wywiady / o książce

Lunch z Benem i Dżej Lo

Joanna Mueller

Marta Podgórnik

Z Martą Podgórnik o książce Rezydencja surykatek rozmawia Joanna Mueller.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Joan­na Muel­ler: Pamię­tam, jak po wyda­niu Pię­ciu opa­ko­wań, w któ­re „upa­ko­wa­łaś” pięt­na­ście lat swe­go pisa­nia (zda­je się, że to było na naszym wspól­nym spo­tka­niu autor­skim w Ryb­ni­ku), mówi­łaś, że te wier­sze zebra­ne to dla Cie­bie zamknię­cie jakie­goś eta­pu – i wręcz suge­ro­wa­łaś, że chy­ba już wier­szy pisać nie będziesz, że prze­rzu­cisz się na pro­zę. Nie bar­dzo wte­dy wie­rzy­łam w to Two­je nie­pi­sa­nie wier­szy, ale z dru­giej stro­ny kaza­łaś czy­tel­ni­kom tro­chę cze­kać na nowy tom – Rezy­den­cję sury­ka­tek. Powiedz, czy było trud­no wystar­to­wać z nową książ­ką po „wier­szach zebra­nych”? Czy to dla Cie­bie jak­by nowy debiut, czy po pro­stu kolej­ny tomik poetyc­ki, spon­ta­nicz­ny ciąg dal­szy?

Mar­ta Pod­gór­nik: Każ­da książ­ka jest zamknię­ciem i począt­kiem. Jak w życiu, coś się musi skoń­czyć, żeby coś mogło się zacząć. Przy­szło mi do gło­wy coś zabaw­ne­go – jeśli­by przy­jąć, jak chcą nie­któ­rzy recen­zen­ci – zwo­len­ni­cy autor­skie­go ewo­lu­cjo­ni­zmu (śmiech) – że Pró­by nego­cja­cji to książ­ka ini­cja­cyj­na, Para­di­so – o miło­ści, Dłu­gi maj o śmier­ci, a Dwa do jeden o lite­ra­tu­rze, to rze­czy­wi­ście, dalej na połu­dnie może już nastę­po­wać jedy­nie pro­za (śmiech). Nie czu­ję się „już-nie-poet­ką-jesz­cze-nie-pro­za­icz­ką”, jeśli o to pytasz. Być może, dzię­ki szer­szej for­mu­le, bar­dziej sobą.

Pytam o ten „nowy począ­tek” tak­że dla­te­go, że poprzed­ni tomik – Dwa do jeden – był według mnie zupeł­nie inny niż Two­je wcze­śniej­sze książ­ki. On był pisa­ny „na odlew”, „na wkur­wie”, ale ta wście­kłość, napę­dza­ją­ca tak­że wcze­śniej­sze tomy, w Dwa do jeden zosta­ła wyce­lo­wa­na bar­dziej w życie lite­rac­kie niż w życie „jako takie”. To było takie Pod­gór­ni­ko­we „J’Ac­cu­se…!” ude­rza­ją­ce w mecha­ni­zmy wydaw­ni­cze, w kli­ki lite­rac­kie, a nawet w kon­kret­nych twór­ców. Swo­imi „cove­ra­mi doigry­wań” dema­sko­wa­łaś wszech­ogar­nia­ją­cy fałsz, któ­ry ska­ził język poetyc­ki. Pisa­łaś: „To nie jest Poezja, nie­praw­daż? A wła­śnie toście skur­wy­sy­ny uczy­ni­li / z tą dzie­dzi­ną!”. Swo­imi stra­ceń­czo post­mo­der­ni­stycz­ny­mi wier­sza­mi docho­dzi­łaś do ścia­ny, do muru nie­zro­zu­mia­ło­ści, o któ­ry roz­bi­jał się czy­tel­ni­czy odbiór. Podzi­wia­łam Cię za to moc­ne obna­że­nie i oskar­że­nie, ale zasta­na­wia­łam się, czy po takim świa­dec­twie roz­cza­ro­wa­nia lite­ra­tu­rą w ogó­le moż­na dalej pisać. I oto poja­wia się Rezy­den­cja sury­ka­tek – czy to zna­czy, że na powrót uwie­rzy­łaś w poezję, a lite­ra­tu­ra nie jest już tyl­ko „festi­wa­lem nie­speł­nień”?

