wywiady / o pisaniu

Kąt zaangażowania

Dawid Mateusz

Jakub Skurtys

Rozmowa Jakuba Skurtysa z Dawidem Mateuszem. Prezentacja w ramach cyklu tekstów zapowiadających antologię Zebrało się śliny. Nowe głosy z Polski, która ukaże się w Biurze Literackim.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jakub Skur­tys: Nasza roz­mo­wa odby­wa się w ramach cyklu i zara­zem anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny…, pew­nie się więc domy­ślasz, że będą mnie inte­re­so­wać nie tyl­ko two­je wier­sze, ale też twój sto­su­nek do całe­go pomy­słu i pro­po­no­wa­nych przez nas (kry­ty­ków) podzia­łów pola. Ale na począ­tek tro­chę histo­rii. Co Cię skło­ni­ło do wzię­cia udzia­łu w Poło­wie? Wcze­śniej publi­ko­wa­łeś w Liter­ne­cie, byłeś auto­rem dobrze zna­nym w mło­do­li­te­rac­kim śro­do­wi­sku, powiem nawet: ocze­ki­wa­nym, skąd więc ten gest „prak­ty­ko­wa­nia”, któ­rym w zało­że­niach jest Połów? Czy ta decy­zja mia­ła np. zwią­zek z jed­no­ra­zo­wym zaan­ga­żo­wa­niem się w ten pro­jekt Kon­ra­da Góry?

Dawid Mate­usz: Widzisz, tu może Cię zasko­czę, ale przez lata obser­wo­wa­łem śro­do­wi­sko lite­rac­kie z bez­piecz­ne­go dystan­su, raczej mało towa­rzy­ski chło­pak jestem i nie mia­łem potrze­by uczest­ni­cze­nia w festi­wa­lach czy spo­tka­niach autor­skich. Niko­go nie zna­łem, trzy­ma­łem się raczej z dale­ka. Tam­ten Połów był tak napraw­dę pierw­szym festi­wa­lem, w któ­rym czyn­nie uczest­ni­czy­łem i kie­dy oka­za­ło się, że ktoś mnie koja­rzy, ktoś zna tek­sty, to byłem raczej zasko­czo­ny. W tam­tym momen­cie nie pomy­ślał­bym o sobie jako o auto­rze „dobrze zna­nym” czy „ocze­ki­wa­nym”, jak to okre­śli­łeś. To się oka­za­ło dopie­ro przy bez­po­śred­niej kon­fron­ta­cji, że tak to ujmę. I na pew­no do uczest­ni­cze­nia w tam­tym Poło­wie skło­nił mnie m.in. skład jury. Świat tek­stów zarów­no Mar­ty Pod­gór­nik jak i Kon­ra­da Góry jest mi bliż­szy niż, hm, świa­ty wie­lu innych poetów.

W ramach tegoż Poło­wu musia­łeś odpo­wia­dać na ankie­tę Szy­mo­na Słom­czyń­skie­go, któ­ra moim zda­niem dawa­ła pole do reali­za­cji raczej dla poetów pokro­ju Tade­usza Dąbrow­skie­go czy Jaro­sła­wa Mar­ka. Lawi­ro­wa­łeś dziel­nie, ale gdy­byś miał się jed­nak okre­ślić wobec jakiejś tra­dy­cji poetyc­kiej i nie musiał wybie­rać mię­dzy Mic­kie­wi­czem, Sło­wac­kim, Nor­wi­dem i Kra­siń­skim, to gdzie było­by Ci naj­bli­żej? Jako poecie (wiem, to zada­nie kry­ty­ków) i jako czy­tel­ni­ko­wi?

 Kie­dy odpo­wia­da­łem na pyta­nia we wspo­mnia­nej ankie­cie, nie mia­łem poję­cia, kto jest ich auto­rem. Do lawi­ro­wa­nia zosta­łem zmu­szo­ny przez tych pytań naiw­ność potwor­ną, no prze­cież nie dało się ich trak­to­wać poważ­nie.

Nie jest łatwo odpo­wie­dzieć na pierw­szą cześć pyta­nia. Pisząc Sta­cję wie­ży ciśnień jakoś się do tra­dy­cji lite­rac­kiej i poza­li­te­rac­kiej usto­sun­ko­wy­wa­łem, więc nie chciał­bym się tutaj powta­rzać, bo – wła­śnie, to zada­nie kry­ty­ków. Jako czy­tel­nik chło­nę rze­czy prze­róż­ne, usy­tu­owa­ne w tra­dy­cjach od sie­bie, zda­wa­ło się, bar­dzo odle­głych. Enzens­ber­ge­ra cenię za, nazwij­my to, „kąt zaan­ga­żo­wa­nia”, któ­ry mnie bar­dzo prze­ko­nu­je, Šala­mu­na za ucho, język i melo­dię, któ­re urze­ka­ją nawet, gdy sam wiersz mnie nie prze­ko­nu­je, Ko Una za pre­cy­zję, kon­se­kwen­cję i nie­praw­do­po­dob­ną umie­jęt­ność wzru­sza­nia poprzez obra­zy, bez wpa­da­nia w pułap­kę kiczo­wa­to­ści. Mógł­bym, rzecz jasna, wymie­nić jesz­cze wie­lu pol­skich auto­rów, ale wolę uka­zać pew­ne spek­trum i dać do zro­zu­mie­nia, że ja tak napraw­dę nie wiem, w jakim stop­niu moje pisa­nie bie­rze się z tra­dy­cji lite­ra­tu­ry pol­skiej. Jestem nato­miast pewien, że bar­dzo cięż­ko było­by taką lin­kę prze­pro­wa­dzić i że tra­dy­cja poetyc­ka, z któ­rej moje pisa­nie wyro­sło, jest zde­cy­do­wa­nie ponadna­ro­do­wa.

To może jesz­cze do rze­czo­nej ankie­ty… „Komu powie­rzył­byś skom­po­no­wa­nie muzy­ki do two­ich wier­szy?” – pytał Cię Szy­mon. Wymie­ni­łeś w pierw­szej kolej­no­ści Mar­ce­lę Ryb­ską, Kor­dia­na Trud­ne­go i Pia­no­ho­oli­ga­na… Chciał­bym więc zapy­tać o two­je związ­ki z jaz­zem i w ogó­le poezji z muzycz­ną impro­wi­za­cją?

 O, od tam­te­go cza­su zmie­ni­ło się tyle, że Mar­ce­la Ryb­ska ze swo­im świet­nym zespo­łem Sel­kie and the Ligh­tho­use Keepers (w skró­cie SALK) wyko­nu­je na kon­cer­tach pio­sen­kę do moje­go wier­sza „Hymn pierw­szy”, któ­ry rów­nież znaj­dzie się w debiu­tanc­kiej książ­ce.

Z jaz­zem i nie tyl­ko z nim samym, mam wspól­ne­go wie­le jako słu­chacz i jako twór­ca tek­stów, kie­dy, dla przy­kła­du, sta­ram się prze­nieść jaz­zo­wą syn­ko­pę na płasz­czy­znę tek­stu poetyc­kie­go. Nie chcę opo­wia­dać oczy­wi­sto­ści, ale muzy­ka i lite­ra­tu­ra mają ze sobą bar­dzo wie­le wspól­ne­go, wszy­scy to wie­my. Wewnętrz­ny rytm, melo­dia wier­sza czy jego wewnętrz­ne instru­men­ta­rium. Ucho jest dla mnie bar­dzo waż­ne w pro­ce­sie two­rze­nia, a i jako czy­tel­ni­ko­wi cięż­ko mi prze­brnąć przez lite­ra­tu­rę pisa­ną przez auto­rów słu­chu pozba­wio­nych. Wiersz musi brzmieć, krop­ka.

Swe­go cza­su zało­ży­łeś ini­cja­ty­wę Cros­so­ver, czy­ta­nia wier­szy na tle dj-skich mik­sów i wizu­ali­za­cji. Ini­cja­ty­wa chy­ba umar­ła ze dwa lata temu, ale tro­chę namie­sza­ła w śro­do­wi­sku. Czy to był dla Cie­bie taki gest „awan­gar­do­wy”, inter­wen­cyj­ny – prze­kra­cza­nia gra­nic obie­gu lite­rac­kie­go, szan­sa na wzbo­ga­ce­nie wier­szy przez posze­rza­nie kon­tek­stu, czy też po pro­stu rodzaj zaba­wy?

Cros­so­ver był pomy­słem prze­wi­dzia­nym na rok i po roku się skoń­czył, przez chwi­lę myśle­li­śmy, że pocią­gnie­my to dalej, ale szyb­ko uzna­li­śmy, że nie ma to żad­ne­go sen­su. Poza tym nasz DJ musiał­by naj­pierw przejść tera­pię beha­wio­ral­ną.

Dla mnie było to wszyst­kim po tro­chu. Cros­so­ver dał mi moż­li­wość funk­cjo­no­wa­nia na swo­ich zasa­dach w obie­gu lite­rac­kim. Bez wysy­ła­nia wier­szy na fatal­ne kon­kur­sy i bra­nia udzia­łu w wyda­rze­niach lite­rac­kich o podej­rza­nej pro­we­nien­cji. Bar­dzo mi to odpo­wia­da­ło, bo ja lubię funk­cjo­no­wać na swo­ich zasa­dach. Inna rzecz, że wystę­py sce­nicz­ne dawa­ły mi mnó­stwo fraj­dy i adre­na­li­ny potrzeb­nej do pisa­nia tek­stów. Zakła­da­jąc Cros­so­ver, nie pisa­łem wier­szy od pra­wie sze­ściu lat. Kon­cer­ty pozwo­li­ły mi zbić tę szyb­kę w sobie i wró­cić do pisa­nia.

Z innych rze­czy, nie oszu­kuj­my się, że na spo­tka­nie poetyc­kie byli­by­śmy w sta­nie przy­cią­gnąć 120 czy 150 osób, a z Cros­so­ver to się uda­ło, nawet ze dwa razy.

Mam jesz­cze cie­ka­wost­kę zwią­za­ną z tam­tym przed­się­wzię­ciem. We wrze­śniu 2013 gra­li­śmy kon­cert w Jaśle, a wśród słu­cha­czy zna­lazł się Pan Ryszard Kry­nic­ki. Pan Ryszard, zain­spi­ro­wa­ny naszym wystę­pem, zaczął kon­cer­to­wać w bar­dzo podob­nej kon­wen­cji z zespo­łem Rdzeń 2 – pierw­szy raz kil­ka mie­się­cy po naszym wystę­pie w Jaśle. Dzię­ki temu czu­ję, że mia­łem pewien wpływ na poetów Nowej Fali.

Poja­wia się w u Cie­bie spo­ro Histo­rii: woj­na na Ukra­inie, figu­ra Julii Tymo­szen­ko, Don­bas, itd. Jeśli więc są to wier­sze o rze­czy­wi­sto­ści, to wła­śnie tej histo­rycz­nej, o pew­nych wyda­rze­niach, któ­re zna­my zresz­tą głów­nie z prze­ka­zów medial­nych. Jakie zna­cze­nie ma dla cie­bie „usy­tu­owa­nie” wier­sza, moment histo­rycz­ny i zanu­rze­nie tek­stu w tej spo­łecz­no-poli­tycz­nej aktu­al­no­ści?

Sta­cja wie­ży ciśnień zosta­ła pomy­śla­na jako swe­go rodza­ju „zapis live” z rze­czy­wi­sto­ści, któ­ra „dzie­je się”. Wier­sze „ukra­iń­skie” były pisa­ne jako żywy komen­tarz do bie­żą­cych wyda­rzeń. Dla mnie jest to książ­ka nie tyle o samej woj­nie na Ukra­inie, co o prze­ka­zie medial­nym z woj­ny. Sta­cja wie­ży ciśnień w zało­że­niu ma symu­lo­wać prze­kaz medial­ny z Ukra­iny, jest sta­cją, umów­my się, radio­wą. Jest to jed­na, ale nie jedy­na war­stwa tej książ­ki. Sło­wo „symu­la­cja” jest zresz­tą sło­wem dla niej klu­czo­wym, przy­naj­mniej w inten­cji autor­skiej.

Nato­miast jeże­li cho­dzi o zna­cze­nie „usy­tu­owa­nia” wier­sza w kon­kret­nej rze­czy­wi­sto­ści (spo­łecz­no-poli­tycz­nej i medial­nej), to cóż, książ­ka potrze­bu­je boha­te­rów, wewnętrz­nej fabu­ły (nie­ko­niecz­nie line­ar­nej) tła spo­łecz­no-poli­tycz­ne­go i  tła  histo­rycz­ne­go. Prze­waż­nie są to zasa­dy pisa­nia dobrej pro­zy, ale moim zda­niem tyczą się w rów­nym stop­niu ksią­żek poetyc­kich, co zosta­ło nie­co przez poezję, nazwij­my, współ­cze­sną, zapo­mnia­ne. Są to po pro­stu warun­ki koniecz­ne, żeby pisa­na książ­ka mia­ła szan­sę być książ­ką dobrą, po pro­stu. Dobrze rów­nież, jeże­li w książ­ce poetyc­kiej odnaj­du­je­my coś wię­cej niż dziew­czę­ce smu­tecz­ki i chło­pię­ce żale. Nie­do­brze, jeże­li czę­sto odnaj­du­je­my tyl­ko to.

Sko­ro już o histo­rycz­nym uwi­kła­niu, to z podob­ne­go fron­tu: skąd u Cie­bie Enzens­ber­ger, z któ­re­go wzią­łeś mot­to do pierw­szej wer­sji tomu? Znaj­du­je go w two­ich wier­szach Kon­rad Góra, a pytam o to rów­nież w tym kon­tek­ście, że to poeta bar­dzo waż­ny np. dla Szcze­pa­na Kopy­ta.

O, to tutaj będzie aneg­do­ta. Dzień po wspo­mnia­nym Poło­wie noco­wa­łem na wro­cław­skim skło­cie CRK. Tam, wspól­nie z Arkiem Wierz­bą, Rybą Rybic­kim i kil­ko­ma kole­ga­mi, poma­ga­li­śmy Kon­ra­do­wi w przy­go­to­wa­niu posił­ku w ramach FNB. Chło­pa­ki poszli ten posi­łek roz­da­wać, a ja posze­dłem odpro­wa­dzić Kaspra Pfe­ife­ra na dwo­rzec. Jak wró­ci­łem, oka­za­ło się, że Kon­rad w zamian za posi­łek otrzy­mał od kogoś w ramach bar­te­ru Pro­ces histo­rycz­ny Ezens­ber­ge­ra. Sta­re wyda­nie, w twar­dej opra­wie. Instynk­tem wie­dzio­ny Góra dał mi te książ­kę, tzn. poży­czył, ale już nie odda­łem. A nie odda­łem, bo ksią­żecz­ka ude­rzy­ła mnie, nie tyl­ko przez swo­ją jakość, ale dla­te­go, że oka­za­ło się, że moje­mu pisa­niu do Enze­sn­ber­ge­ra jest bli­żej niż zawsze myśla­łem. Zna­la­złem wie­le punk­tów wspól­nych i wte­dy ponow­nie, po sze­ściu czy sied­miu latach odkry­łem Enzens­ber­ge­ra. A sko­ro już te punk­ty wspól­ne zna­la­złem, to musia­łem się do nich usto­sun­ko­wać, bo nie pisze­my w próż­ni, do histo­rii lite­ra­tu­ry usto­sun­ko­wy­wać się nale­ży. Taki­mi dziw­ny­mi dro­ga­mi do tego doszło, stąd ten Enzens­ber­ger. Bar­dzo się cie­szę nato­miast, że przez róż­no­ra­kie zbie­gi oko­licz­no­ści o Enzes­ber­ge­rze zaczy­na­my roz­ma­wiać. Jed­nym z moich celów było przy­wró­ce­nie dys­ku­sji na temat tego poety w obie­gu lite­rac­kim. Ostat­ni­mi cza­sy Hans Magnus zda­wał się być u nas nie­co zapo­mnia­ny.

Maciej Tara­nek napi­sał takie trzy iro­nicz­ne wier­sze o poko­le­nio­wym doświad­cze­niu, pew­nie je znasz, o tym, w jaki spo­sób wiel­kie zama­chy ter­ro­ry­stycz­ne spla­ta­ją się z kolej­ny­mi „leve­la­mi” jego „doj­rze­wa­nia oby­wa­tel­skie­go”. Twój tekst Kie­dy ści­na­łem jej wło­sy przy­po­mi­na mi tam­ten kon­cept. Stąd pyta­nie: czy dostrze­gasz jakąś poko­le­nio­wość doświad­cze­nia, czy w ogó­le jej szu­kasz? Czy poczu­wasz się do jakiejś wspól­no­ty poglą­dów lub este­tyk z np. Bąkiem, Taran­kiem, Przy­by­łą, czy to w ogó­le inne świa­ty?

Porów­na­nie tego tek­stu do boomów Taran­ka jest dla mnie nie­co zaska­ku­ją­ce, ale w tej kwe­stii czy­tel­nik ma zawsze wię­cej racji niż autor. Mam pro­blem z poko­le­nio­wo­ścią. To jest tak, że jest kil­ka kole­ża­nek i kil­ku kole­gów po kla­wia­tu­rze, z któ­ry­mi bar­dzo dobrze się czu­ję się na ławecz­ce pod blo­kiem i chęt­nie z nimi te parę godzin mogę na tej ławecz­ce prze­sie­dzieć.

Pro­blem pole­ga na tym, że mogę wska­zać kil­ku­dzie­się­ciu auto­rów z rocz­ni­ków zbli­żo­nych do moje­go, z któ­ry­mi na tej ławecz­ce nie chciał­bym sia­dać. Cho­ciaż­by dla­te­go, że jest dla niej miej­sce dla mak­sy­mal­nie czte­rech osób i gdy usią­dzie pią­ta, robi się już za cia­sno. Inna spra­wa, że nawet jak się prze­sie­dzi tę parę godzin, to póź­niej trze­ba iść w swo­ją stro­nę. Wró­cić do domu, ugo­to­wać obiad narze­czo­nej, etc.

Poczu­wam się do pew­nej wspól­no­ty poglą­dów na lite­ra­tu­rę, zarów­no pod kątem two­rze­nia, jak i jako jej czy­tel­nik. Nie­ko­niecz­nie te wspól­ne poglą­dy prze­kła­da­ją się na este­ty­kę czy poety­kę samych tek­stów. Dobrze, myślę, rozu­miem się z Kami­lem Bre­wiń­skim pod wzglę­dem poglą­dów na lite­ra­tu­rę, cho­ciaż cięż­ko szu­kać wspól­no­ty naszych tek­stów. Z dru­giej stro­ny, sły­sza­łem od kogoś zda­nie, że moje­mu pisa­niu i pisa­niu Bre­wiń­skie­go jest bar­dzo bli­sko, bo robi­my coś zupeł­nie odwrot­ne­go. Bre­wiń­ski jest „bar­ba­rzyń­skim kla­sy­cy­stą”, a ja podob­no „kla­sy­cy­stycz­nym bar­ba­rzyń­cą”. To oczy­wi­ście z przy­mru­że­niem oka i z przy­ło­że­niem kate­go­rii uży­wa­nych przez kry­ty­kę ponad dwa­dzie­ścia lat temu.

Z poko­le­nio­wo­ścią i tą wspól­no­tą poglą­dów na lite­ra­tu­rę jest jesz­cze ten pro­blem, że bar­dzo czę­sto znaj­du­ję ją z auto­ra­mi zde­cy­do­wa­nie star­szy­mi, jak poeta śred­nie­go poko­le­nia, Kon­rad Góra, czy młod­szy­mi, jak wspo­mnia­ny Tomek Bąk, czy też jesz­cze młod­szy Radek Jur­czak, któ­re­go debiu­tanc­ką książ­kę mia­łem przy­jem­ność reda­go­wać.

To jest pra­wie dzie­sięć lat, wte i wewte, dla­te­go ta wspól­no­ta poglą­dów na lite­ra­tu­rę, na pisa­nie, nie jest koniecz­nie przy­na­leż­na kon­kret­nym rocz­ni­kom. Jestem prze­ciw­ni­kiem postrze­ga­nia „poko­le­nio­wo­ści” przez pry­zmat rocz­ni­ków. To tępym obu­chem cio­sa­na pro­te­za histo­rycz­no­li­te­rac­ka, cięż­ko trak­to­wać poważ­nie gło­sy mówią­ce o „poko­le­niu” poetów uro­dzo­nych mię­dzy 1980 a 1989 rokiem. Ma to w sumie jesz­cze ten humo­ry­stycz­ny aspekt, że rocz­nik 1990 przy­na­le­ży do rocz­ni­ków 80’. Kom­plet­nie inną kwe­stią jest przy­kła­da­nie socjo­lo­gicz­ne­go poję­cia „poko­le­nia” do histo­rii lite­ra­tu­ry. „Poko­le­nie” we wszyst­kich uję­ciach socjo­lo­gicz­nych obej­mu­je dwa­dzie­ścia pięć, trzy­dzie­ści lat.

Z Mać­kiem Taran­kiem rozu­miem się świet­nie, podob­nie jak z obsłu­gu­ją­cym zupeł­nie inne rejo­ny Kami­lem Kwi­dziń­skim. Przy­by­ły  jesz­cze nie czy­ta­łem, nie mam zda­nia, ale może­my na pró­bę usiąść na jakieś ławecz­ce.

A już zupeł­nie inna spra­wa, że bar­dzo dobrze doga­du­ję się z nie­ży­ją­cy­mi.

Rozu­miem, że sta­nął­byś raczej po stro­nie Tom­ka Bąka, gdy ten dwo­ro­wał sobie ostat­nio w wywia­dzie z takich siło­wych, czy­sto gene­ra­cyj­nych pro­po­zy­cji w sty­lu „2Miesięcznika. Pisma ludzi prze­ło­mo­wych”, gdzie mło­dość ma być war­to­ścią samą w sobie (na „rówie­śni­ka III RP” już się nie­ste­ty nie łapiesz)?

 Jestem pełen podzi­wu dla sumien­no­ści i pra­cy, któ­rą wyko­nu­je Rafał Róże­wicz, chciał­bym, żeby to było jasne. I nie mówię tego z grzecz­no­ści czy ze wzglę­du na moją pry­wat­ną sym­pa­tię dla Rafa­ła. Po pro­stu nie­wie­le jest tego rodza­ju pism inter­ne­to­wych, two­rzo­nych bez żad­ne­go wspar­cia finan­so­we­go i przez taką nie­wiel­ką gru­pę ludzi. Pism, któ­re przy tych wszyst­kich nie­sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach, uka­zu­ją się z taką regu­lar­no­ścią. Do tego trze­ba napraw­dę dużo samo­za­par­cia. Z tego wzglę­du Rafa­ło­wi i eki­pie nale­żą się duże sło­wa uzna­nia. Jed­nak w kwe­stii jego gene­ra­cyj­nej pro­po­zy­cji już parę razy głos zabie­ra­łem i, oczy­wi­ście, sta­no­wi­sko Tom­ka Bąka w tej spra­wie i jego postrze­ga­nie poję­cia wspól­no­ty gene­ra­cyj­nej jest mi zde­cy­do­wa­nie bliż­sze.

Nie jestem rówie­śni­kiem III RP. Trak­tu­ję ją jako upar­tą i roz­piesz­czo­ną młod­szą sio­strę.

Wiem, że jesteś prze­ciw­ni­kiem ide­owe­go prze­cią­że­nia wier­szy, ich upo­li­tycz­nie­nia w sen­sie jed­no­znacz­no­ści roz­strzy­gnięć. Paweł Kacz­mar­ski na stro­nach BL zaini­cjo­wał deba­tę nad „poli­tycz­no­ścią for­my”, któ­ra jest dla nas (kry­ty­ków) waż­nym ele­men­tem myśle­nia o zaan­ga­żo­wa­niu współ­cze­snej mło­dej poezji. For­ma­li­stycz­ne eks­pe­ry­men­ty Góry (jego tor­na­da i sesty­ny) czy Kopy­ta są prze­cież nie­zby­wal­ne. Zatem pyta­nie o twój sto­su­nek do poję­cia for­my i do tak poję­tej poli­tycz­no­ści, nie jako uprosz­cze­nia wier­sza, ale wła­śnie wymo­gu este­tycz­ne­go prze­two­rze­nia?

 O, widzę, że solid­nie odro­bi­łeś pra­cę domo­wą. Cho­ciaż jestem nie tyle prze­ciw­ni­kiem, co po pro­stu roz­cza­ro­wa­nym czy­tel­ni­kiem znacz­nej czę­ści poezji w ten spo­sób zaan­ga­żo­wa­nej. To nie zda­ło egza­mi­nu już w przy­pad­ku poezji sta­nu wojen­ne­go, któ­rej nijak obro­nić się dziś nie da. Pro­ble­mem są krót­kie nogi takie­go roz­wią­za­nia i krót­ki czas waż­no­ści tego typu tek­stów. Rów­nież ich jed­no­płasz­czy­zno­wość.

Całej dys­ku­sji przy­glą­dam się z zacie­ka­wie­niem i swe­go rodza­ju ulgą, wyni­ka­ją­cą z pod­ję­cia tema­tów dla mnie (i, podej­rze­wam, dla nas wszyst­kich) oczy­wi­stych, a jed­nak pomi­ja­nych przez lata przez kry­ty­kę lite­rac­ką. To waż­na dys­ku­sja jest i cie­szę się, że się odby­wa. Mam nadzie­ję, że przy­słu­ży się ona odcza­ro­wa­niu poję­cia „poli­tycz­no­ści” w poezji i odświe­że­nia poję­cia „zaan­ga­żo­wa­nia”, któ­re rów­nież zosta­ło bez zro­zu­mie­nia wie­lo­krot­nie prze­żu­te, wyzu­te, uży­te w tylu kon­tek­stach, że poja­wi­ły się duże pro­ble­my z recep­cją czy­tel­ni­czą i postrze­ga­niem tego, czym w ogó­le to zaan­ga­żo­wa­nie jest.

Oczy­wi­sto­ścią jest, że nie ma cze­goś takie­go jak apo­li­tycz­ność w poezji, bli­skie w tej dys­ku­sji są mi gło­sy Paw­ła Kacz­mar­skie­go i Dawi­da Kuja­wy przy­wo­łu­ją­ce­go Enzens­ber­ge­ra. Nawet skie­ro­wa­nie się ku pry­wat­no­ści bru­Lio­now­ców jest w oczy­wi­sty spo­sób poli­tycz­ne i jest reak­cją wła­śnie poli­tycz­ną na ówcze­sne zmia­ny sys­te­mo­we. Nato­miast pro­blem i linia spo­ru kry­ty­ki na temat nomen­kla­tu­ry jest dla mnie kwe­stią poko­le­nio­wą. Nie dzi­wię się zupeł­nie postrze­ga­niu Pio­tra Śli­wiń­skie­go, któ­ry towa­rzy­szył jako kry­tyk prze­mia­nom lat 90. i poetom „bru­Lio­nu”. Trze­ba pamię­tać w jakim kon­tek­ście to wszyst­ko się dzia­ło i skąd, z jakiej lite­ra­tu­ry i jakich prze­mian sys­te­mo­wych ten bunt prze­ciw­ko poli­tycz­no­ści w poezji się wziął. Sam w grun­cie rze­czy poli­tycz­ny.

Jak nas uczy (w nie­co innym kon­tek­ście) Harold Blo­om: sprze­ciw jest w grun­cie rze­czy for­mą naśla­dow­nic­twa. O tym musi­my pamię­tać. Z pew­no­ścią rolą kry­ty­ki jest teraz odcza­ro­wa­nie pojęć poli­tycz­no­ści i zaan­ga­żo­wa­nia w poezji, któ­re prze­cież są dla niej już od cza­sów Hora­ce­go i Wergi­liu­sza oczy­wi­ste i natu­ral­ne.

Jeże­li nato­miast cho­dzi o poli­tycz­ność for­my, to rów­nież są to rze­czy oczy­wi­ste. Wspo­mnia­łem już o syn­ko­pie. Jeże­li w wier­szu pozor­nie „intym­nym” sta­ram się zasto­so­wać wła­ści­wą dla jaz­zu syn­ko­pę, to auto­ma­tycz­nie ten wiersz sta­je się usy­tu­owa­ny w pew­nej tra­dy­cji zwią­za­nej z okre­ślo­ną rze­czy­wi­sto­ścią poli­tycz­ną i oczy­wi­stym poli­tycz­nym kon­tek­stem. Od jaz­zu doj­dzie­my do beatu, od beatu do pew­ne­go kon­tek­stu spo­łecz­ne­go, itd. Prze­cież po coś ta syn­ko­pa zosta­je zasto­so­wa­na i jest nie­od­łącz­ną czę­ścią tre­ści wier­sza. For­ma jest rów­nież tre­ścią. Wiersz nato­miast, para­fra­zu­jąc kla­sy­ka, musi spraw­dzać się na każ­dym pozio­mie swo­je­go funk­cjo­no­wa­nia. Jeże­li się nie spraw­dza, jest po pro­stu złym wier­szem.

Jedy­ne, z czym się nie mogę zgo­dzić, to z uprosz­cze­niem „wiersz jest dobry, BO jest zaan­ga­żo­wa­ny”, to tak nie dzia­ła. Naczy­ta­łem się w życiu mnó­stwo fatal­nej poezji „zaan­ga­żo­wa­nej”.

 Ja też, a cza­sem mie­wam wąt­pli­wo­ści nawet na tych liniach, któ­re uzna­je­my za jakoś wią­żą­ce dla współ­cze­snej poezji, czy­li Góry, Kopy­ta czy Pie­trek… Ale jeśli już mówi­my o poezji „zaan­ga­żo­wa­nej” (zawsze z tym cudzy­sło­wem!), to jak two­im zda­niem wiersz może dzia­łać spo­łecz­nie, czy może i czy powi­nien? Albo co w ogó­le może zna­czyć, że „wiersz dzia­ła”?

Pyta­nie brzmi „czy powi­nien?”. Tu chcia­łem uści­ślić jed­ną rzecz, to nie jest tak, że zapi­sa­łem się do jakie­goś tajem­ni­cze­go klu­bu „poetów zaan­ga­żo­wa­nych”. To tak nie dzia­ła, nie postrze­gam się rów­nież jako „poeta zaan­ga­żo­wa­ny”, bo w sło­wie „poeta” już się ten dru­gi człon zawie­ra. Sam akt pisa­nia jest aktem zaan­ga­żo­wa­nia. Pisa­nie jest aktem nie­zgo­dy, jest mówie­niem NIE, a każ­de wypo­wie­dzia­ne NIE wła­śnie tym aktem zaan­ga­żo­wa­nia jest.

Czas naj­wyż­szy odcza­ro­wać tę wyzu­tą ter­mi­no­lo­gię. Kie­dy poja­wia się potrze­ba napi­sa­nia wier­sza, to piszą­cy (przy­naj­mniej w moim przy­pad­ku) nie zakła­da sobie „a teraz napi­szę coś o sytu­acji na Ukra­inie”. To tak nie dzia­ła. Wier­sze pisze się z potrze­by, kie­dy coś nas w jakiś spo­sób poru­szy, dotknie i doma­ga się ujścia. Dokład­nie ten sam rodzaj poru­sze­nia zmu­sił mnie do napi­sa­nia wier­szy doty­czą­cych prze­ka­zu medial­ne­go z Ukra­iny, wier­szy doty­czą­cych śmier­ci bli­skiej mi oso­by, czy wier­szy, nazwij­my, „miło­snych”, bo i takie potra­fię.

Wszyst­ko jest rów­no­praw­ne, bie­rze się z tego co nas doty­ka, a doty­kać nas mogą zarów­no histo­rie doty­czą­ce nasze­go życia oso­bi­ste­go, jak i bez­rad­ność wobec tra­ge­dii ludz­kiej roz­gry­wa­ją­cej się nie­opo­dal. Wszyst­ko jest taką samą czę­ścią rze­czy­wi­sto­ści, rów­nież rze­czy­wi­stość medial­na jest jed­nak przede wszyst­kim naszą „rze­czy­wi­sto­ścią”.

Nato­miast wiersz dzia­ła, gdy poru­sza, po pro­stu. I gdy mówi coś, o czym nie opo­wia­da nikt inny. Wte­dy sta­je się wier­szem waż­nym.

To jesz­cze roz­wi­nę ten wątek „dzia­ła­nia” wier­sza. Myśląc o anga­żo­wa­niu się poprzez wiersz, mówi­my też na ogół o pew­nych stra­te­giach, mniej lub bar­dziej wywro­to­wych. Cho­dzi mi np. o prze­chwy­ce­nie róż­no­ra­kich języ­ków u Kiry Pie­trek, o two­rze­nie prze­strze­ni empa­tii przez Ilo­nę Wit­kow­ską, roz­bra­ja­nie prze­mo­cy przez wspo­mnia­ne­go już Bąka, for­ma­li­stycz­ne prze­two­rze­nie skład­ni u Góry, czy po dru­giej stro­nie bary­ka­dy – gesty przy­kry­cia, este­tycz­ne­go masko­wa­nia kon­flik­tów, co poka­za­ła nie­daw­no u Słom­czyń­skie­go Anna Kału­ża, a co zarzu­ca­no kie­dyś Jac­ko­wi Deh­ne­lo­wi. W ramach dopre­cy­zo­wa­nia więc: żeby poru­szyć, wiersz musi na to tech­nicz­nie zapra­co­wać, a w tym wybo­rze tech­ni­ki zawie­ra się już prze­cież pewien poli­tycz­ny ruch. Tobie chy­ba naj­bliż­szej do prze­chwy­ce­nia wła­śnie, przy­naj­mniej w Sta­cji wie­ży ciśnień zde­rza się ten medial­ny, bez­dusz­ny język z pró­ba­mi upodmio­to­wie­nia go, prze­fil­tro­wa­nia przez kon­kret­ne­go czło­wie­ka. Ale mogę się dia­me­tral­nie mylić, bo spo­ro tam też pra­cy nad fra­zą, skład­nią, prze­rzut­nią, co z ducha bliż­sze jest Górze, a wstecz, powiedz­my – Nowej Fali…

Two­je intu­icje doty­czą­ce Sta­cji… są bar­dzo traf­ne. Pau­pe­ry­za­cja tra­ge­dii ludz­kiej w języ­ku rela­cji medial­nych z Ukra­iny, że się tak brzyd­ko wyra­żę, była dla mnie ude­rza­ją­ca na tyle, że te wier­sze powsta­ły. Nie­jed­no­krot­nie te rela­cje przy­po­mi­na­ły bar­dziej komen­tarz meczu pił­kar­skie­go i nakie­ro­wa­ne były bar­dziej na sym­bo­li­za­cję i hiper­bo­li­za­cję w sto­sun­ku do zja­wisk i posta­ci, z czym mamy do czy­nie­nia rów­nież pod­czas wyda­rzeń spor­to­wych. Praw­dzi­wy dra­mat roz­gry­wał się nato­miast gdzie indziej. Stu­dio­wa­łem dzien­ni­kar­stwo i tego same­go sta­ra­no się mnie nauczyć na tych stu­diach. Może dla­te­go ich nie skoń­czy­łem i mam do śro­do­wi­ska medial­ne­go dużą awer­sję. Widzia­łem jak to wyglą­da od środ­ka i mi wystar­czy­ło na tyle, że abso­lut­nie nie chcę w tym uczest­ni­czyć.

Jeże­li cho­dzi nato­miast o kwe­stię „pra­cy nad fra­zą, skład­nią, prze­rzut­nią”, to cóż, mogę tyl­ko spa­ra­fra­zo­wać Rybę i powie­dzieć, że w wier­szu jed­nak waż­na jest „pod­sta­wa lirycz­na do wyra­że­nia komu­ni­ka­tu”.

 Czy­tam Jej wio­sen­ne sukien­ki: „A nóż w jej bla­dej dło­ni nie opi­sze chle­ba, / (doczy­tam do koń­ca, aż w koń­cu zgłod­nie­je).” i zasta­na­wiam się, jak – two­im zda­niem – prze­bie­ga to star­cie na linii lite­ra­tu­ra-rze­czy­wi­stość? Czy jedy­na moc poezji pole­ga na deskryp­cji, a potem trze­ba odrzu­cić wiersz, spa­lić go (to Kopyt) i zacząć dzia­łać już poza polem lite­rac­kim, czy może wła­śnie w tej wyjąt­ko­wo­ści opi­su jest coś, hm, eman­cy­pa­cyj­ne­go?

 Ha, tu rów­nież dobrze tra­fiasz, bo ten wiersz jest wła­śnie taką pró­bą prze­kro­cze­nia tej nie­wi­dzial­nej linii. Nie­przy­pad­ko­wo poja­wia się tam rów­nież Enzens­ber­ger. Ten wiersz pró­bu­je wyjść „poza” ramy tego, czym (teo­re­tycz­nie) tyl­ko może być. Nie zade­kla­ru­ję się jed­no­znacz­nie, w jakim stop­niu to wyj­ście jest moż­li­we, mogę tyl­ko powie­dzieć, że będę pró­bo­wał – na ile mi pomysłu/umiejętności/talentu star­czy.

A co z two­ją książ­ką (na ile oczy­wi­ście możesz o tym mówić)? Z tego co wiem, w wer­sji z roku 2015 dość moc­no pokry­wa­ła się z arku­szem z „Poetyc­kich debiu­tów”. Czy teraz posta­no­wi­łeś tro­chę zdy­stan­so­wać ten arkusz, prze­bu­do­wać go, czy to raczej kwe­stia eko­no­mii i poli­tyk wydaw­ni­czych? Żaden z auto­rów „Debiu­tów 2013” nie wydał dotąd książ­ki w BL. Będziesz pierw­szy?

Chy­ba mogę powie­dzieć tyle, że książ­ka ma uka­zać się we wrze­śniu tego roku w wydaw­nic­twie, któ­re bar­dzo cenię i sza­nu­ję. Na dniach zaczy­na­my pra­cę nad okład­ką, więc wszyst­ko zmie­rza w dobrym kie­run­ku. Z jed­nej stro­ny czas jej uka­za­nia się jest wyni­kiem rze­czy­wi­sto­ści wydaw­ni­czej, któ­rej prze­sko­czyć w naszych realiach się nie da, z dru­giej, książ­ka mia­ła czas okrzep­nąć i nabrać bar­dziej wyra­zi­ste­go kształ­tu. Nigdy też nie mia­łem natych­mia­sto­wej potrze­by wyda­wa­nia książ­ki, w prze­ci­wień­stwie do wie­lu kole­gów. W tym roku skoń­czę trzy­dzie­ści lat, jak mia­łem lat sie­dem­na­ście, to wie­dzia­łem, że zade­biu­tu­ję w wie­ku trzy­dzie­stu. To dobry wiek na debiut, czło­wiek prze­sta­je się wte­dy tymi kwe­stia­mi nie­zdro­wo pod­nie­cać.

O autorach i autorkach

Dawid Mateusz

Urodzony w 1986 roku. Publikował w licznych pismach zwartych i ulotnych. Podejmował wiele, mniej lub bardziej udanych inicjatyw kulturalnych. Jest autorem debiutanckiej Stacji wieży ciśnień (2016), która ukazała się nakładem Biura Literackiego. Mieszka w Krakowie.

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Powiązania