Olgerd Dziechciarz: Twoja mama wyznała mi kiedyś, że jako dziecko zapewniałeś ją, że będziesz kiedyś sławnym człowiekiem. Skąd to wiedziałeś?!
Łukasz Jarosz: Hehehe, nie pamiętam, żebym tak powiedział. Może nie chciałem czegoś tam zrobić, dlatego tak powiedziałem, żeby dała mi spokój. A czy jestem sławny? Bez przesady, jeżeli już, to wolałbym być znany z tego co nagrałem, napisałem, a nie z tego, że kiedyś byłem w telewizji lub radiu. Ludzie u mnie na wsi wiedzą, że piszę wiersze, ale nie czytają ich. To zresztą daje mi pewną swobodę – mogę pisać o nich, wiedząc, że tego nie przeczytają.
„Mowa rodzinna niechaj będzie prosta./ Ażeby każdy, kto usłyszy słowo/ Widział jabłonie, rzekę, zakręt drogi,/ Tak jak się widzi w letniej błyskawicy” – pisał Miłosz w Traktacie poetyckim. To także twoja metoda, ale przecież miałeś momenty, że z niej schodziłeś…
Myślę, że tak jak i Miłosz tęsknię do „formy bardziej pojemnej”, która miałaby objąć moje życie, to, co nieokreślone. Stad u mnie i próby aforystyczne, minipoematy, haiku. Podobnie jest z moim nieustannym poszukiwaniem, zrozumieniem świata; czytam książki religijne, naukowe. Jeżeli miałbym teraz wybrać studia, zdecydowałbym się chyba na biologię, może astronomię. Coś, co pomogłoby mi lepiej zrozumieć świat, zrozumieć życie. To, że czasem „schodziłem” ze swojej drogi, działo się podświadomie, cieszę się z tego, ponieważ było to w jakimś sensie wychodzeniem poza siebie, wychylaniem się na zewnątrz.
Nowa książka, Święto żywych, czyli wiersze zebrane z wszystkich dotychczasowych książek, to ponad pięciusetstronicowe dzieło, strach się bać. To podsumowanie liczącej dekadę obecności na rynku wydawniczym świadczy, że natchnienie, duch poezji, Cię nie opuszcza. Nie martwisz się, że to się może kiedyś skończyć, bo się „wypiszesz”?
Rzeczywiście, teraz, jak na to patrzę, to dużo tego. Mam nadzieję, że kiedyś wypiszę się i będę miał już to z głowy. Na razie mam już sto pięćdziesiąt nowych wierszy, które uważam za lepsze od tego, co do tej pory napisałem, mam nadzieję…
Nie żal Ci było tych czterdziestu nowych wierszy, które w tej książce mogą zniknąć, bo niejako schowane wśród tych znanych tekstów, zostaną niezauważone?! Może lepiej było wydać je w osobnym tomie?
Nie żal. Dużo rzeczywiście piszę, jednak kto będzie miał tyle życzliwości i cierpliwości, by przeczytać te pięćset stron moich wierszy, zauważy też i te nowe. Ja sam tak mam: niektóre wiersze zebrane różnych poetów czytam po wiele razy od początku do końca, traktując te utwory jako pewną opowieść o życiu Autora. Mam nadzieję, że znajdzie się choć jeden Czytelnik, który tak potraktuje moją książkę.
Międzynarodowa Nagroda Poetycka im. Wisławy Szymborskiej nie bardzo zmieniła twoje życie, bo wciąż pracujesz jako „pan od polskiego” w Szkole Podstawowej nr 1 w Olkuszu. Bycie nauczycielem to nie jest łatwy chleb, nie masz innych propozycji zatrudnienia?
Tak się składa w naszym życiu, że otrzymanie prestiżowej nagrody poetyckiej nie wiąże się z jakimiś specjalnymi ofertami pracy w naszym kraju. I dobrze. Jestem nadal nauczycielem, są tego jasne i ciemniejsze strony. Ważne, że mam swoje pasje, to mnie trzyma na powierzchni.
Czasami żartujesz, że w gruncie rzeczy jesteś muzykiem. Ale przecież twoja aktywność muzyczna, gra na perkusji, pisanie muzyki i tekstów piosenek dla zespołów Lesers Bend, Chaotic Splutter, Zziajani Porywacze Makowców czy Mgłowce świadczy, że traktujesz to zajęcie bardzo poważnie. Przyznaj, chciałbyś zarabiać na życie jak tradycyjny rokendrolowiec, jeżdżąc po Polsce i dając koncerty wielbiącej Cię publiczności…
Zawsze chciałem grać na perkusji, to jest moja pierwsza, najważniejsza pasja. Pisanie przyszło wiele lat później. Jeżeli miałbym wybierać, wolałbym się utrzymywać z grania, koncertowania, nagrywania płyt. Niestety tak się składa, że ani pisanie, ani granie takiej muzyki, jaką gram, nie gwarantuje żadnych konkretnych pieniędzy. Liczy się jednak satysfakcja, radość z grania, pisania.
Możesz obiecać, że jeśli Ci dadzą tę Nike, to postawisz w Olkuszu mały browar i będziesz produkował swoje „Bombowe” piwo?!
Dzięki, że we mnie wierzysz. Jednak musisz wiedzieć, że żeby założyć browar, trzeba dostać Nike ze trzy albo cztery razy pod rząd. Jeżeli jednak tak się stanie, pierwsze trzy lub cztery litry mojego piwa „Bombowego” wypijesz Ty!