Jerzy Jarniewicz: John Bayle napisał kiedyś, że twoja poezja doskonale nadaje się do tłumaczenia na inne języki. Mówił on nawet o braku poetyckości w twoich wierszach, przez co, jak sądzę, rozumiał to, że język twojej poezji jest w dużym stopniu przeźroczysty, kieruje ku pozaliterackim, pozajęzykowym doświadczeniom. To chyba dość jednostronne spojrzenie na twoją poezję?
Craig Raine: Wydaje mi się, że przez poetyckość Bayley rozumiał wyszukiwanie ewidentnie poetyckich tematów, przyjmowanie wobec nich tradycyjnych postaw, przekonanie, że poeci są bardziej wrażliwi niż inni ludzie, że poeta to jakiś cierpiący homunculus żyjący wśród eterycznych słów. To zjełczały, niezwykle egocentryczny pogląd, którego wprost nienawidzę. Wydaje mi się obrzydliwie arogancki. Nie sądzę, bym był bardziej wrażliwy niż inni. Uczucia innych ludzi mogą być często intensywniejsze od moich. Przecież same uczucia nie czynią z ciebie poety. Pomyśl, wdowa opłakuje śmierć swojego męża, nie może spać, myśli o samobójstwie. Nie powiedziałbym nigdy, że jej uczucia są gorsze od tego, co ja czułbym w podobnej sytuacji. Będąc pisarzem, mogę je natomiast spożytkować. To, że ktoś silnie przeżywa jakieś wydarzenie, nie czyni z niego artysty. Poeta przekonany o swojej wzmożonej wrażliwości, stroi się zazwyczaj w szaty pokory i skromności, lecz tak naprawdę jest szalenie arogancki. Nienawidzę tego typu poetyckości.
Krytycy zgodnie piszą, że próbujesz odświeżyć nasze postrzeganie świata. Czy podobnie postępujesz z materiałem językowym, zmuszając czytelnika do innego spojrzenia na utarte zwroty i oklepane wyrażenia? Bo przecież tak jak są zbanalizowane reakcje i postawy, tak też zbanalizowane mogą być pewne formuły językowe.
Dodałbym do tego zbanalizowane rytmy. Wydaje mi się, że poezja angielska utknęła w martwym punkcie. Niebezpiecznie ukoiły ją pewnego rodzaju brzmienia, stereotypy rytmiczne. Chciałbym jak najdalej od tego uciec. Ciekawe, że wiele ludzi nie ma już słuchu, nie jest wrażliwych na możliwości brzmieniowe. Kiedy artysta wprowadza nowe brzmienie, dużo czasu musi upłynąć, zanim ludzie rozpoznają, że to też jest muzyka. Mógłbym zagwizdać ci temat z I Koncertu Skrzypcowego Schoenberga, a jednak gdy słuchasz tego utworu po raz pierwszy, wydaje ci się, że to tylko hałas. W rzeczywistości jednak jest to bardzo melodyjny koncert. Ludzie potrzebują czasu, aby dostrzec, jaki nowy rodzaj muzyki się tam kryje. Z początku jej nie słyszą, gdyż starają się usłyszeć coś zgoła innego.
Na tle innych poetów brytyjskich wyróżniasz się jako twórca otwarty na wiele obcych tradycji i wpływów. W tomie „Rich” odwołujesz się na przykład do Dantego, Rimbauda, Cwietajewej, Picassa.
Rimbaud i francuscy symboliści byli dla mnie bardzo ważni, kiedy zaczynałem pisać. Dużo czasu poświęcałem ich lekturze. Jest taki wspaniały wiersz Rimbauda o Ofelii. Rimbaud pisze tam, przywołując na myśl surrealistów, że Ofelia topi się w wodzie jak płatek śniegu i ginie, gdy nadchodzi Hamlet. Kiedy czytałem ten wiersz, przyszło mi na myśl, że jest to opis księżyca, który odbija się w wodzie. Ten księżyc to Ofelia, a Hamlet jest słońcem, wschodzącym nad ranem, przynoszącym ze sobą żar słonecznych promieni, który ją pochłonie. Mamy tu więc do czynienia z metaforą, której jedna strona, tak zwany temat, jest ukryta. Od tego czasu zainteresowałem się bliżej symbolizmem. Duże wrażenie zrobił na mnie zwłaszcza Mallarmé, który kiedyś powiedział: „peintre pas la chose, mais l’effet qu’elle produit”. Nie maluj rzeczy, lecz efekt, jaki ona wywołuje. Potem stwierdziłem, że być może zbyt łatwo jest napisać wiersz postępując według tej formuły. Wszystko można sprowadzić do czegoś tajemniczego. Starałem się, by każda metafora wywoływać mogła nie tylko prawdziwy szok niespodzianki, ale taki sam szok rozpoznania, odczucie celności spostrzeżenia.
To z pewnością zbliża cię do poetów metafizycznych, takich jak John Donne, i ich słynnych konceptów. Ale wydaje mi się, że również świat dziecka jest dla ciebie wielką inspiracją.
Bardzo mnie interesuje, co można zrobić z językiem, aby pozbyć się wyświechtanych zwrotów. W dzieciach kocham to, że potrafią w naturalny sposób ustrzec się przed stereotypami. Nieustannie podkradam moim dzieciom pomysły. Córka powiedziała mi kiedyś, że widziała w cyrku człowieka, który dzielił piłeczki między dłonie. Nie znała słowa „żongler”. Spodobało mi się to wyrażenie i wykorzystałem je w wierszu. Poeci powinni robić z językiem właśnie to, co robią z nim dzieci, to znaczy zmieniać go. Wierzę też, że jeśli odchodzisz od utartych zwrotów językowych, zmieniasz tym samym sposób myślenia ludzi. Sądzę, że język i myśl są nierozłącznie ze sobą związane. Zmieniając język, zmieniamy myśl. Wszyscy wielcy pisarze wykorzystują klisze językowe, gdyż wszyscy po trosze myślimy kliszami. Artyści potrafią te klisze odświeżyć. Eliot w jednym z wierszy pisze, „Czytelnicy The Boston Evening Transcript falują na wietrze jak pole dojrzałego zboża.” Wspaniały obraz, lecz Eliotowi chodzi o to, że ludzie ci są jak liście na wietrze – a to już jest klisza, utarty zwrot frazeologiczny. Zmieniasz kliszę, zmieniasz i myśl i obraz z nią związane. Ludzie ci wydają się kołysać na wietrze w sposób harmonijny, stają się jednomyślni, jednorodni, piękni, gdy pochylają się w jednym kierunku. Choć jest w tym i satyryczny komentarz… W wierszu „Pan Apollinax” Eliot pisze: „śmiał się jak nieodpowiedzialny embrion”. Ma zaś na myśli to, że pan Apollinax zwijał się ze śmiechu, co jest przecież językową kliszą. Kiedy w „Pieśni miłosnej J.Alfreda Prufrocka” bohater mówi „ujrzałem na półmisku mą głowę”, widzimy w tym kolejny odświeżony frazeologizm: Prufrock po prostu stracił głowę.
Wbrew temu co pisał Bayley sądzę, że wiele twoich wierszy zdradza twoje zainteresowanie samą materią języka. Wprowadzasz często stylizację archaizującą, język niegramatyczny, dialekty, mowę dzieci.
Dużą przyjemność znajduję w tworzeniu pastiszy, to zupełnie nowy język. Gdy piszę w stylizacji archaizującej, naruszam pewną ważną regułę: w nowowczesnej poezji nie można być staroświeckim. Nie można stosować inwersji – bo tak powiedział Ezra Pound w 1915 roku. Nie będzie już żadnej inwersji w poezji angielskiej, nie będzie archaizującego języka. Myślę sobie, wspaniała reguła! Naruszę ją.
Poezja to przecież ciągły flirt z językiem. Uważam, że obcokrajowcy posługują się językiem w niesamowity sposób. Ich mowa to ponowne odkrywanie języka. A trzeba go ponownie odkrywać, bo w przeciwnym razie nie powstaną dobre wiersze, lecz utwory banalne, stosujące się do obowiązujących reguł. Język trzeba ponownie odkryć, a to znaczy, że należy mieć uszy otwarte! Kiedy słyszę obcokrajowca mówiącego po angielsku, czuję, że jest to język absolutnie cudowny, fantastyczny, żywy. Dziesięć lat temu moja teściowa miała lokatora, który pochodził z Jawy. Spisywałem te wszystkie jego jawajskie sztuczki językowe. Musiałem je spisać, bo byłem nimi zauroczony. Jego angielski był doskonały – bardzo daleki od perfekcji!
Czy rzeczywiście bliski jest tobie idealizm Berkeleya, na którego powołujesz się w jednym z wierszy?
Myślę, że jestem sensualistą. Odczuwam olbrzymią przyjemność w przyglądaniu się rzeczom, w podsłuchiwaniu rzeczy. I wierzę, że świat istnieje.
Niezależnie od postrzegania?
Świat oczywiście istnieje niezależnie, lecz nasze postrzeganie zmienia rzeczy i w sposób nieunikniony je porządkuje. Wystarczy byś przyjrzał się małemu dziecku. Kiedy sąsiadka przychodzi do ciebie z pięciomiesięcznym dzieckiem, które właśnie zaczęło gwałtownie przybierać na wadze, spoglądasz na nie i myślisz sobie, co za koszmarny, tłusty dzieciak. Lecz po paru chwilach ku swojemu zdumieniu, jesteś już głęboko przekonany, że to wyjątkowo piękne dziecko – dlatego, że udało ci się dostrzec pewne cechy na trzech calach kwadratowych jego twarzy. Przyglądasz się im i cała reszta przestaje być istotna. Narzucasz własną konstrukcję na to, co widzisz. Oba twoje spostrzeżenia są prawdziwe. Chodzi o to, by korzystać z wszystkich możliwości. Drzwi powinny pozostać otwarte… Wyobraź sobie, że leżysz z kimś w łóżku. Właśnie się kochaliście. Jesteście dla siebie jak najbardziej realni, lecz otacza was ciemność. Kiedy dotykasz, patrzysz dłońmi. Lecz uzyskujesz w ten sposób bardzo cząstkową informację. Niezwykle wyrazistą, przyjemną, lecz cząstkową. A kiedy odwracacie się do siebie plecami, by zasnąć, zaczynasz myśleć: Czy ta osoba rzeczywiście istnieje? Kto jest tą osobą, której już nie dotykam? I myślisz o tym, co mogłoby się zdarzyć. Wiele z moich wierszy zrodziło się z podobnych pytań. Poezja, którą piszę, zawsze zaczyna się od zmysłowego poznania, od fizycznego kontaktu ze światem.
Czy powtórzyłbyś za Williamem Carlosem Williamsem, „żadnych idei poza rzeczami”?
Tak zgadzam się z Williamsem, choć nie lubię jego poematu „Paterson”, to jeden z najgorszych, najnudniejszych utworów, jakie kiedykolwiek napisano. Powiedzmy w ten sposób: w „Ulissesie”, największej powieści, jaką znam, w drugim epizodzie, podczas rozmowy z panem Deasy, Stefan oświadcza „Boję się tych wielkich słów, które czynią nas tak nieszczęśliwymi”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury