wywiady / o pisaniu

Nie opowiadam już historyjek

Adam Wiedemann

Marta Podgórnik

Klasyczniejemy? I kto to mówi! Pewnie, że klasyczniejemy, bo się starzejemy. Mnie coraz mniej rzeczy dokoła przeszkadza, w zasadzie jeżeli coś mnie nie dotyka bezpośrednio, to niech sobie będzie. Nie podjęłabym się urządzenia idealnej rzeczywistości, gdzie nie ma wojen i wszyscy czytają dobrą poezję...

Adam Wie­de­mann: Dro­ga Mar­tu­niu, w zasa­dzie jedzie­my na jed­nym wóz­ku, debiu­to­wa­li­śmy pra­wie rów­no­cze­śnie, bywa­li­śmy na tych samych impre­zach poetyc­kich, etc., Ty wszak­że swo­ją lite­rac­ko-śro­do­wi­sko­wą ini­cja­cję prze­ży­łaś w bar­dzo mło­dym wie­ku, ja wręcz prze­ciw­nie – odby­łem ją ze spo­rym opóź­nie­niem. Dla mnie ostat­nie pię­cio­le­cie było okre­sem gwał­tow­nych prze­war­to­ścio­wań, utra­ty róż­nych cał­kiem nie­źle ugrun­to­wa­nych złu­dzeń, i teraz nie ma już we mnie pra­wie nic z tego, co pozwo­li­ło mi napi­sać trzy pierw­sze książ­ki. Cie­kaw jestem, jak to wyglą­da z Two­jej per­spek­ty­wy, czy zosta­ło Ci jesz­cze coś z „epo­ki przed­li­te­rac­kiej”, jakieś przy­zwy­cza­je­nia, przy­jaź­nie, poglą­dy? Czy zda­rza Ci się za tymi cza­sa­mi tęsk­nić?

Mar­ta Pod­gór­nik: Dość dra­ma­tycz­nie sta­wiasz spra­wę. Owa ini­cja­cja lite­rac­ko-śro­do­wi­sko­wa, o któ­rej wspo­mi­nasz, fak­tycz­nie mia­ła w moim wypad­ku miej­sce wcze­śnie, z per­spek­ty­wy paru lat mogę nawet powie­dzieć, że zbyt wcze­śnie, ale nie sądzę, aby mia­ło to jakieś szcze­gól­ne zna­cze­nie. Roz­cza­ro­wa­nia? Owszem, gene­ral­nie jed­no ogrom­ne roz­cza­ro­wa­nie. W ogó­le życie to prze­cież pasmo roz­cza­ro­wań, z tym, że są zwy­kłe roz­cza­ro­wa­nia – ludź­mi, świa­tem, oraz te bar­dziej przy­kre – sobą. Jeśli cho­dzi o lite­rac­ko-śro­do­wi­sko­wy aspekt życia, takich zwy­kłych roz­cza­ro­wań spo­tka­ło mnie mnó­stwo, co nale­ży zło­żyć na karb naiw­no­ści, z jaką wkra­cza­łam w doro­słość. Dzi­siaj jestem zado­wo­lo­na z tego, że napraw­dę bar­dzo trud­no mnie zasko­czyć in minus. Byto­wa­nie w śro­do­wi­sku mło­do­li­te­rac­kim to cen­ne doświad­cze­nie, cza­sem przy­po­mi­na­ją­ce szko­łę prze­trwa­nia, bo przede wszyst­kim trze­ba się nauczyć czy­tać mię­dzy wier­sza­mi i odróż­niać ziar­na od plew, a to wyma­ga dłu­gie­go grze­ba­nia się w ple­wach. Na szczę­ście wyle­czy­łam się już cał­ko­wi­cie z uprzej­mo­ści i ufno­ści. Nic nie spra­wia mi takiej przy­jem­no­ści, jak świa­do­mość, że jestem uwa­ża­na za nie­sym­pa­tycz­ną oso­bę. Wszyst­kie przy­kro­ści, jakie spo­tka­ły mnie ze stro­ny bran­ży wyni­kły z moich dobrych chę­ci. Gorzej, że tę uza­sad­nio­ną w śro­do­wi­sku, że tak powiem zawo­do­wym, nie­uf­ność prze­kła­dam na życie pry­wat­ne, choć nie wyda­je mi się, żebym na tym źle wycho­dzi­ła.

Twój debiut był rze­czą zaska­ku­ją­cą – poja­wi­łaś się jako oso­ba dosko­na­le obzna­jo­mio­na ze wszyst­ki­mi poetyc­ki­mi „sztucz­ka­mi”, swo­bod­nie wła­da­ją­ca tym całym zaso­bem środ­ków, któ­ry­mi Twoi star­si kole­dzy po pió­rze dopie­ro uczy­li się posłu­gi­wać (jak­kol­wiek sami je wprzód wytwo­rzy­li). Skąd wzię­ła się ta wcze­sna doj­rza­łość, byłaś tak pra­co­wi­ta, czy też spa­dło Ci to z nie­ba? A może tra­fi­łaś na odpo­wied­nich mistrzów? Jak w ogó­le oce­niasz swo­je ter­mi­no­wa­nie w „ślą­skiej szko­le poezji życia”?

Łatwość, z jaką przy­swo­iłam sobie pod­sta­wo­we meto­dy poezjo­wa­nia, obo­wią­zu­ją­ce pod­ów­czas w bar­ba­rzyń­sko zorien­to­wa­nej mło­dej poezji, wyni­ka­ła z nicze­go inne­go jak z pro­sto­ty, by nie rzec banal­no­ści owych metod. Mnie wte­dy (teraz zresz­tą nadal) w poezji inte­re­so­wa­ła treść, dla któ­rej szu­ka­łam for­my jak naj­wy­god­niej­szej, i taką for­mą oka­za­ło się pisa­nie w sty­lu ślą­skim (chcia­ła­bym wie­rzyć, że jed­nak tro­chę zmo­dy­fi­ko­wa­nym). Nie trze­ba być wyjąt­ko­wo pojęt­nym, by pisać zno­śne wier­sze w opar­ciu o lek­tu­rę doko­nań kil­ku kole­gów plus wła­sne wyobra­że­nie o gięt­ko­ści mowy. Jeśli coś spa­da­ło mi z nie­ba, to łatwość ucze­nia się, asy­mi­la­cji i adap­ta­cji na swo­je potrze­by. Bądź­my szcze­rzy – zro­bie­nie cze­goś nowe­go z for­mal­ne­go punk­tu widze­nia jest gru­bo przed nami wszyst­ki­mi i raczej poza moim zasię­giem. Wciąż szu­kam form, któ­re przede wszyst­kim nie sank­cjo­nu­ją tre­ści. Ide­ałem było­by dla mnie zna­le­zie­nie for­my prze­źro­czy­stej – na razie zado­wa­lam się daro­wa­ną sobie dowol­no­ścią wier­sza. Ter­mi­no­wać nato­miast moż­na u mistrzów, nie u kole­gów. Sto­ję i zawsze sta­łam na wła­snych nogach.

Pró­by nego­cja­cji to – co tu dużo mówić – strasz­nie posęp­na i przy­gnę­bia­ją­ca książ­ka. W Two­ich nowych wier­szach dostrze­gam wszak­że cał­kiem nowe ten­den­cje: z jed­nej stro­ny prze­śmiew­cza iro­nia, z dru­giej – melan­cho­lij­na zadu­ma i – strach powie­dzieć – sen­ty­men­ta­lizm. Czyż­by ta dra­ma­tycz­na wizja świa­ta sprzed kil­ku lat już prze­sta­ła Cię prze­ko­ny­wać?

Wręcz prze­ciw­nie… A to, co mówisz o Pró­bach nego­cja­cji, to wra­że­nie wła­ści­we lek­tu­rze więk­szo­ści wcze­snych debiu­tów. Rzad­ko zaczy­na­my pisać wier­sze z miło­ści do świa­ta. Pisząc tę książ­kę mia­łam naście lat i jak każ­dy nor­mal­ny czło­wiek w tym wie­ku byłam zbun­to­wa­na i zdez­o­rien­to­wa­na nad­cho­dzą­cą doro­sło­ścią. Swo­ją wizję świa­ta opar­łam na poszla­kach, sygna­łach, któ­rych nie potra­fi­łam zin­ter­pre­to­wać. Teraz widzę bar­dziej cało­ścio­wo i rze­czy tra­cą jed­no­wy­mia­ro­wość – coś, co się przy­da­rza, nie jest już po pro­stu strasz­ne, jest też śmiesz­ne czy banal­ne. Nie opo­wia­dam już histo­ry­jek (żegnaj „ślą­ska szko­ło”), sta­ram się powięk­szać wier­szem takie frag­men­ty obra­zu, któ­re, jeśli nie przej­dą nie­zau­wa­żo­ne, narzu­ca­ją zupeł­nie inny odbiór, szu­kam owe­go dia­bła w szcze­gó­łach, no wiesz, ubar­wie­nia tej plisz­ki… W pierw­szej książ­ce czu­je się agre­sję, będą­cą reak­cją na strach, któ­ry jest głów­nym jej boha­te­rem. Strach, bo coś wyda­rza się po raz pierw­szy i nie wia­do­mo, co będzie dalej, bo zawsze jest to samo, nie ma sen­su wierz­gać. Nie muszę już wykrzy­ki­wać wier­szem tego, co oczy­wi­ste. Sama rze­czy­wi­stość nato­miast jest nie­skoń­cze­nie pro­sta, wszyst­ko tkwi w oku patrzą­ce­go.

Pod­czas jed­ne­go z wie­czo­rów autor­skich (bodaj w War­sza­wie) stwier­dzi­łaś, że za war­to­ścio­wą uwa­żasz tyl­ko taką poezję, któ­ra Cię wzru­sza. Czy mogła­byś się z tej wypo­wie­dzi wytłu­ma­czyć? Na czym pole­ga ta siła wzru­sza­ją­ca?, czy moż­na ją czym­kol­wiek mie­rzyć?

Może tak – nie zno­szę wier­szy pustych, tzn. obli­czo­nych na wywo­ła­nie efek­tu. Naj­wyż­szą war­to­ścią w lite­ra­tu­rze jest dla mnie auten­tycz­ność. Czym to mie­rzyć? Ja bar­dzo poważ­nie pod­cho­dzę do lek­tu­ry wier­szy, nie­za­leż­nie czy­je­go są autor­stwa, no i bio­rę powiedz­my numer takie­go Stu­dium, czy­tam wiersz mło­de­go poety, któ­ry bar­dzo dobrze brzmi, bo jest ryt­micz­ny, są obce wyra­zy pięk­nie brzmią­ce, jest wyra­zi­sta puen­ta, tyl­ko, jeże­li pró­bu­jesz go prze­czy­tać napraw­dę to tam nic nie ma, żad­ne­go sen­su. Roz­bie­rasz go, roz­bie­rasz, i zosta­jesz z pust­ką w rękach. Podob­nie wier­szy­ki bar­dzo bły­sko­tli­we – masz ostry jak brzy­twa czte­ro­wers, żon­gler­kę słow­ną, wygi­ba­sy pierw­szej kla­sy, wszel­kie cechy maj­stersz­ty­ku – ale star­czy tę per­łę potrzeć paznok­ciem i odpry­ska farb­ka. Niech­że sobie wiersz będzie nie­do­sko­na­ły, mamy całe życie na naukę warsz­ta­tu, ale niech będzie o czymś. Napi­sa­ny z potrze­by ser­ca, a nie z potrze­by dru­ku. Prze­ra­ża­ją­cy jest odse­tek wier­szy, w któ­rych nic nie ma poza kom­bi­na­cją ład­nych słów. Wier­szy pseu­do­her­me­tycz­nych, gdzie sam autor nie wie, o co cho­dzi, albo kla­sy­cy­stycz­nych bibe­lo­tów z dmu­cha­ne­go szkła. Nie­ste­ty kon­wen­cja, w jakiej się teraz pisze, pozwa­la na hochsz­ta­pler­kę, bo w koń­cu nie udo­wod­nisz auto­ro­wi, że pisał byle co, sko­ro on się uprze, że to jest wła­śnie her­me­tyzm, a ty nic nie zro­zu­mia­łeś.

Mam wra­że­nie, że ostat­nio wszy­scy kla­sycz­nie­je­my, prze­sta­je­my się prze­ciw cze­mu­kol­wiek bun­to­wać. Czy mogła­byś powie­dzieć, co w kul­tu­rze współ­cze­snej budzi Twój gorą­cy pro­test? Czym czu­jesz się zagro­żo­na?, a co Cię naj­zwy­czaj­niej draż­ni?, obu­rza?

Kla­sycz­nie­je­my? I kto to mówi! Pew­nie, że kla­sycz­nie­je­my, bo się sta­rze­je­my. Mnie coraz mniej rze­czy doko­ła prze­szka­dza, w zasa­dzie jeże­li coś mnie nie doty­ka bez­po­śred­nio, to niech sobie będzie. Nie pod­ję­ła­bym się urzą­dze­nia ide­al­nej rze­czy­wi­sto­ści, gdzie nie ma wojen i wszy­scy czy­ta­ją dobrą poezję. Jeśli idzie o kul­tu­rę, co mnie draż­ni? Sezo­no­we mody, powierz­chow­ność i nie­kom­pe­ten­cja tych, któ­rzy je kreu­ją, komer­cja­li­za­cja prze­pro­wa­dza­na tak, że zamiast kul­tu­rę pro­mo­wać ośmie­sza się ją do resz­ty, nie­udol­ność mediów, obo­jęt­ność, kry­ty­cy ogła­sza­ją­cy ese­je o gra­fo­ma­nach. Ale to są rze­czy natu­ral­ne, sami do tego dopro­wa­dzi­li­śmy i nic już z tym nie zro­bi­my. Jeśli cho­dzi o samą sztu­kę, no dobra, kul­tu­rę – o ten­den­cje, to nie jestem zachwy­co­na tym, co się teraz wypra­wia w muzy­ce czy w kinie, ale jak mówię – jest to natu­ral­na kon­se­kwen­cja zapo­trze­bo­wa­nia spo­łecz­ne­go, któ­re z cze­goś prze­cież wyni­kło. Być może z indo­len­cji samej kul­tu­ry? War­to tak na to spoj­rzeć, zamiast bia­dać, ze zdej­mu­ją z ante­ny pro­gra­my lite­rac­kie. Zdej­mu­ją, bo nikt ich nie oglą­da. Tyl­ko czy to ma cokol­wiek wspól­ne­go z tym, co robi­my?

Czy w odnie­sie­niu do naj­now­szych zja­wisk lite­rac­kich (i ogól­nie: arty­stycz­nych) moż­na jesz­cze sto­so­wać kate­go­rie intym­no­ści i przy­zwo­ito­ści? Czy była­byś w sta­nie okre­ślić ich gra­ni­ce?

O przy­zwo­ito­ści moż­na mówić w odnie­sie­niu do osób przy­zwo­itych i takie oso­by, takie zja­wi­ska ist­nie­ją. Nie bar­dzo rozu­miem, o co Ci cho­dzi w tym pyta­niu. Czy uwa­żam za słusz­ne publicz­ne obna­ża­nie się, pira­mi­dy z wypcha­nych z wypcha­nych zwie­rzą­tek czy pro­gra­my typu „Big Bro­ther”? Nie, nie uwa­żam tego za słusz­ne, ale ani nie jestem cen­zo­rem ani kry­ty­kiem sztu­ki, żeby usta­lać gra­ni­ce słusz­no­ści. Ja sądzę, że prze­cięt­nie inte­li­gent­ny odbior­ca sam jest w sta­nie oce­nić, gdzie koń­czy się sztu­ka, a zaczy­na jar­mark. A jeśli ktoś lubi jar­mark, to jego spra­wa. Może ujmę to tak – są pew­ne zja­wi­ska, któ­re pre­ten­du­ją do ran­gi sztu­ki, choć w rze­czy­wi­sto­ści są, czym są – sen­sa­cją, cie­ka­wą co naj­wy­żej dla dok­to­ran­ta socjo­lo­gii. A sko­ro sztu­ką nie są, to nie ma powo­du mar­twić się o kon­dy­cję przy­zwo­ito­ści w sztu­ce.

Jesteś jed­ną z naj­młod­szych repre­zen­tan­tek poetyc­kie­go poko­le­nia lat sie­dem­dzie­sią­tych. Jak sobie wyobra­żasz twór­czość gene­ra­cji uro­dzo­nej w następ­nej deka­dzie? Cze­go od nich ocze­ku­jesz?

Nie­wie­le mogą zro­bić. Uro­dze­ni w latach sie­dem­dzie­sią­tych kon­ty­nu­ują to, co zaczę­li uro­dze­ni w sześć­dzie­sią­tych, dla­cze­go więc nagle ktoś led­wie parę lat młod­szy miał­by wsz­czy­nać rewo­lu­cję? Nie­ste­ty póki co musi­my jesz­cze tro­chę pomę­czyć o’ha­ryzm, idiom potocz­no­ści, kla­sy­cyzm, pono­wo­cze­sność, i co tam jesz­cze mamy. Nie są moż­li­we w lite­ra­tu­rze poko­le­nio­we zmia­ny war­ty co dzie­sięć lat. Nam, uro­dzo­nym w sie­dem­dzie­sią­tych przy­pa­dła pośled­niej­sza nie­co wzglę­dem for­ma­cji „bru­Lio­nu” rola kon­ty­nu­ato­rów, w naj­lep­szym razie kon­te­sta­to­rów cze­goś, co już się doko­na­ło. Podob­nie nasto­let­ni dziś poeci będą się męczyć z baga­żem waszym powięk­szo­nym o nasz. Nie wyobra­żam sobie, żeby mie­li doko­nać jako for­ma­cja poko­le­nio­wa cze­goś nie­zwy­kłe­go. Nicze­go zresz­tą nie muszę sobie wyobra­żać. Czy­tam wier­sze uro­dzo­nych w latach osiem­dzie­sią­tych w pra­sie lite­rac­kiej. Są jesz­cze gor­sze od naszych.

O autorach i autorkach

Adam Wiedemann

Poeta, prozaik, eseista, tłumacz. Publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Odrze”, „Kresach”, „Nowym Wieku”, „Czasie Kultury”. Był stałym felietonistą w „Res Publice Nowej” i „Przekroju”. W 2008 r. otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia. Laureat Nagrody im. Kościelskich (1999), trzykrotnie nominowany do nagrody Nike. Mieszka w Warszawie.

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania