wywiady / o książce

Kirszenbaum rozmawia z Kirszenbaum, czyli fragment dialogu o Myi

Jakub Wiśniewski

Kacper Szpyrka

Rozmowa Kacpra Szpyrki z Jakubem Wiśniewskim, towarzysząca premierze książki Myja, wydanej w Biurze Literackim 24 stycznia 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kac­per Szpyr­ka: Wyobraź sobie, że jesteś na bez­płat­nym sta­żu w jakiejś dziw­nej fir­mie (nie pamię­tasz nazwy), nikt ci nie powie­dział, czym masz się zająć, cho­wasz się za nie­dzia­ła­ją­cą lodów­ką, żeby ktoś ci nie wymy­ślił zaję­cia, mija­ją dwie godzi­ny, stra­ci­łeś 50 pro­cent chę­ci do życia, więc roz­wią­zu­jesz inter­ne­to­wy quiz: jaką posta­cią z Mumin­ków jest Myja?

Jakub Wiśniew­ski: Hatif­na­ta­mi? Bo chy­ba musi być wie­lo­ma posta­cia­mi naraz.

No tak, o Hatif­na­tach gdzieś się w Myi wspo­mi­na, chy­ba w tym frag­men­cie o Cmen­ta­rzu.

Hatif­na­to­wie są tro­chę jed­ną posta­cią, boha­te­rem zbio­ro­wym, no nie? Są nie­mi, tajem­ni­czy…

Trud­no się z nimi komu­ni­ko­wać…

Tak. Nie wia­do­mo też do koń­ca, w jaki spo­sób i w jakim stop­niu oni sami komu­ni­ku­ją się mię­dzy sobą. A Tatuś Mumin­ka, w tam­tym opo­wia­da­niu, któ­re czy­ta­li­śmy kie­dyś w tra­sie, posta­na­wia porzu­cić swo­ją rodzi­nę i wyru­szyć z Hatif­na­ta­mi w podróż…

Tak! Ale wyda­je mi się, że Hatif­na­to­wie robi­li swo­je pomi­mo Tatu­sia Mumin­ka, że jego obec­ność im nie prze­szka­dza­ła, ale on nie był tam razem z nimi.

Tak, Hatif­na­to­wie chy­ba w pew­nym sen­sie go nie zaak­cep­to­wa­li albo przy­naj­mniej komu­ni­ka­cja z nimi oka­za­ła się nie­moż­li­wa, przez co w koń­cu Tatuś Mumin­ka porzu­ca ich towa­rzy­stwo i wra­ca jed­nak do wła­snej rodzi­ny – ale w kon­tek­ście Myi w tej histo­rii istot­ne jest to, że nawet taka pozor­nie pro­sta, mono­li­tycz­na, arche­ty­picz­na postać jak Tatuś Mumin­ka może dostrzec część sie­bie w tak męt­nym, nie­jed­no­li­tym i roz­sz­cze­pio­nym boha­te­rze zbio­ro­wym jak Hatif­na­to­wie. Czy­li nawet Tatu­sio­wie Mumin­ka tego świa­ta zada­ją sobie pyta­nia o wła­sną toż­sa­mość.

No wła­śnie: Myja zaczy­na się mot­tem zaczerp­nię­tym z Kaf­ki – „Z samym sobą nie mam nic wspól­ne­go”. Motyw ten jest eks­plo­ato­wa­ny przede wszyst­kim na koń­cu powie­ści, choć wcze­śniej oczy­wi­ście też się poja­wia. Pamię­tam nagra­nie kon­cer­tu for­ma­cji Miłość, pod­czas któ­re­go nie­zbyt trzeź­wy Tymon Tymań­ski w impro­wi­zo­wa­nym sło­wo­to­ku rzu­cił: „Pro­te­stu­ję prze­ciw­ko sobie!” – to bar­dziej czyn­na posta­wa, może nie­co bud­dyj­ska. Ale kie­dy sły­szę nazwi­sko Kaf­ki, od razu sta­je mi przed oczy­ma taki ład­ny, duży, lśnią­cy w słoń­cu napis na wzgó­rzu, tyl­ko zamiast w HOLLYWOOD lite­ry ukła­da­ją się w WYOBCOWANIE. Czy to dobry trop na roz­po­czę­cie dys­ku­sji o Myi?

Sło­wo „wyob­co­wa­nie” koja­rzy mi się przede wszyst­kim z kate­go­ria­mi spo­łecz­ny­mi, ale jeże­li potrak­tu­je­my to „wyob­co­wa­nie” jako objaw albo jako współ­cze­sną inkar­na­cję samot­no­ści w sen­sie egzy­sten­cjal­nym (takiej samot­no­ści, któ­rą Con­rad nazwał „cięż­kim i nie­odzow­nym warun­kiem ist­nie­nia”) – to jak naj­bar­dziej.

Teraz szyb­ki skok do koń­ca książ­ki: powieść wień­czą czas i miej­sce (a wła­ści­wie miej­sca) jej powsta­nia: Kra­ków, Kopen­ha­ga i Muchów­ka, ale powiedz­my sobie szcze­rze: niko­go nie obcho­dzą mia­sta na lite­rę „K” – opo­wiedz o Muchów­ce. Tutaj dopi­sze­my: „[śmiech, rechot, Brecht, Ber­tolt]”, okej?

[śmiech, rechot, Brecht, Ber­tolt]

Jak sądzisz, jaki wpływ na kształt tego, co pisa­łeś, mia­ło miej­sce, w któ­rym się aku­rat wte­dy znaj­do­wa­łeś? Prze­moż­ny? Nikły? W jakich oko­licz­no­ściach ci się naj­le­piej pisze? Wolisz zamknąć się z yer­bą w poko­ju, z kawą w kawiar­ni, z piwem w pubie czy z herą w meli­nie?

O Kopen­ha­dze wspo­mnia­łem, bo mimo że byłem tam bar­dzo krót­ko (parę dni, zda­je się), to bar­dzo dobrze mi się tam pisa­ło, i sto­sun­ko­wo duża część tek­stu powsta­ła wła­śnie tam. Może dla­te­go, że na chwi­lę zupeł­nie ode­rwa­łem się od swo­je­go codzien­ne­go oto­cze­nia i byłem tam sam. A Muchów­ka? Muchów­ka, jak dobrze wiesz, to mała miej­sco­wość, w któ­rej dora­sta­łem (uro­dzi­łem się w Kra­ko­wie, ale dora­sta­łem na mało­pol­skiej wsi) i któ­rą, siłą rze­czy, bar­dzo cie­pło wspo­mi­nam. Myślę, że w pew­nym sen­sie Muchów­ka poja­wia się rów­nież w Myi.

Wpraw­dzie to pyta­nie o miej­sca powsta­wa­nia Myi wpa­dło mi do gło­wy, kie­dy zoba­czy­łem miej­sco­wo­ści wspo­mnia­ne na koń­cu książ­ki, ale z dru­giej stro­ny pomy­śla­łem o nim rów­nież, gdy w Myi poja­wia­ły się moc­no miej­skie, tłocz­ne, mon­stru­al­nie urba­ni­stycz­ne ele­men­ty i ich opis wska­zy­wał na to, jak­byś czer­pał ener­gię bez­po­śred­nio z fizycz­ne­go tło­ku, tak jak­byś pisał w jakiejś zatło­czo­nej kawiar­ni.

