Jakub Skurtys: Stało się. Złoty chłopiec polskiej poezji wydał debiutancką książkę i wyprzedził w kolejce jednego ze swoich mistrzów, Rafała Wawrzyńczyka, który się na pewno cieszy i pewnie jest nawet trochę dumny. Ale teraz już nie możesz być złotym chłopcem, jak jeszcze na połowowej scenie w Stroniu, tylko tym, no, dojrzałym poetą współczesnym, więc mam nadzieję, że wyjdzie nam dojrzała, współczesna rozmowa… Ale zacznę od tematu, który już nie padnie: podobno nie wierzysz w potomnych. Dla kogo więc robimy tę rozmowę? Kto powinien przeczytać, co ma do powiedzenia o sobie i świecie autor streszczenia pieśni?
Julek Rosiński: a. Złoci chłopcy zawsze kojarzyli mi się raczej z kontuzjami i dopiero zobaczymy, jak ten debiut skończy się dla mnie.
b. (i ależ to niezręcznie zabrzmi) Przeganianie Wawrzyńczyka, samo dla siebie, to byłby taki bieg po pustym polu ze świadomością snajpera siedzącego na wysokim drzewie.
Wejdźmy w tę rozmowę jednak z większym pędem. Dla kogo piszę? W tym naszym krótkim czacie rzuciłem ci to o potomnych, że w nich nie wierzę, ale nie uważam, iż jest to na tyle istotne w kontekście streszczenia…, bym się tam okopywał. Piszę, żeby napisać wiersz, z którego nie trzeba już wychodzić, na którym rozerwie się reszta. Wiem, że brzmi to głupio, pretensjonalnie etc., ale zwyczajnie wierzę w to, że coś takiego może zaistnieć i że jest to zajebiście motywujące. Na razie lepię norki, układam przedmioty, wpuszczam, wypuszczam.
A dla kogo piszę? Piszę dla tych, którzy będą chcieli wejść w te wiersze, rozbić w nich obóz.
To o potomnych to nie tylko z czatu, to też trochę z wiersza „karmienie”, bo w nim pojawia się wizja negująca przyszłość, wymianę pokoleniową i tych, którzy nadejdą (a jeszcze niedawno to była bardzo popularna kategoria). Czy poezja ma przyszłość? Bo wiesz, zaczynaliśmy żartami, wymienialiśmy się jakimiś uwagami, ale w trakcie rozmowy sytuacja trochę się zmieniła, a na naszych znajomych spadają rakiety…
No raczej jakąś przyszłość ma, niestety jest ona związana ściśle z naszą przyszłością, która z kolei jawi się mało kolorowo. To, co dzieje się teraz na Ukrainie, jest czymś potwornym, czymś, od czego odwykliśmy. To coś, czego obiecaliśmy sobie nie widzieć na własnym podwórku, przyszło do nas i się na nas gapi. Czy wierzę w happy end? Nie, bo zobaczyliśmy uchodźców dopiero wtedy, gdy ich domy spłonęły tuż obok, i tylko dlatego, że wiatr idzie na nas. I to akurat całkiem serio, bo my sobie żyjemy we w miarę bezpiecznych jamkach, ale tam na zewnątrz robi się cieplej i zaraz ktoś zapuka, a potem wejdzie… Niemniej jednak oczywiście kibicuję Ukraińcom z całego serca, bo przez całą historię swojego narodu walczyli o ten kraj, którego nie było na mapach, i mam nadzieję, że dadzą jakoś radę, że ogólnie cała okolica się jakoś zmieni. Sława im, ale przede wszystkim świętego spokoju.
Obiecałem, że nie będziemy rozmawiać o sprawach generacyjnych, o Zetach i pokoleniu just enough, bo nie lubisz się wypowiadać za innych. Porozmawiamy więc po dorosłemu, o wierszach i o Tobie. Jak się czujesz jako debiutant? Czujesz presję? Czekasz na recepcję? Wysłałeś już egzemplarz do „Polityki” i do Szota?
Kurczę, fajnie, że o to spytałeś (tak po dorosłemu). Ostatnio przyszły do mnie egzemplarze autorskie i gdy mama mnie o tym poinformowała, moją pierwszą reakcją było: „schowaj to”, ale po kilku manewrach paczkę w końcu otworzyłem. Przede wszystkim serdecznie się cieszę, że przybrało to formę stałą, że poszło w świat i tym samym jest to w końcu przede mną zabezpieczone. Bo przysięgam: jeszcze tydzień robienia tej książki i bym ją, cholera, skasował. Innymi słowy: czuję się dobrze. Cieszę się też, że wychodzę z tego – wspomnianego już przez ciebie – statusu „złotego chłopca”, który zabezpieczał, spowalniał i ograniczał ruchy. Nie chciałbym zabrzmieć tu arogancko lub butnie. Chodzi mi po prostu o to, że idą nowe, mocne głosy i siedzenie na dupie jest tu nie na miejscu.
Jasne, że czekam na recepcję, jasne, że wolałbym pozytywną, by ta książka okazała się sprawnym, dobrze wymierzonym ciosem, ale będzie, jak będzie, i chętnie zbiorę też jakiś wpierdol. O Szocie dowiedziałem się kiedyś od Ciebie i dalej nic jego nie czytałem, a „Polityki” nie prenumeruję, futbol wolę.
Wiem, wiem, niestety jesteś za Juventusem i to jest chyba nieuleczalne. Ale w samym tomie o futbolu raczej nie piszesz, nie traktujesz go ani jako tematu, ani jako jakiejś zasady wierszowej (chyba). A przecież mieliśmy w poezji cały szwadron chłopaków od haratania w gałę i w tej kwestii zmienił coś dopiero teraz Tomek Bąk, wyskakując z tym całym swoim NBA w Playbooku. Twój wiersz chyba nie jest jak piłka nożna, a może? A wówczas bardziej tiki-taka czy futbol ery Man’en?
Nie wiem, czy nieuleczalne, na pewno boli. Masz rację, tom nie jest o piłce, chociaż swoje „piłkości” miał, ale żeśmy je z Dawidem pousuwali, gdyż on też jest za Juventusem i trudno redagować książkę, płacząc. A tak na serio, to jakoś ta piłka rozpraszała w tamtych wcześniejszych wersjach książki i postanowiłem kibicować jedynie prywatnie.
Kurde, może rzeczywiście językiem piłkarskim nie tłumaczyłbym tych wierszy w pierwszej kolejności, ale hmm… z przymrużeniem oka na moją korzyść chciałbym je widzieć jako Atalantę?
A więc kopciuszek Gasperiniego – taktyczne szaleństwo, grupowa siła… Dobra, zostawiamy podwórkowe metafory. W Stroniu umówiliśmy się, że będziemy rozmawiać o whisky i cygarach, a więc o atrybutach dorosłych poetów. Z polskich poetów na winie zna się doskonale Tadeusz Pióro, a na whisky Szymon Bira, ale ja nie za bardzo. Zapytam Cię więc o atrybuty wiersza, bo atrybuty dorosłości na pewno Cię już niebywale irytują. Czego używa Twój wiersz, żeby coś robić, żeby działać? I na ile świadomie i celowo konstruujesz, cyzelujesz, bawisz się tymi językowymi zabawkami/tropami, a na ile zdajesz się na żywioł i klątwę Rimbauda? Są w tym tomie takie figurki, jak z plastiku: konie, pieski, Maryjki, jest topos zamieszkiwania i tropy przestrzenne, a przy tym jakaś geometryczność wiersza.
I jak ja mam Ci na to zgrabnie odpowiedzieć, co? Chyba przede wszystkim staram się stworzyć przestrzeń, w której „będzie się działo”, a potem wchodzę tam sam i szukam wyjścia. Te figurki tam są jako pewien język, w którym to miejsce mówi, w którym opowiada o wyjściu. Wiersz jest dobry, gdy ta przestrzeń jest na tyle twarda, by nie dało się jej łatwo rozerwać, a drzwi wystarczająco sprawnie ukryte, by szukać ich szczerze, w końcu szukać ich w sobie, a może nawet rozgościć się. Cholera, nie umiem o tym mówić w mniej pretensjonalny lub chociaż bardziej zrozumiały sposób, ale sam chciałeś.
A jeśli chodzi o całość, to książka miała również stworzyć miejsce, gdzie rozegra się pewna historia, której można poszukać, albo właśnie po prostu pośpiewać.
A traktujesz tę książkę jak projekt, taki koncept-album (to już swego rodzaju tradycja Biura Literackiego, coraz częściej wyśmiewana), czy bardziej widzisz się w tej grupie poetów opozycyjnych, dla których książka poetycka jest po prostu zbiorem wierszy, lepiej lub gorzej zorganizowanym? Bo w sumie „tworzenie miejsca dla historii” może zakładać obie te opcje.
Może jestem poetycko opóźniony, ale motyw tomu jako jakiejś historii mi się wciąż podoba i jako taką streszczenie… widzę. Oczywiście wciąż jest to zbiór wierszy i każdy z osobna powinien móc się obronić poza całością, ale…
Czytałem w „Małym Formacie” taki Twój świetny wiersz „człowiek, który odwiedzi nas za pięć lat”, i on nie wszedł do tego debiutanckiego tomu! Ile jeszcze tak dobrych wierszy nie weszło do tomu, bo nie broniły się jako „ta historia”? I jaki w tym udział Dawida Mateusza?
Dawid odwalił świetną robotę przy tej książce, za którą chciałbym mu tutaj serdecznie podziękować, bo naprawdę nie każdy potrafiłby znieść dwudziestolatka, który o godzinie piątej pisze, że właśnie robi w tekstach totalną rewolucję, że nic nie zostanie, i by się nie martwił. To ja wywaliłem ten wiersz i zrobiłem to dlatego, że wierszy z tej części książki było za dużo i traciło to wszystko rozpęd. Nie weszło i wypadło wiele wierszy, które lubiłem ja lub inni, ale myślę, że bez nich streszczenie… rusza się zgrabniej.
Dobra, wchodzimy w detale. Jedną z rzeczy, która każdemu czytelnikowi rzuca się w oczy po lekturze streszczenia pieśni, jest taka, jakby to nazwać, nikczemna religijność tych wierszy, świecka, ale z jakąś antropologiczną podbudówką.
Uważam, że bez wyobrażania sobie boga nie da się pisać o ludziach, którzy tak ostentacyjnie Boga uprawiają, a przecież nie da się uprawiać boga bez profanowania go. W streszczeniu… staram się te religijne figury uczłowieczyć, wyrównać do wiersza, dać możliwość przyjrzenia się im, znienawidzenia lub pokochania naprawdę.
Jeśli to jest sprofanowana religijność, jeśli piszesz o „tłustym, brudnym mesjaszu”, to może w tym jest też jakaś metafizyczna tęsknota jednak? Piotr Janicki tak to w sumie widzi: że najczystsza poezja jest jakby archaiczną pieśnią religijną, tylko bez tej całej otoczki formuł, kultystów i kapłanów. I próbuje do tego wrócić.
Bo Piotr Janicki umie śpiewać. Co się tyczy tęsknoty, to czemu nie, to przecież całkiem ładna rzecz do tęsknienia.
A Ty nie umiesz? Nazwałeś tom streszczenie pieśni (po wielu innych przygodach z tytułami). Trudno z tego wywnioskować, jakie znaczenie mają dla Ciebie same pieśni, dlaczego chcesz je streszczać, a nie śpiewać.
Zdecydowanie nie umiem, spytaj kogokolwiek… Nie chcę śpiewać pieśni, bo chcę, by inni mogli w niej zaśpiewać, by istniała w środku. Czytanie streszczeń zawsze dawało mi taki niesamowity dreszczyk emocji, gdy starałem się te wszystkie wydarzenia jakoś w głowie obudować, było mnie w tej streszczanej książce więcej.
A to ciekawe akurat, zostawiam na później, a teraz wrócę jeszcze do tego tęsknienia. Tęsknota w poezji nie ma w sobie czegoś zachowawczego i niebezpiecznego? Wiesz – melancholia, Saturn, nowoczesność jako wielka katastrofa, Walter Benjamin, a dwa kroki dalej mamy już wiersz jako smutne i skostniałe odwlekanie śmierci.
Oj tam, fajnie jest potęsknić, nawet jeśli wymaga to przystanięcia. Zresztą myślisz, że ta cała POEZJA bez tęsknoty tak naprawdę by istniała? I OK, jeśli to jest jakaś motywacja, to raczej najłatwiejsza motywacja, i dzięki temu powstaje cholernie dużo słabych tekstów, ale wciąż to też jest poezja. Ja jestem zwolennikiem przyzwoitej ilości tęsknoty i oczywiście wierszy Janickiego.
Kiedyś mówiłeś Dawidowi Mateuszowi, że pozorowana „wyjebka” w Twoim nastawieniu to taki pryzmat, w którym skupia się podmiot. A ja się tak zastanawiam po czasie, czy Twój wiersz nie stanowi dla Ciebie – trochę jak u niego samego – bufora, takiego filtra ochronnego przed światem?
Pytasz się, czy pękam? Jasne, że pękam, ale myślę, że po prostu się z tym pogodziłem, nie robię obchodów. Kiedy zaczynałem pisać, bardzo chciałem ograć w swoich wierszach chorobę ojca, wziąć tę całą energię i przelać ją na papier, obnażyć się i tak sobie biegać, ale wyobraź sobie te wiersze – były słabe, nie potrafiły udźwignąć emocji, które finalnie zjadły wszystko inne. Stąd ta nieobecność na pierwszej linii 😊, to po prostu trzeba umieć złapać, obrócić w rękach.
„Modlę się do siebie, recytując skład/ kieszeni, z pamięci, bo umiem”. Trochę mi się to skojarzyło z debiutem Mytnika: „mogę bo mogę mnożę przez zero”. W ogóle te debiuty mają coś wspólnego, i chyba nie chodzi o takie in da hood czy inną ziomeczkowość, a raczej o splot chłopięcej nadwrażliwości i niemożności działania, mimo tych wszystkich deklaracji. Zapytam Cię więc jednak – czy czujesz się częścią jakiegoś poetyckiego ruchu, jakieś wspólne mianowniki znajdujesz z innymi?
Wiesz, zaczynałem od fascynacji Ginsbergiem, więc zawsze chciałem stać się częścią jakiegoś BG, ale to chyba tyle. Jasne, że na swojej drodze przeciąłem pełno takich wspólnych linii, ludzi, z którymi łączą mnie podobne kminy, słabości do kolorów zielonych i inne fajne lektury. Takim człowiekiem jest dla mnie Zosia, ale nie wiem, czy związek nazywać ruchem.
No dobra, to co robi Zosia ze streszczeniem pieśni, poza projektowaniem okładki oczywiście? Jest muzą? Jest współtwórczynią? Jest toposem? Pojawia się pięć albo sześć razy, bo „jakieś pieśni:” też są w sumie wypełnione Zosią. Ktoś tu zaraz znajdzie echa „W pamiętniku Zofii Bobrówny” Słowackiego albo samego Pana Tadeusza, zwłaszcza że pojawiają się u Ciebie takie szkolne tropy – podstawy mitologii, lektur szkolnych, licealnej filozofii (zamiast rozkminy nad racją dostateczną czy nagim życiem jest po prostu Pascal, Platon). Czy w sequelu też będzie Zosia?
Z tą szkolnością to bardzo dobry trop, gdyż zaczynałem pisać ten tomik w klasie maturalnej, a od wkuwania to wszystko mi jakoś wirowało w głowie. Poza tym z takiego Platona o wiele łatwiej zrobić odlew niż z Agambena i o wiele lepiej to działa. Jednak czas odpowiedzieć na to ważniejsze z pytań xD. Ogólnie postać Zochy jest ściśle związana z moim pisaniem, w końcu poznaliśmy się na naszym pierwszym konkursie poetyckim w niejakim SCEK‑u (nie polecam), na który poszedłem z moim pierwszym nierymowanym wierszem. Była to też pierwsza pisząca osoba, jaką na swojej „poetyckiej” drodze spotkałem, i tak się jakoś stało, że wciąż sobie nią idziemy. Stąd jej tak dużo w tej książce, bo po prostu dużo jej już we mnie. Co się tyczy sequeli, to o nienapisanych książkach nie warto mówić.
Ostatnia rzecz: jak spadają pieśni? I co jest z tym ruchem spadania w Twojej poezji czy może w Twoim myśleniu o świecie? Wszystko musi odpaść i upaść? Śnieg, ptaki?
Nie wiem, czy wszystko, ale dobrze, gdyby coś jednak upadło, bo przecież to taki ładny gest.
Ładny? W jakim sensie ładny? Myślałem raczej o antygrawitacji w Twojej poezji, o tym, że ona ma jakąś lotność, skłonność do wznoszenia się (stylem, tematem) i jakby kontrującą to siłę skierowaną w dół. A skoro to, to od razu rozwinę: patos, egzaltacja, wzniosłość w Twoich wierszach – a mowa niska, potoczna, czasem wulgarna. Zdaje się, że tych pierwszych wcale nie unikasz?
Nie, nie unikam, ale to podobnie jak z tą religijnością, o której mówiliśmy wcześniej. Patos trzeba zmieszać z gównem, by go uwolnić w kimś lub po prostu. A co się tyczy grawitacji, to jest też spoko trop, serio, myślę, że idąc tym kluczem, można spróbować rozbroić jeszcze parę wierszy w książce. Ale kurczę, grawitacja to też jest w sumie ładny gest xD.
A gdybyśmy mieli zaaranżować rozmowę dwóch starych poetów (możesz wybrać, kim byłby ten drugi), to co byś mu powiedział o byciu poetą dzisiaj? Po co? „Cóż po poecie w czasie marnym”, jak pisał Hölderlin?
W ogóle bym w taką dyskusję nie wchodził. Wiałbym.