Marcin Orliński: Latakia to Twoja trzecia książka poetycka. Poprzedni tom Dwupłat wydałeś zaledwie rok temu. Niezłe tempo!
Szymon Słomczyński: Roczna data wydania bywa zwodniczą miarą tempa. Gdybym czwarty tom wierszy zaczął pisać teraz i gdyby zajęło mi to tyle czasu co pisanie Latakii, mógłby się ukazać najwcześniej w 2019 roku, czyli formalnie za trzy lata. Dwupłat został wydany półtora roku temu, a gotowy był kilka miesięcy wcześniej. W międzyczasie wiele się wydarzyło. Kto mógł jesienią 2014 przewidzieć, że Lewandowski strzeli Wolfsburgowi pięć goli w dziewięć minut, a reprezentacja Polski odpadnie z Euro dopiero w ćwierćfinale i to po karnych? Albo że Biuro Literackie przeniesie się z Wrocławia do Stronia Śląskiego?
Kiedy w 2013 roku ukazywał się Twój debiutancki tom wierszy Nadjeżdża, w rozmowie z Joanną Mueller wspomniałeś, że pracujesz już nad tekstami do drugiej i trzeciej książki. Jak wyglądała więc praca nad Latakią?
Zasadniczego kształtu nabrała w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy; chociaż jest też jeden wiersz z 2013 roku, nieznacznie tylko zmieniony. Przyznaję jednak, skoro kwestia tempa nie daje Ci spokoju, że napisałem trzy książki poetyckie w ciągu niecałych sześciu lat i było to poniekąd zaplanowane.
Tytuły dwóch poprzednich książek – Nadjeżdża i Dwupłat – nawiązywały do ruchu. Latakia to miasto w Syrii i odmiana tytoniu – na pierwszy rzut oka mamy więc odstępstwo od reguły. Ale jeśli przeciąć to słowo na pół, pozostanie polski czasownik „lata”. Mamy więc znowu ruch, przemieszczanie się, podróż. Czy to zamierzony efekt?
Skoro widzisz, że „lata”, to może latać. Latają też ptaki na okładce zaprojektowanej przez Justynę Boguś, więc pewnie to skojarzenie się narzuca. Ktoś, kogo znam i komu słowa wyświetlają się w myślach wraz z określoną barwą, powiedziałby może, że każdy z tych tytułów ma zupełnie inny kolor, i nie doszukiwałby się pokrewieństw. Albo że Nadjeżdża jest jaskrawo czerwone, Dwupłat pastelowo żółty, a Latakia biała. Nie wiem, nie pytałem. Znam też kogoś, kto niemal bezwiednie liczy litery w czytanych czy słyszanych wyrazach, i zanim by się zaczął zastanawiać, co znaczą, pomyślałby: 9, 7, 7. Pisząc, dobiera się słowa, ale na ogół nie wymyśla nowych (a przynajmniej mnie się to nieczęsto zdarza), więc one oczywiście mogą rezonować na rozmaite sposoby, ani nie dające się łatwo przewidzieć, ani do końca precyzyjnie zamierzyć.
Co łączy te trzy książki, a co je dzieli?
Odpowiedź zależy od tego, kto je przeczyta i do niego (do niej) też należy. Wolałbym na nią nie wpływać inaczej niż tymi książkami właśnie.
Czy przez te trzy lata zmieniło się Twoje podejście do pisania?
Jasne, ono się stale zmienia, ale niezmiennie mam nadzieję, że lepiej mi wychodzi pisanie wierszy niż rozmawianie o nich (śmiech).
W wierszu Casino Loyal piszesz: „Co szepczą latakianki / cichym latakijczykom / w wyciszonej Latakii? // Od wschodu, od zachodu / bezdźwięczne bombowce / w bezszelestnej obstawie”. Trudno nie odnieść wrażenia, że bywasz poetą zaangażowanym – pozwalasz sobie na polityczne aluzje i odniesienia do rzeczywistości społecznej, choć raczej unikasz jednoznacznych deklaracji ideologicznych. Jak się odnosisz do tego rodzaju rozpoznań?