Rze­czy­wi­ście, jak teraz o tym myślę, to duża część Myi powsta­ła w miej­scach peł­nych ludzi. Dobrze mi się pisze na tak zwa­nym „mie­ście”, zazwy­czaj piję kawę, ostat­nio wła­śnie yer­bę, jeże­li piwo, to tyl­ko jed­no – bo kie­dy wcho­dzi pierw­sze, czło­wie­ko­wi uby­wa nie­po­trzeb­nych myślo­wych zaha­mo­wań, po dru­gim myśli się już wol­niej, a potem jakość tek­stu, zwe­ry­fi­ko­wa­na na trzeź­wo, szyb­ko się obni­ża – tak przy­naj­mniej wyni­ka z moich eks­pe­ry­men­tów…

Mhm, mam podob­ne obser­wa­cje… A jeśli cho­dzi o ogól­ny zamysł czy stra­te­gię pisa­nia – jesteś z tych, co przed napi­sa­niem powie­ści roz­ry­so­wu­ją sobie plan­sze z wyda­rze­nia­mi na osi cza­su, a obok wie­sza­ją tabli­ce z boha­te­ra­mi i rela­cje mię­dzy nimi okre­śla kolor sznur­ka roz­pię­te­go na pinez­kach przy ich naszki­co­wa­nych por­tre­tach, czy może raczej z tych, co wcho­dzą na hulaj­no­gę elek­trycz­ną, zakła­da­ją na oczy prze­pa­skę i bez mapy jadą przed sie­bie, a potem lądu­ją na Prąd­ni­ku Czar­nym, jest dru­ga w nocy i wła­śnie padła im bate­ria w tele­fo­nie?

Z natu­ry zde­cy­do­wa­nie z tych dru­gich (i to tak zaczę­ła powsta­wać Myja). Nato­miast dużo pra­cy wkła­dam w to, żeby przy­bli­żyć się do tych pierw­szych. Chciał­bym, żeby moje powie­ści mia­ły sen­sow­ną struk­tu­rę, żeby nie były czy­stą eks­pre­sją i stru­mie­niem świa­do­mo­ści (bo to już było [śmiech]). To nie jest dla mnie łatwe, bo z natu­ry jestem w kwe­stii two­rze­nia bar­dzo impul­syw­ny. Kie­dy przy­cho­dzi jakiś pomysł, to po pro­stu za nim idę, i cięż­ko mi się mu oprzeć. Z tego bio­rą się nie­ści­sło­ści, któ­re pró­bu­ję potem napra­wiać, ale nie zawsze to wycho­dzi, dla­te­go też Myja zde­cy­do­wa­nie nie ma struk­tu­ry hol­ly­wo­odz­kie­go sce­na­riu­sza…

Ale takie euro­pej­skie kino indie już dało­by radę…

Może by prze­szło. 

Nawią­zu­jąc do roz­mo­wy, jaką odby­wa w powie­ści Jafet z Wydaw­cą: czy nie oba­wiasz się, że w two­jej książ­ce jest za mało hasz­ta­gów? Bo nie ma żad­ne­go. Poli­czy­łem.

To zda­nie o hasz­ta­gach to chy­ba przy­tyk do moich czy­tel­ni­czych starć z pro­zą współ­cze­sną (na któ­rej, skąd­inąd, znam się sła­bo, więc to tyl­ko bez­czel­na, dzie­cię­ca, nie­zbyt ład­na zaba­wa). Czy oba­wiam się bra­ku tych meta­fo­rycz­nych „hasz­ta­gów”? Być może oba­wia­łem się ich, kie­dy zaczy­na­łem pisać Myję. Teraz, kie­dy na nią patrzę, oba­wiam się cze­goś dokład­nie odwrot­ne­go, że tych „hasz­ta­gów” jest tam za dużo, że za bar­dzo cisną­łem na inter­tek­stu­al­ność tego tek­stu, że to, co pró­bo­wa­łem wyśmiać w roz­mo­wach Jafe­ta z Wydaw­cą, w rze­czy­wi­sto­ści było jakimś kom­plek­sem, z któ­re­go poprzez napi­sa­nie Myi pró­bo­wa­łem się wyle­czyć. Zatem teraz boję się, że w Myi hasz­ta­gów jest za dużo, mimo że nie ma ich tam wca­le.

Okej. Kolej­ne pyta­nie z tego cyklu: chciał­bym teraz zro­bić scen­kę rodza­jo­wą z zakoń­cze­nia każ­de­go odcin­ka Sco­oby-Doo i zdjąć Kier­ke­ga­ar­do­wi pseu­do­ni­mo­wą maskę. Pod­czas sce­ny, o któ­rej wspo­mi­na­łem w poprzed­nim pyta­niu, roz­mów­cy spie­ra­ją się o to, kto ma ostat­nie sło­wo. A co ty myślisz – nawet w ode­rwa­niu od Myi – na ten temat? Kto ma ostat­nie sło­wo – ten, kto pisze, ten, kto czy­ta, ten, kto kupu­je, ten, kto wyda­je? Wszy­scy? Nikt?

Oba­wiam się, że ostat­nie sło­wo mają ci, któ­rzy w ogó­le nie zosta­li tam wspo­mnia­ni, czy­li… bada­cze, tłu­ma­cze, lite­ra­tu­ro­znaw­cy. Bo jeśli cho­dzi o life­span lite­ra­tu­ry, któ­ra prze­ży­wa swo­je­go auto­ra (co zda­rza się oczy­wi­ście sto­sun­ko­wo rzad­ko), to wyda­je mi się, że wyni­ka ona przede wszyst­kim z zain­te­re­so­wa­nia ludzi, któ­rzy się na lite­ra­tu­rze „zna­ją”, mają przy­sto­so­wa­ną do niej, odpo­wied­nią apa­ra­tu­rę inte­lek­tu­al­ną, wie­dzę i przede wszyst­kim chęć, żeby w pew­ne rze­czy zanur­ko­wać głę­biej, tak jak na przy­kład ty jako tłu­macz nur­ku­jesz teraz w Astu­ria­sie czy wcze­śniej w Una­mu­no. Wyda­je mi się, że to tacy ludzie mają ostat­nie sło­wo.

Cho­ciaż, z dru­giej stro­ny, potem kolej­ne sło­wo mają ludzie, któ­rzy czy­ta­ją rze­czy napi­sa­ne przez tych „nur­ków”, i koło zno­wu się zamy­ka [śmiech].

A prze­cież nikt nie spraw­dza, kto prze­tłu­ma­czył daną książ­kę – ludzie nie­świa­do­mie wydzie­ra­ją stro­nę redak­cyj­ną z każ­dej książ­ki, jak z tego pod­ręcz­ni­ka w Sto­wa­rzy­sze­niu Umar­łych Poetów [śmiech]. Ale przejdź­my dalej: Faulk­ner. W jego nazwi­sku jest sło­wo „faul”. A w sło­wie „faul” jest sło­wo „ul”. Odkry­łem to dopie­ro teraz, ale nie będę drą­żył. Faulk­ner: chcia­łeś z nie­go napi­sać dok­to­rat, ale dok­to­rat nie chciał zostać napi­sa­ny przez cie­bie. Two­ja powieść ma vibe połą­cze­nia As I Lay Dying z biblij­ną histo­rią Noego, ale jest tu też oczy­wi­ście wie­lość innych odnie­sień i pomy­słów. Czy czu­jesz się ducho­wym potom­stwem auto­ra Azy­lu? Czy odczu­wasz Blo­omow­ski „lęk przed wpły­wem”? Czy chciał­byś w ramach tej roz­mo­wy podzię­ko­wać za coś Faulk­ne­ro­wi?

Dzień dobry, jestem Kubuś, chciał­bym podzię­ko­wać Faulk­ne­ro­wi za jego książ­ki. Ale nie za wszyst­kie, bo ostat­nio skoń­czy­łem na przy­kład try­lo­gię o Sno­pe­sach, któ­ra nie zro­bi­ła już na mnie takie­go wra­że­nia, jak jego wcze­śniej­sze rze­czy. Być może dla­te­go, że zmie­niam się ja, być może dla­te­go, że zmie­niał się on.

Chy­ba nie mam „lęku przed wpły­wem”, nato­miast nie czu­ję się potom­stwem Faulk­ne­ra [śmiech] z powo­du zasad­ni­cze­go: wyda­je mi się, że Faulk­ner mimo wszyst­ko jest nie­ro­ze­rwal­nie złą­czo­ny z kon­tek­stem, w jakim two­rzył, czy­li z Połu­dniem USA. Bez moc­ne­go osa­dze­nia w tym kon­kret­nym krę­gu kul­tu­ro­wym z Faulk­ne­ra zosta­je tyl­ko jakiś rodzaj inte­lek­tu­al­ne­go ćwi­cze­nia. Dopie­ro kie­dy osia­da on w okre­ślo­nej rze­czy­wi­sto­ści, kon­kret­nym języ­ku, kon­kret­nych ludziach, ste­reo­ty­pach, typach oso­bo­wo­ści, histo­rii, całej mito­lo­gii Połu­dnia, dopie­ro wte­dy napraw­dę „sta­je się cia­łem”.

Wyda­je mi się, że to, co zro­bi­łem w Myi, dzia­ła na zupeł­nie innych zasa­dach, ale na pew­no są tam punk­ty stycz­ne w war­stwie for­mal­nej, dla­te­go że Faulk­ner (i mię­dzy inny­mi za to go cenię) nigdy nie usta­wał w eks­pe­ry­men­to­wa­niu z for­mą. Bar­dzo podo­ba mi się takie podej­ście do pro­zy i też chciał­bym je kul­ty­wo­wać.

Ja widzia­łem to przede wszyst­kim w mono­lo­gach Noego. Dla mnie one były bar­dzo faulk­ne­row­skie, wła­śnie pod wzglę­dem for­mal­nym.

Tak.

Jedzie­my dalej. Jak w dobrym i sza­nu­ją­cym się tor­cie mamy w Myi do czy­nie­nia z paro­ma war­stwa­mi (oczy­wi­ście to duże uprosz­cze­nie, bo nie ma mię­dzy nimi jasnej gra­ni­cy, ale tak chy­ba dzia­ła lite­ra­tu­ro­znaw­stwo, że robi się takie ślicz­ne i nie­co sztucz­ne podzia­ły, a lite­ra­tu­ra i tak prze­cie­ka bada­czom mię­dzy pal­ca­mi). Zacznę od naj­węż­szej, być może naj­bar­dziej oso­bi­stej per­spek­ty­wy, a potem poga­da­my o kolej­nych. Una­mu­no napi­sał, że „każ­da powieść, każ­de dzie­ło, każ­dy wiersz, o ile jest żywy, jest rów­nież auto­bio­gra­ficz­ny”. Wła­śnie z per­spek­ty­wy auto­bio­gra­ficz­nej Myja to jakiś roz­ra­chu­nek z two­imi wła­sny­mi twór­czy­mi prze­ko­na­nia­mi i złu­dze­nia­mi, z okre­sem stu­diów, poszu­ki­wań lite­rac­kich, muzycz­nych i świa­to­po­glą­do­wych. Powie­dział­bym jed­nak, że jest to per­spek­ty­wa naj­mniej krzy­czą­ca i nie­chęt­na do popi­sów na prze­dzie pele­to­nu. Mia­łem wra­że­nie, że jed­nym z wie­lu celów, uświa­do­mio­nych albo nie, była chęć domknię­cia pew­ne­go eta­pu w życiu. Czy jed­nak zabrną­łem za dale­ko?

Coś podob­ne­go do Una­mu­no mówił (czy pisał) W.B. Yeats: że każ­dy poeta w grun­cie rze­czy pisze o sobie. A pro­ces powsta­wa­nia Myi ma chy­ba wię­cej wspól­ne­go z pro­ce­sem powsta­wa­nia poezji niż powie­ści kry­mi­nal­nej czy sce­na­riu­sza fil­mo­we­go typu high con­cept.

Czy Myja jest jakimś oso­bi­stym roz­ra­chun­kiem? Wyda­je mi się, że ty i ja może­my tak na nią popa­trzeć dopie­ro teraz, z per­spek­ty­wy tych paru lat, któ­re minę­ły od momen­tu roz­po­czę­cia pra­cy nad powie­ścią. Na począt­ku Myja była dla mnie ćwi­cze­niem lite­rac­kim (tro­chę tak jak Fran­ken­ste­in Mary Shel­ley był wyni­kiem zaba­wy lite­rac­kiej, zakła­du pomię­dzy kil­ko­ma zna­jo­my­mi), któ­re mia­ło mnie wybu­dzić z pew­ne­go letar­gu. Bo cho­ciaż pisa­łem od dzie­ciń­stwa, to na eta­pie wcze­sne­go liceum dotar­ła do mnie naj­oczy­wist­sza z prawd: że w pisa­niu jest wię­cej czy­ta­nia niż pisa­nia. Zaczą­łem więc czy­tać inten­syw­niej niż wcze­śniej i na pra­wie dzie­sięć lat wła­ści­wie rzu­ci­łem pisa­nie, do któ­re­go wró­ci­łem dopie­ro pod koniec stu­diów (naj­pierw po angiel­sku, potem po pol­sku). Zatem przez całe liceum, przez całe stu­dia wła­ści­wie nie pisa­łem, tyl­ko czy­ta­łem. Naba­wi­łem się przez to jakie­goś stra­chu przed pisa­niem, któ­ry tro­chę sam pod­sy­ca­łem, bo z jed­nej stro­ny bałem się zacząć pisać, a z dru­giej bałem się, że nigdy już nie zacznę – a może to po pro­stu zwy­kła pro­kra­sty­na­cja. I jeże­li cho­dzi o te moty­wy auto­bio­gra­ficz­ne, to są one raczej efek­tem ubocz­nym tego, że moment powsta­wa­nia Myi aku­rat nało­żył się na taki, a nie inny moment w moim życiu.

W takim razie war­stwa kolej­na: Myja wcią­ga nas w sam śro­dek kaba­ły dys­funk­cyj­nej rodzi­ny. Mamy ojca i trzech synów, wszy­scy są bez­okien­ny­mi mona­da­mi, każ­dy stwo­rzył wła­sny mały strau­ma­ty­zo­wa­ny świat i się nim szczel­nie opa­tu­lił. Jafet mówi gdzieś o Cha­mie: „Żyje­my w innych wymia­rach. Nie ma płasz­czy­zny, na któ­rej mogli­by­śmy się spo­tkać”, ale czy jed­no­cze­śnie nie jest tak, że wszy­scy – chcąc nie chcąc – wspól­nie prze­dzie­ra­ją się przez tę samą obse­syj­ną kole­inę, w któ­rej bro­dzi­li ojciec, dzia­dek i tak dalej? Pobrzmie­wa­ją mi tu róż­ne echa: ojciec Schul­zow­ski, ojciec biblij­ny (do któ­re­go doj­dzie­my za chwi­lę) albo The Dead Father Donal­da Bar­thel­me­go, o któ­rym kie­dyś mi mówi­łeś.

Tak, The Dead Father to cie­ka­wa rzecz, chy­ba jesz­cze nie­prze­ło­żo­na na pol­ski.

Guglo­wa­łem: zga­dza się.

Cóż, motyw ojca to motyw abso­lut­nie pier­wot­ny. Jest w każ­dym dziec­ku i w każ­dym ojcu, nie da się od nie­go uciec. Dla­te­go nie jest okle­pa­ny, ale uni­wer­sal­ny – z korzy­ścią dla twór­cy i dla odbior­cy, bo każ­dy czy­tel­nik czy czy­tel­nicz­ka, który/która napo­tka w powie­ści postać ojca, odbie­rze ją oso­bi­ście i odnie­sie do wła­snej sytu­acji rodzin­nej, nawet jeśli zro­bi to nie­świa­do­mie.

A motyw szta­fe­ty poko­leń na pew­no jest w Myi obec­ny bar­dzo moc­no, być może nawet sta­no­wi jeden z cen­tral­nych wąt­ków książ­ki, co widać na przy­kład w prze­wi­ja­ją­cym się mię­dzy Noem i Jafe­tem moty­wie pisa­nia, w tych frag­men­tach „meta”, któ­re jakoś się ze mnie wyle­wa­ły i któ­rym nie umia­łem się oprzeć (cho­ciaż porząd­ny powie­ścio­pi­sarz powi­nien, zda­je się, umieć).

Ja tę szta­fe­tę widzia­łem na przy­kład w opi­sach knaj­po­wa­nia, bo i ojciec o nich opo­wia­dał, i syn o nich opo­wia­dał. Swo­ją dro­gą, cza­sa­mi musia­łem się sku­pić, żeby zorien­to­wać się, z czy­jej per­spek­ty­wy jest pisa­ny dany roz­dział, i naj­ła­twiej było się zorien­to­wać po dłu­go­ści zdań: Noe mówił zda­nia­mi dłu­gi­mi, a Jafet zupeł­nie ina­czej.

O! Cie­szy mnie to, bo wła­śnie taki efekt sty­li­stycz­ny chcia­łem osią­gnąć. Ozna­cza to, że nakła­da­nie na sie­bie dys­cy­pli­ny for­mal­nej, choć nie jest łatwe, ma jed­nak sens.

Wró­cę jesz­cze do ojca, ale to zaraz. W lite­rac­kim powie­trzu Myi wyczu­wam aro­mat sytu­acji rocz­ni­ków wcze­sno­najn­ti­so­wych. Dobrze potra­fi­łem odna­leźć się w opo­wie­ściach Noego o stu­diach, o noc­nych piel­grzym­kach po knaj­pach, dziel­ni­cach i dziw­nych miej­scach, któ­rych nie było na żad­nej mapie. Wia­do­mo, że Myja pole­wa te frag­men­ty sosem hiper­bo­li i gro­te­ski, ale w naszych pamię­ciach hiper­bo­le prze­ni­ka­ją się z rze­czy­wi­sto­ścią, a prze­cież z wyol­brzy­mio­nych prze­chwa­łek kil­ku prze­pi­tych wete­ra­nów woj­ny tro­jań­skiej po paru poko­le­niach wyro­sła Ilia­da. A kie­dyś ta nasza kor­po­te­raź­niej­szość prze­cie­ra­na papie­rem ścier­nym upły­wa­ją­ce­go cza­su i nawar­stwia­ją­cych się mitów przy­oble­cze się w czci­god­ne sta­ro­te­sta­men­tal­ne sza­ty. Wra­ca­jąc jed­nak do ojca – też potra­fi­łem się wczuć we wszech­prak­tycz­ność ojców (choć to może uni­wer­sal­na histo­ria, a nie tyl­ko najn­ti­so­wa), któ­rzy jak Mac­Gy­ver potra­fi­li zro­bić wszyst­ko z nicze­go, a my – ich roz­pusz­czo­na lato­rośl – ze wszyst­kie­go potra­fi­my zro­bić jedy­nie nic. Nawet naj­prost­sze spra­wy, jak kie­dy Jafet odbie­ra pacz­kę, prze­obra­ża­ją się w jakieś Love­cra­ftow­skie hor­ren­dum.

Tak, cho­ciaż jest w Myi taki krót­ki motyw, kie­dy Noe, pod­czas opo­wia­da­nia o swo­jej mło­do­ści, sam obna­ża zagnież­dżo­ną gdzieś w sobie jafe­to­wą nie­po­rad­ność, wyko­śla­wia wła­sny mit.

Ale potem z kolei jest motyw budo­wa­nia stat­ku. Noe roz­kła­da na zie­mi te wszyst­kie czę­ści samo­cho­do­we, a kie­dy patrzy na to wszyst­ko Jafet, nie ma bla­de­go poję­cia, co do cze­go słu­ży, i jest tyl­ko kło­dą pod noga­mi swo­je­go ojca.

W sumie nie pomy­śla­łem o tym, że moż­na spoj­rzeć na to w taki spo­sób: że Noe być może po pro­stu napra­wia auto, a Jafet o samo­cho­dach nie wie abso­lut­nie nic, i to dla­te­go zda­je mu się, że Noe budu­je sta­tek kosmicz­ny [śmiech]. Taka inter­pre­ta­cja nie jest od cza­py, bo w tych roz­dzia­łach pozna­je­my prze­cież tyl­ko per­spek­ty­wę Jafe­ta – Noe mil­czy.

Ale tutaj zale­ża­ło mi przede wszyst­kim na tym, żeby poka­zać aspekt pozo­ru komu­ni­ka­cji czy też jej zupeł­ne­go bra­ku: Noemu wyda­je się, że budu­je coś bar­dzo kon­kret­ne­go, logicz­ne­go, coś, co „pole­ci w kosmos”, i tak dalej, a dla Jafe­ta to czy­ste sza­leń­stwo, z któ­re­go nic nie rozu­mie. Kto z nich ma rację? To wła­ści­wie nie­istot­ne – istot­ny jest fakt, że nie umie­ją pogo­dzić swo­ich dia­me­tral­nie róż­nych, wyklu­cza­ją­cych się nawza­jem per­spek­tyw. No i tu wcho­dzi samot­ność albo też, jak mówi­łeś wcze­śniej, wyob­co­wa­nie.

Kolej­na war­stwa: Mia­sto Babel. Niby tro­chę da się roz­po­znać Kra­ków, jed­nak to złu­dze­nie, a Babel jest napęcz­nia­łe każ­dym mia­stem, jakie wzniósł czło­wiek. Zabrzmi to sztam­po­wo, ale wyda­wa­ło mi się momen­ta­mi, że to wła­śnie Mia­sto jest jed­nym z naj­waż­niej­szych boha­te­rów tej książ­ki. W Legen­dach nowo­cze­sno­ści Miłosz pisze o „kłę­bo­wi­sku kapi­ta­li­stycz­ne­go mia­sta-Lewia­ta­na, w któ­rym samot­ni wal­czą prze­ciw­ko samot­nym i marzą o samot­nych”, jed­nak tutaj mamy coś wię­cej – Mia­sto Babel nie tyl­ko pochła­nia i nisz­czy wszyst­ko na swo­jej dro­dze, ale ma też coś do zaofe­ro­wa­nia: zsy­ła deli­rycz­ne sny, pijac­kie zwi­dy, coś odbie­ra i coś daje, żyje jak­by orga­nicz­nym życiem, ma wła­sną mito­lo­gię, a o życiu sek­su­al­nym śmie­ci mógł­by opo­wia­dać sam David Atten­bo­ro­ugh…

…dub­bin­go­wa­ny oczy­wi­ście przez Kry­sty­nę Czu­bów­nę.

Tak, motyw Mia­sta jest jed­nym z cen­tral­nych moty­wów Myi. Jako jeden z pro­ble­mów współ­cze­sno­ści był dla mnie waż­ny zwłasz­cza na tym eta­pie życia, kie­dy zaczy­na­łem pisać Myję, te kil­ka lat temu, bo spo­ro (w porów­na­niu do cza­sów pan­de­micz­nych) wte­dy podró­żo­wa­łem…

Sor­ry, że prze­rwę, ale teraz mi się sko­ja­rzy­ło: kie­dy czy­ta­łem Myję, zaświe­ci­ła mi się lamp­ka, że kie­dyś roz­ma­wia­li­śmy o The City of Dre­ad­ful Night Jame­sa Thom­so­na. Bo kie­dy Jafet i Noe wędru­ją po Mie­ście Babel, zawsze jest noc. I nie wia­do­mo, gdzie co dokład­nie się znaj­du­je. Mamy ten moment, w któ­rym Jafet wcho­dzi pod rusz­to­wa­nie roz­sta­wio­ne przy jakimś blo­ku i w ogó­le nie może się w nim odna­leźć – jest w tym klau­stro­fo­bicz­ność, jest brak poczu­cia kie­run­ku, azy­mu­tu, wie­dzy, po któ­rej stro­nie drze­wa rośnie mech – w Mie­ście Babel tego nie ma.

Tak. Cie­szę się, że to tam dostrze­gasz. Motyw, o któ­rym mówisz, cały ten motyw Mia­sta Babeldla mnie to motyw glo­ba­li­za­cji. I to jest zabaw­ne: moment, w któ­rym powsta­wa­ła Myja, był momen­tem, w któ­rym dało się już zaob­ser­wo­wać pew­ne symp­to­my czy zapo­wie­dzi sytu­acji poli­tycz­nej, w jakiej świat znaj­du­je się dzi­siaj. Wte­dy wca­le nie było to jesz­cze oczy­wi­ste, rów­nież dla mnie, tym bar­dziej że nie inte­re­so­wa­łem się wte­dy poli­ty­ką zagra­nicz­ną w takim stop­niu jak dzi­siaj, ale pod­skór­nie musia­łem to wyczu­wać, bo dla mnie glo­ba­li­za­cja, jak dzi­siaj wszy­scy widzi­my, nie­sie ze sobą nie tyl­ko korzy­ści, ale też wią­że się z pro­ble­ma­mi, któ­re dla wie­lu grup spo­łecz­nych są nie do prze­sko­cze­nia. Kie­dyś pisa­li­śmy (jako ludz­kość) Koń­ce histo­rii, dzi­siaj widzi­my, że spra­wy nie są takie pro­ste, jaki­mi się wyda­wa­ły…

Mia­sto Babel z Myi jest też wie­żą plą­czą­cą języ­ki, są one pomie­sza­ne wszę­dzie: „Babel nade mną. Babel pode mną. Babel wokół mnie”. Jafet miał się uczyć fran­cu­skie­go, ale wybrał fiń­ski (zapew­ne czę­ścio­wo z prze­ko­ry, a czę­ścio­wo z ali­te­ra­cji), tu się pła­ci rupia­mi, tam pesos, mamy tu wiel­ki misz­masz, mozai­kę kul­tur, popkul­tur i odnie­sień. Wszyst­ko, co nie­gdyś było poukła­da­ne w rzę­dach i kolum­nach, o czym było wia­do­mo, czym, po co i dla­cze­go jest, cała ta mister­na mozai­ka roz­sy­pa­ła się na jed­ną kupę, i już nie wia­do­mo, co jest czym. Piszesz, że miesz­kań­cy Mia­sta Babel są „bez­tro­sko nie­ru­cho­mi, jak Gil­ga­mesz i Enki­du, jak Godzil­la i Angu­irus”. Tekst jest naszpi­ko­wa­ny wiel­ki­mi nazwi­ska­mi, a tu nagle mamy pla­stik, gugla, bie­dron­kę, rekla­my, Łąki Łan, Mine­cra­fta, Hot Whe­els i How I Met Your Mother. Przy­po­mi­na mi się histo­ria fran­cu­skie­go arche­olo­ga, któ­ry chciał prze­my­cić do swo­je­go kra­ju róż­ne pre­ko­lum­bij­skie doku­men­ty, całe swo­je archi­wum, efekt cięż­kiej pra­cy, i tak je pomie­szał i poza­kre­ślał (żeby nie zare­kwi­ro­wa­li mu na gra­ni­cy), że w rezul­ta­cie już nikt nigdy owe­go mate­ria­łu nie skom­ple­to­wał, a tego, co zosta­ło, niko­mu nie uda­ło się nawet uło­żyć we wła­ści­wej kolej­no­ści.

Być może wła­śnie coś takie­go po nas zosta­nie [śmiech]. Co do moty­wu glo­ba­li­za­cji, nad­mia­ru infor­ma­cji i wyni­ka­ją­ce­go z nich zagu­bie­nia, o któ­rym mówi­łeś wcze­śniej – tego, że miesz­kań­cy Mia­sta Babel nie wie­dzą, po któ­rej stro­nie drze­wa rośnie mech, nie potra­fią się w nim odna­leźć – Jafet ewi­dent­nie cier­pi na coś takie­go. Gdzieś w Myi jest frag­ment, w któ­rym Jafet dzi­wi się kon­kret­ne­mu, celo­we­mu zacho­wa­niu Nota­riu­sza (tego ziom­ka, któ­ry prze­ka­zu­je mu pacz­kę od Mat­ki) – dzi­wi się, że Nota­riusz może „poru­szać się aż tak świa­do­mie, zamiast pałę­tać się po świe­cie jak gumo­wy ludek przy­wią­za­ny do wła­sne­go cia­ła nit­ką chceń”. Jafet nie wie, co ze sobą zro­bić, bo ma zbyt wie­le moż­li­wo­ści. To nie jest oczy­wi­ście motyw nowy. Nowy był może na prze­ło­mie dzie­więt­na­ste­go i dwu­dzie­ste­go wie­ku, może póź­niej, kie­dy poja­wia­ły się pierw­sze poko­le­nia, któ­re już wyro­sły w warun­kach teo­re­tycz­nie więk­szej dostęp­no­ści mobil­no­ści spo­łecz­nej, w tym, że „możesz być kim­kol­wiek zechcesz”, czy­li w micie, w któ­rym moim zda­niem zosta­ło wycho­wa­ne jesz­cze nasze poko­le­nie – i tu poja­wia się pyta­nie, że sko­ro możesz robić wszyst­ko, to co tak wła­ści­wie masz robić? Dla ludzi w naszym wie­ku to pro­blem pod­sta­wo­wy, do tego stop­nia, że nie­jed­nej i nie­jed­ne­mu z naszych zna­jo­mych kom­plet­nie wyko­le­ił życie.

Kie­dy czy­ta­łem roz­dział o Ablu i Noem, czy­li o stu­diach Noego, mia­łem reflek­sję, że w momen­cie, kie­dy Abel i Noe się roz­sta­li, to tak napraw­dę Abel pod­jął jakąś decy­zję, a Noe pod­jął decy­zję o nie­podej­mo­wa­niu żad­nej decy­zji.

Tak, to jest wte­dy, kie­dy Abel podej­mu­je decy­zję o porzu­ce­niu „życia na drze­wie” i pój­ściu do Kie­ra­tu, a Noe chce to „życie na drze­wie” kon­ty­nu­ować. Rze­czy­wi­ście, moż­na powie­dzieć, że tam­ta decy­zja Noego to tak napraw­dę decy­zja o uciecz­ce od decy­zji.

Śmia­łeś się ze mnie kie­dyś, że do Kie­dy umie­ram Faulk­ne­ra zro­bi­łem sobie zakład­kę z kart­ki, na któ­rej wypi­sa­łem listę boha­te­rów – kto jest kim. Teraz chciał­bym zapy­tać wła­śnie o boha­te­rów Myi i ich biblij­ny rodo­wód. Powiedz­my, że nie znam Sta­re­go Testa­men­tu i czy­tam sobie Moby Dic­ka jedy­nie jako nie­co zbyt obfi­tu­ją­cą w tech­ni­ka­lia wie­lo­ryb­ni­cze­go fachu histo­rię mary­nar­ską z ele­men­ta­mi przy­go­dy, a ty, hipo­te­tycz­nie, czy­tasz tego same­go Melville’a, zna­jąc na pamięć wszyst­kie histo­rie o Abra­ha­mach, Jona­szach, Izma­elach i spół­ce. Czy prze­czy­ta­li­śmy tę samą książ­kę?

Jasne, że nie. Kon­tekst odbie­ra­nia sztu­ki nie sta­no­wi wpraw­dzie jedy­nej jej war­to­ści, jak czę­sto chcie­li­by arty­ści wizu­al­ni, ale jest sza­le­nie waż­ny. Zresz­tą nawet gdy­by­śmy czy­ta­li Moby Dic­ka z iden­tycz­nym baga­żem doświad­czeń lite­rac­kich, to też prze­czy­ta­li­by­śmy dwie zupeł­nie róż­ne książ­ki – ale to już inna kwe­stia.

Poprzed­nim pyta­niem chcia­łem tro­chę napro­wa­dzić nas na to, że w Myi jest mnó­stwo nawią­zań biblij­nych. Ibsen w swo­ich listach pisał, że pod­czas pra­cy nad Bran­dem nie czy­tał nicze­go oprócz Biblii, i wszyst­kie recen­zje sku­pia­ły się tyl­ko na chrze­ści­jań­skiej wymo­wie dra­ma­tu, co zło­ści­ło auto­ra prze­ko­na­ne­go o uni­wer­sal­nym prze­ka­zie swo­je­go dzie­ła. Nie boisz się ana­lo­gicz­nej sytu­acji? Jaką rolę według cie­bie odgry­wa­ją w Myi inspi­ra­cje sta­ro­te­sta­men­tal­ne?

Nie, nie boję się, dla­te­go że odnie­sie­nia biblij­ne w cza­sach Melville’a czy Ibse­na ozna­cza­ły coś zupeł­nie inne­go, niż ozna­cza­ją dzi­siaj. Swo­ją dro­gą, nie­któ­re z reak­cji na frag­men­ty Myi, któ­re uka­za­ły się już wcze­śniej, zasko­czy­ły mnie tym, że zna­jo­mość kon­tek­stu biblij­ne­go w ogó­le nie jest już pew­ni­kiem, jakąś płasz­czy­zną poro­zu­mie­nia wspól­ną dla wszyst­kich pol­skich czy­tel­ni­ków. Dla wie­lu taki wnio­sek będzie pew­no oczy­wi­sto­ścią, ale dla takich osób jak ty i ja, wycho­wa­nych w rodzi­nach głę­bo­ko kato­lic­kich, jest swe­go rodza­ju szo­kiem, że ktoś może nie roz­po­znać mikro- czy kryp­to­cy­ta­tu z Ojcze nasz, albo nie wie­dzieć, kim był Aaron. Dla współ­cze­sne­go czy­tel­ni­ka nawią­za­nia biblij­ne albo gra­ją rolę zwy­kłej zaba­wy lite­rac­kiej, takiej jak w przy­pad­ku nawią­za­nia do jakie­go­kol­wiek inne­go dzie­ła, albo nie gra­ją już roli żad­nej. Nato­miast na mnie, jako na czy­tel­ni­ku, nawią­za­nia biblij­ne zawsze będą robić wra­że­nie moc­niej­sze niż nawią­za­nia do innych dzieł lite­ra­tu­ry – nie tyl­ko z racji na moje dzie­ciń­stwo, ale wła­śnie z uwa­gi na czy­sto lite­rac­kie wra­że­nie, jakie wciąż, do dzi­siaj, robi na mnie Biblia, abs­tra­hu­jąc zupeł­nie od jej tre­ści. Biblia zosta­ła wyta­tu­owa­na na mojej gło­wie moc­niej niż jaki­kol­wiek inny tekst, moc­niej niż Faulk­ner, pew­no dla­te­go, że zosta­ła na niej wyta­tu­owa­na bez mojej zgo­dy.

Swo­ją dro­gą, King James Bible też mia­ła, zda­je się, wiel­ki wpływ na Faulk­ne­ra.

No tak, KJB. Wyda­je mi się, że u mnie kwe­stia nawią­zań biblij­nych nie doty­czy tyl­ko Myi, ale będzie doty­czy­ła wszyst­kie­go, co napi­szę kie­dy­kol­wiek, bo nawet gdy­bym bar­dzo chciał i bar­dzo pró­bo­wał, to od Biblii nigdy nie uciek­nę. Dla­te­go zamiast pró­bo­wać ten tatu­aż usu­wać lase­rem, wolę wyko­rzy­stać go jako mate­riał twór­czy: wydzia­rać na nim dobu­dów­kę.

Momen­ta­mi mia­łem takie dziw­ne wra­że­nie, że te wszyst­kie biblij­ne alu­zje są jakąś zasło­ną dym­ną, ale nie jestem pewien, co mia­ły­by zasła­niać. Czy nie wra­ca­my tutaj do wąt­ku pomie­sza­nia języ­ków, (pop)kultur i nawią­zań?

To nie jest powieść z klu­czem. Ale – choć może imio­na takie jak Lot czy Abel, będą­ce efek­ta­mi ubocz­ny­mi decy­zji o nazwa­niu głów­nych boha­te­rów imio­na­mi biblij­ny­mi, tro­chę zaciem­nia­ją obraz sytu­acji – bar­dzo zale­ża­ło mi na tym, żeby na biblij­nym rusz­to­wa­niu rodzi­ny Noego sta­ro­te­sta­men­to­we­go roz­piąć dyna­mi­kę rodzi­ny Noego z Myi. Noe biblij­ny ma trzech synów i mamy tam sytu­ację kurio­zal­ną – żona Noego, kobie­ta, któ­ra tym trzem synom dała życie, w Sta­rym Testa­men­cie (a przy­naj­mniej w „naszej” jego wer­sji) nie jest wspo­mnia­na w ogó­le. Nie ma o niej ani sło­wa – nic, zero, null. Naama poja­wia się tyl­ko w apo­kry­fach, cięż­ko w ogó­le zna­leźć pol­skie tłu­ma­cze­nie jej imie­nia.

Tak, musia­łem guglo­wać.

I to jest bar­dzo cie­ka­we, praw­da? Że kobie­ta, bez któ­rej nie ma Jafe­ta, Cha­ma i Sema – trzech synów, któ­rzy sym­bo­li­zu­ją począt­ki całych naro­dów – jest zamil­cza­na na śmierć. I w Myi też Mat­ka, czy­li Naama, zni­ka na samym począt­ku, a ci czte­rej męż­czyź­ni zosta­ją bez niej, zosta­wie­ni na pastwę sie­bie nawza­jem, i nie dość powie­dzieć, że nie potra­fią dojść mię­dzy sobą do poro­zu­mie­nia – oni w ogó­le nie potra­fią ze sobą roz­ma­wiać. Okej, ich rodzi­na na pew­no już wcze­śniej nie była w naj­lep­szym sta­nie, ale teraz, pozba­wio­na jakiej­kol­wiek kobie­ty, dez­in­te­gru­je się do koń­ca.

No wła­śnie, zapo­mnia­łem, że chcia­łem o to zapy­tać: Myja jest strasz­nie zma­sku­li­ni­zo­wa­na. Nie ma tam prak­tycz­nie żad­nej kobie­cej posta­ci. Poja­wia­ją się tyl­ko imio­na: jakaś była dziew­czy­na Jafe­ta, no i Mat­ka. I to wła­ści­wie tyle.

Tak, tam są sami kostro­pa­ci face­ci, któ­rzy nie potra­fią roz­ma­wiać, kochać, żyć. Z mojej stro­ny mogę tyl­ko dodać, że to świa­do­my zabieg fabu­lar­ny. Za każ­dym razem, kie­dy pró­bu­ję skon­stru­ować jakiś powierz­chow­ny opis Myi, żeby móc opo­wie­dzieć komu­kol­wiek, o czym ta książ­ka jest, uży­wam okre­śle­nia, że Noe i spół­ka „tra­cą naj­waż­niej­szą kobie­tę w swo­im życiu”. Nie wiem, może tym wła­śnie są męż­czyź­ni – jaki­miś tępy­mi sze­ścia­na­mi, meta­lo­wy­mi lud­ka­mi skła­da­ją­cy­mi swo­je kosmicz­ne stat­ki, nie­umie­ją­cy­mi się z nikim głę­biej poro­zu­mieć, pró­bu­ją­cy­mi tyl­ko narzu­cać swo­ją wolę innym.

Wra­ca­jąc do Biblii: w histo­rii Noego ude­rzył mnie wła­śnie ten brak Naamy, ale oprócz tego Noe jako ojciec jest sam w sobie cie­ka­wą posta­cią. W Księ­dze Rodza­ju mamy ten motyw, gdzie Cham zosta­je, o ile dobrze pamię­tam, wydzie­dzi­czo­ny, bo zoba­czył Noego nago.

Tak, i to jest opi­sa­ne w taki spo­sób, że trud­no powie­dzieć…

…co tam się wła­ści­wie sta­ło!

Spo­tka­łem się z psy­cho­ana­li­tycz­ną inter­pre­ta­cją tej histo­rii, mówią­cą, że Cham zawsty­dził swo­je­go ojca, bo spał z wła­sną mat­ką.

Tak, ten frag­ment jest bar­dzo nie­ja­sny.

Tym bar­dziej, że my tak napraw­dę nie wie­my, co „autor miał na myśli” – auto­rzy sto­so­wa­li sfor­mu­ło­wa­nia, żeby nie mówić o…

Sto­so­wa­li auto­cen­zu­rę?

Wła­śnie nie do koń­ca, oni po pro­stu w ten spo­sób mówi­li o rze­czach. I każ­dy wie­dział, o co cho­dzi.

W sen­sie: kod kul­tu­ro­wy? Pew­no tak. Ale to, że każ­dy wie­dział, o co cho­dzi, to moim zda­niem dość śmia­ła teza.

Wiesz, tak samo jak my dzi­siaj pyta­my: „Jarasz?”. I wyobraź sobie, że ktoś czy­ta to pyta­nie dzie­sięć wie­ków póź­niej i zasta­na­wia się, o co cho­dzi: czy ktoś palił łąkę? [śmiech]

Tak, wiem, o co ci cho­dzi. Nato­miast tekst wca­le nie musi odzwier­cie­dlać tego, jak współ­cze­śni mu ludzie poro­zu­mie­wa­li się mię­dzy sobą. Bo tekst, oprócz tego, że zawsze jest jakimś tam odbi­ciem swo­jej epo­ki, rzą­dzi się rów­nież wła­sny­mi pra­wa­mi. Tak czy siak, nie wie­my do koń­ca, co zaszło mię­dzy Cha­mem i Noem, ale na pew­no jest tam cie­ka­wa dyna­mi­ka. A swo­ją dro­gą, spo­sób opi­sy­wa­nia rela­cji rodzin­nych w Biblii jest na swój spo­sób moc­no lako­nicz­ny, nie­do­po­wie­dzia­ny, co tro­chę przy­po­mi­na mi spo­sób, w jaki my dzi­siaj roz­ma­wia­my we wła­snych rodzi­nach – nie wiem, czy to tyl­ko feno­men pol­ski, czy uni­wer­sal­ny – że w naszych rodzi­nach jest dużo nie­do­po­wie­dzeń, tema­tów tabu, nie­oczy­wi­stych kodów komu­ni­ka­cji, któ­re poma­ga­ją nam uni­kać kon­fron­ta­cji, że albo rze­czy nie mówi się do koń­ca, albo nie roz­ma­wia o nich wca­le, albo łago­dzi się je meta­fo­ra­mi, i tak dalej.

To się nazy­wa „kur­tu­azja” [śmiech]. Żeby unik­nąć sta­wa­nia twa­rzą w twarz z pew­ną rze­czą, celo­wo powta­rza­my te same rze­czy, któ­re mówi­li­śmy już set­ki razy, i spo­ty­ka­my się z iden­tycz­ny­mi reak­cja­mi, bo nie ocze­ku­je­my nicze­go inne­go i inni nie ocze­ku­ją nicze­go inne­go od nas. Ale zostaw­my Biblię i przejdź­my do cze­goś inne­go: two­ja pro­za orbi­tu­je wokół muzy­ki. Tre­ścio­wo i for­mal­nie. Jafet, zda­je się, był muzy­kiem, miał zespół i czę­sto uży­wa muzycz­nych meta­for. Dźwię­czą rów­nież same sło­wa, dźwię­czą i ryt­mi­zu­ją. Ojciec gwa­te­mal­skie­go nobli­sty, Migu­ela Ánge­la Astu­ria­sa, powie­dział kie­dyś o książ­kach swo­je­go syna, że to są powie­ści bar­dziej do słu­cha­nia niż do czy­ta­nia, i wyda­je mi się, że podob­nie rzecz ma się z Myją. Jaką rolę odgry­wa­ła muzy­ka w trak­cie pisa­nia, myśle­nia, two­rze­nia?

Tak, rytm w pro­zie jest dla mnie bar­dzo waż­ny – rów­nież jako czy­tel­nik lubię pro­zę, któ­ra bro­ni się na zasa­dzie czy­sto for­mal­nej, któ­ra dobrze brzmi”, nawet nie w sen­sie dosłow­nym, jak w przy­pad­ku audio­bo­oka (bo to kolej­ny poziom inter­pre­ta­cji i w grun­cie rze­czy adap­ta­cja, osob­ne dzie­ło), tyl­ko na zasa­dzie wewnętrz­ne­go czy­tel­ni­cze­go gło­su, któ­ry każ­dy odbior­ca w sobie two­rzy. Taki rytm tek­stu jest rze­czą sza­le­nie cie­ka­wą i, mam wra­że­nie, nie do koń­ca zba­da­ną, bo ist­nie­je wpraw­dzie pro­zo­dia i tak dalej, ale to jed­nak coś inne­go, i wyda­je mi się, że do koń­ca nie wie­my, jak to w pro­zie dzia­ła, wie­my tyl­ko, kie­dy dzia­ła, a kie­dy nie. Cze­goś takie­go cięż­ko zaznać w innych dzie­dzi­nach sztu­ki, i dla­te­go mię­dzy inny­mi lubię lite­ra­tu­rę, w któ­rej ten rytm jest waż­ny. Więc cie­szę się, że to w Myi widać, lubię nad tym pra­co­wać. I na przy­kład cięż­ko przy­cho­dzi mi wpro­wa­dza­nie popra­wek do „odle­ża­ne­go”, zasty­głe­go już tek­stu, bo cza­sem usu­nię­cie jed­nej syla­by roz­kła­da puls całe­go aka­pi­tu, któ­ry bez niej sypie się jak domek z kart.

Jest w Myi taki frag­ment z pio­sen­ką o beto­nie, i to mi brzmi jak coś, co mogli­by­śmy zagrać z Kir­szen­baum. [śmiech]

 [śmiech] Mam osob­ny plik z pomy­sła­mi do pio­se­nek i osob­ny plik z pomy­sła­mi do pro­zy, i zda­rza­ją się mię­dzy nimi moc­no szem­ra­ne trans­fe­ry.

Jeże­li cho­dzi o samą muzy­kę Myi – nie ma tam kon­kret­nych inspi­ra­cji muzycz­nych. Kie­dy słu­cham muzy­ki pod­czas pisa­nia, się­gam po tak zwa­ną muzy­kę tła (mam nadzie­ję, że nikt nie obra­zi się za to okre­śle­nie): instru­men­tal­ną, fil­mo­wą, ambien­to­wą, dla­te­go że słu­cha­nie innych typów muzy­ki (na przy­kład opar­tej na pio­sen­ce) jest dla mnie czyn­no­ścią samą w sobie i jako taka odry­wa mnie od pisa­nia.

Muzy­ka też jest czę­ścią tygla Mia­sta Babel, tego pomie­sza­nia kul­tur, bo raz pada tam Coun­ting Crows, innym razem Beetho­ven – wspól­nie z inny­mi odnie­sie­nia­mi two­rzą ten bigos pojęć Mia­sta Babel.

Tego typu odnie­sie­nia muzycz­ne bio­rą się oczy­wi­ście z rze­czy, któ­re gdzieś tam we mnie, pły­cej lub głę­biej, sie­dzą, nato­miast jeśli cho­dzi o sam rytm pro­zy, to nie jest on inspi­ro­wa­ny kon­kret­ną muzy­ką, czy to hip-hopem, czy jakim­kol­wiek innym gatun­kiem, któ­ry bawi się sło­wem – przy­naj­mniej nie świa­do­mie.

Spró­buj­my ugryźć tytuł. Jakieś takie poręcz­ne te syla­by: Myja, My-ja, Ja-My, Jamy – i wra­ca­my do Kaf­ki, do opo­wia­da­nia Jama o prze­ci­ska­ją­cym się przez pod­ziem­ne tune­le para­no­icz­nym gry­zo­niu, któ­ry z nie­po­ko­jem nasłu­chu­je róż­nych odgło­sów, ale nie spo­sób powie­dzieć, co jest praw­dzi­we, a co jest wytwo­rem jego obłą­ka­ne­go umy­słu.

W tytu­le Myi naj­bar­dziej inte­re­su­je mnie jed­na rzecz: jak to prze­tłu­ma­czyć?

Tak, myśla­łem o tym! I myśla­łem o hisz­pań­skim, gdzie sytu­acja była­by bez­na­dziej­na. [śmiech] Bo w języ­ku pol­skim „my”i „ja” to po pro­stu syla­by, z któ­rych moż­na two­rzyć zwy­kłe sło­wa. Sło­wo „myja” brzmi zresz­tą jak imię czy pseu­do­nim. W angiel­skim z kolei – myśla­łem nad me-we

Brzmi jak wiel­ki, pucha­ty poke­mon. Mi-łi, mi-łi…

No wła­śnie, zala­tu­je kawa­ii.

Ja chy­ba poszedł­bym w me-us, czy­li meus, ale tu z kolei wcho­dzi łaci­na – wpro­wa­dza kono­ta­cyj­ną kon­ta­mi­na­cję.

Ale to chy­ba nie było­by takie złe, bo we‑i wyglą­da­ło­by jak Wei, a to z kolei nazwi­sko chiń­skie­go poety, Wang Wei. A z meus może było­by tak jak z tym seria­lem z Nic­kiem Offer­ma­nem, któ­ry też chy­ba oglą­da­łeś (uwa­ga, spo­iler): Devs i Deus – czy­li mimo że zna­cze­nie teo­re­tycz­nie mogło­by się odbior­cy narzu­cać, to jed­nak tego nie robi. Dla mnie przy­naj­mniej było to zasko­cze­nie w któ­rymś z ostat­nich odcin­ków.

Tak, Devs mi się podo­bał – do tego stop­nia, że skrob­ną­łem mu moc­no dys­ku­syj­nej jako­ści pane­gi­ryk dla „Popmo­der­ny”.

Roz­mo­wa Kac­pra Szpyr­ki z Jaku­bem Wiśniew­skim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Myja, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 24 stycz­nia 2022 roku.

O autorach i autorkach

Jakub Wiśniewski

Muzyk, tekściarz, z zawodu technical writer. Wokalista związanego z wytwórnią Karrot Kommando projektu Kirszenbaum, z którym wydał dotąd dwie płyty: Stypa komedianta (2019) i Się (2021). Myja to jego debiut książkowy.

Kacper Szpyrka

Urodził się w 1991 roku. Krakowski muzyk, księgarz, tłumacz, absolwent filozofii na UJ. Jest autorem pierwszego polskiego przekładu dzieła Miguela de Unamuno Cómo se hace una novela (Jak się tworzy powieść, PIW, 2021). Efekty jego pozostałych prac translatorsko-literackich można znaleźć w „Wizjach”, „Interze-”, „Kontencie” i „Stonerze Polskim”. Skrzypek i wokalista związanego z wytwórnią Karrot Kommando zespołu Kirszenbaum. Przepada za literaturą hiszpańskojęzyczną, grami planszowymi i buszowaniem po antykwariatach. Mieszka w Krakowie.

Powiązania

Dziedziny sztuki mnożą się jak jamraje

debaty / ankiety i podsumowania Jakub Wiśniewski

Odpo­wie­dzi Jaku­ba Wiśniew­skie­go na pyta­nia Tade­usza Sław­ka w „Kwe­stio­na­riu­szu 2022”.

Więcej

Po co pisać

recenzje / KOMENTARZE Jakub Wiśniewski

Autor­ski komen­tarz Jaku­ba Wiśniew­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Myja, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 24 stycz­nia 2022 roku.

Więcej

Myja

utwory / zapowiedzi książek Jakub Wiśniewski

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Myja Jaku­ba Wiśniew­skie­go, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 24 stycz­nia 2022 roku.

Więcej

Myja (fragment)

utwory / premiery w sieci Jakub Wiśniewski

Pre­mie­ro­wy frag­ment książ­ki Jaku­ba Wiśniew­skie­go. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu „Pierw­sza książ­ka pro­zą 2020”.

Więcej

Po co pisać

recenzje / KOMENTARZE Jakub Wiśniewski

Autor­ski komen­tarz Jaku­ba Wiśniew­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Myja, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 24 stycz­nia 2022 roku.

Więcej

Pal ogień całą swoją myją

recenzje / ESEJE Aleksandra Byrska

Recen­zja Alek­san­dry Byr­skiej towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Myja Jaku­ba Wiśniew­skie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 24 stycz­nia 2022 roku.

Więcej

Myja

utwory / zapowiedzi książek Jakub Wiśniewski

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Myja Jaku­ba Wiśniew­skie­go, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 24 stycz­nia 2022 roku.

Więcej