
pamięć niczyja, ciało moje
nagrania / transPort Literacki Malina Midera Roman HonetCzytanie z książki pamięć niczyja, ciało moje z udziałem Romana Honeta w ramach festiwalu TransPort Literacki 29. Muzyka Malina Midera.
WięcejRozmowa Jakuba Winiarskiego z Romanem Honetem, towarzysząca premierze książki ciche psy, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 21 sierpnia 2017 roku.
Jakub Winiarski: Pomówmy o cichych psach. Co ten tytuł znaczy dla ciebie? O czym to miała być książka? Od razu wiedziałeś, co chcesz napisać, czy zaskoczyłeś sam siebie tym, co finalnie powstało?
Roman Honet: Tytuł potraktowałem jako połączenie mojej wielkiej miłości do psów i sytuacji, kiedy specyficznym wynaturzeniem tego zwierzęcia staje się człowiek cywilizacji Zachodu.
Specyficznym wynaturzeniem?
Specyficznym, właśnie tak. Człowiek staje się wynaturzeniem wobec psa. Pies bowiem nie zachowuje się cicho, zawsze drapie, szczeka, piszczy, stuka pazurami o podłogę, uderza dźwięcznie ogonem o ściany i drzwi, wyje, sapie zarówno po forsownym biegu, jak i w poważnej chorobie. Ogólnie rzecz biorąc, jest to stworzenie wybitnie akustyczne, pomijając przypadki psów w zaawansowanym wieku, ale nie chodzi o wdawanie się w kynologię, lecz o fakt, że cichy pies jest zjawiskiem zasadniczo anormalnym. Weźmy na przykład wybór najprostszy z możliwych: nieważne, dzień czy noc, wieś czy miasto, planty czy las, ale biegnie za tobą pies, zbliża się, i co byś wtedy wolał? Żeby szczekał czy żeby biegł cicho?
Cisza w człowieku jest inna?
Cisza zaś w człowieku, istocie również na ogół z gruntu hałaśliwej, także przybiera często formy niepokojące czy ostateczne: do chorego czy umierającego na przykład przystępujemy cicho, niemniej również cicho przychodzi do nas złodziej czy morderca. Ciche są materiały budowlane, to oczywiste, są martwe, ale też cicho zachowują się ci, którzy zamierzają je, już ułożone w konstrukcje, wysadzić w powietrze razem z ludźmi, aby ci ludzie byli martwi. Czas, tak ważny dla nas i niepowtarzalny, nie wydaje dźwięku, dźwięk nie istnieje poza naszym światem, znowu, tak dla nas ważnym i niepowtarzalnym, co oznacza, że cisza to synonim świętości i zwyrodnienia, obydwu po równo.
Co możesz powiedzieć o tomiku?
O tym, co powstało, wolę nie mówić, wolę mówić o tym, jak powstało, jak to miało finalnie być. Tak więc o tym wiedziałem, myślałem o tomiku, który byłby prostszy w lekturze niż poprzednie, w którym skok frazy podług jej znaczenia – w całości zwany przeważnie hermetyzmem, jeśli chodzi bowiem o wielu krytycznych ojców chrzestnych poezji wszelakiej, to każdego szkoda – zostałby częściowo zastąpiony przez jej spójność oraz długość. Myślałem też o wyprawach krzyżowych, o używanej żywności, o melodii i milczeniu współczesnego człowieka oraz milczeniu i melodii jego świata.
Mówi się czasem, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał i z tego, czego nie napisał. Co powiesz o tej drugiej części w przypadku twoich książek? Czego nie napisałeś, choć w głębi wiesz, że powinieneś ten temat poruszyć? Jakiego tematu, który – być może masz taki – dręczy cię i męczy, nie poruszyłeś?
To tak się mądrze mówi jak o szklance: jedni twierdzą, że jest do połowy pełna, inni zaś utrzymują, że jest do połowy pusta. Un sot trouve toujours un plus sot pour l’admire – jak mawiał Einstein [śmiech]. Nie tyle to kwestia treści, ile konwencji. Czasem chciałbym mieć na całe niuanse i głazy literatury tak wywalone, by widzieć owe głazy osikane, a niuanse zdeptane, i napisać współczesnych Absztyfikantów Grubej Berty, tak na przykład. Tyle. Choć myślę też: Mozart, czego nie napisał? Piosenek Iron Maiden? Widocznie zapomniał. Wielka szkoda dla muzyki, niepowetowana [śmiech]. Albo malarstwo: czego nie namalował, choć mógłby, lub nawet i nie, przykładowo Vivarini? Albo obraz Belliniego Procesja Krzyża Świętego na placu św. Marka, gdzie zobaczysz mnóstwo ludzi, więc to pytanie: którzy są niepotrzebni? Także w wersji precyzyjniejszej: który jest niepotrzebny? A może odwrotnie: kogo brakuje?
Jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć, zanim sięgnie po twoje wiersze i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od swoich czytelników, jeśli w ogóle czegoś?
Odpowiem odwrotnie: nie powinien, kiedyś o tym już wspominałem, być reprezentantem zespołu literackiej paraolimpiady. Żeby nie trzeba mu było pokazywać palcem, że to a to można czytać tak i tak, a wyobrażać sobie w ten i w ten sposób. Żeby nie trzeba było wyjaśniać mu spraw elementarnych. W zamian daję mu całkowicie nieskrępowaną wolność lektury, czyli nie wtrącam się, nie poprawiam, niczego nie nakazuję ani nie zakazuję. Słowem, daję mu spokój, wszak jeśli mu się tom nie spodoba, odłoży go na półkę, sprzeda czy wyrzuci.
Co uważasz za swoje największe osiągnięcie i co jeszcze planujesz osiągnąć – w życiu, w literaturze?
Nie wiem. Sporządzanie rankingu osiągnięć własnych kojarzy mi się ze sportem, a w literaturze z narcyzmem, więc go nie mam. Z kolei życie mnie nauczyło, może pokrzywiona to nauka, lecz wynikająca z własnego doświadczenia, żeby niczego nie planować. A literatura, mam tu na myśli poezję, jest z natury nieplanowa, wręcz zaprzecza planom, jest zbyt dynamiczna, nieobliczalna. Trzymany w dłoni żar to nie latarka, może tak, więc liczą się blizny, a nie strumień światła.
Czym jest dla ciebie poezja? Co daje ci wiersz – własny bądź cudzy?
Poezja jest dla mnie przede wszystkim pięknem. Niemodne to dziś, ale tak bym to ujął. Dla mnie to najważniejsze założenie: pisz pięknie. Wiersz cudzy, jeżeli okazuje się dobry, wybitny, daje mi poczucie przyjemności, zapewnia wiedzę, że mogę do niego wracać, i wiarę, że ten powrót jest wart wszelkiego czasu. Do tego niekiedy dochodzi też nieco zazdrości, ale pokora dociera w większym stopniu, niemniej oba wspomniane uczucia ogarniają mnie równocześnie. Własny zaś, o ile uznam go za satysfakcjonujący i nie wyrzucę, zapewnia poczucie spokoju po dobrze wykonanej robocie. Rodzaj bezcennego dla mnie wytchnienia, którego nie zdołam ani wyjaśnić, ani doświadczyć w żadnej innej sytuacji.
Myślisz, że każda książka przeczytana wzbogaca nas duchowo i intelektualnie? Czy może tylko kilka, a reszta to strata czasu lub jego przyjemne, ale bez wpływu na nic, zabijanie?
Niech cię więc Jaroslav Hašek wzbogaci duchowo, a Tomasz Mann wynagrodzi w intelekcie [śmiech]. Ale, już odnośnie twojego pytania, dodam, że wiele książek sprawiło, że chociaż chciałem przyjemnie zabić czas, czyli wybrać wersję minimalistyczną, wszystko zdało się na nic: zwyczajnie mnie nudziły. Jeśli przyszłoby mi czytać książkę bez wpływu na nic, wolę sobie usmażyć jajecznicę. Nawet nie chodzi, jak powiedziałeś, o wzbogacanie, niech mnie książka poruszy, oszołomi, zirytuje, oczywiście nie bylejakością, ale przykładowo odmiennym od mojego oglądem i oceną rzeczywistości przez jej autora. Nuda bowiem czy rutyna w sztuce nie przekłada się na zabijanie czasu, ale samej literatury. Ewentualnie autor może udawać, że napisał książkę wybitną, wydawca, że wydał książkę wybitną, wtedy mógłbym udawać, że czytam wybitną książkę, ale nie potrafię tak postępować. Zresztą to byłoby jeszcze szpetniejsze morderstwo.
Czy pisarz powinien zajmować się kwestiami bieżącej polityki? Czy pisarz powinien angażować się w polityczne spory?
Nie wiem, czy powinien, na pewno może. To wolny kraj [śmiech]. Osobiście wolę naturalny porządek rzeczy. To znaczy sytuację, w której pisarz zajmuje się literaturą, a polityk polityką. Pisarze wypowiadający się na tematy polityczne przeważnie nie sięgają wzrokiem ani umysłem ponad własne preferencje polityczne, w efekcie zazwyczaj więc śmieszą mnie nieudolnym agitatorstwem. Kompletnie jest przy tym nieważne, pod kim przez swoje orędownictwo chcą wykopać dołek, a kogo przez usiłowanie wynieść na piedestał. Adam Zagajewski, chroniczny kandydat do Nobla, niestety w dziedzinie poezji, mimo że przez usiłowanie w poezji ani usiłowanie w chemii nikt Nobla nie otrzymał, rozpowszechnił swojego czasu w sieci wiadomość, która dotarła i do mnie, a w której pouczał ludzi, naturalnie z wysokości, na kogo powinni oddać głos w wyborach prezydenckich, pisząc o polowaniach i nazywając odbiorców swojej wiadomości wrażliwymi duszyczkami.
Denerwujące to było?
Tak, bo protekcjonalny ton przejawiał się tu właśnie w taniej i świętoszkowatej trosce o wrażliwe duszyczki, nie wiedzieć czemu nie moje złote korale na przykład lub owoce jogobelli spryskane hyzopem, a przede wszystkim, jeśli chodzi o moje odniesienie do takich rzeczy, cała ta hucpa, poważnie nie sposób tego bowiem potraktować, okazała się komunikatem całkowicie chybionym. Mnie bowiem polityka gówno obchodzi, czy to z prawa, czy z lewa, czy z kosmosu. Nie wiem, jak mają się sprawy higieny w toalecie Diego Maradony i to też mnie nie obchodzi, wszelako zgadzam się ze słowami argentyńskiego piłkarza: politycy są brudni jak kibel. A czy polują, nurkują, stepują – nie ma znaczenia. Nawet gdyby wyrosły im skrzydła i zaczęli fruwać – i tak by to spieprzyli.
Czy łatwo było znaleźć wydawcę dla twojego debiutu?
W 1995 roku Mariusz Czyżowski powiedział, że tomiki chciałby wydawać, uśmiałem się w pięść z myślą, że chciałbym być królową angielską, ale z moim marzeniem się nie obnoszę, żeby nie wzbudzać zainteresowania psychiatrów. Ostatecznie zrealizował swój zamiar, po pewnym czasie zaczął wydawać. Wtedy właśnie zamierzałem opublikować tomik w Studium, niemniej zdarzył się Konkurs Poetycki o Nagrodę im. K.K. Baczyńskiego. Mieli, może nadal tak jest, najpiękniejszą czcionkę w Polsce, niemniej co się nagadałem z Mariuszem Bartosiakiem i Tomkiem Cieślakiem, niemal zmiażdżyli mnie swoją witalnością [śmiech], ostatecznie tomik dostałem we wrześniu, otworzyłem paczkę i pomyślałem: ale syf, tyle było obwolut pięknych, tyle żeście wydali, a ta moja przypomina papier, w który za komuny pakowano buty… Ale wydali, i to było piękne, a teraz już wyrobiłem sobie własny sposób na oglądanie obwoluty, nie oglądam jej bowiem. A ta niecierpliwość dolega ludziom młodym, jak mnie wtedy, przecież czas od stycznia do września nie płynie długo…
Jak wspominasz współpracę z wydawcami? Co jest czy też było w niej najlepszego, a co najtrudniejszego według ciebie?
Wspominam dobrze, stosuję także pewne jej elementy jako redaktor. Najtrudniejszym, a zarazem najlepszym okazał się Tomasz Cieślak, redaktor mojego pierwszego tomiku. Wysłał swoje uwagi bez ceregieli i bez znieczulenia, bez prób prowadzenia za rękę, i wtedy musiałem zdecydować, ale sam, czy je akceptuję, czy odrzucam. A były rozsądne ze wszech miar. Wtedy, ponad 20 lat temu – nie mnie oceniać, czy to dawno, czy nie – wszelako na debiutantów nikt nie chuchał, nikt nie uznawał debiutujących za niedomagających umysłowo czy chromych literacko. Użyteczne podejście: zaufanie zamiast dyrektywy. Potem w bibliotece Studium wydałem dwa tomiki i pomyślałem, że zajmuję już miejsce nie moje. Że to zbyt wygodne. Wysłałem więc wiersze Ryszardowi Krynickiemu, potem nie mogłem się do niego dodzwonić, zawsze bowiem przebywał w piwnicy, lecz w końcu wyszedł z tej piwnicy, spotkaliśmy się, porozmawialiśmy i zgodził się na publikację tomu. Niemniej oświadczył, że za rok. Zrobił mi także herbatę nowofalową, to jest ten rodzaj parzonej substancji, kiedy po wyjęciu torebki w filiżance zostaje cień naparu, i wskazał kilka fraz, które z liryką nie miały zbyt wiele wspólnego: wspaniale i uważnie przeczytał. Ale mnie ten rok nie pasował, uważałem, że to zbyt długo, więc wysłałem tom do Biura Literackiego, które wydało go w ciągu miesiąca czy dwóch, już nie pomnę, niemniej tam zostałem.
To znaczy, że teraz masz bardziej nostalgiczne spojrzenie na przygody z wydawcami?
Niezbyt istotne, co w mojej z współpracy z wydawcami było najlepsze, a co najgorsze, szczególnie że nie pamiętam ani sytuacji zbyt dramatycznych, ani momentów szczególnie ekstatycznych, tak więc myślę, że w relacji między autorem a wydawcą najważniejszy jest brak zgody permanentnej przy ciągłej skłonności do zgody warunkowej. Muszą być z obu stron. Wydawca w pewien sposób bywa wrogiem autora, a wrogiem wydawcy – autor, w ten sposób się to kręci. Tak więc: męskie relacje, stanowczość, ale nie obrażalstwo. Akceptacja, choćby częściowa, zamiast całkowitej kapitulacji. Chłód umysłu, nie pożar emocji.
Jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu kolejnego zbioru wierszy? Świętujesz? Odpoczywasz? Odprawiasz jakiś prywatny rytuał?
Dziękuję, mam się znośnie, lubię, kiedy mnie się o zdrowie pyta, pod warunkiem, że nie jest to ośrodek zdrowia. Ani żadne pierdoły pseudomedyczne. Wyszedłeś mi na mojego ulubionego króla, Łokietka, choć wątpię, czy wobec ciebie ojcowskie pająki zachowałyby ten sam legendarny spokój, o baśniowym poświęceniu nie wspomnę [śmiech]. Czuję się w miarę nieźle, jak na człowieka w moim wieku, nie świętuję, mnie się kokardy i skakanie pod sufit znudziły w wieku siedmiu lat, narkotyki chwilę potem, za to lata 80. skończyły się dla mnie w roku 1999. Prywatny rytuał zamierzałem odprawić: poszedłem do proboszcza pomodlić się za twoją czarną duszę i moją śnieżnobiałą, ale ten w zamian wyraził pragnienie pieniądza, więc nie zdarzyło się nic [śmiech]. Odpoczywam, owszem, więc wobec tego prywatny rytuał polega na bieganiu z psem, tak dwa–trzy dni w tygodniu, i strzeleniu bani, tak raz na tydzień, polega także na myślach o ukochanej kobiecie. Zasadniczo ten prywatny, jak rzekłeś, rytuał, kojarzy mi się z przeglądaniem się we własnych słowach, zajęciu zapewne dość rozpowszechnionemu, tyle że zawsze wybierałem odmienne.
Pewien jestem, że zamierzasz pisać kolejne książki. Wiesz już, co to będzie i jak się będzie różnić od tego, co do tej pory napisałeś?
Taa, wolałbym zostać pianistą weselnym czy tam – festynowym operatorem syntezatora [śmiech] – wtedy po prostu wali się w klawisze, nie trzeba przywoływać przyszłości, nieznanej przecież, ani poszukiwać niewypowiedzianego sensu, najwyżej stawy w palcach się odkształcą, jak to wśród muzyków, nawet odpustowych, bywa. Owszem, poematy chodzą po głowie, poematy w stylu Brodskiego czy Słowackiego, tyle że, banał to wyjątkowy, zostały już napisane. Pod pewnymi względami w literaturze zawsze zostaje się w tyle, machając cieniowi. Machając cieniowi – potworny rodzaj kapitulacji. Rezygnacji. Skądinąd żywi przeważnie mają pewną rację wobec umarłych, tak że, odpowiadając już bliżej twojego pytania, pozwolę sobie streścić je do wyrażenia: co się stanie – nie wiem.
Istnieje coś takiego, jak sztuka czysta? Czym ona jest, jeśli jest?
Może przenikającym oczy niebem pędzla Albrechta Altdorfera? Może przepychem klejnotów na obrazach Carla Crivellego, oślepiającym? Może geniuszem Gaudiego czy Tesli, oba niezrównane? Może utworami Chopina, wypływającymi spod palców Pogorelicha albo uśmiechem Fridy, rozpoczynającym się po drugiej minucie i dwunastu sekundach wykonania, a właściwie odtwarzania, w Polsce, przez zespół Abba, utworu Fernando w 1976 roku? Mosiężnym słowem Ernsta Wiecherta być może, poruszającym mnie zawsze głosem Sandry Korzeniak, a może życiem w postaci kryształu lub gazu? Może to być kobieta, którą właśnie prowadzisz za rękę lub już kiedyś odprowadziłeś ją pomiędzy śpiących. Sztuka czysta poniekąd zaprzecza własnej czystości, już choćby przez to, że – w skrócie największym – może rodzić się nie z idealności, ale wręcz powstawać z fekalności, wszelako nie powtarza się nigdy i nikt nigdy, także sam twórca, nie powtórzy jej tak samo. W odróżnieniu od czystej sztuki – jeśli się nie mylę – sztuka czysta to nieunikniona rzadkość.
Kim byłbyś w idealnym wszechświecie?
Prezydentem piekła.
Czy literatura jest sexy?
Oczywiście! Jak twarz Becketta lub Czycza, wybierz sobie. Może przyśnią ci się dwie noce z rzędu, wtedy trzeciej nie przetrzymasz, zwłaszcza jeśli wraz z nimi wyśnisz Orzeszkową – tak właśnie przyjdzie twoja sexy noc, naturalnie ostatnia noc na powierzchni ziemi, pozostałe bowiem spędzisz pod ziemią lub zapeklowany w murze. Chyba że masz odmienne pomysły na życie wieczne [śmiech]. Możesz dodać okulary Lechonia i nos Tuwima. Krzepę Prousta. Zgrabną figurę Manna i włosy Brodskiego. Dworuję sobie, niemniej wyraz sexy odnosi się do wyglądu, do budowy ciała, mimiki czy sposobu poruszania się, czyli rzeczy powierzchownych, dlatego wolałbym nie gmerać w nieuchwytnościach, że dajmy na to sexy może znaczyć także głęboki duchowo, rozległy intelektualnie, a stylistycznie i egzystencjalnie – wprost nieprzebrany, tak bowiem nie jest.
A jak jest?
Niewątpliwie w życiu pisarza może zagnieździć się pewien ból. Drobna choćby i chwilowa rozterka polega na przekonaniu, że mniejsza o to, czy literatura jest sexy, ważne, a może szkoda, że literatura nie jest trendy. A już szkoda całkowita i niepowetowana, że nie jest omni. Tyle że osobiście nie chciałbym, by sztukę wciskać w strój uszyty z przymiotników przeznaczonych do opisywania parasolek, bransoletek, krawatów albo wyfiokowanych lampucer i gogusiowatych fagasów, co to zagrali epizod w trzeciorzędnym filmie, a potem ten film wyświetlono na zapleczu amerykańskiego hipermarketu, gdzie został filmem roku, i to na cały tydzień. Więc sądzę, że owszem, literatura może być sexy, może być sexy tak niezmiernie i bezgranicznie, że już nie sposób jej czytać ani nawet na nią patrzeć.
Dziękuję ci za rozmowę.
Urodzony w 1974 roku. Poeta, prozaik i krytyk literacki. Wykładał gościnnie w Studium Literacko-Artystycznym na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Od 2010 roku redaktor naczelny miesięcznika "Nowa Fantastyka". Mieszka w Warszawie.
Urodził się w 1974 roku. Poeta, wydał tomy: alicja (1996), Pójdziesz synu do piekła (1998), „serce” (2002), baw się (2008), moja (wiersze wybrane, 2008), piąte królestwo (2011), świat był mój (2014), ciche psy (2017), redaktor antologii Poeci na nowy wiek (2010), Połów. Poetyckie debiuty, współredaktor Antologii nowej poezji polskiej 1990 –2000 (2004). Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2015 za tom świat był mój. Tłumaczony na wiele języków obcych, ostatnio ukazał się wybór jego poezji w języku rosyjskim Месса Лядзинского (Msza Ladzińskiego, przeł. Siergiej Moreino, Moskwa 2017), tom w języku ukraińskim Світ належав мені (przeł. Iurii Zavadskyi, Tarnopol 2019) i serbskim Svet je bio mój (przeł. Biserka Rajčić, Belgrad 2021).