Katarzyna Byłów: Czy mogłabyś mi opowiedzieć, jak to się stało, że wyobraziłaś sobie bohaterkę Z kamienia i kości – młodą kobietę, nie chłopaka ani mężczyznę, która rodzi się, gubi, jest w stanie przetrwać w krainie lodu? W jaki sposób się wyłoniła? Niektórzy zresztą wołają na nią „Arnaautuq” – „niby-chłopak”. Skąd ona się wzięła?
Bérengère Cournut: Jako kobiecie z pewnością łatwiej mi wyobrazić sobie postacie kobiece niż męskie, zwłaszcza kiedy zanurzam się w kulturze tak odmiennej od naszej. To daje mi okazję, aby zbadać coś, co nie jest mi tak całkowicie nieznajome – mówię o kluczowych momentach w życiu – z radykalnie odmiennej perspektywy. Jeśli chodzi o Uqsuralik, zaczęłam myśleć tej książce w czasach, gdy wraz z mężem staraliśmy się, bezskutecznie, o dziecko. Sposób, w jaki Inuici z akceptacją przyjmują sytuacje, które im się przytrafiają, oraz różnorodność więzi rodzinnych, które potrafią nawiązywać – zwłaszcza adopcje, które możliwe są w każdym wieku i w różnych okolicznościach – pomogły mi przetrwać trudne czasy, nadać odmienny sens temu, co mi się przytrafiało – lub właśnie nie przytrafiało. Imię „Arnaautuq” – podobnie jak imię „Uqsuralik”, które oznacza jednocześnie białego niedźwiedzia i gronostaja – podkreśla wielość naszych tożsamości, a zatem i zasobów, które mamy do dyspozycji, gdy stajemy przed trudnościami. Według mnie to bardzo pouczające.
Motyw rozdzielenia młodej kobiety, Uqsuralik, i jej rodziny, okres osamotnienia, narażenia na śmiertelne niebezpieczeństwa, ostatecznie wyłonienie się jakiegoś dążenia – dlaczego wybrałaś taką właśnie przemianę?
Nie jestem pewna, czy w ogóle potrafię pisać cokolwiek innego niż powieści o inicjacji. Życie kobiety – podobnie jak życie mężczyzny – składa się z różnych okresów, a także z przejść od jednego życia do kolejnego, czy to w dzieciństwie, poprzez małżeństwo, rodzicielstwo, śmierć, ale także gdy napotykamy miłość lub nienawiść, na którą nic nie możemy poradzić… Powieść zaczyna się od przejścia Uqsuralik do dojrzałości płciowej, od odebrania jej rodziny. Dziewczyna zostaje dość brutalnie wrzucona w życie jako kobieta. Tak to skonstruowałam, jako że życie Inuitów tak właśnie wygląda: są oni stale wystawieni na wielkie niebezpieczeństwa, dostosowują się, twórczo i dzięki sile charakteru, charakteru na miarę środowiska, w którym żyją. Pojawienie się szczeliny w pokrywie lodowej, która rozdziela bohaterkę od rodziny, jest w istocie mniej dramatyczne niż rzeczywiste sytuacje, o których czytałam. Właściwie to nie ma tym nic nadzwyczajnego.
W Z kamienia i kości przenosisz nas do świata, w którym ludzie, zwierzęta i rzeczy mają swoją własną „pieśń”. Często natykałam się na to pojęcie w opisach badań etnograficznych, np. pośród Samów w Norwegii czy rdzennych ludów Ameryki Północnej. Czym jednak są dla Ciebie pieśni pojawiające się w Z kamienia i kości? Czy mają jakiś precedens w literaturze europejskiej?
Inspirowałam się bezpośrednio pieśniami inuickimi udokumentowanymi przez etnologów z Danii, Francji i Kanady. Było to dla mnie źródło, które wydawało mi się najbliższe samym Inuitom, „literaturze”, poprzez którą chciałam uwolnić się od zachodniego spojrzenia na Arktykę i jej mieszkańców. To z niej właśnie czerpałam ten rodzaj „niewrażliwości”, spokoju, akceptacji, którą wykazują postacie pojawiające się w tej powieści. Czerpałam także z ich spojrzenia na krajobraz, na naturalne występowanie w krajobrazie innych sił: zwierząt, duchów, wód i wiatrów.
A czym jest biała magia?
Nie jestem pewna, czy właściwie rozumiem to pytanie… W szamanizmie inuickim moce czerpane od duchów można wykorzystywać w sposób bądź to życzliwy, bądź bardzo złośliwy. Każdy czyni z nich taki użytek, jaki uznaje za słuszny. Ogólnie rzecz biorąc, w kwestii „dobra” i „zła”, przypomina mi się opowieść Knuda Rasmussena o spotkaniu z wodzem pewnego klanu, bardzo sympatycznym, charyzmatycznym i życzliwie go podejmującym, o którym następnie dowiadujemy się, że w przeszłości uśmiercił wiele osób, w tym krewnych swojej żony! No cóż, zdarza się. Z pewnością życie pod kołem podbiegunowym naznaczone jest podobnymi napięciami, co nasze, może tylko ciut ostrzej się zarysowują!
Dla mnie historia Uqsuralik jest bardzo osobista, wręcz intymna, bardzo jednostkowa. Jednak twoja powieść jest także historią „o” Inuitach, podobnie jak poprzednia twoja książka Née contente à Oraibi (wyd. Le Tripode, 2017) była „o” Hopi. Czy mogę cię spytać o to, jak rozwiązałaś kwestię „kolonizowania” tej kultury w jej wyobrażeniu, nazywaną teraz przywłaszczeniem kulturowym?
Jestem bardzo świadoma tej kwestii, nie rozwiązałam jej. Od początku rozumiałam, że Inuitom może nie spodobać się, że mogą być oburzeni tym, że napisałam tę historię, czerpiąc całkowicie z ich przeszłości. Albo że są już znużeni tym, że przedstawia się ich jako myśliwych i zjadaczy surowego mięsa. Ta powieść nie została przetłumaczona na język angielski i ulgę przynosi mi myśl, że może dzięki temu nie rozjątrzam tej drażliwej debaty. Mamy jednak także świadectwa dobrego porozumienia pomiędzy tymi, których interesowała kultura Inuitów i samymi Inuitami. Pewne rodzaje współpracy w XX wieku przyczyniły się do przetrwania pamięci o tradycji tam na miejscu, pod kołem podbiegunowym. Ja wolałabym być częścią właśnie tego nurtu niż dołączyć do grabieżców. Poza tym, kiedy w 2020 roku odwiedziłam Alaskę, pewien inuicki mężczyzna, który pracuje nad tym, aby w miejscowych szkołach nauczano i zachowywano język Inuitów, a któremu zadałam to pytanie – czy biała kobieta, taka jak ja, może pisać na podstawie ich tradycyjnego dziedzictwa – odpowiedział mi tak: „Ja nie znam pośród mojego ludu nikogo, kto pisałby powieści. Jeśli zatem ty robisz to na poważnie, nie opowiadasz jakiś głupot, to nie widzę problemu…”. Potem jeszcze rozmawialiśmy o różnicach pomiędzy Inuitami zamieszkującymi Alaskę a tymi z Kanady czy Grenlandii, którzy byli dla mnie inspiracją. Było to bardzo ciekawe, jego podejście było pełne humoru.
W Z kamienia i kości miejsca czy spotkania mogą być oniryczne, ale jednocześnie mieć wielką moc, mogą wszystko zmienić – jak ten otwór w górze lodowej, który określa trajektorię dusz-imion. W innych twoich książkach także dochodzi do takich spotkań – pomiędzy wodą a ziemią w L’Écorcobaliseur (wyd. Attila, 2008), czy pomiędzy lodem a żarem pustyni w Wendy Ratherfight, (wyd. L’Oie de Cravan, 2013) – dlaczego badasz takie właśnie miejsca, oniryczne przejścia, miejsca „pomiędzy”?
Robię to, ponieważ coś we mnie czuje niechęć do pisania o emocjach, opisywania ich, rozkładania ich na czynniki pierwsze. Łatwiej mi przenieść moich bohaterów z jednego miejsca w inne, z jednego do drugiego żywiołu niż włożyć w ich usta: „Ależ mi smutno!” (albo „umieram”, albo „dorastam”, albo „jestem w końcu gotowa pokochać”…). Myślę, że rzadko jesteśmy świadomi tego, co się z nami dzieje, w momencie, gdy to się dzieje. Zmiana dekoracji (zmieniający się krajobraz, oniryczne przejście) jest zatem w moich powieściach sygnałem przemiany. Ześlizgnięciem się ku czemuś innemu, ku innemu etapowi.
Mam wrażenie, że Z kamienia i kości to także drobiazgowe badanie relacji – czy to relacji pomiędzy szamanem a środowiskiem, relacji pomiędzy istotami ludzkimi i nieludzkimi, pomiędzy ludźmi. Czy istnieje jakiś powód, dla którego właśnie teraz trzeba się na nich skupić?
Och, myślę że – podobnie jak my wszyscy – jestem zaniepokojona zmianami, jakie dokonują się na tej planecie. Na początku nie byłam tego świadoma, ale kultury Hopi i Inuitów przyniosły mi ukojenie w mojej relacji ze śmiercią, z tym, co w naszym życiu pozostaje niewidoczne. Ich kultury są tak solidnie zakotwiczone w miejscach, w których żyją, w krajobrazach, które roztaczają się wokół nich, że niejako osmotycznie, to także niewątpliwie ukoiło mój własny niepokój, wynikający z obaw o stan środowiska naturalnego. Tracimy grunt pod nogami właśnie dlatego, że trudno jest nam myśleć w symbiozie z miejscami, w których przyszło nam żyć. Myślę, że dobrze się składa, że wciąż mamy dostęp do niezwykłych kultur, w których relacje z nie-ludzkim są jeszcze tak zakorzenione. My właśnie odkrywamy je na nowo na wiele różnych sposobów, w tym poprzez naukę i filozofię: wszystko na powierzchni naszej planety pozostaje ze sobą nawzajem w głębokiej interakcji i zupełnie fałszywy jest ogląd człowieka jako czegoś „poza” wszelkimi innymi formami życia. Najlepiej byłoby nie sprzeciwiać się takim podejściom i spróbować dostrzec, jak wzajemnie się uzupełniają, abyśmy mieli szansę ukoić i naszą przyszłość.
Podoba mi się sposób, w jaki podczas lektury dajesz mi poczuć fizyczne aspekty środowiska nocy podbiegunowej, w jakiej porusza się bohaterka. W jednej z rozmów (podczas salonu literatury w Nancy w 2019 r.) powiedziałaś, że pisząc, tworzysz raczej krajobrazy niż postacie. Czy krajobraz może być bohaterką powieści?
Być może krajobrazy są pierwszymi postaciami, jakie tworzę w moich powieściach, najważniejszymi postaciami. To one nadają książce brzmienie, odcień, nadają charakter postaciom, kształtują także wybraną przeze mnie formę literacką, mówiąc inaczej – jej styl. O ocienionej drzewami dolinie czy rzece piszę inaczej niż o pustyni czy skorupie lodowej. To wydaje mi się tak oczywiste, że nawet się nad tym nie zastanawiam. Dlatego też tak istotna jest obserwacja, zaufanie doznaniom napływającym ze zmysłów. W obliczu krajobrazu przebiega przez nas tak wiele emocji… to musi oddziaływać na nasz mózg.
Skąd biorą się twoje poszukiwania alternatywnej wizji świata, które widoczne są zarówno w powieści Née contente à Oraibi, osadzonej na suchych równinach Arizony wśród Hopi, jak i w Z kamienia i kości, powieści o „nocy polarnej, białej magii i zwierzęcej mocy”. Czy to misja? Ciekawość? Poczucie odpowiedzialności?
Nie mam pojęcia… działam, piszę w sposób bardzo instynktowny, w reakcji na „problemy”, które napotykam w moim życiu. Kiedy byłam dzieckiem, straciłam ojca i to niewątpliwie dało mi energię do niestrudzonego poszukiwania niewidzialnych mocy w naszym życiu. Bo przecież widzimy, że z punktu widzenia psychiki, ktoś, kto umarł, nadal tu jest – i to jeszcze przez długi czas… W tych poszukiwaniach odwiedziłam także Arizonę i Arktykę, ponieważ mimo że „natknęłam się” na nie nieco przypadkowo, w toku moich podróży, pośród Hopi i Inuitów odnalazłam coś, co wydało mi się bardzo swojskie: na przykład to, że tam się milczy, co nagle przypomniało mi o chwilach, kiedy milczał mój ojciec, nadało im nowe znaczenie, ożywione tym samym zamiłowaniem do przyrody. Podobnie miała się rzecz z dziećmi, które się pojawiają lub nie. Dziś mam ich trójkę i życzę im, aby podążały ścieżkami, które będą tak różne, jak to tylko możliwe. Na pewno napotkają sporo „problemów” do rozwiązania, chciałabym jednak, aby robiły to z jak największą otwartością, nie skupiając się na ślepych zaułkach i wąskich gardłach. W odpowiedzi na twoje pytanie, powiedziałabym, że moje własne poszukiwania wynikają zarówno z ciekawości, jak i z konieczności – stawienia czoła wszelkim pułapkom codzienności i poszerzania moich horyzontów.
W wywiadzie, którego udzieliłaś jako laureatka nagrody literackiej Prix du Roman Fnac za powieść Z kamienia z kości (gratulacje!) powiedziałaś, że gdybyś miała wybrać jakąś czarodziejką moc, byłaby to umiejętność porozumiewania się ze skałami – a to dlatego, że ich życie jest nieporównanie powolniejsze od naszego. Dostrzegam, że w literaturze coraz częściej poruszany jest temat głębokiej perspektywy czasowej, deep time. Czy twoim zdaniem perspektywa ta staje się w jakiś teraz sposób kluczowa?
Dla mnie osobiście idea, że istnieje coś takiego jak czas skalny, wobec którego nasz własny staje się bardzo relatywny, przynosi wielką ulgę i ukojenie wszelkiego rodzaju lęków. Ta planeta nas przeżyje, kiedy się o tym pomyśli, od razu pojawia się wielki spokój. Kiedy ściskamy w dłoni kamień, pozwalamy sobie oprzeć się na materii, którą wyobrażamy sobie jako martwą, ale która jest – wręcz przeciwnie – dowodem na powolne i potężne życie Ziemi, po której chodzimy. Wychodząc z tego miejsca, mamy prawo myślami objąć materię kosmosu, pozostawiając wszystko inne za sobą. Na tym zresztą opiera się starożytna myśl, na przykład w hinduizmie czy buddyzmie. Nie mówię, że osiągam ten stan na co dzień – wcale nie, na co dzień jestem osobą, której, na przykład, okrutnie brakuje cierpliwości – jest to jednak ścieżka, którą chcę eksplorować poprzez literaturę. Zwłaszcza w kwestiach dotyczących rodziny, wspólnego życia, pomiędzy „klanami”, pomiędzy „plemionami” o różnych horyzontach. Marzę o tym, aby opisać moją rodzinę, plemię, inspirując się mitami o stworzeniu świata, występującymi jak świat długi i szeroki. Jako sposób na ponowne połączenie z tym, co wywodzi się z niepamiętnych czasów.
Wybacz, jeśli to nieco niezręczne, ale może jest coś, o co nie zapytałam, a o czym chciałabyś opowiedzieć? Może chciałabyś przekazać coś swoim czytelnikom w Polsce?
Nic do dodania, myślę, że tyle wystarczy! Może tylko powiem, że jestem bardzo wzruszona, że będę mogła przyjechać do Polski, to dla mnie pierwsze zagraniczne zaproszenie, a jednocześnie Polska to kraj, który przemierza podczas drugiej wojny światowej jedna z moich bohaterek – Élisabeth, w powieści Par-delà nos corps, podążając za swoim dawnym ukochanym, który zginął podczas pierwszej wojny światowej, o którym jednak stale myśli, w każdej chwili swojego ocalałego życia.