wywiady / o pisaniu

Leśmian galore

Jacek Gutorow

Rozmowa Katarzyny Northeast z Jackiem Gutorowem.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kata­rzy­na Nor­the­ast: Dla­cze­go Leśmian? Czy­ta­jąc Pań­ską notę na koń­cu książ­ki odnio­słam wra­że­nie, że seria „44. Pol­ska poezja od nowa” to był tyl­ko pewien pre­tekst do się­gnię­cia po poezję, któ­ra fascy­nu­je, do któ­rej się powra­ca. Co takie­go wyjąt­ko­we­go jest w tych wier­szach?

Jacek Guto­row: Dla­cze­go Leśmian? Odpo­wiedź musi być banal­na: to była moja pierw­sza poetyc­ka fascy­na­cja. Mówi­my o okre­sie, kie­dy mia­łem pięt­na­ście, szes­na­ście, sie­dem­na­ście lat i w zasa­dzie nie czy­ta­łem poezji. Wyda­wa­ła mi się (oczy­wi­ście nie­słusz­nie) zanad­to reto­rycz­na i nadę­ta. Zde­cy­do­wa­nie bar­dziej wola­łem Gom­bro­wi­cza, Nabo­ko­va i Cor­ta­za­ra, któ­rych książ­ki nie­umiar­ko­wa­nie i meto­dycz­nie pochła­nia­łem. No i w pew­nym momen­cie zja­wił się Leśmian i poczu­cie, że poezja to jed­nak coś. A co naj­bar­dziej mnie wzię­ło? Języ­ko­we sza­leń­stwo i nie­po­zbie­ra­nie. Nagłe otwar­cie drzwi i okien pol­sz­czy­zny. Demon­stra­cja jej nie­by­wa­łych moż­li­wo­ści. Świa­tło i dźwięk słów. Ich cudow­ne roz­mna­ża­nie się.

Przy­go­to­wu­jąc zbiór wier­szy musiał Pan prze­czy­tać „całe­go” Leśmia­na po raz dru­gi…

No, nie po raz dru­gi… Sta­le wra­ca­łem do tych wier­szy i rzad­ko poprze­sta­wa­łem na kil­ku czy kil­ku­na­stu. W pew­nym momen­cie zda­łem sobie spra­wę z fak­tu, że moja mło­dzień­cza przy­go­da z Leśmia­nem to prze­szłość. Jakoś wte­dy poja­wi­ła się myśl o przy­go­to­wa­niu autor­skie­go wybo­ru jego wier­szy, naj­wy­raź­niej po to, aby zamknąć pewien roz­dział, upo­rać się z nawie­dza­ją­cy­mi mnie wid­ma­mi, zmie­rzyć się z tą poezją raz jesz­cze, w innych oko­licz­no­ściach, „po latach”, jak to się mówi. Ponow­ną lek­tu­rę całe­go Leśmia­na zosta­wi­łem sobie na taką wła­śnie oko­licz­ność. I kie­dy Biu­ro Lite­rac­kie zapro­si­ło mnie do przy­go­to­wa­nia kolej­nej książ­ki z serii „44”, wie­dzia­łem już, że to moment, na któ­ry cze­ka­łem, że trze­ba wró­cić do „Topiel­ca” i innych wspa­nia­ło­ści. Jed­no­cze­śnie PIW zaczął wyda­wa­nie dzieł wszyst­kich Poety, a więc oko­licz­no­ści były jak naj­bar­dziej sprzy­ja­ją­ce.

Czy pod pew­ny­mi wzglę­da­mi była to inna lek­tu­ra? Czy nie­któ­re wier­sze odkrył Pan na nowo?

Tak. Oczy­wi­ście zna­łem póź­ne tek­sty Poety, wie­dzia­łem, że to wiel­ka poezja. Ale co inne­go mieć teo­re­tycz­ną świa­do­mość, a co inne­go prze­żyć wier­sze w samym sobie i samym sobą. Te ostat­nie utwo­ry, zamy­ka­ją­ce zresz­tą mój wybór (któ­ry, co pod­kre­ślam, nie jest uło­żo­ny w porząd­ku chro­no­lo­gicz­nym), są poru­sza­ją­ce i wstrzą­sa­ją­ce, rów­nież z powo­du swej pro­sto­ty i odrzu­ce­nia jakie­go­kol­wiek szta­fa­żu. Wiersz o mro­ku na scho­dach to już zupeł­nie inny Leśmian: dys­kret­ny, powścią­gli­wy, wyci­szo­ny, a przy tym taki prze­ra­ża­ją­cy. Co nie zna­czy, że wcze­śniej­sza twór­czość, a zwłasz­cza twór­czość mło­dzień­cza, jest jakoś dra­ma­tycz­nie gor­sza. Nie jest. Ale war­to też doce­nić wier­sze, któ­re nie są może tak bły­sko­tli­we, za to przy­naj­mniej rów­nie auten­tycz­ne (chy­ba nawet auten­tycz­niej­sze) w swym poszu­ki­wa­niu rze­czy­wi­sto­ści. Moje odczu­cie jest takie, że rezy­gna­cja ze szta­fa­żu, choć na pozór znacz­nie ogra­ni­czy­ła moż­li­wo­ści eks­pre­sji, w isto­cie przy­nio­sła poezję moc­ną i czy­stą. Mówiąc o póź­nym Leśmia­nie nie mówię o fascy­na­cji czy zachły­sty­wa­niu się języ­kiem. Odczu­wam to raczej jako dys­kret­ne współ­uczest­nic­two w pew­nym dra­ma­cie.

W Posło­wiu pisze Pan: „ ‘w’ Leśmia­nie, ‘za’ Leśmia­nem, a nawet (cze­mu nie?) wbrew Leśmia­no­wi.” Czy było wię­cej „w” Leśmia­nie czy „wbrew” Leśmia­no­wi w trak­cie przy­go­to­wy­wa­nia zbio­ru? Wię­cej kry­ty­ki czy bez­kry­tycz­ne­go sen­ty­men­tu?

Przez wszyst­kie te lata czy­ta­nia poezji nauczy­łem się jed­nej rze­czy: nie ufać poezji, któ­ra zanad­to schle­bia naszym ocze­ki­wa­niom, jest potwier­dze­niem naszych prze­my­śleń i odczuć, gład­ko i bez­sze­lest­nie ukła­da się z naszą wraż­li­wo­ścią i wyobraź­nią. Tyl­ko poezja, któ­ra sta­je nam kością w gar­dle i wyda­je się obca, nie­oswo­jo­na, może cze­goś nas nauczyć. Ponie­kąd trze­ba się zmie­rzyć wte­dy z samym sobą, ale o cóż inne­go cho­dzi w lite­ra­tu­rze? Tak wła­śnie sta­ram się czy­tać teraz Leśmia­na. Raczej kry­tycz­nie niż z mło­dzień­czym entu­zja­zmem. Nie­któ­re wier­sze zysku­ją na takiej lek­tu­rze. Inne tra­cą. Nie ma w tym nic złe­go.

Wspo­mniał Pan tak­że o trud­no­ściach zwią­za­nych z wybo­rem wier­szy. Zapew­ne zda­rza­ły się wier­sze, co do któ­rych miał Pan wąt­pli­wo­ści, czy odrzu­cić czy też włą­czyć do zbio­ru…

Wąt­pli­wo­ści było spo­ro. Jest coś takie­go jak cią­że­nie ku tek­stom, któ­re kie­dyś wywar­ły na nas olbrzy­mie wra­że­nie i choć teraz już tak nie fascy­nu­ją, to pozo­sta­je magne­tyzm wspo­mnie­nia poje­dyn­czych chwil, w któ­rych zamy­ka­ło się całe nasze ist­nie­nie. W przy­pad­ku Leśmia­na takich wier­szy jest napraw­dę dużo, bo to poeta pierw­szych zachwy­tów. Nie kry­ję, musia­łem się miar­ko­wać i tre­no­wać w czy­tel­ni­czej powścią­gli­wo­ści. Zresz­tą piszę o tym w posło­wiu. Z dru­giej stro­ny cie­szę się, że for­mu­ła serii wymu­si­ła na mnie taką dys­cy­pli­nę. Zawsze naj­trud­niej jest skre­ślać, eli­mi­no­wać, kon­den­so­wać, mini­ma­li­zo­wać. Sam z sie­bie nie był­bym może w sta­nie tego zro­bić, bo jed­nak ma Pani przed sobą Leśmia­now­skie­go fana­ty­ka. Ale uda­ło się, wybór skła­da się z czter­dzie­stu czte­rech wier­szy. Nie ma wię­cej, pro­szę mi wie­rzyć.

W koń­co­wej nocie książ­ki zazna­cza Pan, że nie ma goto­wej inter­pre­ta­cji wier­szy. Ale czy Leśmian inspi­ru­je Pań­ską twór­czość? Co od Leśmia­na może czer­pać inny poeta?

To trud­ne pyta­nie, bo wywo­łu­je cały kom­pleks odczuć, doznań i lęków zwią­za­nych z fak­tem, że z jed­nej stro­ny takim poetom jak Leśmian zawdzię­cza­my ini­cja­cję w język poezji, z dru­giej jed­nak mamy świa­do­mość, że zbyt­nie zapo­ży­cza­nie się u innych ozna­cza utra­tę wła­sne­go gło­su (kła­nia się Harold Blo­om). Nie ma sen­su się kry­go­wać, Leśmian był dla mnie jako poety jed­nym z waż­niej­szych punk­tów odnie­sie­nia, przy­naj­mniej w nie­któ­rych okre­sach. Zara­zem jed­nak wło­ży­łem i wkła­dam wie­le wysił­ku w to, aby tę zależ­ność prze­zwy­cię­żyć. To za każ­dym razem dość żmud­ny pro­ces (mówię „za każ­dym razem”, bo rzecz doty­czy też wpły­wów innych poetów). Co rusz wyła­pu­ję w sobie Leśmia­now­skie fra­zy, obra­zy i sło­wa, i natych­miast odsy­łam je do kar­ce­ru. Nie­ste­ty, bar­dzo czę­sto rze­czy te dzie­ją się w sfe­rze pod­świa­do­mej, a nawet nie­świa­do­mej. To nie­bez­pie­czeń­stwo, przed któ­rym wcze­śniej czy póź­niej sta­je każ­dy twór­ca, któ­ry w mia­rę uczci­wie pod­cho­dzi do swo­je­go fachu.

Kim jest oso­ba opra­co­wu­ją­ca wybór wier­szy? To ktoś w rodza­ju współ­au­to­ra? Prze­cież w pew­nym sen­sie od Pana decy­zji zale­ży treść docie­ra­ją­ca do czy­tel­ni­ka.

Zgo­da. Autor­ski wybór wier­szy to pew­na inter­pre­ta­cja i pro­po­zy­cja. A ponie­waż poezja zaczy­na żyć wte­dy, gdy jest czy­ta­na i inter­pre­to­wa­na, to i ten rodzaj inter­pre­ta­cji jest rodza­jem współ-życia i współ-autor­stwa. Kwe­stia nabie­ra rumień­ców, gdy doko­nu­je­my wybo­ru z poety żyją­ce­go, bo jest wte­dy poczu­cie wcho­dze­nia w czy­jeś życie, wcho­dze­nia komuś w sło­wo, a nawet prze­ma­wia­nia nie swo­im gło­sem. Pamię­tam, że takie były moje odczu­cia, kie­dy reda­go­wa­łem wybo­ry wier­szy Euge­niu­sza [Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go] i Mar­ci­na [Bara­na]. Z Leśmia­nem spra­wa była prost­sza, bo to już nie­omal kanon – do kolej­nych wybo­rów jeste­śmy wła­ści­wie przy­zwy­cza­je­ni, jego poezja jest już nie­odwo­łal­nie dobrem wspól­nym (chęt­nie roz­wi­nął­bym ten punkt, ale to przy oka­zji).

Tak, zga­dza się – jeste­śmy przy­zwy­cza­je­ni do kolej­nych wybo­rów. Czy to nie stwa­rza nie­bez­pie­czeń­stwa mno­że­nia bytów?

Wie­le razy sam sobie sta­wia­łem to pyta­nie. Po co kolej­ny wybór wier­szy Leśmia­na? Pró­bę odpo­wie­dzi pod­ją­łem w „Posło­wiu” do tomu i naj­chęt­niej tam ode­słał­bym czy­tel­ni­ków tego wywia­du. Wybór, któ­ry zapro­po­no­wa­łem, jest bez wąt­pie­nia oso­bi­stą, autor­ską rein­ter­pre­ta­cją dzie­ła – i to wła­ści­wie była­by moja jedy­na obro­na. Każ­de indy­wi­du­al­ne odczy­ta­nie (zakła­dam przy tym, że jest to odczy­ta­nie popar­te wie­lo­let­ni­mi lek­tu­ra­mi i dobrą zna­jo­mo­ścią twór­czo­ści i bio­gra­fii Poety) jest „gło­sem w spra­wie”, i jako takie przy­czy­nia się do lep­szej recep­cji dzie­ła.

I zno­wu powo­łam się na Posło­wie, w któ­rym pada­ją okre­śle­nia: „poezja pierw­sze­go, dzie­cię­ce­go zdzi­wie­nia obra­zem, sło­wem, dźwię­kiem”. Wybrał Pan czter­dzie­ści czte­ry wier­sze do zbio­ru. Wyda­je się, że to wręcz, pozwo­lę sobie na takie stwier­dze­nie, rze­mieśl­ni­cza pra­ca. Czy pod­czas tej selek­cji zosta­je miej­sce na dzie­cię­ce zdzi­wie­nie świa­tem?

Jak naj­bar­dziej. Gdy­bym choć przez chwi­lę miał poczu­cie „rze­mieśl­ni­czej pra­cy”, dał­bym sobie z tym spo­kój, pro­szę mi wie­rzyć. Każ­dy wiersz musi być prze­ży­ty. Nie wyobra­żam sobie innej lek­tu­ry.

Stwier­dził Pan, że po lek­tu­rze Szym­bor­skiej czy Bia­ło­szew­skie­go czy­tel­nik może nie­chęt­nie pod­cho­dzić do nie­któ­rych sta­ro­świec­kich roz­wią­zań w poezji Leśmia­na. Wyda­je mi się, że poeta dziś nadal posia­da gro­no odda­nych czy­tel­ni­ków. Czy zgo­dził­by się Pan z taką opi­nią?

Że nadal posia­da gro­no odda­nych czy­tel­ni­ków? Jak naj­bar­dziej, sam do nich nale­żę. Co do pierw­szej czę­ści pyta­nia, to z pew­no­ścią nie mówił­bym o „nie­chę­ci” i raczej uni­kał­bym przy­miot­ni­ka „sta­ro­świec­kie”. Wyda­je mi się, że pew­ne gesty i roz­wią­za­nia, na jakie natra­fia­my we wcze­śniej­szej poezji Leśmia­na (doty­czy to w ogó­le poezji mło­do­pol­skiej i sym­bo­li­stycz­nej), są po pro­stu nie do zaak­cep­to­wa­nia dla współ­cze­sne­go czy­tel­ni­ka. Nie da się czy­tać tych wier­szy tak, jak gdy­by nic potem się nie wyda­rzy­ło. Coś istot­ne­go chy­ba jed­nak zaszło? Może sam Leśmian pisał­by póź­niej (powiedz­my po dru­giej woj­nie świa­to­wej) zupeł­nie ina­czej? W duchu, bo ja wiem, póź­ne­go Staf­fa? Albo może nawet w duchu poezji Kry­nic­kie­go (wiel­kie­go wiel­bi­cie­la Leśmia­na)? Nie, nie cho­dzi o sta­ro­świec­kość. Liry­ki lozań­skie Mic­kie­wi­cza są tek­sta­mi, któ­re odczy­tu­je­my jako nam współ­cze­sne, choć powsta­ły jesz­cze wcze­śniej. Mówił­bym raczej o ule­ga­niu poku­sie pew­nej dekla­ra­tyw­no­ści. Sądzę, że jeste­śmy dzi­siaj lepiej wyczu­le­ni na takie efek­ty. Nie ufa­my zanad­to sym­bo­lom i gło­śnym wyzna­niom. Dla­cze­go? Wystar­czy poczy­tać Szym­bor­ską, Róże­wi­cza czy Her­ber­ta. Tam znaj­dzie­my roz­sąd­ną odpo­wiedź.

Co według Pana decy­du­je o tym, że Leśmian dalej przy­cią­ga?

Ucho. Oko. Umie­jęt­ność sły­sze­nia pol­sz­czy­zny w całym jej bogac­twie, tudzież wyła­pa­nia w niej tego, co led­wie uświa­da­mia­ne, bar­dzo czę­sto nie­świa­do­me. Soko­li poetyc­ki wzrok i zdol­ność do łapa­nia rze­czy­wi­sto­ści na gorą­cym uczyn­ku. Zapie­ra­ją­ca dech w pier­siach wyobraź­nia. Odwa­ga bycia sobą. Odwa­ga prze­kra­cza­nia sie­bie.

Czy Leśmian współ­cze­śnie pozo­sta­je aktu­al­ny?

Dobra poezja jest zawsze aktu­al­na.


Roz­mo­wa uka­za­ła się pier­wot­nie 10 listo­pa­da 2012 roku w Biu­ro­wym por­ta­lu Przy­stań jako tekst towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze wybo­ru wier­szy Bole­sła­wa Leśmia­na Z tam­tej stro­ny ciszy.

O autorze

Jacek Gutorow

Urodzony 12 września 1970 roku w Grodkowie. Poeta, krytyk, tłumacz. Pracuje w Instytucie Filologii Angielskiej Uniwersytetu Opolskiego. Laureat Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1998), Fundacji Kultury (2003) oraz Nagrody im. Ludwika Frydego (2003). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike, Nagrody Literackiej Gdynia oraz Nagrody Mediów Publicznych Cogito za opublikowany w 2008 roku tom Inne tempo. Mieszka w Opolu.

Powiązania