wywiady / o książce

Kto ma wisieć, nie utonie

Bohdan Zadura

Monika Brągiel

Rozmowa Moniki Brągiel z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Już otwarte, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Moni­ka Brą­giel: Pana naj­now­szy tom poetyc­ki nosi tytuł Już otwar­te. Odno­sząc się luź­no do tytu­ło­we­go wier­sza, jak i do ogól­ne­go wra­że­nia z lek­tu­ry cało­ści, zasta­na­wia­łam się nad okre­śle­niem, za pomo­cą któ­re­go moż­na by oddać rela­cję, w jakiej Pań­skie wier­sze pozo­sta­ją z czy­tel­ni­kiem. Zde­cy­do­wa­łam się – mimo spo­rej kon­ku­ren­cji – na nie­rzad­ko prze­wrot­ną gościn­ność. Dzię­ki niej, jak mi się wyda­je, ist­nie­je w Pań­skiej twór­czo­ści prze­strzeń otwar­ta na spo­tka­nie pry­wat­nych prze­żyć i zda­rzeń roz­gry­wa­ją­cych się w świe­cie wspól­nych spraw. Ist­nie­je też miej­sce dla czy­tel­ni­ka oraz jego spo­so­bu patrze­nia na to, o czym czy­ta. Czy Pan sam mógł­by o sobie pomy­śleć jako o poecie gościn­nym?

Boh­dan Zadu­ra: Och, wie Pani, gościn­ny z czymś mi się koja­rzy. Już wiem: z auto­rem Rekre­acji Miko­łaj­ka, twór­cą Obe­li­xa i Aste­ri­xa. On miał­by pra­wo powie­dzieć: „Tak, oczy­wi­ście, jestem Gościn­ny, René Goscin­ny”, choć nie powie, bo zmarł ze czter­dzie­ści lat temu i chy­ba nie pisał wier­szy. Gościn­ność jest taką cechą, o któ­rej ktoś, nawet w nią wypo­sa­żo­ny, nie bar­dzo ma pra­wo się wypo­wia­dać. Nie wiem, czy jestem poetą gościn­nym, nawet nie wiem, czy chciał­bym. Prze­pra­szam za ten żart. Nato­miast mówiąc już poważ­nie, wier­sze, tak, one w pewien spo­sób są otwar­te, ale ma Pani rację, że ta ich gościn­ność bywa czę­sto prze­wrot­na, bo na przy­kład tytu­ło­wy wiersz to jest prze­cież rekla­ma zakła­du pogrze­bo­we­go. No dobrze, nie tyl­ko, bo jako tytuł książ­ki jest to nie­na­chal­ne zapro­sze­nie dla czy­tel­ni­ka, by do tej książ­ki zaj­rzał, infor­ma­cja typu: już jestem, możesz wpaść, zoba­czyć, co mam w kar­cie, to zna­czy, co jest na tych kart­kach. Być u kogoś w gości­nie to nie tyl­ko poga­dać, ale coś zjeść i wypić, i ewen­tu­al­nie nawet prze­no­co­wać, tego raczej żad­ne wier­sze nie mogą zaofe­ro­wać, więc wolał­bym uciec od tej meta­fo­ry.

Pań­skie wier­sze są z pew­no­ścią otwar­te na róż­ne prze­ja­wy rze­czy­wi­sto­ści, tak­że medial­nej. W kil­ku miej­scach tomu Pan tę rze­czy­wi­stość wpusz­cza do tek­stu, po czym punk­tu­je, pod­kre­śla jej mie­li­zny – szcze­gól­nie te odbi­ja­ją­ce się na języ­ku. Wspo­mnia­ny wiersz Już otwar­te koń­czy nato­miast wtrą­ce­nie „(tak / mnie też się zda­je / choć to nie­praw­da / że czas / na for­mu­łę / wiersz zawie­rał / loko­wa­nie pro­duk­tu)”. Jest więc mowa tej medial­nej, rekla­mo­wej, nie­rzad­ko natręt­nej rze­czy­wi­sto­ści – pro­szę wyba­czyć naiw­ność pyta­nia – wyzwa­niem, jakimś punk­tem odnie­sie­nia dla poezji?  

Gdy­by to było pyta­nie naiw­ne, nie musiał­bym się zasta­na­wiać nad odpo­wie­dzią, a mam z nią jakiś kło­pot. Może dla­te­go, że wyzwa­nie i punkt odnie­sie­nia to poję­cia jak­by prze­sad­nie tę natręt­ną rze­czy­wi­stość nobi­li­tu­ją­ce, pod­czas gdy tak napraw­dę ta mowa jest rów­nie dobrym tema­tem na wiersz jak wszyst­ko inne. Coś z wyzwa­nia może w tym zresz­tą być, bo ta kal­ka z angiel­skie­go „loko­wa­nie pro­duk­tu”, któ­rą pol­ski usta­wo­daw­ca się posłu­żył, ma jakiś absur­dal­ny wdzięk – uświa­do­mi­łem to sobie, kie­dy zoba­czy­łem prze­kład wier­sza Już otwar­te na ukra­iń­ski, w któ­rym „loko­wa­nie pro­duk­tu” zosta­ło zastą­pio­ne po pro­stu rekla­mą i nagle uświa­do­mi­łem sobie, że w takiej wer­sji poin­ta tego wier­sza bled­nie. O „dedy­ko­wa­nych wtycz­kach” czy samo­cho­dach dedy­ko­wa­nych dla kogoś wier­sza pew­nie nie napi­szę.

Cechą, któ­ra rzu­ca się w oczy przy lek­tu­rze tomu, jest skon­cen­tro­wa­nie uwa­gi na przy­pad­kach, zbie­gach oko­licz­no­ści, mniej lub bar­dziej pomyśl­nych. Roz­po­czy­na­ją­cy tom wiersz [jeśli wsłu­chać się…] trak­tu­je o nie­szczę­ściach, któ­rych licz­ba jest nie­wy­obra­żal­na. Jed­nak „wcze­śniej czy póź­niej każ­de­go / dopa­da tyl­ko kil­ka / a nie kil­ka­na­ście / czy kil­ka­dzie­siąt / na raz”. Szczę­ście w nie­szczę­ściu – jak mówią ludzie?

W jakiejś mie­rze tak. Co ma wisieć, nie uto­nie. To powie­dze­nie chy­ba tro­chę eufe­mi­stycz­ne, bo chy­ba powin­no brzmieć tak: kto ma wisieć, nie uto­nie. Ten wiersz to jeden z takich, jakie chy­ba cza­sem zda­rza mi się pisać, opar­tych na tak żela­znej logi­ce, że cechu­je je nie­kwe­stio­no­wal­na praw­dzi­wość. (Cho­ciaż przy­kła­da­nie kry­te­rium praw­dzi­wo­ści do utwo­ru arty­stycz­ne­go? Czy ktoś tu nie upadł na gło­wę?) Pomy­śla­łem, że dobrze będzie otwo­rzyć tom wier­szem, nio­są­cym solid­ną daw­kę opty­mi­zmu: narze­ka­my, narze­ka­my, a mogło­by być gorzej. A tak to dziw­nym tra­fem się zda­rza, że jak kogoś boli ząb, to nie ma w tym samym cza­sie bie­gun­ki, kie­dy ktoś cier­pi na ano­rek­sję, to nie ma pro­ble­mów z nad­wa­gą, by poprze­stać na nie­co lżej­szej kate­go­rii nie­szczęść.

Czy może Pan powie­dzieć kil­ka słów o zamy­śle tomu? Umiesz­cza Pan w nim mię­dzy inny­mi cykl cyta­tów z sie­ci, pośród któ­rych czy­tel­nik odnaj­dzie wie­le języ­ko­wych i sty­li­stycz­nych kwiat­ków, owych Kwiat­ków z inter­ne­tu oraz 3 wier­sze z puław­skie­go SOR‑u, będą­ce – mimo że roz­gry­wa­ją się w trud­nych oko­licz­no­ściach – wcią­ga­ją­cy­mi scen­ka­mi rodza­jo­wy­mi. W moim czy­ta­niu były to wła­śnie dwa zupeł­nie od sie­bie róż­ne, osob­ne cykle, wpi­su­ją­ce się jed­nak płyn­nie w całość.

Praw­dę mówiąc, to nie była pla­no­wa­na książ­ka, Krop­ka nad i tak, Już otwar­te nie. Napi­sa­ło mi się kil­ka wier­szy, o róż­nym dla mnie same­go cię­ża­rze gatun­ko­wym, jak z jed­nej stro­ny – prze­pra­szam za wyra­że­nie – histo­rio­zo­ficz­ny wiersz, któ­re­go poin­tą jest przy­to­czo­ne hasło, któ­re trzy­ma jakaś babusz­ka: „kto wal­czy z Rosją wal­czy z Bogiem”. André Mal­raux rzu­cił był sobie w XX wie­ku bon mot, że XXI wiek albo będzie reli­gij­ny, albo nie będzie go wca­le. Jak na bon mot przy­sta­ło, to zda­nie zro­bi­ło wiel­ką karie­rę. Jed­nak z per­spek­ty­wy 2014 czy 2015 roku moż­na sobie pomy­śleć, że rów­nie traf­ne było­by zda­nie prze­ciw­ne: zda­je się, że nic nie jest w sta­nie wyge­ne­ro­wać tyle złej ener­gii, co reli­gie. Z dru­giej stro­ny mia­łem tro­chę wier­szy lżej­sze­go kali­bru, typu – idę-patrzę-myślę-coś iskrzy (głów­nie z Alej Jero­zo­lim­skich te obser­wa­cje), potem przy­da­rzy­ły mi się wier­sze ze szpi­tal­ne­go oddzia­łu ratun­ko­we­go, któ­rych prze­cież nie pla­no­wa­łem. No i wte­dy pew­nie zaczę­ło się myśle­nie, że Krop­ka nad i nie będzie ostat­nim moim tomi­kiem i trze­ba coś z tym zro­bić, jakoś to pospi­nać, żeby nie było od Sasa do lasa, żeby jakoś się te wier­sze łączy­ły. Obraz­ki i histo­ryj­ki – tak bym pew­nie je scha­rak­te­ry­zo­wał. Oko i ucho były moje, histo­rie nie­któ­re moje, nie­któ­re cudze, spo­sób opo­wia­da­nia raczej mój, połą­czy­łem nie­któ­re z tych wier­szy nit­ką geo­gra­ficz­ną, w wier­szu Dwa jedwab­ne kra­wa­ty jest motyw szwaj­car­ski, zapo­wia­da­ją­cy w enig­ma­tycz­ny spo­sób wiersz Szwaj­car­scy poeci w szwaj­car­skiej tor­bie, w tym z kolei poja­wia się Austria, co pozwa­la przejść do wier­sza Epi­ta­fium dla D.D. z Wied­niem, a zja­wia­ją­ca się w nim incy­den­tal­nie Kale­va­la pro­wa­dzi do Rova­nie­mi. To, co pani nazy­wa cyklem cyta­tów z sie­ci, pier­wot­nie było – hor­ri­ble dic­tu – felie­to­nem, któ­ry jakoś nie wzbu­dził entu­zja­zmu moich redak­cyj­nych kole­gów, pomy­śla­łem, że śmiech to zdro­wie i w cza­sach sza­le­ją­ce­go potwo­ra gen­der posta­no­wi­łem mu zmie­nić gatun­ko­wą płeć, niech się felie­ton prze­ko­na jaka to roz­kosz być wier­szem, a czy­tel­nik niech się uśmiech­nie.

W recen­zji Krop­ki nad i Mar­cin Orliń­ski pisał, że choć nie spo­sób nazwać Pana poetą zaan­ga­żo­wa­nym, nie­któ­re z zamiesz­czo­nych tam wier­szy mogą świad­czyć o Pań­skim kry­tycz­nym sta­no­wi­sku wobec współ­cze­sno­ści. W nowej książ­ce, jak mi się zda­je, jest takich wier­szy spo­ro, a przede wszyst­kim – jej lek­tu­ra pozo­sta­wia wra­że­nie, że to kry­tycz­ne sta­no­wi­sko umoc­ni­ło się i wpi­sa­ło w szer­szy kon­tekst „nie­szczęść”. Moż­na tak chy­ba powie­dzieć o tek­ście Dopo­wie­dze­nie, w któ­rym pomię­dzy moc­ny­mi w swym zna­cze­niu wyli­cze­nia­mi poja­wia się pyta­nie „Czy gdy­by Geo­r­ges Bata­il­le żył w Pol­sce nie napi­sał­by przy­pad­kiem / zamiast Histo­rii oka Histe­rii Oka?”. To wiersz, któ­re­go fra­zy mógł­by wypo­wie­dzieć zręcz­ny pro­wo­ka­tor, ktoś, kto wie, że cią­gle prze­ży­wa­my jakiś wła­sny kry­zys wła­dzy wzro­ku?

Dopo­wie­dze­nie to jest jeden z tego typu wier­szy opar­tych o logi­kę, jak ten, któ­ry otwie­ra tom. Para­le­lizm skła­dnio­wy nie­ubła­ga­nie pro­wa­dzi do linij­ki, któ­ra jest para­dok­sal­na, śmiesz­na i – pro­szę bar­dzo – pro­wo­ka­cyj­na. Ale do tego stwier­dze­nia docho­dzi się, sto­su­jąc prze­kształ­ce­nie ory­gi­nal­ne­go cyta­tu, ory­gi­nal­nej kon­struk­cji. To, co pani mówi w ostat­nim zda­niu, jest nie­wąt­pli­wie inte­re­su­ją­ce, choć mnie rzecz wyda­je się dużo prost­sza: zamiast Histo­rii oka Histe­ria Oka – tani greps; nic na to nie pora­dzę, że zacho­wa­nia pogrom­cy gen­der wyda­ły mi się histe­rycz­ne. Ale dzię­ki temu, że to taki tani dow­cip, poin­ta chy­ba się jawi abso­lut­nie serio, taka, że sam się jej prze­stra­szy­łem: chrze­ści­jań­ska nie­na­wiść jest o nie­bo lep­sza. Zda­je mi się, że to ten fra­ze­olo­gizm decy­du­je o tym, że to jest jed­nak wiersz.

Jest w Wodzie na Mar­sie Jerze­go Jar­nie­wi­cza wiersz Zeszyt do rachun­ków, zakoń­czo­ny sło­wa­mi: „Na co liczę? Co się / liczy? Co będzie mi poli­czo­ne?”. W swo­im tek­ście nawią­zu­ją­cym do książ­ki Jar­nie­wi­cza doko­nu­je Pan swo­iste­go pod­su­mo­wa­nia czy raczej – pod­li­cze­nia, a nawet kil­ku: mia­ry dobrych wier­szy, pol­skich pre­mie­rów oraz przy­pusz­czeń na temat czy­tel­ni­ków Pań­skich wier­szy. Z kolei w utrzy­ma­nym w kon­wen­cji poety­ki snu wier­szu Nasi milu­siń­scy przy­wo­łu­je Pan postać Tade­usza Róże­wi­cza, tak­że doko­nu­jąc pew­nej pró­by roz­li­cze­nia. I jest to wiersz o pisa­niu wier­sza we śnie, przez któ­ry prze­wi­ja się nie­po­kój. Pró­bu­ję mówić i pod­py­ty­wać o te dwa Pana wier­sze, ponie­waż wyda­je mi się, że zakre­śla­ją miej­sca wspól­ne w roz­mo­wie o kon­dy­cji poezji i poety, rela­cji z czy­tel­ni­kiem oraz kon­tek­stem.

Jerzy Jar­nie­wicz jest jed­nym z bar­dzo bli­skich mi poetów, chy­ba zawsze lubi­łem go czy­tać, podo­ba­ło mi się, jak teraź­niej­szość wcho­dzi w jego wier­sze, a kie­dy sta­je się histo­rią, to jak wcho­dzi w nie jako histo­ria. Zawsze wyda­wa­ło mi się, że jest ode mnie dużo młod­szy i dzi­wi­ło mnie, że w deta­lach jego poezji odnaj­du­ję swój świat. Z Wodą na Mar­sie to się mi przy­da­rzy­ło kolej­ny raz i teraz posta­no­wi­łem po pro­stu zapi­sać to, co mi przy­cho­dzi­ło do gło­wy w cza­sie lek­tu­ry. Naj­zwy­czaj­niej i po pro­stu. A Nasi milu­siń­scy to wiersz, któ­ry mnie same­go naj­bar­dziej chy­ba zasko­czył, są w nim rze­czy dla mnie nie­ja­sne i nie­po­ko­ją­ce, nie do koń­ca je rozu­miem, dla mnie rozu­mieć sen to wie­dzieć, skąd się wziął, a tu nie wiem, skąd te Ter­mo­pi­le, skąd ten Oświę­cim. Że Tade­usz Róże­wicz, to mnie aku­rat nie dzi­wi; za sta­ry jestem, żebym zare­ago­wał wier­szem na wia­do­mość o jego śmier­ci natych­miast, ale pew­nie jesz­cze nie na tyle, żeby po paru mie­sią­cach pod­świa­do­mość nie wysła­ła jakie­goś sygna­łu umoż­li­wia­ją­ce­go wyj­ście poza epi­ta­fium, ele­gię czy tren, odbie­ra­jąc temu odej­ściu kate­go­rycz­ność poprzez „chy­ba nie żyje”.

Na koniec chcę zadać pyta­nie, któ­re nur­tu­je mnie szcze­gól­nie, choć pozo­sta­je chy­ba na ubo­czu roz­mo­wy wokół książ­ki: czy lubił pan kie­dyś czy­tać swo­je (i cudze też) wier­sze na głos i jak to jest dzi­siaj?

Nie. Tak. Umiar­ko­wa­nie. Roz­wi­nę jed­nak tro­chę tę – skąd­inąd i tak już wyczer­pu­ją­cą – odpo­wiedź. Dziec­kiem byłem tak dobrze wycho­wa­nym, że cho­ro­bli­wie nie­śmia­łym. Mło­dzień­cem rów­nież. Każ­dy publicz­ny występ to była kator­ga. Tę para­li­żu­ją­cą nie­śmia­łość naj­pierw chy­ba prze­zwy­cię­ży­łem w spo­rcie. Prze­pra­szam za patos, ale to było z osiem lat sys­te­ma­tycz­nej pra­cy nad sobą i tre­no­wa­nia – oczy­wi­ście ama­tor­skie­go – wszyst­kich nie­mal dys­cy­plin spor­tu – od ping-pon­ga, przez lek­ką atle­ty­kę, po siat­ków­kę i koszy­ków­kę, a w 56 roku, kie­dy w Mel­bo­ur­ne wła­śnie trwa­ła olim­pia­da, nawet ze dwa razy mia­łem na rękach ręka­wi­ce bok­ser­skie, żeby prze­stać być słusz­nie uwa­ża­nym przez kole­gów za zde­chla­ka, łaj­zę i ofer­mę. Wycho­dzi­łem na boisko i byłem pew­ny sie­bie. Jed­nak jeśli to był mecz o jaką­kol­wiek staw­kę, mecz z publicz­no­ścią, to zanim jesz­cze dotkną­łem pił­ki, spły­wa­łem potem. To się ład­nie nazy­wa­ło nad­wraż­li­wo­ścią. Publicz­ne czy­ta­nie wier­szy też było kator­gą, w ogó­le publicz­ne otwie­ra­nie ust, budo­wa­łem więc sobie ali­bi – jestem od pisa­nia, nie od gada­nia. Nie cier­pia­łem tego, w tych latach sześć­dzie­sią­tych, wyda­je mi się, że na kon­kur­sach jed­ne­go wier­sza, takich ówcze­snych sla­mach, na pierw­szych spo­tka­niach autor­skich wszy­scy czy­ta­li­śmy fatal­nie. Gał­czyń­skie­go i Bro­niew­skie­go zna­łem z nagrań radio­wych. Oni czy­ta­li świet­nie, jesz­cze dzi­siaj sły­szę głos Gał­czyń­skie­go w refre­nie „Nio­be, córo Tan­ta­la, Nio­be, żono Amfio­na” i ciar­ki prze­cho­dzą mi po krzy­żu. A potem jakoś się zro­bi­ło tak, że bar­dziej się dener­wo­wa­łem, kie­dy ktoś, jakiś aktor czy­tał moje wier­sze. Co z tego, że gło­śno i wyraź­nie, sko­ro tak, jak­by w ogó­le nic z nich nie rozu­miał. To już wola­łem sam. Oswo­iłem się z mikro­fo­nem, zaak­cep­to­wa­łem swój głos, gdy ludzie zaczę­li go chwa­lić, odpo­wia­da­łem, że to całe lata pale­nia, papie­ro­sy raczej niż alko­hol. Tak, gdzieś w począt­kach lat 90. bar­dzo lubi­łem czy­tać swo­je wier­sze i wier­sze cudze, publicz­nie i pry­wat­nie, paru oso­bom, cza­sem nawet przez tele­fon; Andrzej Sosnow­ski coś by mógł o tym powie­dzieć. Może wte­dy trze­ba było zro­bić z tym gło­sem coś wię­cej. Po przy­go­dach z ser­cem chy­ba mi się czy­ta tro­chę gorzej, może to złu­dze­nie, ale cza­sem czy­ta­jąc, jak­bym sły­szał wła­sny oddech, cza­sem się boję, czy doja­dę na tym powie­trzu, któ­re­go nabra­łem w płu­ca, do tego miej­sca w wier­szu, do któ­re­go powi­nie­nem. Dostać zadysz­ki, pod­bie­ga­jąc do przy­stan­ku auto­bu­so­we­go, to nic takie­go, ale czy­ta­jąc poemat?

O autorach i autorkach

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Monika Brągiel

Urodzona w 1991 roku, dorastała na Opolszczyźnie. Autorka debiutanckiej książki poetyckiej Kim się nie jest (Łódź 2012). Obecnie studiuje Krytykę Literacką na Wydziale Polonistyki UJ w Krakowie.

Powiązania