Joanna Łępicka: Jakubie, spotykamy się w okolicznościach przyrody, na brzegu. Jesteś pierwszym z prezentowanych w tym roku przez Biuro Literackie połowionych poetów, a wcześniej zdążyłeś już wygrać parę konkursów i opublikować szereg wierszy w najpopularniejszych czasopismach literackich. Jakie wody aktualnie płyną przez Twój akwen? Czy to, co do tej pory zaprezentowałeś w polu literackim, jest relewantną próbką nurtów, które znajdziemy w debiutanckim tomie Ludzie w strażackich kaskach mają dzisiaj wolne?
Jakub Grabiak: Witaj Joanno, jest pięknie, ptaszki ćwierkają. Ostatnio kminię rzeczy inne od tego, co publikowałem gdzieś tam (wakacje, zmiana klimatu). Większe odległości, nowe obuwia, powolny, szpagatowy krok, stawianie stopy co drugą płytkę, czasem może trucht… Mam wrażenie też, że strumyczek wypłynął już z gór i meandruje pomiędzy dolinami, w których grzybnia jest rozleglejsza. Zresztą, właśnie wkraczamy w szczyt sezonu. Przyjrzyj się tym pochylonym postaciom, trzymającym słoiki i papierowe torby!
Boreasz twierdzi, że kompas jest nie najgorzej nastawiony, może należałoby wprowadzić drobne poprawki, jakieś 7–8 stopni, ale czy na pewno powinniśmy mu wierzyć?
Powiedz, proszę, jak ma się do tego rumuński spektralizm?
Wiesz, lubię się zabawiać z daleko położonymi względem siebie przestrzeniami, nakładać je, wiązać. Aż będę mógł o nich pomyśleć jako o mnichu i mniszce, potem zjadać dach…
Sczególnie, gdy do jednej z nich nie mam dostępu. Inaczej jest z wzajemnymi relacjami kina i poezji (np. przejęcie przez tę drugą pojęcia jukstapozycji), łatwiej o nich mówić. Generalnie chodzi o drganie, które jest wywołane poprzez rozpięcie jednego obiektu na drugim, potem na trzecim, potem na… Najciekawsze rzeczy dzieją się na tym polu, które wcześniej oddzielało obiekt od jego kolejnych widm, a nie w jakości powiązanych ze sobą części. Oczywiście wiersz oparty na rozwoju czy rozłożeniu jednego obiektu (a co to jest?) jest niewykonalny, jeśli miałby być dłuższy niż trzy wersy, więc do dyspozycji mamy jedynie „momenty”. Zderzenia kilku linii są nieuniknione.
Jak gdzieś wcześniej już powiedziałem, mogę pierdolić głupoty. Ponadto nadal nie wiem, czy powinienem dzielić się tą bułeczką z kimś innym poza moimi kaczorami.
Dlaczego rumuński? Bo kocham przeciągły brzęk altówki bardziej od plamy klawisza. Ekstatyczne tańczenie z dżointem w dłoni na zwłokach końca świata.
Kim (o kim, o czym?) jest podmiot w Twojej poezji?
Dziecku zaczyna rosnąć biała broda. Robi się coraz dłuższa, zaciska się na genitaliach…
Podkłada chrust pod Rzym!
A więc młody starzec, jego mleczny zarost. Kontynuując wątek o dźwiękach, chcę zapytać o Twój stosunek do przejrzystości przekazu i znaczenie stylu. Dajmy na to, taka sytuacja: hiperpłaszczyzna rozpięta na ewaluowanej przestrzeni bazowej dwudziestopięciowymiarowej posiada siedemnastu ekstermów lokalnych. Niech „k” będzie dowolnym ciałem zgodnym z waluacją dyskretną dla hipotezy Jakobianowej. Nie znając zasady działania paralaksy, znajdujesz wyłącznie ciała i pierścienie z jedną różną od zera. Wyjaw, proszę, czy w tym wypadku domknięcie całkowite pierścienia izomorficznego definiuje wskaźniki sumacyjne?
Myślę, że tekst, który jest całkowicie przejrzysty, może sprawić, a i to rzadko, co najwyżej jednorazową przyjemność.
Poezja, w której wszystkie ruchy i skojarzenia są czytelne, doprowadza czytelnika jedynie do obserwowania spodka, nie zachęca do sprawdzenia, co tam pod nim się gotuje. Wtedy możemy pogłaskać ten spodek i sobie ocenić, czy nam się podoba, czy nie. Lubię, gdy chaszcze mieszają się z drobnymi połaciami skoszonej trawki. W dodatku ta druga powierzchnia też może być pełna kretowisk i innych dziur, wybrzuszeń. Takie zagrania często bywają najbardziej podstępne…
Gdy słucham, jak Ayler rozprawicza saksofon, nie mam dostępu do procesu twórczego, który za tym stoi. Jednocześnie nie blokuje to możliwości odbioru afektywnego i połączonej z nim, na zasadzie dwóch ogniw w łańcuchu, kminy o mechanizmach utworu (jak działa, w jaki sposób się zazębia), która nie jest już płaszczyzną tego, co on tam sobie myślał, gdy to robił. Analogicznie można to podłożyć pod wiersze.
Co do stylu, hmm, chcę, żeby w każdym maźnięciu włosiem można było wyczuć rękę, która to włosie trzyma. Styl wiążę bezpośrednio z maszynami, które działają w tekście, i zwykle ma on dla mnie kluczowe znaczenie przy późniejszej selekcji. Chociaż też ostatnio coraz silniej pochłonięty jestem mechanizmami niedostępnymi na jakimkolwiek poziomie lektury, mechanizmami, które symulują zespute lub od początku wyglądają na niedziałające. Wiersze, w które można włożyć beleczkę, ale tak, żeby za każdym razem było to włożenie nieudane.
Rozwińmy wspólny mianownik tych wierszy. Opowiadając, wytwarzasz wyraźny ruch w przestrzeni: pomiędzy miastem, rozumianym jako epistemologiczna i językowa stałość, a tematyzującą samą siebie, żywiczną (patrz, jak lepi się do palców!) przyrodą. Nie jesteś przecież ekopoetą, nie chodzi też o cementowanie odwiecznych opozycji. Nazwałabym Cię raczej budowniczym nowych mitów. Zgodzisz się z tym? Pytam o to, co dzieje się w pudełku myślanym wewnątrz jednego z Twoich wierszy: mężczyzna nie wie, co jest w środku,/ po prostu nazywa to żukiem.
Zależało mi, ażeby ruch od miasta do miasteczka, rozumiany jako wyjście i ucieczka, rozpościerał się na powierzchni każdego wiersza i wzajemnych relacji pomiędzy. Każda stałość, powstała na skutek przeciążenia modelu, który jest efektem wyjścia z wcześniejszego i wypróbowania nowych możliwości, wymaga ponownej ucieczki. Obecnie jestem najebany na 50. rocznicy urodzin ciotek-bliźniaczek na lubelskiej wsi, gdzie kanapy siedzą na leśnych ścieżkach. Nie mam żadnego wpływu na algorytm.
TAGO MAGO
Nieśmiale powracając do pytania: mit traktuję jako tworzenie od nowa historii własnej rodziny (podobnie z historią literatury), po to, żeby móc obracać tę zagrodę i przyglądać się płotowi, jego fakturze i związkom z ramionami/ drzewami. Potem biorę w dłonie siekierę i ścinam wykwity, by na ich miejscu zasadzać nowe nasiona. Ustawiam opozycje po jednej stronie, potem po drugiej i udaję, że nie słyszę, jak protestują. Próbuję zabawiać się ich kosztem, związanym z tym, że wolałyby być rozpięte na wzajemnie wykluczających się krańcach kontinuum.
Ja też nie zaglądałem do pudełeczka…
Obok jakich autorów postawiłbyś swoją książkę w Bibliotece Babel? Skąd ona się wzięła i dlaczego akurat na tej półce – przez powinowactwo, ambicję, sympatię?
Front idzie z południa!
Z szacunkiem zdejmuję nakrycie.
Właściwie to w pokoju mam burdel. Półki siedzą smutne i puste, natomiast na podłodze wciąż przekształcają się masy – stosy wypełnione ogryzkami i innymi dziwnymi rzeczami.
Interesuje mnie jeszcze dialog Twojej poetyki z historią. To taka tradycyjna próba mędrkowania nad wiecznością, ale idziesz po wytartych schodach lekko, a zgrane tropy odzyskują jędrność. Czy w wyobrażonym domu matka smuci się, gdy pyta: co porabiałeś, synu, gdy zalało Pompeje i wszyscy zginęliśmy? Gdzie ukryłeś klasycystów, dla których historia to też temat? I najważniejsze: jako autor, w których Pompejach mieszkasz?
Myślę bardziej o wtargnięciu w tę przestrzeń bez oglądania się na boki, wdzianie tej tuniki i przyglądanie w lustrze, jak ten obraz zabawnie zgrywa się z tłem. Historię mam serdecznie, więc o dialogu raczej nie ma mowy. Jednocześnie traktuje ją wyłącznie jako pożywkę dla wyobraźni, zapuszczone i nieużytkowane tereny – pustostany, w których mogę roztoczyć sztuczne światy, krzywo podszywające się pod tamte, kiedyś istniejące. Historia jako zbiór rozdzielonych i rozczłonkowanych artefaktów, które wyjęte z pierwotnej dla nich przestrzeni walają mi się po mieszkaniu. Następnie wchodzenie w nie i patrzenie ich spleśniałych okiem.
Cieszę się, że te niewinne zabawy mogą zwodzić na myśl klasycyzujące pierdy, chociaż wektor skierowany jest w inną stronę. Znaczy, że przynajmniej troszeczkę się udało (wielkie zderzenia pomiędzy dwoma warstwami Orestei. Werble biją z coraz większą natarczywością!)
Pompeje… rękaw splamiony trzykropkiem, jeszcze piękniejszy…
Albo Pompeje zaczynają się tam, gdzie kończy się podróż rakietą i wracam do rodzinnego domu, chociaż nie ruszałem się z niego nawet na krok.
Chcę, żebyś przedstawił wykładnię czytania swojego tomu. Gdzie pójść, jak się ułożyć, jaką muzykę odpalić? Czy do wejścia w tę frazę potrzebny jest jakiś specjalistyczny ekwipunek, może kubotan (długopis do samoobrony), krzesiwo?
Od lewa do prawej, z góry na dół i z powrotem. Poprzeczne tworzenie połączeń między tekstami. Podłączenie się do ruchu wiersza, wychodzenie, opuszczanie, wejście w moment, w którym nie znajdzie się drzwi.
Na pewno żadnych długopisów, ogień z kolei może się przydać, ale zapewne wystarczy odpowiednie ustawienie, przez które rozumiem wyjęcie wiersza z ciasnych i sztucznych ram dyskursu. Może przydać się duża łycha, na pewno nie durszlak, który odcedza rekwizyty od cieczy i skazuje czytelnika na śledzenie tekstu za pomocą użytych w nim kluseczek, krówek, łączek, pasków.
Dzięki za rozmowę. Gdybyś mógł przedstawić treść swojej książki gestem albo obrazem, co by to było? Powiedzmy, że to podsumowanie. Powiedzmy, że tak się pożegnamy.
Członki przywiązane do koni. Na razie nie jestem zdecydowany, czy jeszcze przed, czy może już po. Powiedzmy – w trakcie.
Tak żeby było miło, jeśli to ma być koniec.
Naszej rozmowy, Joanno…
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.