wywiady / o książce

Kraść bezceremonialnie, nie spodziewać się profitów

Marcin Baran

Wojciech Bonowicz

Z Wojciechem Bonowiczem o książce Echa rozmawia Marcin Baran.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Mar­cin Baran: A teraz pyta­nie jesz­cze nie do roz­mo­wy (cho­ciaż – kto wie, co się oka­że): czy w wier­szu „Zwia­stun” sło­wo „scze­pio­na” zosta­ło tak zapi­sa­ne przez Cie­bie inten­cjo­nal­nie, czy to lap­sus, lite­rów­ka, błąd?

Woj­ciech Bono­wicz: Sło­wa „scze­pio­na” uży­łem celo­wo. Podo­ba mi się wysi­łek, któ­ry jest w tym sło­wie, chy­ba popraw­nym, bo korek­ta w Zna­ku nie usu­nę­ła go z tek­stu, w któ­rym je zna­la­złem.

To pozo­sta­jąc na obsza­rze for­mal­no-korek­tor­skim: dla­cze­go duże lite­ry i krop­ki znaj­du­ją w Tobie (jako auto­rze wier­szy) opie­ku­na, a prze­cin­ki, śred­ni­ki, pau­zy to już raczej nie mogą liczyć na Two­je zain­te­re­so­wa­nie, tzn. raczej z nich nie korzy­stasz?

Duże lite­ry i krop­ki wyzna­cza­ją gra­ni­ce zdań, są więc waż­ne dla prze­bie­gu sen­su w wier­szach. Pozo­sta­łe zna­ki bywa­ją potrzeb­ne, na przy­kład gdy zale­ży mi na unik­nię­ciu dwu­znacz­no­ści. Ale na ogół nie sta­ram się dwu­znacz­no­ści uni­kać, raczej ją hołu­bię, więc i tych „pośled­niej­szych” zna­ków jest w wier­szach mniej.

Jak ktoś pisze prze­waż­nie wier­sze krót­kie, to się zasta­na­wiam – cze­mu on taki zwię­zły? Jak ktoś pisze obszer­niej, to myślę – a cze­muż to on nie kon­den­su­je? Zatem muszę zapy­tać – cze­muś taki w swych wier­szach gno­micz­ny i syn­te­tycz­ny, choć raczej nie afo­ry­stycz­ny ani nie­ko­niecz­nie epi­fa­nicz­ny.

Jest to chy­ba rodzaj przy­pa­dło­ści: kie­dy oglą­dam świat czy sztu­kę, kie­dy słu­cham muzy­ki albo coś czy­tam, sku­piam się na frag­men­cie, ele­men­cie, deta­lu. Ten detal tak mnie pochła­nia, że choć patrzę i czy­tam dalej, wciąż jestem przy nim, wciąż go kon­tem­plu­ję albo pozwa­lam sobie na snu­cie swo­bod­nych sko­ja­rzeń z nim zwią­za­nych. Zauwa­ży­łem też, że w gale­riach wybie­ram raczej obra­zy mniej­sze i że spo­śród poetek i poetów naj­bar­dziej cenię te i tych, któ­rzy potra­fi­li i potra­fią upra­wiać for­mę krót­ką. Co do afo­ry­zmu, to on jed­no­cze­śnie kusi mnie i odpy­cha. Wolę kon­struk­cje bar­dziej otwar­te. Ale nie zawsze to się uda­je. Cza­sem prze­ma­wiam, zamiast mówić.

Z wier­szy w tomie Echa wyła­nia się dość jed­no­rod­ny a bar­dzo inten­syw­nie opi­sy­wa­ny kra­jo­braz: jest zawsze jakieś dale­ko (tam coś złe­go się dzie­je lub stam­tąd coś nie­do­bre­go ma przyjść tutaj); zawsze jest jakieś tu (np. dom – też nie­ko­niecz­nie przy­ja­zny); zawsze są woda (rze­ka, jezio­ro) i las – raczej groź­ne. I w tym kra­jo­bra­zie – jak z czar­no-bia­łych fil­mów Berg­ma­na czy Tar­kow­skie­go – żyją-bawią-się-idą-ku-śmier­ci dzie­ci, któ­re są jak doro­śli, oraz doro­śli, któ­rzy cokol­wiek przy­po­mi­na­ją dzie­ci. Czy uczci­wie wyde­sty­lo­wa­łem treść Ech? A jeśli tak, i jeśli dodać do tych skład­ni­ków poetyc­kie­go obra­zu echa Oświę­ci­mia (rozu­mia­ne­go jako KL Auschwitz), któ­re się w tomie poja­wia­ją – to ten tom sta­je się książ­ką nad­zwy­czaj „wojen­ną” czy „oko­ło­wo­jen­ną”. Jest tak? A jeśli jest, to dla­cze­go?

Za odpo­wiedź mogła­by wystar­czyć infor­ma­cja, że uro­dzi­łem się w Oświę­ci­miu. Wpraw­dzie pod koniec lat 60. – ale jed­nak w Oświę­ci­miu. Moja wyobraź­nia jest na pew­no bar­dzo moc­no ukształ­to­wa­na przez to, co wiem o Auschwitz. Kie­dy mia­łem pięć, sześć lat, a nawet kie­dy mia­łem kil­ka­na­ście, nie było jesz­cze tego roz­róż­nie­nia: Auschwitz i Oświę­cim. Obóz nazy­wał się tak jak mia­sto. Przy­je­cha­łem do Kra­ko­wa z Oświę­ci­mia, czy­li – z obo­zu. Kie­dy pani wpro­wa­dzi­ła mnie do nowej kla­sy i powie­dzia­łem, skąd jestem, ucznio­wie wybuch­nę­li śmie­chem. Cię­żar nazwy „Oświę­cim” był wte­dy ogrom­ny.

Oczy­wi­ście, te dzie­ci z wier­szy są tro­chę z Tar­kow­skie­go, a tro­chę z Tuwi­ma, Her­ber­ta, Miło­sza… Ale to przede wszyst­kim ja sam, któ­ry pró­bu­ję się upo­rać z czymś wiel­kim i groź­nym, co było, jest i cze­go nie uda­je się nam odpę­dzić. Cza­sem mam poczu­cie, że Auschwitz jest bli­żej, niż myśli­my.

Masz prze­czu­cia pro­fe­tycz­ne, spo­dzie­wasz się cze­goś?

Cza­sem mie­wam złe sny… Jest też we mnie taki zwy­czaj­ny lęk, wyni­ka­ją­cy z obser­wa­cji tego, co się dzie­je na świe­cie. Sta­ram się go odpę­dzać, jak mogę. Ale w wier­szach to wyła­zi, nie­ste­ty.

Masz szcze­gól­ny dar odnaj­dy­wa­nia cyta­tów (w pro­zie, w publi­cy­sty­ce) i czy­nie­nia z nich wier­szy – w Echach to sło­wa prof. Jana Błoń­skie­go. Czy mozol­nie szu­kasz takich nie­sa­mo­wi­to­ści, węszysz za taki­mi grud­ka­mi szla­chet­ne­go krusz­cu tkwią­cy­mi w zło­żach języ­ka, czy one Ci się obja­wia­ją same z sie­bie w całej swo­jej zachwy­ca­ją­cej nie­oczy­wi­sto­ści?

To się bie­rze tro­chę z tego, o czym mówi­łem wcze­śniej: ze sku­pie­nia na frag­men­cie, na czą­st­ce. W wywia­dach jest mnó­stwo takich pere­łek. Błoń­ski, któ­ry był moim pro­fe­so­rem i jed­ną z osób, któ­re bar­dzo na mnie wpły­nę­ły (choć czę­ści jego wybo­rów lite­rac­kich nie podzie­la­łem), był mistrzem mowy pol­skiej. Jego wykła­dy, tak jak wykła­dy Tisch­ne­ra, to było doświad­cze­nie nie­po­wta­rzal­ne: on się w ogó­le nie bał kolo­kwial­no­ści, jego język był ele­ganc­ki, ale natu­ral­ny. No i w tym wywia­dzie, któ­ry cytu­ję, zna­la­złem taki frag­ment, reflek­sję, ot tak rzu­co­ną, powiedz­my sobie (też ele­ganc­ko) – nie­zbyt głę­bo­ką. Ale ona coś waż­ne­go mówi o postrze­ga­niu poezji. Wyda­je się, że poeta nie pra­cu­je, że to tyl­ko „od Boga”. Obaj dobrze wie­my, że to praw­da i nie­praw­da zara­zem. No więc osta­tecz­nie ten cytat pro­wa­dzi nas ku jakiejś dwu­znacz­no­ści. Może poeta chciał­by tak pra­co­wać, jak inni, ale nie umie. A z dru­giej stro­ny – cze­kać z zało­żo­ny­mi ręka­mi też nie może. Podo­ba mi się, że Błoń­ski użył sło­wa „łaska”. Bar­dzo lubię takie sytu­acje, kie­dy nagle w jakiś kon­tekst wpa­da sło­wo z inne­go porząd­ku.

Two­je wier­sze są tajem­ni­cze, są nie­oczy­wi­ste. Pro­sto­dusz­nie rzecz ujmu­jąc: zawar­tej w nich opo­wie­ści nie da się tak napraw­dę spro­wa­dzić do tre­ści dys­kur­syw­nie jed­no­znacz­nych. Ale jed­no­cze­śnie czai się w nich znacz­ny poten­cjał zro­zu­mia­ło­ści, czy może dokład­niej: przy­stęp­no­ści, któ­re­go w poezji współ­cze­snej chy­ba jest sto­sun­ko­wo mało. Skąd ten splot cie­nia i jasno­ści?

Trud­no na to pyta­nie odpo­wie­dzieć. Myślę, że każ­dy, kto na serio myśli o swo­im pisa­niu, wikła się w roz­ma­ite sprzecz­no­ści. Czy sło­wo ma jakąś moc (choć­by nazy­wa­nia), czy nie ma? Chcia­ło­by się wie­rzyć, że ma. I ja wie­rzę, że ma – ale w środ­ku tej wia­ry żyje i sta­le daje znać o sobie jakaś maleń­ka (a może wca­le nie taka maleń­ka) nie­wia­ra. Kto wła­ści­wie pisze wiersz? Ja? Ale ja, pisząc, czę­sto jestem „wyłą­czo­ny”. Tak jak­by „ktoś inny” pisał, „ktoś inny” skre­ślał… Napi­szę w jed­nym cza­sie dzie­sięć wier­szy. Dla­cze­go jeden jest dobry, jeden popraw­ny, a osiem okrop­nych? Nie rozu­miem tego.

No i jest jesz­cze kwe­stia tema­tu. Moje tema­ty to na ogół coś nie­okre­ślo­ne­go, pogra­nicz­ne­go, coś, co nie rysu­je się zbyt wyraź­nie. Jakieś uczu­cie, któ­re dopie­ro się poja­wia albo któ­re już zni­ka. Jakieś prze­świad­cze­nie, któ­re nie jest, nie może albo nie chce być pew­no­ścią. Momen­ty, któ­re nie mają swo­jej nazwy albo mają nazwy nie­ade­kwat­ne, nie­wy­czer­pu­ją­ce ich zna­cze­nia. Róż­ne noce ciem­ne, w któ­rych bły­śnie odro­bi­na świa­tła. Bły­śnie i zga­śnie… Wobec róż­nych wąt­pli­wo­ści, któ­re mam, uwa­żam, że kon­struk­cje otwar­te, o któ­rych mówi­łem, są naj­lep­sze, naj­uczciw­sze.

Zda­rza Ci się być czy­tel­ni­kiem i obja­śnia­czem wier­szy – uważ­nym i wni­kli­wym, więc nie krę­pu­jąc się, zapy­tam: jak postrze­gasz pol­ską poezję współ­cze­sną? Skąd ona się bie­rze? Jakich ma oczy­wi­stych i nie­oczy­wi­stych ante­na­tów? Kto Two­im naj­zu­peł­niej nie­obiek­tyw­nym zda­niem okre­śla jej cha­rak­ter? A może ina­czej – jeśli stan obec­ny tej poezji nie budzi Two­je­go entu­zja­zmu czy zain­te­re­so­wa­nia, to jaka jest Two­ja pol­ska poezja marzeń? Od kogo bie­gną­ca? Jak brzmią­ca? Czym się zaj­mu­ją­ca? Ku cze­mu pro­wa­dzą­ca?

Pol­ską poezję cenię za plu­ra­lizm – któ­ry trwa nie­prze­rwa­nie od począt­ku dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­ne­go. W każ­dej linii – wyzna­cza­no ich dwie, potem czte­ry, moż­na by pew­nie wyzna­czyć sześć, ale to nie jest takie istot­ne – poja­wia­ły się i poja­wia­ją wiel­kie albo przy­naj­mniej cie­ka­we figu­ry. Jak wyczer­pu­je się, powiedz­my, model „mówie­nia wprost”, to odży­wa model awan­gar­do­wy. Jak awan­gar­da się prze­ja­da, to poja­wia się ktoś, kto potra­fi sko­rzy­stać z jej doświad­czeń, ale „rów­na­niu” znów prze­ciw­sta­wi „wizję”. Jak „wizja” puch­nie, budzi się tęsk­no­ta za pro­sto­tą, mini­ma­li­zmem. I tak w kół­ko. A naj­czę­ściej są to pro­ce­sy prze­bie­ga­ją­ce rów­no­cze­śnie, nacho­dzą­ce na sie­bie. Nie ma dyk­ta­tu jed­nej linii – i to jest wspa­nia­łe.

Z poetek i poetów żyją­cych teraz naj­czę­ściej się­gam do Kry­sty­ny Miło­będz­kiej, co zapew­ne niko­go nie zdzi­wi. Jak się naczy­tam młod­szych kole­ża­nek i kole­gów, to przy Miło­będz­kiej odpo­czy­wam. Oczy­wi­ście, dosko­na­le wiem, co zawdzię­czam Róże­wi­czo­wi, Kry­nic­kie­mu, Som­me­ro­wi, Świe­tlic­kie­mu i wie­lu innym. Czu­ję się czę­ścią poko­le­nia „bru­lio­nu”, któ­re – jak to nie­daw­no zapro­po­no­wa­łeś – powin­no się nazy­wać Następ­ną Falą. Razem z inny­mi poet­ka­mi i poeta­mi uro­dzo­ny­mi w 1967 roku two­rzy­li­by­śmy w tej fali pod­gru­pę Szkwał (to z kolei pro­po­zy­cja Mar­ci­na Sen­dec­kie­go). Było­by cie­ka­wie, gdy­by ktoś kie­dyś ten Szkwał opi­sał i spró­bo­wał zna­leźć, przy wszyst­kich ist­nie­ją­cych róż­ni­cach, jakieś ele­men­ty wspól­ne. W rocz­ni­kach następ­nych mam kil­ko­ro auto­rek i auto­rów, któ­rych twór­czość śle­dzę z uwa­gą. Nie­mniej chy­ba jest teraz jakiś impas, zda­rza­ją się dobre książ­ki, ale nie ma ksią­żek, któ­re ludzie czy­ta­ją­cy poezję pole­ca­li­by sobie z wypie­ka­mi. Nie nie­po­koi mnie to bynaj­mniej. Wcze­śniej czy póź­niej coś takie­go się poja­wi.

W naszym kra­ju jesz­cze sto­sun­ko­wo rzad­ko pro­wa­dzi się warsz­ta­ty kre­atyw­ne­go pisa­nia, co może i dobrze. Ale gdy­by Ci przy­szło wygło­sić jako­weś poetyc­kie rady, cre­da, wska­za­nia, pod­po­wie­dzi, to jak­by one brzmia­ły? Może w punk­tach – nie­ko­niecz­nie dzie­się­ciu, ale jakieś trzy zasa­dy kar­dy­nal­ne?

Dużo czy­tać, nie tyl­ko poezję. Zwra­cać uwa­gę na melo­dię i wykrój zdań. Sta­rać się poznać tro­chę teo­rii – nie za wie­le, tyle, ile trze­ba, żeby czy­tać inten­syw­niej. Jak już się zacznie pisać, nie bać się, że pierw­sze pró­by będą nie­ory­gi­nal­ne. Nigdy nie są. Nie wsty­dzić się poży­czek. Jest taka zasa­da zasad, któ­ra ma dłu­gą tra­dy­cję i któ­ra mówi: kraść bez­ce­re­mo­nial­nie. Z cza­sem doj­dzie się do tego, co będzie moż­na nazwać „wła­snym gło­sem”. Ale trze­ba pamię­tać, że nawet ten wła­sny głos nie jest tak cał­kiem wła­sny. Nie spie­szyć się z publi­ka­cją. Publi­ko­wać trze­ba rze­czy napraw­dę dobre lub przy­naj­mniej przy­zwo­ite. Ina­czej – szko­da zacho­du. No i naj­waż­niej­sze: jeśli ktoś ocze­ku­je, że lite­ra­tu­ra da mu jakieś pro­fi­ty (sła­wę, pie­nią­dze, powo­dze­nie u płci prze­ciw­nej lub wła­snej), niech wie, że to okrut­na pani. W histo­rii lite­ra­tu­ry jest wię­cej „prze­gra­nych” niż „wygra­nych”.

O autorach i autorkach

Marcin Baran

Urodzony w roku 1963 w Krakowie. Poeta, eseista, dziennikarz. Studiował filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. W latach 80. i 90. związany z „bruLionem”, w latach 2000-2003 z tygodnikiem „Przekrój”, ostatnio z „Dziennikiem Polskim”. Pracował w Instytucie Książki oraz TVP Kultura. Laureat Poetyckiej Nagrody Silesius (2013). Mieszka w Krakowie.

Wojciech Bonowicz

Urodzony 10 stycznia 1967 roku w Oświęcimiu. Poeta, publicysta, dziennikarz. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Otrzymał wyróżnienie w Konkursie na Brulion Poetycki (1989), nagrodę główną w konkursach poetyckich "Nowego Nurtu" (1995) oraz im. K.K. Baczyńskiego (1995). Laureat Nagrody Literackiej Gdynia za tom Pełne morze (2007). Do Nagrody Literackiej Nike nominowano biografię Tischner (2001) oraz Pełne morze (2007). Tom Echa (2013) nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym" (jako felietonista) i miesięcznikiem "Znak". Mieszka w Krakowie.

Powiązania