Na pewno poezja pasująca się w jakiś sposób z rzeczywistością, w której powstaje, a przynajmniej otwarcie biorąca ją pod uwagę i niewykluczająca arbitralnie ze swojego zainteresowania żadnej z jej części, jest mi bliska. Znacznie bliższa od tej, która od jakiegoś wymiaru rzeczywistości (na przykład od tego najczęściej omawianego w mass mediach) zdaje się programowo uciekać, zresztą zazwyczaj pozornie, w jakieś niby to przejrzyste i pewne, a w istocie nader chybotliwe konstrukcje, rzekomo mające jej zapewnić uniwersalizm i ponadczasowość.
Niewykluczone jednak, że zapracowanie sobie na miano „poety zaangażowanego” wymaga właśnie „jednoznacznych deklaracji ideologicznych”, wyrażanych zresztą niekoniecznie w wierszach. Innymi słowy: w pewnych chwilowo uznawanych za najważniejsze sprawach, trzeba być „za” albo „przeciw”. Tymczasem, gdyby mnie ktoś zapytał, przykładowo: czy uważasz, że „wszystko jest polityczne”?, odpowiedziałbym: a czy Ty uważasz, że „wszystko jest poetyckie”? I czy oba te zdania nie wydają Ci się równie nierozsądnymi uogólnieniami?
W ciągu ostatnich lat zaczęło się krystalizować środowisko młodych twórców zaangażowanych. Młodym poetom zaangażowanym towarzyszą młodzi zaangażowani krytycy. Niedawno Biuro Literackie wydało antologię Zebrało się śliny, w której wiersze odnoszące się do szeroko rozumianej problematyki społecznej przeplatają się ze szkicami krytycznoliterackimi. Czytałeś tę książkę? Jaki masz do niej stosunek?
Czytałem, ale uchylę się od wyrażania zdania, przynajmniej o wierszach. Nie dlatego, że pytasz akurat o tę książkę. Po prostu czuję, zazwyczaj niemożliwy do pokonania, opór przed publicznym dzieleniem się wrażeniami z lektur, zwłaszcza poetyckich. Dlatego też problem możliwości i ograniczeń krytyki towarzyszącej (i towarzyskiej, co nie jest tożsame, ale czasem współwystępuje, choć nie mówię, że akurat w tym przypadku) mnie osobiście nie dotyczy, więc o szkicach też nie czuję się uprawniony wypowiadać.
Czy widziałbyś swoje wiersze w tej antologii? A może redaktorzy proponowali Ci publikację, lecz odmówiłeś?
Nic podobnego (śmiech). Nie podejrzewam, żeby kwestia mojego udziału w ogóle była rozważana, ale też trudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której odmówiłbym użyczenia wcześniej opublikowanych tekstów twórcom jakiejkolwiek antologii.
Marta Koronkiewicz i Paweł Kaczmarski uzasadnili swoje decyzje, zarówno na piśmie, jak i w – zapewne licznych – prywatnych rozmowach. Na ich miejscu czułbym się nieco znużony pytaniami o to, dlaczego w Zebrało się śliny zabrakło miejsca dla poety X czy poetki Y i wolałbym, żeby dyskutowano o tym, co w książce jest, a nie o tym, czego w niej nie ma.
Na pytanie, czym jest dla Ciebie wiersz, we wspomnianym już wywiadzie odpowiedziałeś: „Odruchowo mam ochotę odpowiedzieć, że oczywiście jest ‘grą o wszystko’, ale wtedy sobie przypominam, że ‘to przecież tylko wiersz’ – a gdzieś między wyrażeniami: ‘tylko wiersz’ a ‘aż wiersz’ tworzy się napięcie sprawiające, że chce się dalej pisać; lub, że przestaje się chcieć”. Co sprawia, że chce Ci się pisać?
Silne przekonanie, graniczące z pewnością, że nikt inny za mnie moich własnych wierszy nie napisze.
Odniosę się do wywiadu, którego udzieliłeś Przemysławowi Rojkowi. Padła tam następująca deklaracja: „Pisanie, jeśli weźmie się pod uwagę jego nierzadko druzgocący wpływ na inne sfery życia, jest dla mnie nader kosztowną próbą przeciwstawiania się ostatecznej klęsce”. Czy rzeczywiście pisanie ma na Ciebie druzgocący wpływ? Jak wygląda Twoja codzienna walka z materią poetycką? Czy przez pisanie potrafisz spóźnić się do pracy, przypalić obiad albo stracić dziewczynę?
Przywołane przez Ciebie zdanie zaświadcza, że powinienem bardziej przykładać się do tego, co mówię w publikowanych rozmowach, żeby po niedługim czasie nie musieć świecić za to oczami. Może bohater tamtego wywiadu był w wyjątkowo złym nastroju i dlatego niepotrzebnie dramatyzował albo chciał sam z siebie zażartować i mu się przesadnie udało? Nie jestem pewien, czy cokolwiek może usprawiedliwić aż tak ryzykownie wznoszący się ton (śmiech).
Można by założyć, choćby roboczo, na pożytek naszej wymiany zdań, że pisanie jest jedyną istotną sferą życia: przy takim założeniu problem zaniedbywania pozostałych wydawałby się błahy. Ponieważ jednak słabo wytrzymuje ono zderzenie z pozajęzykową rzeczywistością (w którą wierzę; nie jestem aż tak radykalnym konstruktywistą), to zdarza się, owszem, że ktoś lub coś ucierpi, ale żeby od razu „druzgocący wpływ”, do tego w bliskim towarzystwie „ostatecznej klęski”? Nieznośne. Mam nadzieję, że nie masz w zanadrzu innych podobnych cytatów?
Nie mam (śmiech). Karol Maliszewski sugerował, że jako poeta tkwisz w paradygmacie romantycznym. Pamiętam, że chętnie się z tą diagnozą zgodziłeś. W jakim sensie czujesz się poetą romantycznym?
O rany (śmiech)! To nie do końca tak było. Trzy lata temu, na spotkaniu we Wrocławiu, czytałem wiersze z debiutanckiej książki. Karol, jako prowadzący, zadawał pytania, ja odpowiadałem tak jak zwykle, czyli się wykręcając, ale nie na tyle, żeby Karol nie mógł skonstatować (chyba bardziej na podstawie wypowiedzi niż wierszy): „…czyli paradygmat romantyczny”!
Pracowałem wtedy nad Dwupłatem i pomyślałem sobie: no tak, romantyczny, w zasadzie czemu nie romantyczny? Zatem trzy słowa spontanicznie wypowiedziane przez Karola w jakimś stopniu wpłynęły na tamtą książkę i za ten impuls mu dziękowałem w rozmowie, którą czytałeś.
Natomiast już pod samym zdaniem: „czuję się poetą”, nawet bez dookreślenia, bym się najpewniej nie podpisał (ani wtedy, ani teraz).
Ach, czyli taki był kontekst tamtej rozmowy. Jeśli już mowa o paradygmatach, moim zdaniem Twoja poezja wpisuje się bardziej w paradygmat ponowoczesny. Intertekstualność, eklektyzm, te wszystkie odniesienia do popkultury, nieustanna zmiana masek, gra z czytelnikiem…
Dlaczego akurat wyraziste „ja” miałoby być bardziej domyślną instancją organizującą pisanie? Pytam, ponieważ tylko takie przekonanie wydaje mi się pozwalać na zasadne mówienie o „maskach” i „grach z czytelnikiem” jako o cechach wyróżniających czyjeś wiersze. Mało kto podkreśla, mówiąc o prozaikach, dramatopisarzach czy scenarzystach, że wypowiadając się w imieniu swoich wymyślonych bohaterów zmieniają maski czy też grają z odbiorcą (mniej lub bardziej znaczonymi kartami), bo zazwyczaj tak robią i nie ma się czemu dziwić; na tym, między innymi, polega literatura.
