wywiady / o książce

W literaturze zawsze zostaje się w tyle

Jakub Winiarski

Roman Honet

Rozmowa Jakuba Winiarskiego z Romanem Honetem, towarzysząca premierze książki ciche psy, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 21 sierpnia 2017 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jakub Winiar­ski: Pomów­my o cichych psach. Co ten tytuł zna­czy dla cie­bie? O czym to mia­ła być książ­ka? Od razu wie­dzia­łeś, co chcesz napi­sać, czy zasko­czy­łeś sam sie­bie tym, co final­nie powsta­ło?

Roman Honet: Tytuł potrak­to­wa­łem jako połą­cze­nie mojej wiel­kiej miło­ści do psów i sytu­acji, kie­dy spe­cy­ficz­nym wyna­tu­rze­niem tego zwie­rzę­cia sta­je się czło­wiek cywi­li­za­cji Zacho­du.

Spe­cy­ficz­nym wyna­tu­rze­niem?

Spe­cy­ficz­nym, wła­śnie tak. Czło­wiek sta­je się wyna­tu­rze­niem wobec psa. Pies bowiem nie zacho­wu­je się cicho, zawsze dra­pie, szcze­ka, pisz­czy, stu­ka pazu­ra­mi o pod­ło­gę, ude­rza dźwięcz­nie ogo­nem o ścia­ny i drzwi, wyje, sapie zarów­no po for­sow­nym bie­gu, jak i w poważ­nej cho­ro­bie. Ogól­nie rzecz bio­rąc, jest to stwo­rze­nie wybit­nie aku­stycz­ne, pomi­ja­jąc przy­pad­ki psów w zaawan­so­wa­nym wie­ku, ale nie cho­dzi o wda­wa­nie się w kyno­lo­gię, lecz o fakt, że cichy pies jest zja­wi­skiem zasad­ni­czo anor­mal­nym. Weź­my na przy­kład wybór naj­prost­szy z moż­li­wych: nie­waż­ne, dzień czy noc, wieś czy mia­sto, plan­ty czy las, ale bie­gnie za tobą pies, zbli­ża się, i co byś wte­dy wolał? Żeby szcze­kał czy żeby biegł cicho?

Cisza w czło­wie­ku jest inna?

Cisza zaś w czło­wie­ku, isto­cie rów­nież na ogół z grun­tu hała­śli­wej, tak­że przy­bie­ra czę­sto for­my nie­po­ko­ją­ce czy osta­tecz­ne: do cho­re­go czy umie­ra­ją­ce­go na przy­kład przy­stę­pu­je­my cicho, nie­mniej rów­nież cicho przy­cho­dzi do nas zło­dziej czy mor­der­ca. Ciche są mate­ria­ły budow­la­ne, to oczy­wi­ste, są mar­twe, ale też cicho zacho­wu­ją się ci, któ­rzy zamie­rza­ją je, już uło­żo­ne w kon­struk­cje, wysa­dzić w powie­trze razem z ludź­mi, aby ci ludzie byli mar­twi. Czas, tak waż­ny dla nas i nie­po­wta­rzal­ny, nie wyda­je dźwię­ku, dźwięk nie ist­nie­je poza naszym świa­tem, zno­wu, tak dla nas waż­nym i nie­po­wta­rzal­nym, co ozna­cza, że cisza to syno­nim świę­to­ści i zwy­rod­nie­nia, oby­dwu po rów­no.

Co możesz powie­dzieć o tomi­ku?

O tym, co powsta­ło, wolę nie mówić, wolę mówić o tym, jak powsta­ło, jak to mia­ło final­nie być. Tak więc o tym wie­dzia­łem, myśla­łem o tomi­ku, któ­ry był­by prost­szy w lek­tu­rze niż poprzed­nie, w któ­rym skok fra­zy podług jej zna­cze­nia – w cało­ści zwa­ny prze­waż­nie her­me­ty­zmem, jeśli cho­dzi bowiem o wie­lu kry­tycz­nych ojców chrzest­nych poezji wsze­la­kiej, to każ­de­go szko­da – został­by czę­ścio­wo zastą­pio­ny przez jej spój­ność oraz dłu­gość. Myśla­łem też o wypra­wach krzy­żo­wych, o uży­wa­nej żyw­no­ści, o melo­dii i mil­cze­niu współ­cze­sne­go czło­wie­ka oraz mil­cze­niu i melo­dii jego świa­ta.

Mówi się cza­sem, że książ­ka skła­da się z dwóch czę­ści: z tego, co autor napi­sał i z tego, cze­go nie napi­sał. Co powiesz o tej dru­giej czę­ści w przy­pad­ku two­ich ksią­żek? Cze­go nie napi­sa­łeś, choć w głę­bi wiesz, że powi­nie­neś ten temat poru­szyć? Jakie­go tema­tu, któ­ry – być może masz taki – drę­czy cię i męczy, nie poru­szy­łeś?

To tak się mądrze mówi jak o szklan­ce: jed­ni twier­dzą, że jest do poło­wy peł­na, inni zaś utrzy­mu­ją, że jest do poło­wy pusta. Un sot tro­uve toujo­urs un plus sot pour l’ad­mi­re – jak mawiał Ein­ste­in [śmiech]. Nie tyle to kwe­stia tre­ści, ile kon­wen­cji. Cza­sem chciał­bym mieć na całe niu­an­se i gła­zy lite­ra­tu­ry tak wywa­lo­ne, by widzieć owe gła­zy osi­ka­ne, a niu­an­se zdep­ta­ne, i napi­sać współ­cze­snych Absz­ty­fi­kan­tów Gru­bej Ber­ty, tak na przy­kład. Tyle. Choć myślę też: Mozart, cze­go nie napi­sał? Pio­se­nek Iron Maiden? Widocz­nie zapo­mniał. Wiel­ka szko­da dla muzy­ki, nie­po­we­to­wa­na [śmiech]. Albo malar­stwo: cze­go nie nama­lo­wał, choć mógł­by, lub nawet i nie, przy­kła­do­wo Viva­ri­ni? Albo obraz Bel­li­nie­go Pro­ce­sja Krzy­ża Świę­te­go na pla­cu św. Mar­ka, gdzie zoba­czysz mnó­stwo ludzi, więc to pyta­nie: któ­rzy są nie­po­trzeb­ni? Tak­że w wer­sji pre­cy­zyj­niej­szej: któ­ry jest nie­po­trzeb­ny? A może odwrot­nie: kogo bra­ku­je?

Jaki­mi cecha­mi powi­nien dys­po­no­wać twój ide­al­ny czy­tel­nik? Co powi­nien wie­dzieć, zanim się­gnie po two­je wier­sze i na co powi­nien być przy­go­to­wa­ny? Cze­go ocze­ku­jesz od swo­ich czy­tel­ni­ków, jeśli w ogó­le cze­goś?

Odpo­wiem odwrot­nie: nie powi­nien, kie­dyś o tym już wspo­mi­na­łem, być repre­zen­tan­tem zespo­łu lite­rac­kiej para­olim­pia­dy. Żeby nie trze­ba mu było poka­zy­wać pal­cem, że to a to moż­na czy­tać tak i tak, a wyobra­żać sobie w ten i w ten spo­sób. Żeby nie trze­ba było wyja­śniać mu spraw ele­men­tar­nych. W zamian daję mu cał­ko­wi­cie nie­skrę­po­wa­ną wol­ność lek­tu­ry, czy­li nie wtrą­cam się, nie popra­wiam, nicze­go nie naka­zu­ję ani nie zaka­zu­ję. Sło­wem, daję mu spo­kój, wszak jeśli mu się tom nie spodo­ba, odło­ży go na pół­kę, sprze­da czy wyrzu­ci.

Co uwa­żasz za swo­je naj­więk­sze osią­gnię­cie i co jesz­cze pla­nu­jesz osią­gnąć – w życiu, w lite­ra­tu­rze?

Nie wiem. Spo­rzą­dza­nie ran­kin­gu osią­gnięć wła­snych koja­rzy mi się ze spor­tem, a w lite­ra­tu­rze z nar­cy­zmem, więc go nie mam. Z kolei życie mnie nauczy­ło, może pokrzy­wio­na to nauka, lecz wyni­ka­ją­ca z wła­sne­go doświad­cze­nia, żeby nicze­go nie pla­no­wać. A lite­ra­tu­ra, mam tu na myśli poezję, jest z natu­ry nie­pla­no­wa, wręcz zaprze­cza pla­nom, jest zbyt dyna­micz­na, nie­obli­czal­na. Trzy­ma­ny w dło­ni żar to nie latar­ka, może tak, więc liczą się bli­zny, a nie stru­mień świa­tła.

Czym jest dla cie­bie poezja? Co daje ci wiersz – wła­sny bądź cudzy?

Poezja jest dla mnie przede wszyst­kim pięk­nem. Nie­mod­ne to dziś, ale tak bym to ujął. Dla mnie to naj­waż­niej­sze zało­że­nie: pisz pięk­nie. Wiersz cudzy, jeże­li oka­zu­je się dobry, wybit­ny, daje mi poczu­cie przy­jem­no­ści, zapew­nia wie­dzę, że mogę do nie­go wra­cać, i wia­rę, że ten powrót jest wart wszel­kie­go cza­su. Do tego nie­kie­dy docho­dzi też nie­co zazdro­ści, ale poko­ra docie­ra w więk­szym stop­niu, nie­mniej oba wspo­mnia­ne uczu­cia ogar­nia­ją mnie rów­no­cze­śnie. Wła­sny zaś, o ile uznam go za satys­fak­cjo­nu­ją­cy i nie wyrzu­cę, zapew­nia poczu­cie spo­ko­ju po dobrze wyko­na­nej robo­cie. Rodzaj bez­cen­ne­go dla mnie wytchnie­nia, któ­re­go nie zdo­łam ani wyja­śnić, ani doświad­czyć w żad­nej innej sytu­acji.

Myślisz, że każ­da książ­ka prze­czy­ta­na wzbo­ga­ca nas ducho­wo i inte­lek­tu­al­nie? Czy może tyl­ko kil­ka, a resz­ta to stra­ta cza­su lub jego przy­jem­ne, ale bez wpły­wu na nic, zabi­ja­nie?

Niech cię więc Jaro­slav Hašek wzbo­ga­ci ducho­wo, a Tomasz Mann wyna­gro­dzi w inte­lek­cie [śmiech]. Ale, już odno­śnie two­je­go pyta­nia, dodam, że wie­le ksią­żek spra­wi­ło, że cho­ciaż chcia­łem przy­jem­nie zabić czas, czy­li wybrać wer­sję mini­ma­li­stycz­ną, wszyst­ko zda­ło się na nic: zwy­czaj­nie mnie nudzi­ły. Jeśli przy­szło­by mi czy­tać książ­kę bez wpły­wu na nic, wolę sobie usma­żyć jajecz­ni­cę. Nawet nie cho­dzi, jak powie­dzia­łeś, o wzbo­ga­ca­nie, niech mnie książ­ka poru­szy, oszo­ło­mi, ziry­tu­je, oczy­wi­ście nie byle­ja­ko­ścią, ale przy­kła­do­wo odmien­nym od moje­go oglą­dem i oce­ną rze­czy­wi­sto­ści przez jej auto­ra. Nuda bowiem czy ruty­na w sztu­ce nie prze­kła­da się na zabi­ja­nie cza­su, ale samej lite­ra­tu­ry. Ewen­tu­al­nie autor może uda­wać, że napi­sał książ­kę wybit­ną, wydaw­ca, że wydał książ­kę wybit­ną, wte­dy mógł­bym uda­wać, że czy­tam wybit­ną książ­kę, ale nie potra­fię tak postę­po­wać. Zresz­tą to było­by jesz­cze szpet­niej­sze mor­der­stwo.

Czy pisarz powi­nien zaj­mo­wać się kwe­stia­mi bie­żą­cej poli­ty­ki? Czy pisarz powi­nien anga­żo­wać się w poli­tycz­ne spo­ry? 

Nie wiem, czy powi­nien, na pew­no może. To wol­ny kraj [śmiech]. Oso­bi­ście wolę natu­ral­ny porzą­dek rze­czy. To zna­czy sytu­ację, w któ­rej pisarz zaj­mu­je się lite­ra­tu­rą, a poli­tyk poli­ty­ką. Pisa­rze wypo­wia­da­ją­cy się na tema­ty poli­tycz­ne prze­waż­nie nie się­ga­ją wzro­kiem ani umy­słem ponad wła­sne pre­fe­ren­cje poli­tycz­ne, w efek­cie zazwy­czaj więc śmie­szą mnie nie­udol­nym agi­ta­tor­stwem. Kom­plet­nie jest przy tym nie­waż­ne, pod kim przez swo­je orę­dow­nic­two chcą wyko­pać dołek, a kogo przez usi­ło­wa­nie wynieść na pie­de­stał. Adam Zaga­jew­ski, chro­nicz­ny kan­dy­dat do Nobla, nie­ste­ty w dzie­dzi­nie poezji, mimo że przez usi­ło­wa­nie w poezji ani usi­ło­wa­nie w che­mii nikt Nobla nie otrzy­mał, roz­po­wszech­nił swo­je­go cza­su w sie­ci wia­do­mość, któ­ra dotar­ła i do mnie, a w któ­rej pouczał ludzi, natu­ral­nie z wyso­ko­ści, na kogo powin­ni oddać głos w wybo­rach pre­zy­denc­kich, pisząc o polo­wa­niach i nazy­wa­jąc odbior­ców swo­jej wia­do­mo­ści wraż­li­wy­mi duszycz­ka­mi.

Dener­wu­ją­ce to było?

Tak, bo pro­tek­cjo­nal­ny ton prze­ja­wiał się tu wła­śnie w taniej i świę­tosz­ko­wa­tej tro­sce o wraż­li­we duszycz­ki, nie wie­dzieć cze­mu nie moje zło­te kora­le na przy­kład lub owo­ce jogo­bel­li spry­ska­ne hyzo­pem, a przede wszyst­kim, jeśli cho­dzi o moje odnie­sie­nie do takich rze­czy, cała ta huc­pa, poważ­nie nie spo­sób tego bowiem potrak­to­wać, oka­za­ła się komu­ni­ka­tem cał­ko­wi­cie chy­bio­nym. Mnie bowiem poli­ty­ka gów­no obcho­dzi, czy to z pra­wa, czy z lewa, czy z kosmo­su. Nie wiem, jak mają się spra­wy higie­ny w toa­le­cie Die­go Mara­do­ny i to też mnie nie obcho­dzi, wsze­la­ko zga­dzam się ze sło­wa­mi argen­tyń­skie­go pił­ka­rza: poli­ty­cy są brud­ni jak kibel. A czy polu­ją, nur­ku­ją, ste­pu­ją – nie ma zna­cze­nia. Nawet gdy­by wyro­sły im skrzy­dła i zaczę­li fru­wać – i tak by to spie­przy­li.

Czy łatwo było zna­leźć wydaw­cę dla two­je­go debiu­tu?

W 1995 roku Mariusz Czy­żow­ski powie­dział, że tomi­ki chciał­by wyda­wać, uśmia­łem się w pięść z myślą, że chciał­bym być kró­lo­wą angiel­ską, ale z moim marze­niem się nie obno­szę, żeby nie wzbu­dzać zain­te­re­so­wa­nia psy­chia­trów. Osta­tecz­nie zre­ali­zo­wał swój zamiar, po pew­nym cza­sie zaczął wyda­wać. Wte­dy wła­śnie zamie­rza­łem opu­bli­ko­wać tomik w Stu­dium, nie­mniej zda­rzył się Kon­kurs Poetyc­ki o Nagro­dę im. K.K. Baczyń­skie­go. Mie­li, może nadal tak jest, naj­pięk­niej­szą czcion­kę w Pol­sce, nie­mniej co się naga­da­łem z Mariu­szem Bar­to­sia­kiem i Tom­kiem Cie­śla­kiem, nie­mal zmiaż­dży­li mnie swo­ją wital­no­ścią [śmiech], osta­tecz­nie tomik dosta­łem we wrze­śniu, otwo­rzy­łem pacz­kę i pomy­śla­łem: ale syf, tyle było obwo­lut pięk­nych, tyle żeście wyda­li, a ta moja przy­po­mi­na papier, w któ­ry za komu­ny pako­wa­no buty… Ale wyda­li, i to było pięk­ne, a teraz już wyro­bi­łem sobie wła­sny spo­sób na oglą­da­nie obwo­lu­ty, nie oglą­dam jej bowiem. A ta nie­cier­pli­wość dole­ga ludziom mło­dym, jak mnie wte­dy, prze­cież czas od stycz­nia do wrze­śnia nie pły­nie dłu­go…

Jak wspo­mi­nasz współ­pra­cę z wydaw­ca­mi? Co jest czy też było w niej naj­lep­sze­go, a co naj­trud­niej­sze­go według cie­bie?

Wspo­mi­nam dobrze, sto­su­ję tak­że pew­ne jej ele­men­ty jako redak­tor. Naj­trud­niej­szym, a zara­zem naj­lep­szym oka­zał się Tomasz Cie­ślak, redak­tor moje­go pierw­sze­go tomi­ku. Wysłał swo­je uwa­gi bez cere­gie­li i bez znie­czu­le­nia, bez prób pro­wa­dze­nia za rękę, i wte­dy musia­łem zde­cy­do­wać, ale sam, czy je akcep­tu­ję, czy odrzu­cam. A były roz­sąd­ne ze wszech miar. Wte­dy, ponad 20 lat temu – nie mnie oce­niać, czy to daw­no, czy nie – wsze­la­ko na debiu­tan­tów nikt nie chu­chał, nikt nie uzna­wał debiu­tu­ją­cych za nie­do­ma­ga­ją­cych umy­sło­wo czy chro­mych lite­rac­ko. Uży­tecz­ne podej­ście: zaufa­nie zamiast dyrek­ty­wy. Potem w biblio­te­ce Stu­dium wyda­łem dwa tomi­ki i pomy­śla­łem, że zaj­mu­ję już miej­sce nie moje. Że to zbyt wygod­ne. Wysła­łem więc wier­sze Ryszar­do­wi Kry­nic­kie­mu, potem nie mogłem się do nie­go dodzwo­nić, zawsze bowiem prze­by­wał w piw­ni­cy, lecz w koń­cu wyszedł z tej piw­ni­cy, spo­tka­li­śmy się, poroz­ma­wia­li­śmy i zgo­dził się na publi­ka­cję tomu. Nie­mniej oświad­czył, że za rok. Zro­bił mi tak­że her­ba­tę nowo­fa­lo­wą, to jest ten rodzaj parzo­nej sub­stan­cji, kie­dy po wyję­ciu toreb­ki w fili­żan­ce zosta­je cień napa­ru, i wska­zał kil­ka fraz, któ­re z liry­ką nie mia­ły zbyt wie­le wspól­ne­go: wspa­nia­le i uważ­nie prze­czy­tał. Ale mnie ten rok nie paso­wał, uwa­ża­łem, że to zbyt dłu­go, więc wysła­łem tom do Biu­ra Lite­rac­kie­go, któ­re wyda­ło go w cią­gu mie­sią­ca czy dwóch, już nie pomnę, nie­mniej tam zosta­łem.

To zna­czy, że teraz masz bar­dziej nostal­gicz­ne spoj­rze­nie na przy­go­dy z wydaw­ca­mi?

Nie­zbyt istot­ne, co w mojej z współ­pra­cy z wydaw­ca­mi było naj­lep­sze, a co naj­gor­sze, szcze­gól­nie że nie pamię­tam ani sytu­acji zbyt dra­ma­tycz­nych, ani momen­tów szcze­gól­nie eks­ta­tycz­nych, tak więc myślę, że w rela­cji mię­dzy auto­rem a wydaw­cą naj­waż­niej­szy jest brak zgo­dy per­ma­nent­nej przy cią­głej skłon­no­ści do zgo­dy warun­ko­wej. Muszą być z obu stron. Wydaw­ca w pewien spo­sób bywa wro­giem auto­ra, a wro­giem wydaw­cy – autor, w ten spo­sób się to krę­ci. Tak więc: męskie rela­cje, sta­now­czość, ale nie obra­żal­stwo. Akcep­ta­cja, choć­by czę­ścio­wa, zamiast cał­ko­wi­tej kapi­tu­la­cji. Chłód umy­słu, nie pożar emo­cji.

Jak czu­jesz się po napi­sa­niu i opu­bli­ko­wa­niu kolej­ne­go zbio­ru wier­szy? Świę­tu­jesz? Odpo­czy­wasz? Odpra­wiasz jakiś pry­wat­ny rytu­ał?

Dzię­ku­ję, mam się zno­śnie, lubię, kie­dy mnie się o zdro­wie pyta, pod warun­kiem, że nie jest to ośro­dek zdro­wia. Ani żad­ne pier­do­ły pseu­do­me­dycz­ne. Wysze­dłeś mi na moje­go ulu­bio­ne­go kró­la, Łokiet­ka, choć wąt­pię, czy wobec cie­bie ojcow­skie pają­ki zacho­wa­ły­by ten sam legen­dar­ny spo­kój, o baśnio­wym poświę­ce­niu nie wspo­mnę [śmiech]. Czu­ję się w mia­rę nie­źle, jak na czło­wie­ka w moim wie­ku, nie świę­tu­ję, mnie się kokar­dy i ska­ka­nie pod sufit znu­dzi­ły w wie­ku sied­miu lat, nar­ko­ty­ki chwi­lę potem, za to lata 80. skoń­czy­ły się dla mnie w roku 1999. Pry­wat­ny rytu­ał zamie­rza­łem odpra­wić: posze­dłem do pro­bosz­cza pomo­dlić się za two­ją czar­ną duszę i moją śnież­no­bia­łą, ale ten w zamian wyra­ził pra­gnie­nie pie­nią­dza, więc nie zda­rzy­ło się nic [śmiech]. Odpo­czy­wam, owszem, więc wobec tego pry­wat­ny rytu­ał pole­ga na bie­ga­niu z psem, tak dwa–trzy dni w tygo­dniu, i strze­le­niu bani, tak raz na tydzień, pole­ga tak­że na myślach o uko­cha­nej kobie­cie. Zasad­ni­czo ten pry­wat­ny, jak rze­kłeś, rytu­ał, koja­rzy mi się z prze­glą­da­niem się we wła­snych sło­wach, zaję­ciu zapew­ne dość roz­po­wszech­nio­ne­mu, tyle że zawsze wybie­ra­łem odmien­ne.

Pewien jestem, że zamie­rzasz pisać kolej­ne książ­ki. Wiesz już, co to będzie i jak się będzie róż­nić od tego, co do tej pory napi­sa­łeś?

Taa, wolał­bym zostać pia­ni­stą wesel­nym czy tam – festy­no­wym ope­ra­to­rem syn­te­za­to­ra [śmiech] – wte­dy po pro­stu wali się w kla­wi­sze, nie trze­ba przy­wo­ły­wać przy­szło­ści, nie­zna­nej prze­cież, ani poszu­ki­wać nie­wy­po­wie­dzia­ne­go sen­su, naj­wy­żej sta­wy w pal­cach się odkształ­cą, jak to wśród muzy­ków, nawet odpu­sto­wych, bywa. Owszem, poema­ty cho­dzą po gło­wie, poema­ty w sty­lu Brod­skie­go czy Sło­wac­kie­go, tyle że, banał to wyjąt­ko­wy, zosta­ły już napi­sa­ne. Pod pew­ny­mi wzglę­da­mi w lite­ra­tu­rze zawsze zosta­je się w tyle, macha­jąc cie­nio­wi. Macha­jąc cie­nio­wi – potwor­ny rodzaj kapi­tu­la­cji. Rezy­gna­cji. Skąd­inąd żywi prze­waż­nie mają pew­ną rację wobec umar­łych, tak że, odpo­wia­da­jąc już bli­żej two­je­go pyta­nia, pozwo­lę sobie stre­ścić je do wyra­że­nia: co się sta­nie – nie wiem.

Ist­nie­je coś takie­go, jak sztu­ka czy­sta? Czym ona jest, jeśli jest?

Może prze­ni­ka­ją­cym oczy nie­bem pędz­la Albrech­ta Alt­dor­fe­ra? Może prze­py­chem klej­no­tów na obra­zach Car­la Cri­vel­le­go, ośle­pia­ją­cym? Może geniu­szem Gau­die­go czy Tesli, oba nie­zrów­na­ne? Może utwo­ra­mi Cho­pi­na, wypły­wa­ją­cy­mi spod pal­ców Pogo­re­li­cha albo uśmie­chem Fri­dy, roz­po­czy­na­ją­cym się po dru­giej minu­cie i dwu­na­stu sekun­dach wyko­na­nia, a wła­ści­wie odtwa­rza­nia, w Pol­sce, przez zespół Abba, utwo­ru Fer­nan­do w 1976 roku? Mosięż­nym sło­wem Ern­sta Wie­cher­ta być może, poru­sza­ją­cym mnie zawsze gło­sem San­dry Korze­niak, a może życiem w posta­ci krysz­ta­łu lub gazu? Może to być kobie­ta, któ­rą wła­śnie pro­wa­dzisz za rękę lub już kie­dyś odpro­wa­dzi­łeś ją pomię­dzy śpią­cych. Sztu­ka czy­sta ponie­kąd zaprze­cza wła­snej czy­sto­ści, już choć­by przez to, że – w skró­cie naj­więk­szym – może rodzić się nie z ide­al­no­ści, ale wręcz powsta­wać z fekal­no­ści, wsze­la­ko nie powta­rza się nigdy i nikt nigdy, tak­że sam twór­ca, nie powtó­rzy jej tak samo. W odróż­nie­niu od czy­stej sztu­ki – jeśli się nie mylę – sztu­ka czy­sta to nie­unik­nio­na rzad­kość.

Kim był­byś w ide­al­nym wszech­świe­cie?

Pre­zy­den­tem pie­kła.

Czy lite­ra­tu­ra jest sexy?

Oczy­wi­ście! Jak twarz Bec­ket­ta lub Czy­cza, wybierz sobie. Może przy­śnią ci się dwie noce z rzę­du, wte­dy trze­ciej nie prze­trzy­masz, zwłasz­cza jeśli wraz z nimi wyśnisz Orzesz­ko­wą – tak wła­śnie przyj­dzie two­ja sexy noc, natu­ral­nie ostat­nia noc na powierzch­ni zie­mi, pozo­sta­łe bowiem spę­dzisz pod zie­mią lub zape­klo­wa­ny w murze. Chy­ba że masz odmien­ne pomy­sły na życie wiecz­ne [śmiech]. Możesz dodać oku­la­ry Lecho­nia i nos Tuwi­ma. Krze­pę Pro­usta. Zgrab­ną figu­rę Man­na i wło­sy Brod­skie­go. Dwo­ru­ję sobie, nie­mniej wyraz sexy odno­si się do wyglą­du, do budo­wy cia­ła, mimi­ki czy spo­so­bu poru­sza­nia się, czy­li rze­czy powierz­chow­nych, dla­te­go wolał­bym nie gme­rać w nie­uchwyt­no­ściach, że daj­my na to sexy może zna­czyć tak­że głę­bo­ki ducho­wo, roz­le­gły inte­lek­tu­al­nie, a sty­li­stycz­nie i egzy­sten­cjal­nie – wprost nie­prze­bra­ny, tak bowiem nie jest.

A jak jest?

Nie­wąt­pli­wie w życiu pisa­rza może zagnieź­dzić się pewien ból. Drob­na choć­by i chwi­lo­wa roz­ter­ka pole­ga na prze­ko­na­niu, że mniej­sza o to, czy lite­ra­tu­ra jest sexy, waż­ne, a może szko­da, że lite­ra­tu­ra nie jest tren­dy. A już szko­da cał­ko­wi­ta i nie­po­we­to­wa­na, że nie jest omni. Tyle że oso­bi­ście nie chciał­bym, by sztu­kę wci­skać w strój uszy­ty z przy­miot­ni­ków prze­zna­czo­nych do opi­sy­wa­nia para­so­lek, bran­so­le­tek, kra­wa­tów albo wyfio­ko­wa­nych lam­pu­cer i gogu­sio­wa­tych faga­sów, co to zagra­li epi­zod w trze­cio­rzęd­nym fil­mie, a potem ten film wyświe­tlo­no na zaple­czu ame­ry­kań­skie­go hiper­mar­ke­tu, gdzie został fil­mem roku, i to na cały tydzień. Więc sądzę, że owszem, lite­ra­tu­ra może być sexy, może być sexy tak nie­zmier­nie i bez­gra­nicz­nie, że już nie spo­sób jej czy­tać ani nawet na nią patrzeć.

Dzię­ku­ję ci za roz­mo­wę.

O autorach i autorkach

Jakub Winiarski

Urodzony w 1974 roku. Poeta, prozaik i krytyk literacki. Wykładał gościnnie w Studium Literacko-Artystycznym na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Od 2010 roku redaktor naczelny miesięcznika "Nowa Fantastyka". Mieszka w Warszawie.

Roman Honet

Urodził się w 1974 roku. Poeta, wydał tomy: alicja (1996), Pójdziesz synu do piekła (1998), „serce” (2002), baw się (2008), moja (wiersze wybrane, 2008), piąte królestwo (2011), świat był mój (2014), ciche psy (2017), redaktor antologii Poeci na nowy wiek (2010), Połów. Poetyckie debiuty, współredaktor Antologii nowej poezji polskiej 1990 –2000 (2004). Laureat Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2015 za tom świat był mój. Tłumaczony na wiele języków obcych, ostatnio ukazał się wybór jego poezji w języku rosyjskim Месса Лядзинского (Msza Ladzińskiego, przeł. Siergiej Moreino, Moskwa 2017), tom w języku ukraińskim Світ належав мені (przeł. Iurii Zavadskyi, Tarnopol 2019) i serbskim Svet je bio mój (przeł. Biserka Rajčić, Belgrad 2021).

Powiązania