­so­we­go przy­stan­ku, zale­d­wie trzy godzi­ny snu po tym, jak po kil­ku piwach zro­bi­ła loda w toa­le­cie; nie ma już nic na bis, trze­ba wyjść na sto­pa i wra­cać do domu. To nie była miłość (śmiech).

„Zacią­gam ręcz­ny. Patrzę przez zgru­cho­ta­ny kalej­do­skop / Na nasz luna­park wspo­mnień, w poło­wie chy­bio­nych” — oto finał: nagła bez­względ­ność, choć wciąż czu­ła i pozba­wio­na mści­wo­ści. Opo­wia­da­ło się, opo­wia­da­ło — i już. Wystar­czy. Koniec. “Don’t need a mir­ror, honey; mam luster­ko wstecz­ne” — natych­miast dopo­wie­dzia­łem na głos: “and objects in the mir­ror are clo­ser than they appe­ar”. Czy nie było miło­ści, czy też jed­nak była?

„Jeste­śmy szczę­śli­wi, gdy o tym nie wie­my / Napisz to zda­nie w cza­sie przy­szłym” – to puen­ta pięk­ne­go wier­sza Tom­ka Maje­ra­na z lat 90-tych (o ile dobrze cytu­ję). Chcia­ła­bym wie­rzyć, że Zim­na książ­ka (jeśli brać ją za kry­mi­nał, romans, albo baśń) roz­gry­wa się w tym wiecz­nie nie­do­ce­nio­nym, nie­ob­ję­tym opo­wie­ścią obsza­rze pomię­dzy pie­śnią poran­ną a gorz­ki­mi żala­mi, mię­dzy „hel­lo” a „good­bye”. Że mimo pozo­rów natu­ral­nej dla „życio­pi­sa­nia” retro­spek­ty­wy, autorka/narratorka uda­ła się na nie­moż­li­wy patrol w teren swo­je­go, tak życio­we­go, jak lite­rac­kie­go, „teraz”. I cho­ciaż teren ten rzą­dzi się pra­wa­mi trój­ką­ta ber­mudz­kie­go, zafik­so­wa­na w swo­im „wczo­raj” i nie­pew­na swo­je­go „jutra”, zdo­ła­ła zło­żyć raport ze swo­je­go „dziś”, gdzie miłość i lite­ra­tu­ra – jak kot Schrödin­ge­ra na ste­ry­dach; jest i nie jest, była i nie była, będzie i nie będzie. A furt­ka ogro­du skrzy­pi nawet wte­dy, gdy nikt jej nie popy­cha.

O autorach i autorkach

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Piotr Czerski

Urodzony w 1981 roku. Publikował wiersze (pospieszne, osobowe), prozę (Ojciec odchodzi), reportaże i eseje; współtworzył i współtworzy zespoły muzyczne (Towary Zastępcze, Nasiono All Stars, 7faz, ~morze); okazjonalnie realizuje wideo i fotografuje

Powiązania