wywiady / o książce

Muzyczność, obraz, detal, skrót

Z Przemysławem Witkowskim o książce Preparaty rozmawia Paweł Kaczmarski.

Paweł Kacz­mar­ski: Chciał­bym zacząć od pyta­nia, któ­re nie jest bez­po­śred­nio zwią­za­ne z poety­ką Pre­pa­ra­tów. Cho­ciaż to Two­ja debiu­tanc­ka książ­ka, moż­na poku­sić się o stwier­dze­nie, że Two­je wier­sze były od dłuż­sze­go cza­su obec­ne i roz­po­zna­wal­ne w „wewnętrz­nym” obie­gu lite­rac­kim. Jaką rolę peł­ni dziś dla poety ten rodzaj przej­ścia – od obie­gu kon­kur­so­we­go, kore­spon­den­cyj­ne­go, „kawiar­nia­ne­go” – do książ­ki?

Prze­my­sław Wit­kow­ski: Po pierw­sze, nie jest już auto­ro­wi tro­chę głu­pio, że wystę­pu­je na festi­wa­lach czy spo­tka­niach autor­skich jak­by na kre­dyt. Kie­dy nie mia­łem książ­ki, to jak­bym nie miał wizy­tów­ki i tro­chę się czu­łem bra­ny na takie impre­zy „na twarz”. Nie, że nie było mi miło, a owszem, było mi ogrom­nie przy­jem­nie, że mogę sko­rzy­stać z takiej opcji i poka­zać szer­szej publicz­no­ści to, co napi­sa­łem, ale poczu­cie jakiejś nie­ade­kwat­no­ści wymier­nych osią­gów do obec­no­ści na takich impre­zach było prze­ze mnie odczu­wal­ne. Dużo dru­ko­wa­łem w gaze­tach, co mnie w jakiś spo­sób w tym kon­tek­ście uspra­wie­dli­wia­ło, ale cią­gle czu­łem, że samo­dziel­na pre­zen­ta­cja poetyc­ka w posta­ci książ­ki to coś, co nada­wa­ło­by powa­gi tej uro­czej zaba­wie, jaką jest mło­da pol­ska poezja. Jest też i dru­ga stro­na takiej sytu­acji – debiu­tanc­ka książ­ka i jej wyda­nie to sytu­acja, w któ­rej prze­sta­jesz być dobrze zapo­wia­da­ją­cym się mło­dzień­cem, a sta­jesz do nor­mal­nych zawo­dów, bez tary­fy ulgo­wej. Dopó­ki „nie masz debiu­tu”, masz zawsze w sobie pew­ną „ener­gię poten­cjal­ną”, zasób zaufa­nia i kre­dy­tu, któ­ry jest ci udzie­lo­ny jako debiu­tan­to­wi, jako, że to, co zosta­ło już wyda­ne w pismach czy prze­czy­ta­ne na festi­wa­lu, czy spo­tka­niu autor­skim, zawsze może zostać uzu­peł­nio­ne, popra­wio­ne, prze­re­da­go­wa­ne w tej­że mitycz­nej debiu­tanc­kiej książ­ce. Kie­dy zaś ona się w koń­cu zma­te­ria­li­zu­je, „wiersz wycho­dzi z domu i nigdy nie wra­ca” i trze­ba mie­rzyć się z recep­cją – nie poten­cjal­nie, ale real­nie ist­nie­ją­cej książ­ki.

Cha­rak­te­ry­stycz­ne dla two­rzo­nej przez Cie­bie nar­ra­cji jest moc­ne akcen­to­wa­nie szcze­gó­łu. W „Pod­sta­wach dzie­dzi­cze­nia” czy­ta­my o „upodo­ba­niu do rze­czy małych”; w puen­cie „Absorp­cji i desty­la­cji” dowia­du­je­my się, że „naj­gor­sze ska­le­cze­nia, to prze­cież te drob­ne”; „Komu­ni­ka­cja maso­wa” koń­czy się sło­wa­mi: „wytę­ża­my wzrok, a widzi­my chmu­ry / nie więk­sze od zapał­ki”. To tyl­ko kil­ka przy­kła­dów. W któ­rą­kol­wiek stro­nę uda się za Two­imi wier­sza­mi czy­tel­nik – znaj­dzie wła­śnie szcze­gół, wyostrzo­ny i prze­su­nię­ty na pierw­szy plan detal, któ­ry nie daje spo­ko­ju, nie odpusz­cza. A jed­no­cze­śnie – ina­czej, niż choć­by u Sośnic­kie­go – szcze­gół nie pozo­sta­je tutaj w swo­istej prze­strze­ni auto­no­mii i samo­dziel­no­ści, jest natych­miast wpi­sy­wa­ny w rygo­ry­stycz­ny porzą­dek więk­sze­go ruchu, więk­szej siły. Jaką rolę peł­ni dla Cie­bie, dla Two­jej poezji?

To mate­ria seman­tycz­na nie­sie ten szcze­gół. To nie jest rzecz, któ­rą po pro­stu jest zauwa­ża­na – odar­ta z kon­tek­stów i związ­ków sym­bo­licz­nych; to nie jest tyl­ko rekwi­zyt w naszym codzien­nym rekwi­zy­to­rium – to kon­kret­ny punkt, z któ­re­go wyni­ka wie­lość zna­czeń; siat­ka seman­tycz­na zosta­je zaple­cio­na i rzu­co­na, by zawrzeć w sobie jak naj­wię­cej. Ten detal to czę­sto „coś utra­co­ne­go, cze­go pod­miot nigdy nie będzie posia­dał, nigdy nie będzie mógł tego przed­sta­wić, choć cią­gle to odtwa­rza w swo­jej histo­rii, potwier­dza ową utra­tę swo­im losem”. Przez szcze­gół, czę­sto o cha­rak­te­rze sym­bo­licz­nym, wra­ca to, co wypar­te; to bar­dziej Rzecz, das Ding, niż jakaś rzecz mate­rial­na. Zara­zem sta­ram się, aby moje tek­sty były opar­te raczej na mate­rii kon­tek­sto­wej, nie nar­ra­cyj­nej czy lin­gwi­stycz­nej, ale nie tra­ci­ły tak­że związ­ków z kon­kre­tem, nie zaczy­na­ły uno­sić się w anty­mi­me­tycz­nych rous­sel­low­skich reje­strach. To ma być poezja dwóch porząd­ków, nie­usta­ją­co prze­ni­ka­ją­cych się nawza­jem, tak, że roz­dzie­le­nie ich jest w prak­ty­ce nie­moż­li­we – porząd­ku logi­ki zda­rze­nia, sytu­acji, chwi­li i zara­zem porząd­ku indek­so­wa­nych kon­tek­stów, pogłę­bia­ją­cych i posze­rza­ją­cych moż­li­wość inter­pre­ta­cji. Wszel­kie narzę­dzia ku temu by ten zwią­zek osią­gnąć (oni­rycz­ność, popo­we rekwi­zy­to­rium, poli­tycz­ność, itd) są mile widzia­ne, a lek­ki sur­re­alizm nie­wąt­pli­wie pomoc­ny.

Chciał­bym oczy­wi­ście zapy­tać też o inspi­ra­cje, a może raczej – o to, jakim nar­ra­cjom chcesz się sprze­ci­wić, z jaki­mi pole­mi­zu­jesz, z jakim rodza­jem wpły­wu wal­czysz. Pew­ne czy­tel­ni­cze prze­czu­cia są oczy­wi­ste – na mapie moder­ni­zmu bliż­szy Ci jed­nak Eliot niż Wil­liams, w pol­skiej poezji współ­cze­snej – zde­cy­do­wa­nie bar­dziej Pase­wicz niż Wie­de­mann. A co – przy­kła­do­wo – z Sosnow­skim? Coraz moc­niej ugrun­to­wu­je się ostat­nio prze­ko­na­nie, że pod jego wpły­wem jest już nie­ja­ko z zało­że­nia każ­dy pol­ski debiu­tant. Zga­dzasz się z tym? Masz zamiar zmie­rzyć się z tym wpły­wem?

Poezja ma swo­je mody, pew­nie dla więk­szo­ści nie­zau­wa­żal­ne – mało kto zaglą­da do „ogro­du kon­cen­tra­cyj­ne­go”, ale są prze­cież wyraź­ne, paro­let­nie okre­sy domi­na­cji jakiejś dyk­cji, auto­ra, szko­ły pisa­nia. Spo­ra cześć mło­dych piszą­cych zachły­stu­je się jakąś poety­ką i naj­czę­ściej bez­wied­nie ją naśla­du­je. Począ­tek lat dzie­więć­dzie­sią­tych to Świe­tlic­ki i Pod­sia­dło oraz wysyp wier­szy mniej lub bar­dziej ich kse­ru­ją­cych. O ile jed­nak Świe­tlic­ki zacho­wał swo­je miej­sce na sce­nie poetyc­kiej, to kto dziś chciał­by pisać jak Jacek Pod­sia­dło? To nie jest kwe­stia jakie­goś porów­ny­wa­nia pozio­mu arty­stycz­ne­go tych auto­rów, to raczej kwe­stia pro­stej spo­łecz­nej recep­cji. Potem przez sztam­busz­ki, kaje­ci­ki i pli­ki wor­dow­skie wszyst­kich mło­dych poetów w wie­ku ręb­nym prze­su­nął się cień Andrze­ja Sosnow­skie­go i wszy­scy mie­li taki mały sezon na Helu, słu­cha­li Davi­da Bowie, czy­ta­li Locus Solus i mie­li swo­je­go Tade­usza Pió­rę. Co praw­da wyglą­da­ły te wier­sze tro­chę jak drew­nia­ne rowe­ry wyko­ny­wa­ne przez afry­kań­skich arty­stów ludo­wych, mają­ce kopio­wać mecha­nicz­ne rowe­ry kolo­ni­za­to­rów – to zna­czy owszem były to wier­sze podob­ne, co do deta­li, ale po pro­stu z powo­du nie­zro­zu­mie­nia bądź nie­uwzględ­nie­nia mecha­ni­zmu decy­du­ją­ce­go o dzia­ła­niu owe­go mode­lu wier­sza (Wit­t­gen­ste­in, Rous­sell, Ash­be­ry, pew­nej bazy filo­zo­ficz­nej, pew­nej tra­dy­cji kon­ty­nu­owa­nej w tek­stach Sosnow­skie­go) po pro­stu „nie jeź­dzi­ły”. Efekt, jak wszel­ka dzia­łal­ność o cha­rak­te­rze epi­go­nicz­nym, był raczej smut­ny dla odbior­cy. Zamiast samo­dziel­nych poszu­ki­wań dosta­wa­li­śmy po raz kolej­ny czy­jeś klo­ny. Wyda­wać by się mogło, że będzie taka poety­ka domi­no­wać na pol­skiej sce­nie poetyc­kiej, a tu skoń­czy­ło się to rów­nie gwał­tow­nie, jak się zaczę­ło. Neo­lin­gwizm rów­nież skoń­czył się bły­ska­wicz­nie, a auto­rzy tego nur­tu roz­pierz­chli się, by zająć się dzia­łal­no­ścią spo­łecz­ną – jak Lip­szyc, czy para­te­atral­ną – jak Cec­ko. Jak teraz czy­tam mło­dą pol­ską poezję, to widzę kolej­ną poety­kę zysku­ją­cą coraz sze­rzej na popu­lar­no­ści. Otóż bar­dzo nie­po­strze­że­nie na wzo­rzec z Sevres wyrósł Roman Honet i oczy­wi­ście sku­tek tego jest taki, jak przy Sosnow­skim, to zna­czy wszel­kie naśla­dow­nic­twa sła­bo się mają do ory­gi­na­łu. Owszem, moż­na zalud­niać swo­je wier­sze Żyda­mi, poety­ką roz­kła­du, wszech­obec­ną śmier­cią i powro­tem zmar­łych, co jed­nak nie spra­wia, że wier­sze te sta­ją się rów­nie cel­ne jak wier­sze Hone­ta. Zabaw­ne jest to, że moim zda­niem żaden z nad­mie­nio­nych prze­ze mnie poetów (no może poza Cec­ką, choć tu była raczej popu­lar­ność w typie cele­bryc­kim, nie popu­lar­ność jego samo­dziel­nej dyk­cji) o taką popu­lar­ność jakoś spe­cjal­nie się nie pro­sił, ba – część z nich raczej jej uni­ka­ła. Ta cała popu­lar­ność zda­rzy­ła się jak­by poza nimi, gdzieś w tle ich naj­istot­niej­szej dzia­łal­no­ści – czy­li pisa­nia. A z Soso­now­skim i jego wpły­wem to chy­ba tro­chę jed­nak taka mito­lo­gia. Owszem, zro­bił zamie­sza­nie, zmie­nił nie­od­wra­cal­nie pol­ską poezję, ale to samo zro­bi­li wcze­śniej auto­rzy „bru­lio­nu”, a przed nimi „Nowej Fali”, co chy­ba nie zna­czy, że w swo­im pisa­niu, każ­dy mło­dy poeta powi­nien „brać się za bary” z poety­ką tych­że auto­rów. Choć może rze­czy­wi­ście jest tak, że w poezji jest jak wewnątrz wspól­no­ty pier­wot­nej – trze­ba zamor­do­wać ojca, żeby uczy­nić się sły­szal­nym i widzial­nym. Jed­nak jak na razie nie widzę tego dziel­ne­go ojco­bój­cy. Ja nim nie będę, bo chy­ba z Andrze­jem nale­ży­my do róż­nych grup ple­mien­nych, że pozwo­lę sobie pocią­gnąć tą kiep­ską meta­fo­rę dalej (śmiech). Może tro­chę uni­kam odpo­wie­dzi, ale chy­ba tyl­ko dla­te­go, że w moim roz­wo­ju poezja Andrze­ja Sosnow­skie­go była istot­na, ale na tym samym pozio­mie jak twór­czość kil­ku innych poetów i poetek ostat­nich dwóch dekad – Świe­tlic­kie­go, Hone­ta, Pase­wi­cza, Pod­gór­nik, Kopy­ta. Blo­omow­ski „lęk przed wpły­wem” jest obec­ny, ale cóż ja sam dziś mogę powie­dzieć o sobie – mia­łem czar­ny swe­ter i dre­dy, czy­ta­łem Locus Solus, mój dzia­dek spę­dził uro­cze pół­to­ra roku w Buchen­wal­dzie, w rewo­lu­cje wie­rzę, Poznań lubię i w Dra­go­nie bywa­łem, dbam o sie­bie i cho­dzę na siłow­nię, mam pięk­ną żonę – bar­dzo chciał­bym się wcze­śniej wymie­nio­nym prze­ze mnie auto­rom i ich wpły­wo­wi jed­nak jakoś wymknąć.


Wiersz „Zapi­sy prze­mian, war­stwa ryt­micz­na” otwie­ra­ją takie sło­wa:

jest kon­cen­tra­cja, jest i śli­ska poręcz, pew­na sta­ła
w war­to­ściach bez­względ­nych – cza­sem dewa­sta­cje,
dużo rza­dziej świę­ta.

Podob­nie Two­je wier­sze zda­ją się krą­żyć mię­dzy tymi dwo­ma prze­strze­nia­mi, dwo­ma punk­ta­mi osi – „dewa­sto­wa­niem” rze­czy­wi­sto­ści i jej „świę­to­wa­niem” (cho­ciaż to świę­to­wa­nie tak czę­sto pod­szy­te gorz­ką iro­nią), nisz­cze­niem i cele­bra­cją. Któ­ry z tych punk­tów jest dla Cie­bie istot­niej­szy, pier­wot­niej­szy – jeśli jeden z nich moż­na w ten spo­sób wyróż­nić?

„Die Lust der Zerstörung ist auch eine schaf­fen­de Lust” – Radość nisz­cze­nia jest zara­zem rado­ścią two­rze­nia, jak stwier­dził Baku­nin i ja potra­fię się w tym stwier­dze­niu nie­źle odna­leźć – mam chy­ba w sobie jakiś pier­wia­stek mani­chej­ski. Wiesz, Śiwa, nisz­cze­nie i odra­dza­nie się, Ary­man i Ormuzd, dual­na kon­struk­cja rze­czy­wi­sto­ści, rewo­lu­cja po reak­cji i reak­cja po rewo­lu­cji, porzą­dek w przy­ro­dzie i wiel­kie kata­kli­zmy – jest w tym jakaś pier­wot­na har­mo­nia, w wychy­le­niu się waha­deł­ka, żeby zaraz wró­cić do pozy­cji pier­wot­nej. Z dru­giej stro­ny jest w tym moim podej­ściu tak­że rys, powie­dział­bym, anar­chi­stycz­ny. Pró­bu­je­my despe­rac­ko pozo­stać w home­osta­zie, a potem i tak oka­zu­je się, że rze­czy­wi­stość jest z lot­ne­go pia­sku. Nasze dra­ma­tycz­ne pró­by ogar­nia­nia rze­czy­wi­sto­ści czy to na pozio­mie indy­wi­du­al­nym, czy spo­łecz­nym, muszą zawsze pozo­stać pro­ce­sem, nigdy nie zmie­nią się w war­to­ści sta­łe. Sta­re porząd­ki muszą być cią­gle pod­wa­ża­ne, licz­ma­ny ścią­ga­ne z pie­de­sta­łu, pra­wa prze­re­da­go­wy­wa­ne, wła­dze oba­la­ne i zastę­po­wa­ne nowy­mi, jak u Lam­pe­du­sy, „wszyst­ko musi się zmie­nić, żeby wszyst­ko zosta­ło tak samo”. A że jest w tym świę­to, choć­by iro­nicz­ne i gorz­kie? Emma Gold­man, słyn­na ame­ry­kań­ska anar­chist­ka, powie­dzia­ła – „Jeśli nie mogę do tego tań­czyć, to nie jest moja rewo­lu­cja”.


Z kolei w wier­szu „Kapi­tał spo­łecz­ny” piszesz:

a puls się kła­dzie jak wąż w chwa­stach,
gdy­by nie pra­ca, to czło­wiek by nie wie­dział,
że jest czas wol­ny: palił­by i spał,

ale uwa­żaj, zmia­na taśmy nastą­pi nie­dłu­go –
świa­tło się wyostrza, ekran się prze­ja­śnia.

Ja odczy­tu­ję tu pew­ną pró­bę prze­wi­dy­wa­nia wła­snej poety­ki, dal­sze­go cią­gu nar­ra­cji. Czy w takim razie po debiu­tanc­kiej książ­ce nale­ży spo­dzie­wać się jakie­goś moc­ne­go prze­su­nię­cia, odchy­le­nia, prze­ja­śnie­nia, zerwa­nia? Czy kolek­cja pre­pa­ra­tów zosta­ła, jako mate­riał jed­nej książ­ki, zamknię­ta w gablo­cie?

Tro­chę tak jest. Wiersz ten powstał chy­ba naj­póź­niej z tek­stów zawar­tych w Pre­pa­ra­tach i chcia­łem w nim pogo­dzić deli­kat­nie nie­po­ko­ją­cy sur­re­alizm z wyraź­nym prze­sła­niem o natu­rze lewi­co­wej, spo­łecz­nej. Zie­lo­ne­go poję­cia nie mam, czy mi się to uda­ło, ale zamiar był taki – wyostrze­nie obra­zu, wyczysz­cze­nie go, wycy­ze­lo­wa­nie deta­lu, bez stra­ty w gęsto­ści i głę­bi – taki był cel i tak wyglą­da­ła pra­ca nad tek­sta­mi z Pre­pa­ra­tów. Mój arkusz wyda­wał mi się prze­ła­do­wa­ny, jak potra­wa gdzie wsy­pa­no za dużo przy­praw, któ­rych niu­an­se „sma­ko­we” ginę­ły w ogól­nej mie­sza­ni­nie. Z jed­nej stro­ny taka ilość odwo­łań, gęstość tek­stu wyda­wa­ła mi się war­to­ścią, z dru­giej – w całym natło­ku zni­ka­ły gdzieś spój­ność i napię­cie. Obrób­ka wyma­ga­ła skra­wa­nia, szli­fier­ki, popra­wia­nia kon­tra­stów. Tak­że od moje­go arku­sza do debiu­tanc­kiej książ­ki zaszły dość poważ­ne zmia­ny – zarów­no w goto­wych tek­stach, jak i w podej­ściu do nowo powsta­ją­cych. Aktu­al­nie mam kil­ka pomy­słów, z któ­rych co naj­mniej część odbie­ga znacz­nie od tego, co moż­na zna­leźć w Pre­pa­ra­tach, choć zerwa­niem bym tego nie nazwał, raczej roz­sze­rze­niem ofer­ty (śmiech). Po pierw­sze, z moją żoną reali­zu­je­my dwa pro­jek­ty zdję­cio­wo-lite­rac­kie, z cze­go jeden – „Cia­ła obce” – jest już pra­wie na ukoń­cze­niu. „Cia­ła obce” to zaba­wy toż­sa­mo­ścią i zapi­sem histo­rii, życiem osób zna­nych i fak­ta­mi z ich życia, gdzie zdję­cia i tekst wza­jem­nie się uzu­peł­nia­ją i są wobec sie­bie rów­no­waż­ne. To XX wiek zamknię­ty w 100 zdję­ciach z wyda­rzeń, któ­re być może się zda­rzy­ły, być może nie, ale na pew­no mogły. To zapi­sy chwil, dni, kli­sze z pry­wat­nych albu­mów, któ­re nigdy nie ujrza­ły świa­tła dzien­ne­go; to Sta­lin spo­ty­ka­ją­cy Ach­ma­to­wą na warsz­ta­tach lite­rac­kich, Pound i Elliot sadzą­cy w donicz­ce lila­ki czy Fidel Castro palą­cy na zaple­czu sali kon­fe­ren­cyj­nej w Nowym Jor­ku papie­ro­sa z Marią Cal­las. Jak widać, dość odbie­ga to od for­my Pre­pa­ra­tów. Bar­dziej widzę tu jakieś gene­tycz­ne związ­ki „Ciał obcych” z pro­jek­tem Libe­ry „Pozy­ty­wy”, z Gro­bow­cem dla Bory­sa Dawi­do­wi­cza Dani­lo Kisa, z Osob­ny­mi przy­jem­no­ścia­mi Mathew­s’a czy z duchem Rolan­da Topo­ra, krą­żą­cym gdzieś w tych oko­li­cach. Pierw­sza odsło­na (lata 1900–1924) powin­na uka­zać się gdzieś na prze­ło­mie 2010 i 2011. Po dru­gie, pla­nu­ję tra­dy­cyj­ną książ­kę z wier­sza­mi, do któ­rej jakieś szki­ce już czy­nię, ale jak na razie jest ona w powi­ja­kach. Kon­ty­nu­owa­ła­by język Pre­pa­ra­tów bez drą­że­nia tej samej tema­ty­ki. Po trze­cie, mam pomysł na pewien cykl wier­szy odno­szą­cy się do naj­bar­dziej popu­lar­nych poetyk okre­su lat dzie­więć­dzie­sią­tych i prze­ło­mu wie­ków. Ma to być swe­go rodza­ju „kara­oke”. Zoba­czy­my, czy będzie to jedy­nie cykl do nowej książ­ki, czy uda mi się uczy­nić z nie­go spój­ną książ­ko­wą pro­po­zy­cję, gdzie zamie­rzam uda­wać róż­ne gło­sy, pri­mo – dla ogól­nie poję­tej zaba­wy i dra­ki, secun­do – dla wzglę­dem tych­że języ­ków pole­mi­ki.

Wspo­mi­nasz o prze­sła­niu spo­łecz­nym i lewi­co­wym. Fak­tycz­nie, jest ono w Pre­pa­ra­tach sil­ne (moż­na je wyczy­tać nie tyl­ko w takich utwo­rach jak „Wycho­wa­nie oby­wa­tel­skie”, „Komu­ni­ka­cja maso­wa” czy „Zim­na woj­na”, ale i z wier­szy na pozór odle­głych od tej tema­ty­ki, jak „Obu­do­wy apa­ra­tów”), ale zda­je się czymś bar­dzo moc­no uwew­nętrz­nia­nym przez pod­miot i zako­rze­nio­nym w nim już u pro­gu wier­sza. Jego spo­łecz­ne zaan­ga­żo­wa­nie nie kształ­tu­je się tutaj i nie uza­sad­nia w obser­wa­cji rze­czy­wi­sto­ści; po pro­stu jest, nie­zmien­ne i nie­wy­tłu­ma­czal­ne – i zosta­je wpi­sa­ne w wiersz. Mam wra­że­nie, że w tych miej­scach Twój głos pobrzmie­wa dość auto­ry­ta­tyw­nie. Zasta­na­wiam się, czy wyni­ka to z – kon­sty­tu­tyw­nej dla pod­mio­tu Two­ich wier­szy – chę­ci wywar­cia fak­tycz­ne­go wpły­wu na rze­czy­wi­stość na róż­nych jej płasz­czy­znach, rów­nież – tej spo­łecz­nej. Dla­te­go pozwo­lę sobie poczy­nić alu­zję do ostat­niej z „Tez o Feu­er­ba­chu” i zapy­tam – czy jest tak, że kie­dyś poeci sta­ra­li się tyl­ko zro­zu­mieć świat, a cho­dzi o to, żeby go zmie­niać? A może na odwrót?

Odpo­wiedź na począt­ko­wą cześć pyta­nia jest dość pro­sta – otóż zaczą­łem pisać wier­sze, mając już moc­no ukształ­to­wa­ne poglą­dy poli­tycz­ne i nie są owe poglą­dy czymś, co wydo­by­wa się ze mnie po raz pierw­szy na świa­tło dzien­ne, wraz z pisa­niem wier­sza. Nie nale­żę do osób, któ­re nagle nawró­ci­ły się na lewi­co­wość, bo jest to mod­ne czy spo­łecz­nie opła­cal­ne. Jak ktoś mnie pró­bu­je prze­ko­nać, że daj­my na to Jaś Kape­la to wiel­ki lewi­co­wiec, któ­re­go głów­nym moto­rem dzia­łań jest chęć uczy­nie­nia świa­ta spra­wie­dliw­szym, rów­niej­szym i pozba­wio­nym wyzy­sku, a nie lans lans lans i tak to czy­taj, to nie wiem kogo oszu­ku­je – mnie czy sie­bie. Moje poglą­dy poli­tycz­ne to część mnie i nie widzę powo­dów, żeby ich w wier­szach nie uze­wnętrz­niać, ale nie jest to jakaś wyjąt­ko­wa inkli­na­cja do zaj­mo­wa­nia się li tyl­ko tą tema­ty­ką. Poli­ty­ka i poli­tycz­ność to sfe­ry życia rów­nie nas doty­ka­ją­ce jak seks, związ­ki, śmierć czy stra­ta. Nie rozu­miem, jak moż­na rugo­wać kwe­stie poli­tycz­ne z poezji, nie czu­jąc, że zuba­ża się swo­je myśle­nie o świe­cie. Inte­re­su­je mnie poli­tycz­na sfe­ra naszej rze­czy­wi­sto­ści, posia­dam o tym pew­ną wie­dzę, ze zro­zu­mie­niem czy­tam dział gospo­dar­czy „Wybor­czej” (śmiech) i tre­ści tam zawar­te czę­sto mnie solid­nie bul­wer­su­ją, więc nie widzę powo­du, by nie odnieść się w wier­szu do kwe­stii, któ­re poru­sza­ją we mnie sil­ne emo­cje. Nie­ste­ty, kwe­stie poli­tycz­ne były rugo­wa­ne z wier­szy i tak­że tro­chę stąd wyni­ka ten nasz „ogród kon­cen­tra­cyj­ny”. Tu koło się zamy­ka i poja­wia się odpo­wiedź na dru­gą cześć Two­je­go pyta­nia – przy 500–700 wyda­nych egzem­pla­rzach książ­ki poetyc­kiej, bli­skie­mu zeru czy­tel­nic­twie w Pol­sce i kom­plet­nej tablo­idy­za­cji upra­wia­nia poli­ty­ki w III RP, nie ma sen­su mówić o jakiej­kol­wiek zmia­nie spo­łecz­nej, któ­rej źró­dłem jest lite­ra­tu­ra. Moje dekla­ra­cje poli­tycz­ne w Pre­pa­ra­tach to raczej akt, po któ­rym żad­ne­go odze­wu spo­łecz­ne­go się nie spo­dzie­wam. Tyl­ko tyle, że ja poczu­ję, iż mam nie­co czyst­sze sumie­nie.

Wła­śnie o to mi przede wszyst­kim cho­dzi­ło – o kon­sty­tu­owa­nie się pod­mio­tu, nie o spo­łecz­ną recep­cję Pre­pa­ra­tów. Z kolei przy­wo­ły­wa­nie wspo­mnień, poety­ka sta­rych foto­gra­fii i obra­zów z prze­szło­ści, do któ­rej chęt­nie się odwo­łu­jesz, nie pro­wa­dzi Cię wca­le do nar­ra­cyj­ne­go mode­lu wier­sza. Czy świa­do­mie odrzu­casz model wier­sza „snu­ją­ce­go opo­wieść”, „opo­wia­da­ją­ce­go histo­rię”? Dla­cze­go?

Nie bar­dzo wie­rzę w nośność takie­go wier­sza, jeże­li oczy­wi­ście mówi­my o tym samym rodza­ju wier­sza. Oczy­wi­ście od pew­nej zda­rze­nio­wo­ści w wier­szu nie da się ucieć; same impre­sje były­by mimo wszyst­ko dość sta­tycz­ne i powsta­ło­by coś w rodza­ju zbio­ru foto­gra­fii bez życia, ale spro­wa­dze­nie poezji do aneg­do­ty o natu­rze inter­tek­stu­al­nej i ludycz­nej to moim zda­niem śle­pa ulicz­ka. Jest taki kon­struk­cyj­ny model wier­sza, że jego osią jest histo­ryj­ka, daj­my na to taka – ja-pod­miot lirycz­ny prze­by­wam gdzieś, prze­miesz­czam się, spo­ty­kam kogoś, nastę­pu­je dość banal­na, nic nie zna­czą­ca roz­mo­wa, a na koniec poja­wia się kon­sta­ta­cja o natu­rze meta­fi­zycz­nej, mają­ca uza­sad­niać banal­ność całej histo­rii, być sko­ja­rze­niem z jakimś wyż­szym porząd­kiem, któ­ry prze­świ­tu­je przez nasze jak­że pro­ste, codzien­ne czyn­no­ści. Histo­rie o tym, jak pod­miot lirycz­ny spo­ży­wał, kopu­lo­wał, prze­miesz­czał się środ­ka­mi trans­por­tu zarów­no publicz­ne­go, jak i cał­kiem pry­wat­ne­go nigdy nie wyda­wa­ły mi się jakoś ogrom­nie pojem­ne czy nośne. To raczej pro­za jest dome­ną nar­ra­cji, poezji zosta­wił­bym muzycz­ność, obraz, detal, skrót, któ­ry pozwa­la uchwy­cić to, co wyda­wa­ło się poza zasię­giem.

W Pre­pa­ra­tach tytuł Two­je­go debiu­tanc­kie­go arku­sza (Lek­kie cza­sy cięż­kich cho­rób) roz­wi­ną­łeś w wiersz. Wyda­je się on okre­ślać śro­dek cięż­ko­ści całej książ­ki – naj­bar­dziej może wznio­sły, ale też naj­bar­dziej gęsty. Na pew­nej płasz­czyź­nie bar­dzo bez­po­śred­nio opi­su­je Two­ją posta­wę jako poety, a może nawet – sam poetyc­ki warsz­tat. Sło­wa­mi: „i życie jest już wszę­dzie – w win­dzie, gaze­cie – / fisz­bi­ny, kształt­ki, zaślep­ki” uza­sad­nia wszech­obec­ność deta­li; „w każ­dym kwit­nie­niu są począt­ki gni­cia” – nie­jed­no­znacz­ny roz­wój każ­de­go wier­sza; puen­tą – „kie­dy się opa­rzysz, zosta­nie pęche­rzyk / i albo cię wchło­nie, albo kie­dyś pęk­nie” – isto­tę pra­cy poetyc­kiej, pocho­dze­nie wier­sza. „Lek­kie cza­sy cięż­kich cho­rób” jako oso­bi­sta ars poeti­ca?

Two­ja suge­stia zda­je się iść w dobrym kie­run­ku. Zamie­rza­łem napi­sać sam dla sie­bie wiersz wyja­śnia­ją­cy dość nie­ja­sny dla więk­szo­ści tytuł moje­go arku­sza Lek­kie cza­sy cięż­kich cho­rób, coś co ukła­da­ło­by wewnątrz mnie porzą­dek jakim kie­ro­wa­łem się kon­stru­ując mój arkusz i stwo­rzyć tekst, któ­ry miał na celu czy­sto wewnętrz­nie wes­przeć odau­tor­sko tytuł moje­go arku­sza, wyja­śnić go i dooko­re­ślić. Tytuł ten został mi poda­ro­wa­ny przez moją żonę i mimo, że moim zda­niem jest on bole­śnie traf­ny, był jed­nak czymś wobec mnie zewnętrz­nym. Ktoś zamy­kał w jed­nym zwro­cie całość tego, co znaj­du­je się w tej mikro­pu­bli­ka­cji, a ja musia­łem się do tego jakoś odnieść, żeby tytuł ten stał się czę­ścią mnie, zna­lazł swo­je miej­sce w moim oglą­dzie tego, o czym i jak piszę. Musia­łem się z nim zmie­rzyć, a tekst pomy­śla­ny jako bar­dzo pry­wat­ny zapis moje­go mie­rze­nia się z tym tytu­łem, jako pró­ba pew­nej syn­te­zy, stał się mimo­wol­nie czymś na kształt ars poeti­ca. Ten wiersz to raczej zapis tego, jak zma­ga­nie się z jed­nost­ko­wym pro­ble­mem może zamie­nić się w dość epi­fa­nicz­ne wyzna­nie, co zda­niem pod­mio­tu sta­no­wi o esen­cji poezji w jego i tyl­ko jego pry­wat­nym oglą­dzie. Sądzę, że dla każ­de­go piszą­ce­go wier­sze przy­cho­dzi taki moment, gdy musi sam zmie­rzyć się z natu­rą tego, co?, jak? i po co? pisze i same­mu odpo­wie­dzieć na to pyta­nie. Trze­ba tyl­ko pamię­tać, ze nie sztu­ką jest dać odpo­wiedz, sztu­ką jest wła­ści­wie posta­wić pyta­nie.

Powiązania