wywiady / o książce

Konopnicka? Trzeba ją ocalić od zapomnienia*

Piotr Matywiecki

Rozmowa Małgorzaty Matuszewskiej z Piotrem Matywieckim, towarzysząca premierze książki Złotniejący świat Marii Konopnickiej.

Mał­go­rza­ta Matu­szew­ska: Czy odbiór poezji Marii Konop­nic­kiej zabi­ła w czy­tel­ni­kach szko­ła?

Piotr Maty­wiec­ki: W jakimś sen­sie na pew­no tak, ale to wszyst­ko zale­ży od spo­so­bu, w jaki czy­ta się wier­sze w szko­le. Dobry nauczy­ciel oży­wi nawet te sztam­po­we, czy­tan­ko­we. Nie­ste­ty, choć są w Pol­sce dobrzy nauczy­cie­le, to jest ich nie­wie­lu. Ale w dużym stop­niu szko­ła zabi­ła Konop­nic­ką i jako pro­za­ika, i jako poet­kę.

Pan i Biu­ro Lite­rac­kie pró­bu­je­cie ją oży­wić, wyda­jąc ten tom?

Z wiel­ką rado­ścią zgo­dzi­łem się uczest­ni­czyć w pięk­nym pro­jek­cie Biu­ra Lite­rac­kie­go, przy­wra­ca­ją­cym świa­do­mo­ści mło­dych czy­tel­ni­ków zapo­mnia­nych dwu­dzie­sto­wiecz­nych i daw­niej­szych poetów.

Skąd Pana entu­zjazm dla Konop­nic­kiej?

To nie jest entu­zjazm. Sza­nu­ję i cenię bar­dzo wie­lu poetów z daw­niej­szych epok. Ze wszyst­kich poetów sztan­da­ro­wych ona wyda­ła mi się chy­ba naj­bar­dziej zapo­mnia­na. Opra­co­wu­jąc dwu­to­mo­wą anto­lo­gię pol­skiej poezji od cza­sów śre­dnio­wie­cza po współ­cze­sność, bar­dzo sta­ran­nie prze­glą­da­łem poezje daw­nych, zapo­mnia­nych mistrzów. Prze­czy­ta­łem cały ogrom­ny, bo dwu­na­sto­to­mo­wy zbiór wszyst­kich poezji Konop­nic­kiej. Zna­la­złem w nim skar­by, a teraz potwier­dzi­łem nie­zwy­kłą war­tość zna­le­zi­ska.

Spo­łecz­ne zaan­ga­żo­wa­nie Konop­nic­kiej jest naj­cen­niej­szą cechą poet­ki?

Jest bar­dzo cen­ne, tym bar­dziej, że uni­ka­ła natręt­nej ide­olo­gi­za­cji. Była nie­zwy­kle uczu­lo­na na krzyw­dę socjal­ną, ale też na coś, co nazwał­bym krzyw­dą egzy­sten­cjal­ną czło­wie­ka. Wszyst­kim nam jest źle na zie­mi i to jest pro­blem opi­sy­wa­ny w lite­ra­tu­rze, ale Konop­nic­ka pisa­ła w cza­sach pozy­ty­wi­zmu, a wte­dy chcia­no nawet na siłę pod­trzy­my­wać ludzi na duchu, krze­wić pewien rodzaj spo­łecz­ne­go opty­mi­zmu. Maria Konop­nic­ka na pew­no nie była spo­łecz­ną opty­mist­ką. Jed­nak bar­dziej, niż jej zaan­ga­żo­wa­nia spo­łecz­ne, zain­te­re­so­wa­ła mnie nie­praw­do­po­dob­nie boga­ta pol­sz­czy­zna. Ste­reo­ty­po­wo mówi się, że korzy­sta­ła ze skar­bów tra­dy­cji ludo­wej i ludo­we­go słow­nic­twa. Nie dostrze­ga się, że robi­ła to w boga­ty spo­sób, uży­wa­jąc ogro­mu rzad­kich słów. I mia­ła dar skła­dnio­wej ela­stycz­no­ści. W jej rze­ko­mych sty­li­za­cjach, któ­re wca­le nie są sty­li­za­cja­mi, nie ma nic sztyw­ne­go. Po pro­stu potra­fi­ła tra­fić w ludo­wą, języ­ko­wo boga­tą nutę. To urze­kło mnie naj­bar­dziej.

Jej język zawie­ra dużo archa­izmów nie­zro­zu­mia­łych dla mło­dych ludzi?

Nasto­lat­ko­wie mówią­cy, że nie są w sta­nie zro­zu­mieć pew­nych tek­stów takich poetów jak Konop­nic­ka, bo słow­nic­two wyda­je im się zbyt odle­głe, mają po pro­stu złych polo­ni­stów. Ode­słał­bym ich do upra­wia­nia innych zawo­dów. Nie jest winą ucznia, że ma zbyt ską­pe słow­nic­two. To wina nauczy­cie­la, któ­ry nie potra­fi pomóc dzie­ciom przy­swo­ić tego słow­nic­twa. Wszy­scy cho­dzi­li­śmy do szko­ły, sam uczy­łem się w szko­le kil­ka­dzie­siąt lat temu. I wte­dy rów­nież słow­nic­two Konop­nic­kiej nie było na cza­sie i współ­cze­sne. To dla­cze­go myśmy je rozu­mie­li? Może mie­li­śmy lep­szych nauczy­cie­li?

Pisze Pan w obja­śnie­niach, że w wier­szu „Na Kur­pi­kach” uży­ła wie­lu wyra­żeń gwa­ro­wych, o trud­nym do usta­le­nia zna­cze­niu. A to jest dodat­ko­wa trud­ność dla czy­tel­ni­ka.

Tak, te sło­wa są dzi­kie nie w tym sen­sie, że są dzi­wacz­ne. Nawet jeśli ich zna­cze­nia naj­wy­bit­niej­si języ­ko­znaw­cy muszą się tyl­ko domy­ślać, to mają swój urok: dźwię­ko­wy, w brzmie­niu, ale też w tajem­ni­czej suge­stii zna­cze­nio­wej. Myślę, że ona uży­wa­ła ich umyśl­nie.

Porzu­ci­ła męża i wycho­wa­ła szóst­kę dzie­ci w XIX wie­ku, dodat­ko­wo miesz­ka­ła z kobie­tą. Jest oso­bą god­ną podzi­wu. Było jej trud­no żyć we wła­snej epo­ce?

Nie była cał­ko­wi­tym wyjąt­kiem, choć jej cywil­na odwa­ga była ogrom­na. Ale zadzi­wia­ją­ca jest jej pozy­cja. Z powo­du „Roty” zna­la­zła się na sztan­da­rach skraj­nej pra­wi­cy, jest też fla­go­wą poet­ką ruchów gejow­sko-homo­sek­su­al­nych, a ruchy lewi­co­we lubią ją ze wzglę­du na spo­łecz­ny rys jej pisar­stwa.

Nawet w XIX wie­ku nie było chy­ba moż­li­we, żeby nikt nie wie­dział o jej orien­ta­cji. Utrzy­my­wa­ła prze­cież kon­tak­ty towa­rzy­skie, pisar­skie, nie ukry­ła się przed świa­tem.

O jej oby­cza­jo­wej odwa­dze świet­nie wie­dzia­ły krę­gi lite­rac­kie. Czy wie­dzia­ły jakieś sze­ro­kie krę­gi czy­tel­ni­cze, nie wiem, bo tego nie bada­łem. Ale na pew­no nie było to ści­słą tajem­ni­cą, bo budzi­ło opór zacho­waw­czych śro­do­wisk.


*Wywiad uka­zał się po raz pierw­szy na łamach „Gaze­ty Wro­cław­skiej”.

O autorach i autorkach

Piotr Matywiecki

Urodzony 5 czerwca 1943 roku w Warszawie. Poeta, eseista, krytyk literacki, autor antologii poetyckich, edytor. Wieloletni pracownik Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1980–1989 działacz Solidarności jawnej i w konspiracji. Autor wielu tomów poezji, m.in. Zdarte okładki – wiersze zebrane (2009), a ostatnio Poematy biblijne (2020) i Cykle (2024). Napisał kilka książek eseistycznych, w tym Kamień graniczny (1994) poświęcony filozoficznym i egzystencjalnym problemom Zagłady Żydów, a niedawno tom esejów o sztukach wizualnych Własne oczy (2024).

Powiązania