Jerzy Jarniewicz: Pod koniec lat pięćdziesiątych C.P. Snow postawił słynną tezę, że w czasach współczesnych naukę i literaturę dzieli nieprzebyta przepaść, gdyż stanowią one dwie odrębne kultury, a ich przedstawiciele mówią innymi językami i nie próbują się nawzajem zrozumieć. Ty natomiast, jako jedna z nielicznych współczesnych poetek, już od swojego debiutu znajdujesz inspirację w naukach ścisłych. Co fascynuje ciebie w nauce? Jaki potencjał poetycki znajdujesz w obrazach, których dostarcza nam nauka?
Lavinia Greenlaw: Wychowywałam się w rodzinie lekarzy i naukowców, i choć nie zajmowałam się tą „drugą kulturą”, przyswoiłam ją sobie w stopniu wyższym niż mi się zdawało. Kiedy ukazała się moja pierwsza książka, nie byłam świadoma, że tak wiele obrazów przejęłam ze świata nauki, ale nie uważałam tego za rzecz szczególną. To przecież normalne, wielu poetów interesuje się zjawiskami naukowymi. Zawsze tak było – to pewien aspekt naszej refleksji nad rzeczywistością.
Między pracą poety a naukowca są podobieństwa – budowanie hipotez, badanie problemu, formułowanie tez. Ale poeta i naukowiec kierują się innymi prawami i mają na względzie inne cele. Poeta daje wyraz swoim doświadczeniom, naukowiec zaś próbuje zrozumieć. Ale też właśnie z tego powodu poeta powinien być precyzyjny i zdyscyplinowany, a naukowiec musi czasami posługiwać się wyobraźnią i instynktem.
Nauka, zwłaszcza w postaci techniki, w sposób oczywisty współkształtuje nasze życie. Poeci piszą o niej i o jej rezonansie. Należy jednak pamiętać, że na przykład teoria chaosu jest matematyką, a nie duchowym pocieszeniem. I że piękno nauki nie ma estetycznego charakteru (choć wiele w niej wspaniałych obrazów) – wiąże się natomiast z ideałem ścisłości i precyzji.
Drugim, poza nauką, obszarem twoich wieloletnich zainteresowań są sztuki plastyczne. I tu znowu wydaje mi się, że z nielicznymi wyjątkami – Charles Tomlinson, Craig Raine czy James Fenton – większość współczesnych poetów brytyjskich pozostaje wobec tego, co dzieje się w sztuce, zaskakująco obojętnych. Jeśli moje wrażenie jest trafne, jakie byłyby powody tej obojętności? Czy sądzisz, że mimo odmienności medium, sztuki plastyczne mogą stanowić istotną inspirację dla poszukiwań poetyckich?
W sztuce pociąga mnie jej milczenie. Bliska jest mi sztuka, która nie opowiada historii, a nawet taka, w której nie odczuwam obecności człowieka. Mam wrażenie, że refleksja nad jakąś ideą spoza języka jest dla poety owocnym i wzbogacającym doświadczeniem. Przypomina o wadze bezpośrednich doznań.
Zrobiłam dyplom z siedemnastowiecznego malarstwa holenderskiego. Interesuje mnie epoka między okresem obrazoburstwa a empiryzmem, kiedy nagle znikły wszystkie dawne definicje. Wydaje mi się, że wielu poetów pisze wiersze o malarstwie, a niektórzy, na przykład George Szirtes, Jamie McKendrick czy Elizabeth Bishop, są także malarzami.
Zostałaś zaliczona do grupy poetów New Generation, podobnie jak Simon Armitage czy Glyn Maxwell. Czy powiedziałabyś o sobie, że należysz do jakiegoś pokolenia poetyckiego? Czy pojęcie pokolenia ma jakikolwiek sens w dyskusji o literaturze?
Nie należę do żadnego pokolenia, ale jestem świadoma, że wokół mnie jest cała grupa poetów, w wieku od 35 do 65 lat, którzy są dla mnie ważni i dodają mi sił jako koledzy, przyjaciele, współspiskowcy. Poezja nie jest działaniem kolektywnym, nie można jej organizować, poeci jednak potrzebują siebie nawzajem, by móc się ze sobą kłócić i przed sobą odsłaniać.
W 1994 roku w ankiecie kwartalnika „Poetry Review” wymieniłaś Lowella, Bishop i Achmatową jako najważniejszych poetów XX wieku. Czy ta trójka nadal jest dla ciebie najważniejsza?
Tak. Ważny jest Lowell, gdyż nie potrafiłabym zrobić tego, co on robi w wierszu – chodzi mi o autobiografię, zdystansowaną do punktu wrzenia, w której udało mu się zamienić prywatną prawdę w sztukę, i to w wyniku destylacji, a nie nasycenia.
Bishop – ze względu na jej aktywne przyglądanie się światu, cierpliwą dokładność, gotowość do rezygnacji z estetycznego dostojeństwa, umiejętność wygrywania pod pozornie spokojną powierzchnią wielkich napięć i dramatów.
Achmatowa – ze względu na to, że potrafi stać się pryzmatem dla świata, że chwyta epokę całkowitego spustoszenia, we wszystkich jej wymiarach, nie kusząc się na epicki rozmach, który zamieniłby jej intymne sceny w obrazy z podręcznika historii.
Zostańmy jeszcze przy Achmatowej. Od debiutu w twojej twórczości widoczne jest zainteresowanie kulturą, historią a przede wszystkim poezją rosyjską. Skąd zrodziła się ta fascynacja? Czy znasz rosyjski? Jak oceniasz angielskie przekłady poezji rosyjskiej?
Uczyłam się rosyjskiego, ale niestety dziś już nie umiałabym powiedzieć ani słowa w tym języku. Kultura rosyjska tkwi w mojej wyobraźni jako echo opowieści i baśni, których słuchałam w dzieciństwie. Potem oczywiście przyszła samodzielna już lektura rosyjskich powieści i wierszy, które wywarły na mnie olbrzymi wpływ.
Ukazało się pięć przekładów Achmatowej i Mandelsztama na angielski. To wystarczy, żeby mieć jakieś pojęcie o tej poezji, choć przekłady te powstały w większości w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy to tłumacze beztrosko lekceważyli formalne wymagania oryginału i pisali luźnym wierszem wolnym.
Najnowszy tom twoich wierszy nosi tytuł Mińsk. Czy to kolejny przejaw twojej fascynacji Wschodem Europy?
Mińsk to jedna z tych nazw geograficznych, takich jak na przykład Casablanca, oznaczających miejsca, do których chciałoby się uciec. Nazwa kusząca, bogata w skojarzenia. W ten sposób chciałam zwrócić uwagę na naszą skłonność do wyobrażania sobie rzeczy, których nigdy nie widzieliśmy. Mińsk w wierszu tytułowym mojej najnowszej książki to utracone pierwsze miejsce. To symbol miejsca, którego brakuje w naszym życiu, choć może tak naprawdę nigdy go w nim nie było.
Jesteś nie tylko poetką, piszesz także prozę. Co pociąga poetę w prozie, a zwłaszcza w powieści? Pytam, bo ostatnio wielu poetów brytyjskich opublikowało powieści, na przykład Simon Armitage czy Jackie Kay. Czy uprawianie prozy to kontynuacja tego, co robisz w wierszach, czy też przeciwnie, uzupełnienie twórczości poetyckiej?
Nie mogę mówić za innych, ale ja nie zamierzałam napisać powieści. Cykl obrazów, które początkowo miały stać się wierszem, zamienił się w narrację, postanowiłam więc spróbować napisać coś gatunkowo innego. Zajęło mi to osiem lat i teraz znowu piszę prozę, bo pierwsza książka prozatorska pociągnęła za sobą drugą.
Kiedy piszę prozę, nie potrafię pisać wierszy. Ale pisanie prozy ma w moim przypadku również swoje dobre strony, bo moje narracyjne ciągoty znajdują ujście w opowiadaniach, a wiersze stają się od nich wolne.
Czy uważasz za sensowny podział na poezję „głównego nurtu” i poezję alternatywną? Wydaje mi się, że problem ten powraca w dyskusjach o stanie poezji brytyjskiej, a najdobitniej objawił się ostatnio w dyskusji nad polityką redakcyjną kwartalnika „Poetry Review”.
Świat poezji, jak każda dziedzina sztuki, zawsze ma swój underground i swój główny nurt. Oba te nurty nie są niczym trwałym czy jednoznacznym, zmieniają się, a także karmią się nawzajem, i to bardziej niż się niektórym ludziom wydaje.