
Strona A, strona B nr 115: Wysoko, głęboko
felietony / cykle CZYTLENIKÓW Artur Burszta115. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Krzysztofem Jaworskim, towarzysząca premierze książki Dusze monet, wydanej w Biurze Literackim 29 stycznia 2007 roku.
Artur Burszta: „O, cześć Krzysiek, wcale cię nie poznałem, w ogóle się nie zmieniłeś. Jak ten czas leci”.
Krzysztof Jaworski: To, czy „czas w ogóle może lecieć”, stało się już kiedyś przedmiotem moich filozoficznych rozważań, lecz doprowadziło mnie, niestety, jedynie do druzgocącej konkluzji natury biologicznej…
Dasz wiarę, że minęło już dziesięć lat od Twoich spektakularnych występów w Legnicy? Może zanim pogadamy o Duszach monet powspominajmy trochę?
Dobrze, że nie spytałeś o tego gołębia…
Gołębie kojarzą mi się z pewnym legnickim pomnikiem, „obrabianym” bez opamiętania przez te wszechobecne w tym mieście stworzenia (śmiech). Czy pamiętasz, że zanim pojechaliśmy na Twoje pierwsze spotkanie autorskie, bodaj do Lubina, Jola Kowalska z TVP zaciągnęła nas pod ten pomnik właśnie. Pomnik „Przyjaźni Polsko-Radzieckiej”. No i dałeś czadu.
Mówiąc „dałeś czadu” masz zapewne na myśli, że czytałem wiersze? Z tego, co pamiętam, to przeczytałem wtedy „Nieodwracalne skutki rusyfikacji” i faktycznie Jola Kowalska to bodaj zarejestrowała na taśmie. Nie wiem, co się stało z tym konkretnym materiałem. Sama Pani Jola Kowalska zasługuje na niejedno wspomnienie, bo pamiętam, że zawsze pojawiała się w tych pionierskich czasach w Legnicy. To do niej przecież należy fragment wywiadu ze mną, w którym zarejestrowała moją wypowiedź na temat poezji z komentarzem: „Poeci coraz niechętniej wypowiadają się na temat swojej poezji”. Do dziś stanowi to mój niemały powód do dumy, ponieważ skonstruowałem wówczas zdanie złożone z 3 części, w którym żadna z tych części nie miała ze sobą nic wspólnego. Nigdy już nie udało mi się powtórzyć tamtego wyczynu, a wypowiedź do dziś traktuję jako przykład podręcznikowy. A mówiąc poważnie, ówczesną współpracę z Panią Jolą Kowalską wspominam z wielkim sentymentem.
Cała seria, bodaj 8–10 zwariowanych programów o poetach biorących udział w cyklu „barbarzyńcy i nie”, zachowała się w telewizyjnym archiwum. Miałem okazję obejrzeć ją jakiś czas temu. W Twoim odcinku oprócz „Nieodwracalnych skutków rusyfikacji” i rozmowy uchował się fragment sztuki Czekając na Mrożka, której prapremiera zwieńczyła Twoją pierwszą „legnicką trasę”. Rok później w tym samym miejscu w trakcie Fortu odbyło się czytanie Szeherezady. Pamiętam, że mieliśmy sporo zabawy przy okazji obu tych premier.
No rzeczywiście w 1996 było tak, że sporo pomysłów inspirowały te legnickie spotkania. Czekając na Mrożka ktoś mi kiedyś przegrał na kasetę wideo i miałem okazję ją zobaczyć „z zewnątrz”. Z perspektywy czasu wyraźnie widać, że to jest sztuka, która daje wiele swobody aktorowi, więc dziwię się, czemu nikt od tamtej pory jej nie zagrał. Choć myliłby się ten, kto by sądził, że to sztuka łatwa, bo skoro nie pada w niej żadne słowo, to w związku z tym wcale nie trzeba uczyć się roli, wręcz przeciwnie. Tak że Czekając na Mrożka nadal czeka na swojego Mrożka. Trochę inaczej stało się z Szeherezadą – od momentu jej publikacji w „Dialogu” i potem premiery w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie sztuka zaczęła żyć własnym życiem i co jakiś czas sięgają po nią nie tylko zawodowi aktorzy. Wystawiała ją nawet młodzież szkolna, oczywiście po odpowiedniej cenzurze. To zawsze jest dla mnie wielka przyjemność móc wyrazić zgodę na wystawianie, zwłaszcza że Szeherezada powstała dlatego, że nie lubię teatru. I to jest dopiero komiczne.
A poezję lubisz (śmiech)?
Poezji nie lubię najbardziej.
Pamiętam Twoją błyskotliwą wypowiedź dla „Odry” z 1996 roku. „Moja głęboka wiara w nas – wszystkich ludzi tego doskonałego świata, szczególnie zaś wiara w krytyków literackich, ludzi pióra, radia i telewizji oraz ich błyskotliwy intelekt, daje mi niepodważalne podstawy do zaryzykowania stwierdzenia, iż, po pierwsze: poezja nie jest dla wszystkich, po drugie: nie da się jej wytłumaczyć, po trzecie: trzeba wziąć miskę i iść powoli w kierunku tej białej linii. Albo w kierunku tamtej białej linii. Ale to już według uznania”. Czy dzisiaj podałbyś inną definicję?
Nie. Taka może zostać.
Mimo że szykujemy już 12. edycję festiwalu nikt jak dotąd „nie przebił” innych Twoich występów. Myślę tu na przykład o słynnym, mogę chyba tak powiedzieć, spotkaniu w zakładzie fryzjerskim. Po latach dochodzę do przekonania, że Twoja obecność na pierwszych festiwalach, zwariowane pomysły łamiące stereotyp nudnych wieczorków, gdzie za scenografię robią liście i świece, odcisnęły zasadnicze piętno na tym, co działo się na kolejnych festiwalach. Czy masz świadomość tego coś nawyrabiał, Krzysiu?
Ze stereotypami jest tak, że można je łamać, pod warunkiem, że ma się dla kogo. Akurat miałem to szczęście, że trafiłem na dwie rzeczy: odważnych organizatorów i znakomitą „publiczność”. Ludzie, którzy te legnickie spotkania aranżowali, i ci, którzy na nie przychodzili, byli wspaniałymi odbiorcami, bo świetnie odczytywali moje intencje i radzili sobie z interpretacją. Odnosiłem wrażenie, że niektórzy naprawdę lubią i, o zgrozo, rozumieją moje wiersze i to co piszę. Nie mylili groteski z wygłupem, ironii z błaznowaniem, nihilizmu z brakiem wartości, nie podchodzili do mnie i nie mówili, że „powinienem założyć kabaret literacki, bo jestem śmieszny”, albo że moja poezja jest „satyryczna” i w związku z tym „taki fajny ze mnie jajcarz”. Umysłów prostych i nieskomplikowanych jak spuchnięcie w Legnicy spotykałem niewiele. Natomiast spotkałem wielu ludzi otwartych na rzeczy osobne. Dlatego lubiłem tam przyjeżdżać i czytać wiersze na przykład w zakładzie fryzjerskim. Zresztą, jak doskonale wiesz, nie mam nic przeciwko świecom i liściom na wieczorach poetyckich. Problem polega na tym, że to, co miałem do powiedzenia, jakoś nie pasowało do liści i świec. I do głowy mi nie przyszło, że kiedykolwiek znajdę się w festiwalowym TOP 12.
Od czasu tych występów przewinęły się nam już przynajmniej dwa nowe pokolenia odbiorców. Wracasz do Portu po ośmiu latach. Widzów jest też kilka razy więcej niż w czasach fortecznych. Niestety znikła kameralna i rodzinna atmosfera z pierwszych festiwali. Przyznaję, że ciekawy jestem, jak zostaniesz teraz przyjęty.
Artur, przybywam w pokoju (śmiech). I nie traktuję tego „powrotu” w kategoriach rywalizacji. Wszystkich zainteresowanych i niezainteresowanych uprzejmie informuję, iż – posługując się językiem organizatorów – będę czytał na siedząco, a nie na stojąco, jak również nie będę krzyczał, bo tych wierszy nie ma co krzyczeć, a czas czytania nie przekroczy w sumie 10 minut – wraz z tłem muzycznym (za tło muzyczne również nie jestem odpowiedzialny). Tak że spokojnie będzie.
Na kilka lat wycofałeś się z aktywnego uczestnictwa w życiu literackim. Co w tym czasie porabiał jeden z najważniejszych polskich poetów?
Wiesz, zależy, jak się rozumie aktywne życie literackie. Moim zdaniem cały czas jestem aktywny. Od 1997 roku istnieje przecież Wytwórnia Filmów Amerykańskich (aktualnie w uśpieniu), której jestem współzałożycielem, był film „Golasy”, do którego pisałem scenariusz i wiele innych projektów. Jeśli chodzi o poezję – wspólna książka z Wojtkiem Wilczykiem Kapitał, która ukazała się najpierw po polsku w 2002, a potem w całości po niemiecku z inicjatywy Asi i Mariusza Bednarskich. Pojawialiśmy się z nią w nietypowych dla poezji miejscach, bo w galeriach artystycznych w Krakowie czy Berlinie. Właśnie do Berlina zostałem zaproszony na jedną z najciekawszych dla mnie imprez – dziesięciolecie czasopisma „Gegner”. Cały czas zajmuje mnie również sylwetka naszego najgłośniejszego futurysty, Brunona Jasieńskiego. Opublikowałem książkę o jego pobycie w Paryżu, a rok temu wybór wierszy w Iskrach. I tak dalej, i dalej. Tak że z mojego punktu widzenia nie sądzę, żebym się wycofał z życia literackiego. Po prostu znudziły mnie spędy poetyckie i przestałem się na nich pojawiać. Marginalność zjawiska zwanego w Polsce życiem artystycznym jest męcząca.
Ci, którzy znają Twoje wcześniejsze książki: Czas triumfu gołębi, Jesień na Marsie czy 5 poematów, mogą byś Duszami monet trochę zaskoczeni. Nie dość, że te wiersze jakieś takie krótkie są, niby zabawne, ale tak naprawdę na końcu nie jest nam do śmiechu. To bardzo przejmujący tomik.
„Krótkie” to moja ulubiona kategoria estetyczna, w myśl założenia, że dobre wiersze to dużo czarnego, mało białego. W Duszach odwracam tę zasadę i mamy mało czarnego, dużo białego. A zaskoczenie? Myślę, że takie teksty jak „Chmury” z Jesieni na Marsie czy z późniejszego tomu Hiperrealizm świętokrzyski taki krok zapowiadały. Zawsze chciałem się zmierzyć z formułą poematu zamkniętego w jednym zdaniu.
Bohdan Zadura zauważył: „Najnowszy tomik Krzysztofa Jaworskiego czyta się jednym tchem. Mnie lektura Dusz monet zajęła 6 minut i 12 sekund”. Kiedy zaproponowałem Ci dodanie jednego, dwóch tekstów powiedziałeś, że to zamknięta całość. Czy to by oznaczało, że pracowałeś nad tą książką myśląc o zwartej i zamkniętej całości?
Mam nadzieję, że to nie jest jakaś kryptoreklama korespondencyjnego kursu szybkiego czytania, który zamierzasz poprowadzić? Bohdan nie powinien takich rzeczy mówić głośno, bo zaraz się znajdzie ktoś, kto podejmie wyzwanie i przeczyta szybciej. W Polsce nie brak ludzi ambitnych. Dusze monet pisałem około półtora roku. Ostatecznie książka była skończona gdzieś w maju 2003. I od tamtej pory nic się w niej nie zmieniło. Widziałem ją jako zamkniętą całość i tak też powstawała. Kilka wierszy, nie było ich wiele, odpadło np. „Kobiety żyją dłużej”. Do tych 30 tekstów nie pasuje po prostu ani jeden więcej, a te trzy lata, które minęły od powstania książki, zupełnie to potwierdziły.
Czy dasz się w najbliższym czasie namówić na wiersze zebrane lub większy wybór?
Wydawanie „wierszy zebranych” za życia autora uważam za śmieszne. Zresztą z moim wyborem byłby problem, między innymi z tego względu, co stało się z książką Kameraden, która istnieje bodaj w 10 egzemplarzach. Żeby „uratować” choć część wierszy, przeniosłem je do Czasu triumfu gołębi. Wyjaśnianie „co? jak? dlaczego?” byłoby w wyborze zbyt zawiłe i niepotrzebne, a mnie brakowałoby Kameraden jako osobnej książki. Natomiast może dam się namówić na następną książkę poetycką. To znaczy sam siebie muszę namówić.
„Można poświęcić życie dla idei”?
Można. Nieprzekonanym polecam lekturę wiersza „Karl Jaspers”.
Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.
Ur. 1966. Poeta, prozaik, dramaturg, scenarzysta, literaturoznawca, profesor Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. Publikuje od 1988 r.; jego utwory literackie ukazywały się w czasopismach polskich, takich jak „brulion”, „Twórczość” czy „Dialog” oraz amerykańskich (m.in. „The Literary Review”, „Better”, „Kenyon Review“, „Forklift”, „Plume”, „Two Lines”, „The Cincinnati Review”). Dotychczas wydał m.in. – książki poetyckie: Wiersze (1992), Kameraden (1994), Jesień na Marsie (1997), Czas triumfu gołębi (2000), Dusze monet (2007), Hiperrealizm świętokrzyski (1999), .byłem (2014), Ceremonia (2019), Ciąg Fibonacciego (2019), Jak pięknie (2021), 10 poematów elementarnych dla dzieci (2022); powieści i opowiadania: Pod prąd (1999), Batalion misiów (2001), Warzywniak (2009), Do szpiku kości. Ostatnia powieść awangardowa (2013) (nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia, 2014). Autor monografii naukowych i prac edytorskich, m.in.: Niechciani futuryści. Zapomniana awangarda literacka dwudziestolecia międzywojennego (2022). Jego wiersze i opowiadania znajdują się również w wielu antologiach i wyborach poezji, także obcojęzycznych, m.in. w przekładach na angielski, duński, niemiecki, czeski czy węgierski.