W wierszach często odnosisz się do malarstwa. Schiele, Gauguin, Hopper… Skąd zainteresowanie malarstwem?
Czy rzeczywiście często? Nietrudno chyba zauważyć, że te odniesienia, zwłaszcza w Latakii, mają pretekstowy charakter. Obraz, tak jak cokolwiek innego, może być (mniejsza o to na ile pozorowanym) punktem wyjścia, ale wiersz zwykle prowadzi w całkiem inne rejony i tak też odczytywałbym te trzy wspomniane przez Ciebie.
Skądinąd to ciekawe: fascynujesz się malarstwem, a jednocześnie piszesz: „Nie udawaj malarza. / Malowane nie działa”. Czy pisanie jest więc dla Ciebie tworzeniem obrazów, czy raczej komponowaniem melodii? Zdarzają Ci się fragmenty bardzo melodyjne, bawisz się brzmieniem słów i niby od niechcenia wplatasz w swoje wiersze rymy.
Raczej komponowaniem, także w tych rejestrach, które wydają się może mniej melodyjne na pierwszy rzut ucha. Przytoczony przez Ciebie cytat nabiera dla mnie nieco innego znaczenia, w kontekście tego jednego tekstu i całej książki. Temu, kto się w wierszu wypowiada, chodziło zapewne o przypomnienie samemu sobie o niemożliwości mimetyzmu i niewydolności quasi-mimetyzmu. Co dość ważne, w tekście jest „malowane” (bez „i”), w opozycji do „niemalowanego”, w które, wedle porzekadła, najlepiej odpukiwać.
W wierszu Trzeci sezon z jasnym odwołaniem do mitologii nawiązujesz do serialu House of cards. To wiersz o tyle interesujący, że każda z dwóch strof zaczyna się od zagadkowych słów „Moje dziewczęce, fantomowe ciało…”. Kto jest podmiotem tego wiersza? Skąd pomysł na ten utwór (oprócz oczywistego faktu, że zainspirował Cię film)?
O ile sobie dobrze przypominam do powstania wczesnej wersji przyczynił się widok z okna cudzego mieszkania na inne okna; i było to chyba jeszcze przed premierą pierwszego sezonu House of Cards.
Kto mówi? Wątpię, czy to jest pytanie, na które da się w tym przypadku znaleźć rozstrzygającą odpowiedź, ale nie chciałbym, żeby moja wątpliwość, wyrażona spoza kadru, kogoś skutecznie odwiodła od poszukiwań.
Przekonanie, że jako autor wiersza mam jakąkolwiek istotną przewagę interpretacyjną wynikającą stąd, że go napisałem, wydaje mi się nie tylko uzurpatorskie, ale zwyczajnie złudne. Jeśli nawet najwierniej pamiętałbym zamysł, znałbym źródło każdego skojarzenia i umiałbym odtworzyć historię wszelkich zmian, to podzielenie się tym wszystkim w komentarzu stworzyłoby tylko odrębny tekst, niezmieniający ani o jotę wyjściowego, a dalsze próby zrozumienia, biorące pod uwagę moje wyjaśnienia, byłyby już interpretacją nie samego wiersza, tylko tej nowej, hybrydowej konstrukcji.
Latakia jest wprawdzie tak pomyślana, żeby jej poszczególne fragmenty (słowa, wersy, całe wiersze) współgrały ze sobą, a także oświetlały się wzajemnie w określony sposób, ale nie mogę obiecać na tyle czystego dźwięku i na tyle dobrego światła, żeby ktokolwiek inny mógł usłyszeć oraz zobaczyć dokładnie to, co ja w niej widziałem, decydując się oddać do druku.
Nie sugeruję, że masz jakąś przewagę interpretacyjną nad czytelnikiem. Po prostu zainteresowały mnie okoliczności powstania tego wiersza i dosyć zaskakująca konstrukcja podmiotu. House of Cards to nie jedyny film, do którego nawiązujesz. Jest jeszcze Prosta historia Davida Lyncha. Lubisz tego reżysera? Pytam, bo Twoja poetyka jakoś mi pasuje do jego filmów, zwłaszcza tych bardziej zagadkowych, jak Zagubiona autostrada czy Mulholland Drive. Jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę Twoje zainteresowania motoryzacyjne, a wątek jazdy samochodem często się przecież pojawia u Lyncha, to otrzymamy obraz sensu, który wyrusza w podróż, w ciemną noc, w nieznane.
Przypomniałeś mi właśnie, że kiedy oglądałem pierwszy raz Mulholland Drive, przegapiłem początek, dość jasno dający do zrozumienia, że dalsze sceny dzieją się we śnie głównej bohaterki. Gdyby książki poetyckie były czytane tak jak się ogląda filmy – czyli, zazwyczaj, od początku do końca, uważnie – można by pewnie uniknąć przynajmniej części interpretacyjnych nieporozumień. Tak czy inaczej: skoro oglądałem ten film ze dwa albo trzy razy (choć już jakiś czas temu) to pewnie znaczy, że mi się podobał. The Straight Story jest z kolei bardzo nietypowym dla Lyncha filmem, a ja lubię być w ten sposób zaskakiwany.
Czy Marcin Sendecki naprawdę Ci się przyśnił?
Tak. Janusz Gajos też. Chociaż, jeśli by się głębiej nad tym zastanowić, należałoby zapytać, co to właściwie znaczy, że się „naprawdę przyśnił”?
Jacy poeci jeszcze Ci się śnią?
Trochę niezręcznie mi o tym mówić bez ich zgody (śmiech).
To może inaczej: jakich autorów czytujesz? Kto ze współczesnych Cię inspiruje?
Moje wiersze wiele zawdzięczają lekturom, również innych wierszy, ale trudno mi powiedzieć którym więcej, a którym mniej, o ile do czegoś akurat bezpośrednio nie nawiązuję. Zresztą różnie to bywa: coś można uważać za nieudane czy irytujące, a i tak na Ciebie, choćby mimowiednie, wpłynie.
Zdarza mi się też diametralnie zmieniać ocenę po kolejnym spotkaniu z czyjąś poezją czy nawet określonym tomem: i to jest druga z przyczyn, dla których wolałbym tego wątku nie rozwijać w stronę przywoływania nazwisk.
Zasadniczo wolę te autorki i tych autorów, którzy – nawet jeśli zaliczają po drodze niejedną pomyłkę – dają świadectwo poszukiwań i eksperymentów, od tych wciąż zapisujących czytelnikom sprawdzone wcześniej wielokrotnie recepty na to, żeby wiersz działał (inna sprawa, że o pisanie wciąż tej samej książki niektórych oskarża się stanowczo na wyrost). Cenię sobie bardziej próby ucieczki od wypracowanego wcześniej modelu pisania niż oferowanie latami tego samego, starzejącego się nieuchronnie, mimo kolejnych liftingów.
Nie przywiązuję się nadmiernie do nazwisk, niemal nie mam „swoich poetów”, takich, których lektura by mi stale, latami, towarzyszyła. Dzięki tej kapryśnej postawie wracam za to często do rzeczy już kiedyś odrzuconych czy niedoczytanych.
Nie ciągnęło Cię nigdy w stronę prozy?
Ciągnęło i ciągnie nadal: pewnie nie mniej niż do poezji.
Jakie są Twoje plany twórcze na najbliższe miesiące?
Tym razem o nich nie opowiem, żeby mieć szansę uniknięcia tłumaczenia się za parę lat, jeśli ktoś wtedy przypomni mi naszą dzisiejszą rozmowę (śmiech).