Trud­no mi zgo­dzić się, by kon­te­sta­cja sytu­acji lite­rac­kiej czy też oko­ło­li­te­rac­kiej sta­no­wi­ła domi­nan­tę Dwa do jeden i na pew­no nie dałam tam świa­dec­twa roz­cza­ro­wa­nia lite­ra­tu­rą jako taką. Nie­speł­nie­nie, owszem, ale prze­cież w kon­tek­ście festi­wa­lu (śmiech).

Zada­jesz naj­trud­niej­sze pyta­nia. Te, na któ­re się cze­ka, bez wiel­kiej nadziei, że pad­ną, i te, któ­rych naj­bar­dziej się boimy. Karol Mali­szew­ski kie­dyś powie­dział (napi­sał) o mnie chy­ba naj­mil­sze zda­nie, jakie­go się ze stro­ny kry­ty­ka docze­ka­łam: „Pod­gór­nik jesz­cze wie­rzy w wiersz”. W wiersz nie prze­sta­łam zatem wie­rzyć nigdy, choć wia­ra ta, jak każ­da, wysta­wia­na bywa na nie­sym­pa­tycz­ne pró­by. Z wia­rą jest chy­ba zawsze tak, że zakła­da pewien ele­ment dro­cze­nia się z jej przed­mio­tem? Ale prze­cież nie spo­sób było­by pod­da­wać w wąt­pli­wość cze­goś, w co się nie wie­rzy, nie­praw­daż?

Pod­rą­żę jesz­cze temat. Two­je iro­nicz­ne, dema­sku­ją­ce ostrze zwra­ca się nie tyl­ko prze­ciw­ko róż­nym gier­kom pod­jaz­do­wym w świe­cie lite­rac­kim, ale w ogó­le prze­ciw­ko try­bi­kom sze­ro­ko poję­tej kul­tu­ry. W Rezy­den­cji sury­ka­tek mamy na przy­kład kpi­nę z ange­lu­so­wych rau­tów, slaj­dy z lite­rac­kie­go „festi­wa­lu nie­speł­nień”, wresz­cie utrzy­ma­ną w sty­li­sty­ce plot­kar­skich ser­wi­sów histo­rię „bena afle­ka” i „dżej lo”. Powiedz, czy nie szko­da Ci sie­bie na takie odsła­nia­nie bie­lizn i mie­lizn popkul­tu­ry?

Prę­dzej zjem lunch z benem i dżej lo niż nie­któ­rzy kole­dzy z Aude­nem, Hora­cym czy Lar­ki­nem, raz z przy­czyn obiek­tyw­nych (ben i dżej żyją, więc teo­re­tycz­nie…), dwa – bliż­sza cia­łu koszu­la, czy­li w moim wypad­ku popkul­tu­ra, któ­ra mnie fascy­nu­je i prze­ra­ża i w któ­rej przy­szło mi się poru­szać. Nigdy nie uda­wa­łam, że miesz­kam w kate­drze; nie, żeby to był przy­tyk do nie­któ­rych kole­gów i kole­ża­nek po pió­rze… Ale śmie­szą mnie nie­po­mier­nie aka­de­mic­kie pozy w kon­tek­ście cał­kiem popkul­tu­ro­wych dzia­łań pro­mo­cyj­nych; chy­ba to o tym jest ten wiersz.

W swo­jej nowej książ­ce nagro­ma­dzi­łaś spo­ro świa­do­me­go kiczu. Znaj­du­je­my tam szmi­ro­wa­te moty­wy, „laty­no­skie odcin­ki”, łza­we „praw­dzi­we histo­rie” i „tym podob­ne ciul­stwa”, sty­li­sty­ka nie­któ­rych utwo­rów też jest moc­no kam­po­wa. Się­gasz po rymo­wan­ki (jak ta o świn­ce mor­skiej albo wiersz „Zawsze”), wyzy­sku­jesz dla sie­bie gatu­nek pio­sen­ki („Chel­sea Hotel No. 5” czy „Ragaz­za”). Zda­ję sobie spra­wę, że ta cała zgry­wa jest pod­szy­ta post­mo­der­ni­stycz­ną powa­gą, ale i tak zapy­tam – po co Ci te kam­po­we mru­gnię­cia do czy­tel­ni­ka?

Cała ta „kam­po­wość”, mam wra­że­nie, że dosta­ję ją w pro­mo­cji (jesteś już dru­gą, po Joasi Orskiej, kry­tycz­ką, któ­ra o to zaga­du­je). A ja chy­ba do koń­ca nie wiem, co to wła­ści­wie zna­czy. Rymo­wan­kę o świn­ce mor­skiej poży­czy­łam z Księ­gi non­sen­su, kul­to­wej w moim domu rodzin­nym książ­ki, któ­ra nie­ste­ty gdzieś mi zagi­nę­ła. Pozwól więc, że w ramach roz­mo­wy o owej legen­dar­nej (śmiech) „kam­po­wo­ści” wszyst­kich i wszyst­kie­go zacy­tu­ję jeden z moich ulu­bio­nych tek­stów teo­re­tycz­no­li­te­rac­kich, Obro­nę non­sen­su G. K. Che­ster­to­na: „Nic praw­dzi­wie arty­stycz­ne­go nie powsta­ło nigdy z czy­ste­go arty­zmu – tak jak nic roz­sąd­ne­go nigdy nie powsta­ło z czy­ste­go roz­sąd­ku… Każ­da dobra lite­ra­tu­ra zawsze jest ale­go­rycz­na, to zna­czy przed­sta­wia jakiś pogląd na świat w spo­sób ale­go­rycz­ny. (…) Świat nie może być tyl­ko tra­gicz­ny, roman­tycz­ny czy reli­gij­ny – musi być rów­nież non­sen­sow­ny. (…) I wszyst­ko w isto­cie ma ten ‘inny powód’, tę swo­ją dru­gą stro­nę jak księ­życ – patron non­sen­su”.

Zacze­piam Cię o kwe­stie kam­pu i dema­sko­wa­nia głu­pot popkul­tu­ry dla­te­go, że w mojej opi­nii takie znaj­do­wa­nie we wła­snej poezji miej­sca na „rażą­cą doraź­ność” jest dosyć ryzy­kow­ne – trze­ba mieć do tego dużo odwa­gi, a i tak na koniec nie wia­do­mo, czy się opła­ci­ło (bo nie zawsze się opła­ca – vide: powszech­na „jaś­ka­pe­li­za­cja” mło­dej poezji). Czy Ty też odczu­wasz swo­je iro­ni­zu­ją­ce dzia­ła­nie jako podej­mo­wa­nie ryzy­ka? A może sze­rzej – czym dla Cie­bie jest ryzy­ko w poezji, na co byś się w pisa­niu nie odwa­ży­ła?

Nie odwa­ży­ła­bym się na kłam­stwo uszy­te dla potrzeb. Nie umia­ła­bym uda­wać, że mój stan ducha nie jest aku­rat ope­ret­ko­wy. Jeśli przy­wo­łasz tu „dawa­nie świa­dec­twa”, praw­do­po­dob­nie pój­dę popra­wić maki­jaż (tak ele­ganc­kie panie nazy­wa­ją wizy­ty nad musz­lą klo­ze­to­wą). Ja chy­ba ina­czej poj­mu­ję odwa­gę i opła­cal­ność owej niż przy­wo­ła­ny przez Cie­bie repre­zen­tant dmu­cha­nej ofen­sy­wy rocz­ni­ków osiem­dzie­sią­tych. Więk­szość swo­ich posu­nięć ufun­do­wa­nych na „odwa­dze”, defi­nio­wa­nej jako „ryzy­ko” czy „sprze­ciw”, dziś nazwa­ła­bym czy­stą głu­po­tą. No, ale poezja jest już taką „dziw­ną świn­ką” (śmiech).

W wywia­dach z Tobą z róż­nych lat powta­rza się – jak wyzna­nie poetyc­kiej wia­ry – zda­nie o tym, że w sztu­ce naj­waż­niej­sze jest wzru­sze­nie. Posta­no­wi­łam zatem zapy­tać o nie jesz­cze raz – czy stra­ceń­czy post­mo­der­nizm z tomu Dwa do jeden nie zni­we­czył wzru­sze­nia, a kom­bi­na­to­ry­ka takich wier­szy jak „Gra­ma­ty­ka Księ­ży­co­wa” czy „Twar­de Okład­ki, Mięk­ki Podo­łek” nie zgnio­tła go w swych żela­znych try­bach?

Powtó­rzę to nawet zbu­dzo­na nad ranem alar­mem prze­ciw­po­ża­ro­wym, w łóż­ku hote­lo­wym, w Łom­ży, Kut­nie lub Płoc­ku. Naj­waż­niej­sze jest wzru­sze­nie. Ten nie­na­zy­wal­ny moment, gdy czytelnik/słuchacz/widz przez krót­ką chwi­lę czu­je to, co Ty, i nagle wiesz, że jed­nak możesz być prze­tłu­ma­czal­ny; nie umiesz tego zro­bić pod­czas śnia­da­nia, poran­nej roz­mo­wy, nie nada­jesz się na lan­cze, bran­cze, ban­kie­ty, pane­le, dys­ku­sje, deko­ra­cje meda­la­mi, kon­cer­ty mało odkryw­czych wyko­nań Cho­pi­na, nawet w łóż­ku nie bar­dzo potra­fisz być szcze­ry, ale kil­ka lini­jek zwar­te­go tek­stu ratu­je Two­ją repu­ta­cję. No i wątłą więź ze świa­tem (śmiech).

Sam­pel, mix, cover – to gatun­ki, po któ­re się­gasz ostat­nio coraz czę­ściej. Czy podob­nie jak „kole­dzy po Pió­rze” – Sosnow­ski, Sen­dec­ki, Foks – czer­piesz czy­stą rado­chę ze scha­dzek z Wiel­kim Kom­pi­lej­to­rem?

Nikt chy­ba nie czer­pie czy­stej rado­chy, ona ma i swój rewers. No i samych wier­szy na niej niby ufun­do­wa­nych rado­sny­mi bym nie nazwa­ła. No, chy­ba, że zde­fi­niu­je­my „rado­chę” jako rodzaj maso­chi­stycz­nej rado­ści. Nie upa­try­wa­ła­bym szcze­gól­ne­go zna­cze­nia w dobo­rze for­mu­ły, dla mnie nigdy nie deter­mi­no­wa­ła isto­ty wier­szy, tak czy­ta­nych, jak pisa­nych. Pod sukien­ką czy w ogrod­nicz­kach, pod mun­du­rem czy w kom­bi­ne­zo­nie – to zawsze to samo cia­ło. Raz weso­łe, raz smut­ne.

Kie­dy w listo­pa­dzie pro­wa­dzi­ły­śmy razem warsz­ta­ty w Biu­rze Lite­rac­kim, zain­te­re­so­wa­ła mnie tabli­ca opo­zy­cji, któ­rą zro­bi­łaś wraz z warsz­ta­to­wi­cza­mi, a mia­no­wi­cie podział poezji na zro­zu­mia­łą i nie­zro­zu­mia­łą. Cie­ka­wi mnie, jak sama zapa­tru­jesz się na to (Miło­szow­skie chy­ba) prze­ciw­sta­wie­nie – i gdzie na tej sza­li umiej­sco­wi­ła­byś wła­sną twór­czość?

Szcze­rze mówiąc, sama nigdy nie natra­fi­łam na przy­kład poezji nie­zro­zu­mia­łej; to chy­ba zale­ży, kto i co i na ile potrze­bu­je zro­zu­mieć, żeby poczuć. Albo ina­czej – wystar­czy poczuć, żeby rozu­mieć. A dobre tek­sty się czu­je. Kiep­skim nic nie pomo­że, że są pisa­ne kawą na ławie czy krwią ser­decz­ną. No, jest jesz­cze pseu­do­her­me­tyzm, vel pseu­do­ni­mo­wa­nie pust­ki, pro­ce­der chęt­nie upra­wia­ny przez wstę­pu­ją­cych (i nie tyl­ko) poetów, pole­ga­ją­cy na (pół bie­dy, jeśli intu­icyj­nej, gorzej, gdy zupeł­nie przy­pad­ko­wej) żon­gler­ce topo­sa­mi i kon­wen­cja­mi uzna­ny­mi za pożą­da­ne; ale tego typu hochsz­ta­pler­kę wpraw­ne oko i ucho natych­miast roz­po­zna, a czy­tel­nik nazwie wła­śnie „poezją nie­zro­zu­mia­łą”.

Chcę zapy­tać Cię o fak­ty i pak­ty (auto­bio­gra­ficz­ne). W wier­szu „Rand­ki i wywia­dy” z Dłu­gie­go maja pisa­łaś: „wsu­nę­łam wymię­ty / dowód oso­bi­sty mię­dzy low­ry­’e­go i joy­ce­’a, niech się wypra­su­je”. Czy­ta­łam ten wiersz jako kpi­nę z czy­tel­ni­ków, któ­rzy bio­rą za „okru­chy życia” i „praw­dzi­we histo­rie” o Tobie to, co jest – brzyd­ko mówiąc – z Low­ry­’e­go i Joy­ce­’a wyssa­ne. Tak jak­byś mówi­ła nam wszyst­kim, że taki dowód na praw­dę o pry­wat­no­ści – taki „łut (łud) praw­dy” – to sobie może­my mię­dzy baj­ki wło­żyć. „Pod­ło­żę się” więc jak pierw­sza naiw­na: jak to jest, że z jed­nej stro­ny wciąż świa­do­mie pod­rzu­casz czy­tel­ni­kom tro­py, któ­re moż­na uznać za auto­bio­gra­ficz­ne, a z dru­giej – upar­cie je zacie­rasz, suge­ru­jąc, że są sfin­go­wa­ne, „spi­sa­ne”, wzię­te z cudzych wier­szy i fabuł?

Trud­na kwe­stia. Może odpo­wiem ciut wymi­ja­ją­co (śmiech). Nie wie­rzę w wier­sze cał­ko­wi­cie odser­co­we, auto­bio­gra­ficz­ne, pisa­ne krwią, potem i łza­mi auto­ra, nie rusza­ją mnie też wystu­dio­wa­ne wydmusz­ki opar­te li tyl­ko na per­fek­cyj­nym opa­no­wa­niu rze­mio­sła, wie­dzy, prze­wrot­no­ści języ­ka; te i tam­te zda­ją mi się być ogra­ni­czo­ne, pod­pię­te pod z góry zało­żo­ną przez dane­go pisa­rza tezę „czym jest (ma być) poezja”. Ja lubię tek­sty żywe, cza­sem zło­wiesz­czo wykal­ku­lo­wa­ne, cza­sem ckli­we, śmiesz­ne i strasz­ne, momen­ta­mi nud­ne, momen­ta­mi zabie­ra­ją­ce w podróż rol­ler­co­aste­rem języ­ka; zaska­ku­ją­ce dla same­go auto­ra. Pisa­nie to tro­chę ukła­da­nie pasjan­sa; do rozkładu/układu potrze­ba całej talii, nie da się go zro­bić z samych serc czy kar. No i te joke­ry! (śmiech)

W Rezy­den­cji sury­ka­tek widzę chęć zawar­cia z czy­tel­ni­ka­mi pak­tu auto­bio­gra­ficz­ne­go, a jed­no­cze­śnie jakąś oba­wę przed tym aktem szcze­ro­ści i auten­ty­zmu. Staw­ka, o jaką toczy się gra, jest okre­ślo­na już w mot­cie tomu – cyta­cie z książ­ki Karo­la Bun­scha o Isa­do­rze Dun­can. Pada­ją tam sło­wa: „Pamięt­nik jej, któ­re­go szcze­rość gwa­ran­tu­je oczy­wi­sty brak samo­kry­ty­cy­zmu, jest zara­zem baśnią i doku­men­tem. Szcze­ry był nie­wąt­pli­wie sto­su­nek autor­ki do sztu­ki. O ile jej socjal­na rewo­lu­cyj­ność była być może zbyt egzal­to­wa­na, o tyle w sztu­ce swej fak­tycz­nie doko­ny­wa­ła rewo­lu­cji”. Czy Mar­ta Pod­gór­nik może powie­dzieć tak jak kie­dyś Bova­ry o swej Emmie – „Isa­do­ra Dun­can to ja”? I co to zna­czy być Isa­do­rą Dun­can poezji?

Nie posą­dza­łam Cię dotąd o brak poczu­cia humo­ru (śmiech). I jako poet­ka nie powin­naś chy­ba mul­ti­pli­ko­wać tego naj­bar­dziej znie­na­wi­dzo­ne­go przez twór­ców wszel­kiej maści ste­reo­ty­pu: pod­miot to (ponie­kąd) ja. Nie ma pol­skich Isa­dor Dun­can ani Wojacz­ków w spód­ni­cy, ani tym podob­nych idio­tycz­nych nało­żeń kli­szy na realia zbyt może nie­do­pa­so­wa­ne do tego całe­go kam­pu, lan­su czy jak temu tam na imię.

Isa­do­ra Dun­can to jed­na z kil­ku posta­ci kobie­cych, któ­re poja­wia­ją się w nowym tomie. Jej towa­rzysz­ka­mi są m.in. Ele­ono­ra Duse, Eli­za­beth Bishop, Emi­ly Dic­kin­son, tajem­ni­cza pani Girard. Ich życio­ry­sy – po czę­ści opar­te na fak­tach, a po czę­ści zmy­ślo­ne, „nad­pi­sa­ne”, sfin­go­wa­ne – słu­żą Ci po to, by lepiej nary­so­wać samą sie­bie?

No wiesz, jakoś tak nie uwa­żam „samej sie­bie” za obiekt do ryso­wa­nia (jeśli już, to raczej kan­wę dla kary­ka­tu­ry). Co za w ogó­le teo­ria, że lite­ra­tu­ra ma być luste­recz­kiem, któ­re jak wia­do­mo, mówi prze­cie, żeśmy (tu wstaw dowol­ny przy­miot­nik w stop­niu naj­wyż­szym) … na świe­cie. Ale po co, jak spy­tał­by nasz kole­ga z Miko­ło­wa? Niech­że sobie posta­ci żyją wła­snym życiem, w ryt­mie lite­rac­kim, bez zobo­wią­zań, cie­sząc się tym rodza­jem tra­gicz­nej w swych skut­kach wol­no­ści, któ­ra nam, żywym, rzad­ko bywa dana.

Wśród kobiet w nowym tomie poja­wia się tak­że łącz­nicz­ka, zna­na z książ­ki Fok­sa i Libe­ry. Zapy­tam prze­wrot­nie – co robi łącz­nicz­ka w naj­now­szej pol­skiej poezji („ma za zada­nie prze­nieść nie wia­do­mo co, w bez­piecz­ne miej­sce”?) i czym się zaj­mu­ją chłop­cy z bata­lio­nu?

To opo­wia­da­nie dys­kon­tu­je i komen­tu­je meto­dę pisar­ską, jed­no­cze­śnie opo­wia­da­jąc bar­dzo oso­bi­stą histo­rię. Tu docie­ra­my do sed­na mojej nie­chę­ci do roz­mo­wy (o wła­snych przede wszyst­kim, ale też o cudzych wier­szach). Dla­cze­go nie może­my roz­ma­wiać o tek­stach, książ­kach, jako o cało­ściach? Cze­mu zawsze kry­tycz­ne oko kie­ro­wać mamy na for­mę, for­mu­łę, treść, styl, oko­licz­no­ści, etc.? To opo­wia­da­nie o chłop­cach moje­go życia (śmiech). Tych nama­cal­nych i tych, któ­rych czy­ty­wa­łam. A co robi łącz­nicz­ka? Łączy.

A jeśli mowa o chłop­cach… Roz­sier­dzi­łaś chy­ba nie­jed­ną femi­nist­kę nie­gdy­siej­szym stwier­dze­niem: „nie napi­szę / tych paru dobrych wier­szy, bo już je napi­sa­li chłop­cy”. W „Gorz­kich żalach” z gen­de­rem i kwe­stią kobie­cą poczy­nasz sobie jesz­cze bez­czel­niej: „Nie jestem poet­ką inte­lek­tu, ponie­waż mam cip­kę, a nie chu­ja; moje / poglą­dy na sztu­kę niko­go nie inte­re­su­ją. Nie jestem femi­nist­ką, ponie­waż / mam mózg oprócz cip­ki, i to on deter­mi­nu­je moje zacho­wa­nia. Jestem / zakład­nicz­ką ludo­wej teo­rii, że mądrzej­szy powi­nien głup­sze­mu ustą­pić”. Ale w tym samym tek­ście nie pozo­sta­jesz dłuż­na tak­że chłop­com: „Tak, cza­sa­mi uda­ję głup­szą niż jestem, żeby kole­gom nie robić / przy­kro­ści”. Czy zatem kwe­stia płci w poezji to w ogó­le jest dla Cie­bie jakaś kwe­stia? I co dopro­wa­dza Cię do więk­szej pasji – zawłasz­cza­nie Two­jej twór­czo­ści przez femi­nist­ki czy jowial­ne okre­śle­nie, że „Pod­gór­nik to jest taka męska poet­ka”?

Obiek­tyw­nie; juro­ru­jąc w kon­kur­sach lite­rac­kich i reda­gu­jąc dla wydaw­nictw, w ogó­le obser­wu­jąc tzw. życie lite­rac­kie, zauwa­żam, że mnie wię­cej sie­dem­dzie­siąt pro­cent piszą­cych wier­sze sta­no­wią kobie­ty, nato­miast sie­dem­dzie­siąt pro­cent publi­ku­ją­cych, wygry­wa­ją­cych, ist­nie­ją­cych w tzw. obie­gu – męż­czyź­ni. Nie sądzę, aby była to kwe­stia spi­sku męskiej czę­ści świa­ta lub pasyw­no­ści i nie­gra­mot­no­ści jego żeń­skiej czę­ści. Tak się po pro­stu dzie­je. Nigdy nie sta­no­wi­ło to dla mnie, że spa­ra­fra­zu­ję Dic­kin­son, pro­ble­mu na tyle poważ­ne­go, bym pod­nio­sła wzrok spo­nad lek­tu­ry. Niech sobie tam panie kole­żan­ki toczą dzia­ła pia­ny, a pano­wie dys­ku­sje o kore­la­cji mię­dzy wiel­ko­ścią biu­stu a nagra­dzal­no­ścią w tur­nie­jach jed­ne­go wier­sza. Nigdy nie odczu­łam płci jako ogra­ni­cze­nia, nie mam więc potrze­by wygry­wa­nia jej na zasa­dzie han­di­ca­pu.

Ta „męska poet­ka” to auten­tyk – już kil­ka razy spo­tka­łam się z tym okre­śle­niem w odnie­sie­niu do Cie­bie, ale też na przy­kład do mnie. Jak się zapa­tru­jesz na ten ter­mi­no­lo­gicz­ny bul­l­shit? I na chy­bo­tli­wą opo­zy­cję: „poezja męska” – „poezja kobie­ca”?

Jak wyżej. I wiesz co? Wymie­nię Ci jesz­cze kil­ka podob­nych wytry­chów recen­zenc­kich, świad­czą­cych tyl­ko o bez­rad­no­ści tzw. kry­ty­ki towa­rzy­szą­cej wobec naj­now­szej lite­ra­tu­ry (i w ogó­le sztu­ki) – wymie­nio­ny przez Cie­bie i Asię Orską „kamp”, dalej „poezja men­stru­acyj­na”, „neo­lin­gwizm”, „poezja wyso­ka”, „aka­de­mic­ka”, czy mój ulu­bio­ny ter­min – „poezja obła” (mię­dzy­na­ro­do­wa – to taka łatwo prze­tłu­ma­czal­na na każ­dy język, któ­rej przed­sta­wi­cie­le z łatwo­ścią zysku­ją poklask zagra­nicz­nej Polo­nii), etc. Jak ktoś nie ma ani ser­ca, ani oka, ani szkieł­ka, to są to z pew­no­ścią przy­dat­ne ter­mi­ny, zwłasz­cza gdy chce się pro­wa­dzić żenu­ją­ce dzie­się­cio­mi­nu­to­we pro­gra­my o lite­ra­tu­rze w tele­wi­zjach odda­nych swej misji. Dla mnie czy­tel­ny i wbrew pozo­rom bar­dzo obiek­tyw­ny jest jeden podział – poezja dobra i kiep­ska.

Zasta­na­wia mnie, czy piszą­ca kobie­ta nie musi bar­dziej niż facet wystrze­gać się sen­ty­men­ta­li­zmu, roz­czu­le­nia, mięk­ko­ści. Mam wra­że­nie, że gdy facet jest w wier­szach mięk­ki, to odbior­cy doszu­ku­ją się w tym jakiejś „war­to­ści doda­nej”, pró­bu­ją wyin­ter­pre­to­wać, co ta mięk­kość zna­czy. Nato­miast gdy kobie­ta powa­ża się na sen­ty­ment i mięk­kość, to auto­ma­tycz­nie uwa­ża się to albo za coś bez zna­cze­nia i tłu­ma­czy się to po pro­stu fak­tem, że wiersz napi­sa­ła kobie­ta, „natu­ral­nie zatem skłon­na do mięk­ko­ści”, albo wręcz zapi­su­je się jej to in minus. Ty w Rezy­den­cji sury­ka­tek wie­lo­krot­nie i świa­do­mie popa­dasz w ckli­wość, sen­ty­men­ta­lizm, kamp. Czy to jest ta „sła­bość”, na któ­rą wresz­cie możesz sobie pozwo­lić, bo znu­dzi­ło Ci się bycie w wier­szach sil­ną?

Jeśli (nawią­zu­jąc do poprzed­nich pytań) wystrze­gasz się w wier­szach cze­go­kol­wiek, to Two­je pisa­nie ma szan­se zaist­nieć w prze­strze­ni „kam­pu”, walen­tyn­ko­wych kar­tek, tele­wi­zyj­nych śnia­dań ze sław­ny­mi ludź­mi z nowel tele­wi­zyj­nych wprost czer­pią­cych z życia oświe­co­nych oby­wa­te­li sto­li­cy, etc. Możesz nawet pisać dia­lo­gi do sit­co­mów, zapew­nia­ją­cych dobre samo­po­czu­cie lep­szej czę­ści kra­jo­wej inte­li­gen­cji po stu­diach mar­ke­tin­go­wo-zarzą­dza­ją­cych. Jeśli Cię to nie krę­ci, możesz wziąć sobie do ser­ca dwu­wers z Zadu­ry: „piszę co myślę i co czu­ję / nawet jeże­li się rymu­je”. Ot, cała siła, cała sła­bość. Zmie­nia­ją się miej­sca­mi, zależ­nie od tego, w co się gra.

„Przed trzy­dziest­ką wyda­ła te wier­sze zebra­ne z kil­ku / tomi­ków, w któ­rych w coś wie­rzy­ła i dawa­ła tej wie­rze wyraz na papie­rze”. Teraz, po trzy­dzie­st­ce, wycho­dzi Twój nowy tomik. Fak­tycz­nie, wia­ry w nim nie­wie­le, raczej roz­cza­ro­wa­nie i gorz­kie pod­su­mo­wa­nia, jed­nak mam nadzie­ję, że zda­nie: „zej­ście ze sce­ny zda­je się być pro­ble­mem jedy­nie logi­stycz­nym” – pozo­sta­je w Two­im przy­pad­ku jedy­nie gestem reto­rycz­nym (i gro­zi nie zła­ma­niem pió­ra, a co naj­wy­żej obca­sa)? Więc tra­dy­cyj­nie – co nowe­go w swo­im pisa­niu pla­nu­jesz: wier­sze, pro­zę? Tra­ge­dię, kome­dię, a może romans?

Tra­dy­cyj­nie, jak w życiu: trzy w jed­nym.

Tra­dy­cyj­nie zatem, jak w wywia­dzie: dzię­ku­ję za roz­mo­wę.

O autorach i autorkach

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania