Przemysław Suchanecki: Tę rozmowę chciałbym zacząć od osobistego wspomnienia. Pamiętam, jak mniej więcej 10 lat temu, gdy jeszcze byłem studentem prawa, ukradkiem czytywałem poezję, a wychodząc z psem między bloki, kitrałem za pazuchą kieszonkowy, bardzo maciupeńki wybór wierszy Białoszewskiego (seria Poeci Polscy, Czytelnik 1977) i tak, spacerując, poczytywałem zamieszczone tam wiersze z debiutanckich Obrotów rzeczy. Bardzo mnie wtedy zachwycał Miron melodyjny, śpiewny, rytmiczny, czy – jak mawiała Maria Janion – rapsodyczny. Teraz mamy rok 2022, 30 czerwca Miron narodzi się po raz setny. Biuro Literackie wznawia po kilku latach serię 44. Poezja Polska od Nowa, gdzie wychodziły swego czasu wspaniałe wybory, na przykład tekstów Adama Ważyka, Zuzanny Ginczanki czy Jarosława Iwaszkiewicza. Z tej okazji ukazuje się dokonany przez Ciebie mironowybór pod tytułem Z dnia robię noc. Ale zanim o samej książce: powiedz, Kubo, jakie było Twoje pierwsze zetknięcie z Mironopisaniem? Co ono w Tobie wywołało? Co pamiętasz?
Kuba Pszoniak: Białoszewskiego „czytałem”, zanim samodzielnie nauczyłem się czytać, choć była to lektura bardzo wybiórcza. Zygmunt Konieczny wraz z Ewą Demarczyk nagrali podręcznik polskiej poezji w formie audiobooka – często leciał u mnie w domu. Baczyński, Tuwim. No i Białoszewski. Wydanie, o którym mówisz, kupiłem na pchlim targu, będąc w liceum. Wytłoczone litery poprzedni właściciel poprawił długopisem, trochę tak, jak czasem niektórzy poprawiają farbą stare, zatarte napisy na płytach nagrobnych. Uczytelnić Białoszewskiego długopisem – co gest, to gest! Czy Białoszewski był w kanonie szkolnym? Nie pamiętam, chyba nie. Ale w moim własnym był. Te wiersze były objawieniem –wywróceniem języka na lewą stronę, a jednocześnie: przyklejeniem go do tego, co namacalne, codzienne. Do tego on i w rapie był, i u Bąkowskiego, i u Świetlickiego, którego wówczas odkryłem. No i u, odkrytych już nieco później, neolingwistów, z Joanną Mueller na czele. Fascynująca literatura. A wierszy, które śpiewała Ewa Demarczyk, do dziś nie potrafię przeczytać inaczej, niż melodią Koniecznego. Umiesz przeczytać „Karuzelę z madonnami” nie frazując po Demarczykowemu?
Jeśli mam być abso-absolutnie szczery, to nie wiem, czy kiedykolwiek słyszałem tę wersję, może kiedyś, a na pewno jej żywo nie pamiętam, więc w odczytaniu tego wiersza, pamiętaniu go, polegam raczej na własnym głosie wewnętrznym i na tym, jak on – za Mironem – obija się echem po ścianach czaszki.
U mnie ten wewnętrzny głos zrósł się z rytmem i melodią piosenki Koniecznego – nie jestem w stanie tego oddzielić. Tak jak „Tomaszowa”, „Wierszy wojennych” czy, śpiewanych przez kogo innego, „Bema pamięci żałobnego rapsodu” i „Nocnego gościa”. Ponoć Białoszewskiemu piosenkowa wersja się podobała. Ciekawe, czy był zaskoczony tym, jak jego wiersz – przecież bardzo wyraźnie rytmicznie podzielony – wybrzmiał z melodią. Zapis u Białoszewskiego zdaje się próbą wskazania sposobu czytania. Światło, rozbicie, przerzutnie, wielkie litery, wielokropki, linie między strofami – są trochę jak didaskalia. To jest koryto tej dzikiej rzeki. Nie przez przypadek pewnie mówisz właśnie o echu, czyli zjawisku akustycznym. W wielu wierszach Białoszewskiego wyrazy rwą się i odbijają jedne od drugich, w ten sposób wytrącając z siebie nawzajem znaczenie i stając się na powrót dźwiękiem. Ten na pozór nieuporządkowany zapis, który stosował, wspaniale pozwalał wierszom wybrzmieć.
Mówisz o nieuporządkowaniu zapisu. A to dialektycznym skojarzeniem prowadzi mnie do uporządkowania elementów tej lirycznej panoramy w zgrabny wybór. Zastanawia mnie, czy przyświecał Ci jakiś klucz, zamysł przy dobieraniu tekstów inny niż zwykła sympatia? Są tu wszakże wiersze od juweniliów z okresu wojennego – bardzo ciekawych, trochę przypominających na przykład niektóre wiersze Éluarda, a trochę już zapowiadających to poszarpanie wyrazów, z którego Miron stanie się najbardziej znany – aż do wierszy z lat 70. i początku lat 80., bardzo życiowo aktywnego okresu, gdy Miron wiele podróżował (na przykład śladami Słowackiego do Egiptu albo do Nowego Jorku) i gdy – jak wspomina Tadeusz Sobolewski w szkicu przytaczanym przez Ciebie w posłowiu – otworzył się na ludzi. Jak się robi taką książkę? Jak pakuje się tak różnorodne „życiopisanie” do takiej walizki? Drugie pytanie, powiązane z tym pierwszym, byłoby o charakterystykę pracy w serii „44”. Tym razem BL stawia na współpracę z debiutantami przy tworzeniu wyborów. Jak czułeś się – jako autor jednej książki – pracując nad całym dorobkiem Białoszewskiego?
Mówię o pozornym nieuporządkowaniu. Chociaż różniący się od siebie w zależności od książki sposób zapisu tytułów i poszczególnych fraz bywał przy pracy nad książką problematyczny. Zastanawiałem się, czy je uspójniać, czy pozostawić je w formie zapisanej przez autora. Do tego niektóre wiersze można znaleźć w różnych wersjach. Ostatecznie zostałem przy oryginalnym zapisie utworów. Zależało mi na tym, żeby Z dnia robię noc było nie tylko zbiorem wierszy, ale książką, którą można czytać jako osobną całość. Nie składanka czy playlista, a mikstejp. Jestem ciekaw, co powiedziałby sam Miron na pomysł formalnego uspójnienia całości. Pytałem, ale miał widocznie lepsze rzeczy do roboty, bo nie odpowiedział.
Cieszę się, że mogłem pracować nad tym wyborem. Chociaż propozycją byłem nie tylko onieśmielony, ale i zaskoczony, to nie zastanawiałem się nawet przez moment! Książki, które dotychczas ukazywały się w serii, opracowywane były przez poetki i poetów ze znacznie większym dorobkiem. Do tego w dużej mierze kształtowali oni, na równi z bohaterem naszej rozmowy, moje myślenie o poezji. Wspaniałe było dołączyć do tej grupy. Praca nad własną książką nauczyła mnie, że thatcheryści się mylą – tom powinien być czymś więcej niż tylko zbiorem wierszy! Tak też podszedłem do twórczości Białoszewskiego.
Od początku założyłem, że, przygotowując wybór, wyrwę wiersze z kontekstu książek, cyklów, chronologii. Chciałem je potraktować jak elementy spójnej opowieści, w której Białoszewski zaprasza nas do siebie, z którym jedziemy windą, spacerujemy po Warszawie, spotykamy Lu. i Le. Który z czasem się przed nami otwiera i przedstawia tych, z którymi dzieli życie. Na wpółsenna, fantasmagoryczna, na wpółprawdziwa jak lina z windy opowieść o samym sobie, ale też o języku. Choć to w jakiejś mierze to samo, bo przecież Miron był językiem.
Kiedy zaczynałem pracować nad książką, świat był zupełnie inny, chociaż taki sam. Od 3 tygodni niektórych wierszy nie potrafię czytać w oderwaniu od kontekstu wojny i uchodźstwa. To są już inne wiersze, chociaż przecież te same. Wiersz z podróżniczego cyklu, o którym wspomniałeś, dziś jest dla mnie wierszem o Ukrainkach, które poznałem. O języku sprawiającym, że jest się obcym. Dzień przed oddaniem książki do składu trafiłem na „Balladę nieprzedawnioną” – wiersz, który na nowo ustawił część książki i sprawił, że inne, wybrane wcześniej wiersze zaczęły mówić coś więcej, niż to, co mówiły jeszcze przed chwilą. Musiałem je tylko ze sobą zderzyć. Zastanawiałem się, czy nie jest to forma pewnej uzurpacji. Ale wydaje mi się, że wielkość poezji polega również na wykraczaniu ponad samą siebie. Wybór wierszy – szczególnie, jeśli ma obejmować konkretną ilość utworów – jest jednak również wyborem wierszy, które do zbioru nie wejdą. Wstępnie zarysowane ramy nie pozwoliły mi na umieszczenie na przykład wierszy z cyklu spotkanie z nożem, chociaż to wybitny, a mało popularny zestaw. Jest on jednak tak osobny i konkretny, że nie sposób było wykroić z niego pojedynczych utworów. Mówię o tym, żeby zaprosić również do jego przeczytania.
Wspomniałeś o kwestii czasów obecnych, o wojnie, brutalności, z którymi się stykamy poprzez opowieści uchodźców i doniesienia ludzi, którzy w Ukrainie zostali. Okoliczności każą poniekąd czytać wiersze tego delikatnego i mocno przeoranego przez wojnę człowieka w wojennym kontekście. Historia tego wyboru zaczęła się jednak wcześniej i myślałem o tym, jakie miejsce może zajmować pisarstwo Mirona w dzisiejszym literackim i czytelniczym kosmosie, czego Miron może nas jeszcze nauczyć? Mówiłeś, że Miron obecny był i w rapie, i u Świetlickiego – chodziło ci o postawę życiową? Postawę, w której zabieramy się za komunikację ze światem za pośrednictwem literatury? Myślę o tym, w jaki sposób ten wybór będą czytać obecni dwudziesto‑, czy nawet nastolatkowie, którzy mogą niewiele rozumieć z szerokiego świata, niewiele są w stanie nazwać, ale wiele poczuć. Jak Miron, którego królestwem była subtelność, dystynkcje, smakowanie echa słów, potoczność języka i jego w niej potykanie się, jak może on nam pomóc czytać świat wokół nas i co ewentualnie może zmienić w tym odczytaniu?
Myślę, że najbardziej fascynujące w tej poezji jest to, jak ten niezwykle subtelny język pozornie jest spontaniczny i niedbały, a jednocześnie – jak bardzo wybijający się na pierwszy plan, niemal autonomiczny, a zarazem: sklejony z rzeczywistością. To są też elementy rapu, które mnie zawsze najbardziej fascynowały – pozorna nonszalancja, która kryje niezwykle finezyjne konstrukcje i przywiązanie do tego, co namacalne, jednostkowe, dotykalne. Myślę, że to wciąż może być pociągające dla osób w wieku, w którym i ja odkryłem Białoszewskiego.
Jest taki program, w którym raperzy oceniają wersy innych raperów i mają jednocześnie zgadnąć, czyj fragment tekstu czytają. Myślę, że gdyby zapytać o „szarą noc, to sporo osób mogłoby postawić na Świetlickiego. Skrzypiąca szafa jako wejście do piekła? To jest to samo piekło, którego nerw wystaje z asfaltu u Świetlickiego! Bardzo podobny sposób obrazowania, zamykania wiersza w pojedynczym kadrze. Obaj też z czasem zaczęli iść w stronę lapidarności. Jest w tych na pierwszy rzut oka bardzo różnych poetykach coś wyraźnie wspólnego.
Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zawsze u Białoszewskiego pociągała – humor! Jakiś podszyty melancholią żart, który mówi coś ważnego. Nie ma nic śmieszniejszego od śmiertelnej powagi. Śmiertelnie poważny jest Licheń, śmiertelnie poważny jest Steven Seagal jedzący marchew wyrwaną z białoruskiego pola. Śmiertelnie poważny jest dwudziestometrowy stół konferencyjny i nagi tors prezydenta na koniu. Śmiertelnie poważny był socrealizm. Kiedy śmiertelna powaga jest żałośnie śmieszna, żart bywa w swojej istocie prawdziwie poważny, bo dotykający rzeczywistości. To też starałem się w książce zaznaczyć – wybór otwierającego wiersza nie jest przypadkowy. Poza tym te wiersze są halucynogenne!
Oj tak, to są zdecydowanie mind altering wiersze! A propos „zmiany rozumu”, chciałbym się odnieść, czy jakoś wrócić do stwierdzenia, wygłoszonego przez Sobolewskiego, że Miron w latach 70. otworzył się na ludzi, przestał być mitycznym pustelnikiem, a otworzył swój okres „towarzyski”. Zastanawia mnie, jak i czy w ogóle taka życiowa, biograficzna zmiana mogła warunkować jakieś zmiany w sposobie pisania. Mówisz o postępującej z czasem lapidarności Białoszewskiego – czy badając jego dorobek liryczny, wczytując się w niego, znalazłeś jakieś ciekawe punkty zwrotne? Chodzi mi o taki moment, gdy piszącego męczy już jego własny, ustalony przez upartą praktykę sposób pisania, i poprzez jakąś nagłą woltę, czy po prostu dynamiczną ewolucję, nadaje swojemu autorskiemu imieniu nową definicję.
U Białoszewskiego nie sposób nie przykładać biografii do kolejnych wierszy, bo on pisał w dużej mierze samego siebie. Pewnie takimi punktami byłyby kolejne przeprowadzki, kolejne podróże, pobyt w szpitalu. Ale tu bardziej wyczuwalna jest zmiana dekorum, może otwarcie się na kolejne tematy. Ale co to za inne tematy, skoro są nimi: sam Miron i to, co dookoła, a więc w samym Mironie? Bo to jest w jakiś sposób taka solipsystyczna poezja. To, co opisywane, jest właściwie tym, czym jest opisujący. Myślę, że to otwarcie towarzyskie, o którym wspomina Sobolewski, przekładało się na teksty kabaretowe – kabaret Kici Koci to końcówka lat 70. Ale akurat za tym cyklem nie przepadam.
Zupełnie nie potrafię wyłapać momentów, w którym Białoszewski zaczyna mówić inaczej, niż mówił dotychczas. A przecież język Obrotów rzeczy jest innym językiem od języka Oho. Chociaż słychać, że to język tego samego poety. Na ile przez 40 lat jesteśmy tymi samymi ludźmi, tymi samymi poetami? Na ile przez 40 lat opisywany przez nas świat jest tym samym światem? W Z dnia robię noc starałem się to celne pytanie ominąć i nie dawać wskazówek, który Białoszewski jest którym. Chociaż jest jeden wyjątek – przy bardzo wczesnym, lirycznym, chociaż po Mironowemu napisanym, wierszu postanowiłem zostawić datę. Uznaliśmy, że jej usunięcie byłoby zbytnią interwencją w oryginalny zapis. Swoją drogą, ten wiersz, choć pod nieco zmienionym tytułem, wszedł do repertuaru Maanamu. Tej piosenki jestem, delikatnie mówiąc, znacznie mniejszym entuzjastą, niż utworów, o których wcześniej rozmawialiśmy.
Mówisz o tekstach kabaretowych, a to kojarzy mi się z faktem, że w końcu Białoszewski, poza mierzeniem się z różnymi formami literackimi, był także tym poetą, który bardzo lubił konfrontować swój głos i swoją postać z różnymi mediami, brał udział w performatywnych sesjach fotograficznych albo na przykład nagrywał z upodobaniem swój czytający, rozmodulowany głos na taśmę magnetofonową. To ostatnie z kolei przywodzi mi na myśl Kurta Schwittersa i jego dadaistyczne eksperymenty z nagraniami audio. Kojarzymy Mirona jako „outsidera”, poetę „suwerennego”, „wsobnego”, ale, tak czy owak, to pisanie wynikało z jakiegoś innego pisania i było wypowiadane gdzieś dalej, do kogoś: z ilu wpływów i z ilu „linii ujścia” złożone jest dzieło Białoszewskiego? Mówimy o Mironie głównie jako o poecie, ale być może da się go czytać również poprzez jego eksperymenty? Uważasz, że za tą polifonią Mirona stało coś więcej, czy była to tylko zabawa?
Kabaret początkowo miał być tylko towarzyską zabawą, która, wbrew pierwotnym zamysłom, poszła w świat. Ale przecież Białoszewski to też teatr, proza, która weszła do kanonu. To są niezwykle ważne rzeczy. Białoszewski, dzięki Pamiętnikowi z powstania warszawskiego, organizuje razem z Baczyńskim, Gajcym i Świrszczyńską naszą zbiorową pamięć. A to też przecież tekst eksperymentalny. Ale myślę, że eksperymenty z innymi mediami – nagraniami głosu, rejestrowaniem obrazu – mógł Białoszewski traktować jako rodzaj interesującej zabawy.
Oczywiście sztuka to sztafeta pokoleń: literatura jest rodzajem ewolucji, przepoczwarzania się. U Białoszewskiego –szczególnie wczesnego – czuć fascynację awangardą, futurystami. Ale jednocześnie od początku pisał on na własnych warunkach, rozwijał wcześniejsze pomysły w zupełnie nowy sposób. To być może też kwestia pokoleniowa – awangarda rodziła się przed doświadczeniem, które zmieniło wszystko – przed drugą wojną. Białoszewski zaczynał niedługo po jej zakończeniu. Poza tym doświadczeniem i literackimi, pozytywnymi wzorcami, miał też odniesienie negatywne: socrealizm. Tę poetykę, jak głosi historia literatury,pogrzebał właśnie Białoszewski, w towarzystwie czterech innych poetów. Myślę, że negatywne punkty odniesienia wpływają na twórcę równie mocno, co te pozytywne. Często się o tym zapomina.
W temacie punktów odniesienia: jaki wpływ wywarło na Ciebie, jako poetę, pisanie Białoszewskiego? Mam wrażenie, że sporo czerpiesz nie tylko z Mirona zawartego w jego własnych tekstach, ale także z Mirona rozsianego po poezji, która nastąpiła po nim. Mógłbyś odsłonić rąbka tajemnicy w tej kwestii?
To trudna, bo nie do końca uświadomiona kwestia. Wpisanie się w ten nurt nie było wyborem albo obraniem jakiejś literackiej strategii. Wynikało raczej z rodzaju temperamentu, wrażliwości, poczucia humoru i psychicznych przypadłości. Dziwiło mnie na początku, jak bardzo identyfikowany jestem z tą tradycją przez czytelników i krytykę, tak naturalny był dla mnie ten rejestr. Byłem trochę takim lingwistycznym panem Jourdainem. Nie staram się przez to powiedzieć, że to odniesienie mi ciąży – przeciwnie. Jeśli mam być wpisywany w jakąś tradycję, niech to będzie właśnie ta!
Od lingwistów nauczyłem się odwagi. Nauczyłem się, że dźwięk może wyprzedzić słowo, że z przekłutego wyrazu może wypłynąć inny wyraz, z umiejętnie pocieranych słów można zaś wykrzesać ogień.
Na koniec chciałbym Cię dopytać o przyszłość serii 44. Poezja polska od nowa, którą masz okazję tym wyborem współtworzyć: jak widzisz jej przyszłość? Jakie poetki/poetów widziałbyś w niej w przyszłości? Ja osobiście życzyłbym sobie nazwisk poetów mniej rozpoznawalnych, czy wręcz zapomnianych jak Swen Czachorowski, Kazimierz Biculewicz, czy Stanisław Czycz.
Dobry trop, chociaż nie porzucałbym do końca klasyków. Poszerzenie pola. Otwarcie serii na młodszych, redagujących kolejne tomy poetów pozwala na nowo odkryć twórczość pisarzy przez starsze pokolenie odrzuconych, a dziś zaskakująco świeżych. Być może dzięki temu uda się uzupełnić kanon. Ale przeplatałbym mniej znanych poetów klasykami w nieoczywistych wyborach, Dzięki temu mogą być odczytani w nowy sposób. Dałbym też wybór Suchaneckiego. Tylko kto mógłby takiego wyboru dokonać. Może Karpowicz? Wywoływałeś w końcu onegdaj jego ducha.
Kuba, bardzo Ci dziękuję za solidną rozmowę! Z tego wszystkiego w trakcie zamówiłem sobie na Allegro stary egzemplarz Obrotów rzeczy, he he. Trzymaj się, widzimy się wkrótce „w tłumach, pękach, sprasowaniach”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego