wywiady / o pisaniu

Na trzech calach kwadratowych

Craig Raine

Jerzy Jarniewicz

Rozmowa Jerzego Jarniewicza z Craigem Rainem, towarzysząca wydaniu antologii 100 wierszy wypisanych z języka angielskiego, w wyborze i przekładzie Jerzego Jarniewicza, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 24 września 2018 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jerzy Jar­nie­wicz: John Bay­le napi­sał kie­dyś, że two­ja poezja dosko­na­le nada­je się do tłu­ma­cze­nia na inne języ­ki. Mówił on nawet o bra­ku poetyc­ko­ści w two­ich wier­szach, przez co, jak sądzę, rozu­miał to, że język two­jej poezji jest w dużym stop­niu prze­źro­czy­sty, kie­ru­je ku poza­li­te­rac­kim, poza­ję­zy­ko­wym doświad­cze­niom. To chy­ba dość jed­no­stron­ne spoj­rze­nie na two­ją poezję?

Cra­ig Raine: Wyda­je mi się, że przez poetyc­kość Bay­ley rozu­miał wyszu­ki­wa­nie ewi­dent­nie poetyc­kich tema­tów, przyj­mo­wa­nie wobec nich tra­dy­cyj­nych postaw, prze­ko­na­nie, że poeci są bar­dziej wraż­li­wi niż inni ludzie, że poeta to jakiś cier­pią­cy homun­cu­lus żyją­cy wśród ete­rycz­nych słów. To zjeł­cza­ły, nie­zwy­kle ego­cen­trycz­ny pogląd, któ­re­go wprost nie­na­wi­dzę. Wyda­je mi się obrzy­dli­wie aro­ganc­ki. Nie sądzę, bym był bar­dziej wraż­li­wy niż inni. Uczu­cia innych ludzi mogą być czę­sto inten­syw­niej­sze od moich. Prze­cież same uczu­cia nie czy­nią z cie­bie poety. Pomyśl, wdo­wa opła­ku­je śmierć swo­je­go męża, nie może spać, myśli o samo­bój­stwie. Nie powie­dział­bym nigdy, że jej uczu­cia są gor­sze od tego, co ja czuł­bym w podob­nej sytu­acji. Będąc pisa­rzem, mogę je nato­miast spo­żyt­ko­wać. To, że ktoś sil­nie prze­ży­wa jakieś wyda­rze­nie, nie czy­ni z nie­go arty­sty. Poeta prze­ko­na­ny o swo­jej wzmo­żo­nej wraż­li­wo­ści, stroi się zazwy­czaj w sza­ty poko­ry i skrom­no­ści, lecz tak napraw­dę jest sza­le­nie aro­ganc­ki. Nie­na­wi­dzę tego typu poetyc­ko­ści.

Kry­ty­cy zgod­nie piszą, że pró­bu­jesz odświe­żyć nasze postrze­ga­nie świa­ta. Czy podob­nie postę­pu­jesz z mate­ria­łem języ­ko­wym, zmu­sza­jąc czy­tel­ni­ka do inne­go spoj­rze­nia na utar­te zwro­ty i okle­pa­ne wyra­że­nia? Bo prze­cież tak jak są zba­na­li­zo­wa­ne reak­cje i posta­wy, tak też zba­na­li­zo­wa­ne mogą być pew­ne for­mu­ły języ­ko­we.

Dodał­bym do tego zba­na­li­zo­wa­ne ryt­my. Wyda­je mi się, że poezja angiel­ska utknę­ła w mar­twym punk­cie. Nie­bez­piecz­nie uko­iły ją pew­ne­go rodza­ju brzmie­nia, ste­reo­ty­py ryt­micz­ne. Chciał­bym jak naj­da­lej od tego uciec. Cie­ka­we, że wie­le ludzi nie ma już słu­chu, nie jest wraż­li­wych na moż­li­wo­ści brzmie­nio­we. Kie­dy arty­sta wpro­wa­dza nowe brzmie­nie, dużo cza­su musi upły­nąć, zanim ludzie roz­po­zna­ją, że to też jest muzy­ka. Mógł­bym zagwiz­dać ci temat z I Kon­cer­tu Skrzyp­co­we­go Scho­en­ber­ga, a jed­nak gdy słu­chasz tego utwo­ru po raz pierw­szy, wyda­je ci się, że to tyl­ko hałas. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak jest to bar­dzo melo­dyj­ny kon­cert. Ludzie potrze­bu­ją cza­su, aby dostrzec, jaki nowy rodzaj muzy­ki się tam kry­je. Z począt­ku jej nie sły­szą, gdyż sta­ra­ją się usły­szeć coś zgo­ła inne­go.

Na tle innych poetów bry­tyj­skich wyróż­niasz się jako twór­ca otwar­ty na wie­le obcych tra­dy­cji i wpły­wów. W tomie „Rich” odwo­łu­jesz się na przy­kład do Dan­te­go, Rim­bau­da, Cwie­ta­je­wej, Picas­sa.

Rim­baud i fran­cu­scy sym­bo­li­ści byli dla mnie bar­dzo waż­ni, kie­dy zaczy­na­łem pisać. Dużo cza­su poświę­ca­łem ich lek­tu­rze. Jest taki wspa­nia­ły wiersz Rim­bau­da o Ofe­lii. Rim­baud pisze tam, przy­wo­łu­jąc na myśl sur­re­ali­stów, że Ofe­lia topi się w wodzie jak pła­tek śnie­gu i ginie, gdy nad­cho­dzi Ham­let. Kie­dy czy­ta­łem ten wiersz, przy­szło mi na myśl, że jest to opis księ­ży­ca, któ­ry odbi­ja się w wodzie. Ten księ­życ to Ofe­lia, a Ham­let jest słoń­cem, wscho­dzą­cym nad ranem, przy­no­szą­cym ze sobą żar sło­necz­nych pro­mie­ni, któ­ry ją pochło­nie. Mamy tu więc do czy­nie­nia z meta­fo­rą, któ­rej jed­na stro­na, tak zwa­ny temat, jest ukry­ta. Od tego cza­su zain­te­re­so­wa­łem się bli­żej sym­bo­li­zmem. Duże wra­że­nie zro­bił na mnie zwłasz­cza Mal­lar­mé, któ­ry kie­dyś powie­dział: „pein­tre pas la cho­se, mais l’ef­fet qu’el­le pro­du­it”. Nie maluj rze­czy, lecz efekt, jaki ona wywo­łu­je. Potem stwier­dzi­łem, że być może zbyt łatwo jest napi­sać wiersz postę­pu­jąc według tej for­mu­ły. Wszyst­ko moż­na spro­wa­dzić do cze­goś tajem­ni­cze­go. Sta­ra­łem się, by każ­da meta­fo­ra wywo­ły­wać mogła nie tyl­ko praw­dzi­wy szok nie­spo­dzian­ki, ale taki sam szok roz­po­zna­nia, odczu­cie cel­no­ści spo­strze­że­nia.

To z pew­no­ścią zbli­ża cię do poetów meta­fi­zycz­nych, takich jak John Don­ne, i ich słyn­nych kon­cep­tów. Ale wyda­je mi się, że rów­nież świat dziec­ka jest dla cie­bie wiel­ką inspi­ra­cją.

Bar­dzo mnie inte­re­su­je, co moż­na zro­bić z języ­kiem, aby pozbyć się wyświech­ta­nych zwro­tów. W dzie­ciach kocham to, że potra­fią w natu­ral­ny spo­sób ustrzec się przed ste­reo­ty­pa­mi. Nie­ustan­nie pod­kra­dam moim dzie­ciom pomy­sły. Cór­ka powie­dzia­ła mi kie­dyś, że widzia­ła w cyr­ku czło­wie­ka, któ­ry dzie­lił piłecz­ki mię­dzy dło­nie. Nie zna­ła sło­wa „żon­gler”. Spodo­ba­ło mi się to wyra­że­nie i wyko­rzy­sta­łem je w wier­szu. Poeci powin­ni robić z języ­kiem wła­śnie to, co robią z nim dzie­ci, to zna­czy zmie­niać go. Wie­rzę też, że jeśli odcho­dzisz od utar­tych zwro­tów języ­ko­wych, zmie­niasz tym samym spo­sób myśle­nia ludzi. Sądzę, że język i myśl są nie­roz­łącz­nie ze sobą zwią­za­ne. Zmie­nia­jąc język, zmie­nia­my myśl. Wszy­scy wiel­cy pisa­rze wyko­rzy­stu­ją kli­sze języ­ko­we, gdyż wszy­scy po tro­sze myśli­my kli­sza­mi. Arty­ści potra­fią te kli­sze odświe­żyć. Eliot w jed­nym z wier­szy pisze, „Czy­tel­ni­cy The Boston Eve­ning Trans­cript falu­ją na wie­trze jak pole doj­rza­łe­go zbo­ża.” Wspa­nia­ły obraz, lecz Elio­to­wi cho­dzi o to, że ludzie ci są jak liście na wie­trze – a to już jest kli­sza, utar­ty zwrot fra­ze­olo­gicz­ny. Zmie­niasz kli­szę, zmie­niasz i myśl i obraz z nią zwią­za­ne. Ludzie ci wyda­ją się koły­sać na wie­trze w spo­sób har­mo­nij­ny, sta­ją się jed­no­myśl­ni, jed­no­rod­ni, pięk­ni, gdy pochy­la­ją się w jed­nym kie­run­ku. Choć jest w tym i saty­rycz­ny komen­tarz… W wier­szu „Pan Apol­li­nax” Eliot pisze: „śmiał się jak nie­od­po­wie­dzial­ny embrion”. Ma zaś na myśli to, że pan Apol­li­nax zwi­jał się ze śmie­chu, co jest prze­cież języ­ko­wą kli­szą. Kie­dy w „Pie­śni miło­snej J.Alfreda Pru­froc­ka” boha­ter mówi „ujrza­łem na pół­mi­sku mą gło­wę”, widzi­my w tym kolej­ny odświe­żo­ny fra­ze­olo­gizm: Pru­frock po pro­stu stra­cił gło­wę.

Wbrew temu co pisał Bay­ley sądzę, że wie­le two­ich wier­szy zdra­dza two­je zain­te­re­so­wa­nie samą mate­rią języ­ka. Wpro­wa­dzasz czę­sto sty­li­za­cję archa­izu­ją­cą, język nie­gra­ma­tycz­ny, dia­lek­ty, mowę dzie­ci.

Dużą przy­jem­ność znaj­du­ję w two­rze­niu pasti­szy, to zupeł­nie nowy język. Gdy piszę w sty­li­za­cji archa­izu­ją­cej, naru­szam pew­ną waż­ną regu­łę: w nowow­cze­snej poezji nie moż­na być sta­ro­świec­kim. Nie moż­na sto­so­wać inwer­sji – bo tak powie­dział Ezra Pound w 1915 roku. Nie będzie już żad­nej inwer­sji w poezji angiel­skiej, nie będzie archa­izu­ją­ce­go języ­ka. Myślę sobie, wspa­nia­ła regu­ła! Naru­szę ją.

Poezja to prze­cież cią­gły flirt z języ­kiem. Uwa­żam, że obco­kra­jow­cy posłu­gu­ją się języ­kiem w nie­sa­mo­wi­ty spo­sób. Ich mowa to ponow­ne odkry­wa­nie języ­ka. A trze­ba go ponow­nie odkry­wać, bo w prze­ciw­nym razie nie powsta­ną dobre wier­sze, lecz utwo­ry banal­ne, sto­su­ją­ce się do obo­wią­zu­ją­cych reguł. Język trze­ba ponow­nie odkryć, a to zna­czy, że nale­ży mieć uszy otwar­te! Kie­dy sły­szę obco­kra­jow­ca mówią­ce­go po angiel­sku, czu­ję, że jest to język abso­lut­nie cudow­ny, fan­ta­stycz­ny, żywy. Dzie­sięć lat temu moja teścio­wa mia­ła loka­to­ra, któ­ry pocho­dził z Jawy. Spi­sy­wa­łem te wszyst­kie jego jawaj­skie sztucz­ki języ­ko­we. Musia­łem je spi­sać, bo byłem nimi zauro­czo­ny. Jego angiel­ski był dosko­na­ły – bar­dzo dale­ki od per­fek­cji!

Czy rze­czy­wi­ście bli­ski jest tobie ide­alizm Ber­ke­leya, na któ­re­go powo­łu­jesz się w jed­nym z wier­szy?

Myślę, że jestem sen­su­ali­stą. Odczu­wam olbrzy­mią przy­jem­ność w przy­glą­da­niu się rze­czom, w pod­słu­chi­wa­niu rze­czy. I wie­rzę, że świat ist­nie­je.

Nie­za­leż­nie od postrze­ga­nia?

Świat oczy­wi­ście ist­nie­je nie­za­leż­nie, lecz nasze postrze­ga­nie zmie­nia rze­czy i w spo­sób nie­unik­nio­ny je porząd­ku­je. Wystar­czy byś przyj­rzał się małe­mu dziec­ku. Kie­dy sąsiad­ka przy­cho­dzi do cie­bie z pię­cio­mie­sięcz­nym dziec­kiem, któ­re wła­śnie zaczę­ło gwał­tow­nie przy­bie­rać na wadze, spo­glą­dasz na nie i myślisz sobie, co za kosz­mar­ny, tłu­sty dzie­ciak. Lecz po paru chwi­lach ku swo­je­mu zdu­mie­niu, jesteś już głę­bo­ko prze­ko­na­ny, że to wyjąt­ko­wo pięk­ne dziec­ko – dla­te­go, że uda­ło ci się dostrzec pew­ne cechy na trzech calach kwa­dra­to­wych jego twa­rzy. Przy­glą­dasz się im i cała resz­ta prze­sta­je być istot­na. Narzu­casz wła­sną kon­struk­cję na to, co widzisz. Oba two­je spo­strze­że­nia są praw­dzi­we. Cho­dzi o to, by korzy­stać z wszyst­kich moż­li­wo­ści. Drzwi powin­ny pozo­stać otwar­te… Wyobraź sobie, że leżysz z kimś w łóż­ku. Wła­śnie się kocha­li­ście. Jeste­ście dla sie­bie jak naj­bar­dziej real­ni, lecz ota­cza was ciem­ność. Kie­dy doty­kasz, patrzysz dłoń­mi. Lecz uzy­sku­jesz w ten spo­sób bar­dzo cząst­ko­wą infor­ma­cję. Nie­zwy­kle wyra­zi­stą, przy­jem­ną, lecz cząst­ko­wą. A kie­dy odwra­ca­cie się do sie­bie ple­ca­mi, by zasnąć, zaczy­nasz myśleć: Czy ta oso­ba rze­czy­wi­ście ist­nie­je? Kto jest tą oso­bą, któ­rej już nie doty­kam? I myślisz o tym, co mogło­by się zda­rzyć. Wie­le z moich wier­szy zro­dzi­ło się z podob­nych pytań. Poezja, któ­rą piszę, zawsze zaczy­na się od zmy­sło­we­go pozna­nia, od fizycz­ne­go kon­tak­tu ze świa­tem.

Czy powtó­rzył­byś za Wil­lia­mem Car­lo­sem Wil­liam­sem, „żad­nych idei poza rze­cza­mi”?

Tak zga­dzam się z Wil­liam­sem, choć nie lubię jego poema­tu „Pater­son”, to jeden z naj­gor­szych, naj­nud­niej­szych utwo­rów, jakie kie­dy­kol­wiek napi­sa­no. Powiedz­my w ten spo­sób: w „Ulis­se­sie”, naj­więk­szej powie­ści, jaką znam, w dru­gim epi­zo­dzie, pod­czas roz­mo­wy z panem Deasy, Ste­fan oświad­cza „Boję się tych wiel­kich słów, któ­re czy­nią nas tak nie­szczę­śli­wy­mi”.

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry

 

belka_1

O autorach i autorkach

Craig Raine

Urodzony w Shieldon w angielskim hrabstwie Durham. Angielski poeta i krytyk literacki. Studiował w Exeter College w Oksfordzie. Debiutował późno, mając za sobą kilkuletnią pracę na uniwersytetach oraz w redakcjach pism literackich. Dwukrotny laureat Cheltenham Poetry Prize oraz zdobywca drugiego miejsca w National Poetry Competition. W latach 1981-1991 był redaktorem działu poezji w londyńskim wydawnictwie Faber and Faber. Od 1999 wydawca i redaktor naczelny kwartalnika literackiego „Areté”. Wykłada literaturę angielską w New College w Oksfordzie.

Jerzy Jarniewicz

Urodzony 4 maja 1958 roku w Łowiczu. Poeta, tłumacz, krytyk. W 1982 r. ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 r. filozofię. Autor między innymi tomów poetyckich Dowód z tożsamości (2003), Oranżada (2005), Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną (2012) czy Woda na Marsie (2015), licznych przekładów literatury zagranicznej oraz książek krytycznoliterackich. Od 1994 r. redaktor "Literatury na Świecie". Współpracuje z "Gazetą Wyborczą", "Tygodnikiem Powszechnym" i "Tyglem Kultury". Mieszka w Łodzi.

Powiązania