wywiady / o książce

Nie uciekam od rzeczywistości, staram się ją widzieć jasno, choć trudno, żeby w zachwyceniu

Bohdan Zadura

Marta Podgórnik

Rozmowa Marty Podgórnik z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Boh­da­nie, wier­sze z Pustych try­bun (ale i z poprzed­nich kil­ku ostat­nich Two­ich tomów) dzie­lę sobie pra­co­wi­cie pół na pół – na te, któ­re są bie­żą­cy­mi komen­ta­rza­mi do ota­cza­ją­cej nas smęt­nie gro­te­sko­wej rze­czy­wi­sto­ści, i na te, któ­re w spo­sób bar­dzo intym­ny mówią o naszym w tej rze­czy­wi­sto­ści rze­ko­mym byto­wa­niu. Twój pod­miot lirycz­ny wyco­fał się (tak ja to odbie­ram) na pozy­cję obser­wu­ją­ce­go nar­ra­to­ra. Czy ów nar­ra­tor jest wszech­wie­dzą­cy?

Ter­min „wyco­fa­nie się”, któ­re­go uży­wasz, bar­dzo mi się podo­ba, bo koja­rzy mi się z eska­pi­zmem, któ­ry zarzu­ca­no moim wier­szom pół wie­ku temu. Obser­wo­wa­nie, jak się obra­ca koło histo­rii, nie zawsze jest przy­jem­ne, ale jest w tym zawsze coś zaska­ku­ją­ce­go, atrak­cyj­ne­go czy nawet eks­cy­tu­ją­ce­go. Pyta­nie o wszech­wie­dzę nar­ra­to­ra też mi przy­po­mi­na o zadu­fa­niu, któ­re wów­czas tro­pił w moim poezjo­wa­niu Sta­ni­sław Barań­czak. Tro­chę to mówię żar­tem, bo w Two­im pyta­niu nie sły­szę ani pre­ten­sji, ani agre­sji, tyl­ko cie­ka­wość. A mówić o kole histo­rii w odnie­sie­niu do cze­goś tak nie­istot­ne­go, jak wła­sna poezja czy jej odbiór, to zupeł­nie nie w moim sty­lu. Obser­wo­wać wokół sie­bie, jak wra­ca na sta­rość wła­sne dzie­ciń­stwo i mło­dość to jest dopie­ro fascy­nu­ją­ce. Jak to moż­li­we, że par­tia zna­czy znów mniej wię­cej to, co zna­czy­ła kie­dyś. Że znów jest zgni­ły Zachód, że znów jest coś w rodza­ju zomo i ormo, że znów jest ston­ka, któ­ra co praw­da ina­czej się nazy­wa, że znów są sztan­da­ry, że znów jest ide­olo­gicz­ny front i pró­by for­mo­wa­nia nowe­go (sta­re­go) czło­wie­ka. Że wra­ca to, co wra­ca. Czy nar­ra­tor w moich wier­szach jest wszech­wie­dzą­cy? On nie wie, dla­cze­go dzie­je się to, co się dzie­je, a co chwi­lę wcze­śniej było nie do pomy­śle­nia, nie­wy­obra­żal­ne. Gdy­by to wie­dział, ewen­tu­al­nie moż­na by go uwa­żać za wszech­wie­dzą­ce­go. Znów tro­chę wypusz­cza­jąc powie­trza z tej wypo­wie­dzi i nawią­zu­jąc do wier­szy z Pustych try­bun, to gdy oglą­da się od lat tele­tur­niej „Jeden z dzie­się­ciu” i widzi słab­ną­cy z roku na rok poziom jego uczest­ni­ków, będą­cy w jakiejś mie­rze wskaź­ni­kiem ogól­ne­go pozio­mu spo­łe­czeń­stwa, dość łatwo pomy­śleć o sobie jako o wszech­wie­dzą­cym. Pra­wie wszech­wie­dzą­cym, bo wszech­wie­dzą­cy jest Tade­usz Sznuk. Jak to się sta­ło, że nie­wie­dza, któ­ra kie­dyś kom­pro­mi­to­wa­ła, prze­sta­ła kom­pro­mi­to­wać? Że moż­na się nią szczy­cić, być z niej dum­nym, że moż­na być dyplo­ma­tą, nie zna­jąc obce­go języ­ka? Że moż­na wyga­dy­wać dyr­dy­ma­ły, pleść duby sma­lo­ne. Ja bym tej rze­czy­wi­sto­ści nie nazy­wał smęt­nie gro­te­sko­wą. Pew­nie zgo­dził­bym się nato­miast na „rze­ko­me byto­wa­nie”.

Musisz mi wyba­czyć tę naiw­ną chęć wyszu­ka­nia w Two­ich wier­szach goto­wych odpo­wie­dzi na świat, któ­ry mnie (i jak sądzę, rówie­śnych mi pisa­rzy) nie­co prze­ra­ża i para­li­żu­je swą okrut­ną, nie­wy­szu­ka­ną oczy­wi­sto­ścią i nazbyt łatwą wymie­nial­no­ścią pojęć. Pró­bu­jąc niczym przy­wo­ła­ny Tade­usz Sznuk wyde­fi­nio­wać „rze­czy­wi­stość” w dwóch zda­niach, nie­uchron­nie muszę się wywró­cić o ter­mi­ny w rodza­ju „poli­tycz­ność”, „komen­ta­tor­stwo”, „aneg­do­ta”. Tym­cza­sem czy­tam Two­je wier­sze tak, jak czy­ta­łam je ćwierć wie­ku temu – jako bar­dzo intym­ny dzien­nik doznań, któ­re nam owa rze­czy­wi­stość fun­du­je. Nie godzę się wca­le na czy­ta­nie wier­szy Boh­da­na Zadu­ry jako wier­szy inter­wen­cyj­nych czy w jaki­kol­wiek spo­sób komen­ta­tor­skich (jak chcie­li­by nie­któ­rzy sła­bo opie­rze­ni recen­zen­ci). Inter­wen­cyj­ność zakła­da­ła­by bowiem spraw­czość (nawet tę w naj­mi­ni­mal­niej­szym stop­niu). Nijak ma się to do eska­pi­zmu, nie­praw­daż?

Zda­je się, że ule­ga­jąc sko­ja­rze­niu wyco­fa­nie się ‒ eska­pizm wpa­ko­wa­łem się w tej naszej roz­mo­wie w nie­złe tara­pa­ty i zaczą­łem tro­chę gubić. Wyco­fa­nie mi się podo­ba, w wyco­fa­niu nie ma tej spraw­czo­ści, o któ­rej mówisz, to wynik dzia­ła­nia jakiejś siły wyż­szej, jak kon­tu­zja, któ­ra spra­wia, że teni­sist­ka wyco­fu­je się z tur­nie­ju. Eska­pizm jest inten­cjo­nal­ny, ucie­kasz od cze­goś i w coś, zapo­mi­nasz o tym, od cze­go ucie­kasz. Ucie­kasz, powiedz­my w pięk­no­du­cho­stwo. Nie ucie­kam od rze­czy­wi­sto­ści, sta­ram się ją widzieć jasno, choć trud­no, żeby w zachwy­ce­niu. Jeśli mówisz, że masz ocho­tę szu­kać w moich wier­szach goto­wych odpo­wie­dzi na świat, to mnie się wyda­je, że w nich odpo­wie­dzi nie ma co szu­kać. One są odpo­wie­dzią, a z chwi­lą, gdy zosta­ły napi­sa­ne, to goto­wą. W jakiejś mie­rze cząst­ko­wą i tym róż­nią­cą się od sko­dy­fi­ko­wa­nej w fisz­kach z pyta­nia­mi, któ­re trzy­ma w ręce Tade­usz Sznuk, ozda­bia­ją­cy nie­ocze­ki­wa­nie naszą roz­mo­wę jak Piłat Cre­do, że ta moja wie­dza jest subiek­tyw­na. Aspi­ro­wać do inter­wen­cyj­no­ści, to wycho­dzić na głup­ka, bo o żad­ną spraw­czość żad­nej poezji bym nie podej­rze­wał, nawet tych naj­więk­szych. Jeśli mówisz, że czy­tasz moje wier­sze, jak czy­ta­łaś je ćwierć wie­ku temu, to się cie­szę, bo ja je piszę mniej wię­cej tak samo jak wte­dy.  Komen­ta­tor­stwa chy­ba w nich nie ma, co tu komen­to­wać. Koń jaki jest, każ­dy widzi, a jak rży, każ­dy sły­szy. Obser­wu­ją­cy nar­ra­tor ‒ bar­dzo mi miło, że uży­łaś tej for­mu­ły. Czy wszech­wie­dzą­cy? Wie­dzą­cy wię­cej niż jemu – i auto­ro­wi ‒ się wyda­je. Wiesz, kie­dyś bar­dzo byłem dum­ny ze swo­jej pamię­ci, gotów byłem Kar­te­zjań­skie „cogi­to ergo sum” zamie­niać na „pamię­tam, więc jestem”. Teraz ta krót­ka cza­sem pła­ta mi figle, ale do jakiej nie­zmie­rzo­nej ilo­ści danych moż­na doko­pać się w tej głę­bo­kiej, to aż strach bie­rze. Tro­chę żal, że kie­dyś to zosta­nie sfor­ma­to­wa­ne i pój­dzie się rzeź­bić. Więc te dłu­gie wier­sze w Pustych try­bu­nach są po czę­ści taką pró­bą wycią­ga­nia, póki moż­na, jakichś nitek z tego kłęb­ka, w czym jest też tro­chę zaba­wy z dygre­syj­no­ścią, spraw­dza­nia, ile jej wiersz może unieść, a autor i czy­tel­nik ogar­nąć tak, by się w tym nie pogu­bić.

Pozwól, że zatrzy­mam się na moment przy „dygre­syj­no­ści”; z tego, co pamię­tam, zarzu­ca­li Ci ją (zwłasz­cza mło­dzi) recen­zen­ci, przy kil­ku ostat­nich tomach, zupeł­nie jak­by było w niej („zaba­wie z dygre­syj­no­ścią”) cokol­wiek nie­wła­ści­we­go. Jest w tym, być może, jakieś drze­mią­ce, być może nawet nie­uświa­do­mio­ne zagu­bie­nie lirycz­ne naj­młod­sze­go, wstę­pu­ją­ce­go teraz poko­le­nia pisa­rzy i kry­ty­ków; z jed­nej stro­ny ich dąże­nie do „for­ma­cyj­no­ści” (Tobie mimo nowo­fa­lo­wej deko­ra­cji z grun­tu obce, dla czę­ści poko­le­nia bru­lio­nu czy dla nas, rocz­ni­ków 70., raczej umow­ne), z dru­giej nie­wy­ra­ża­na wprost postu­la­tyw­ność; pod­czas gdy ja szu­kam pytań i odpo­wie­dzi, oni pra­gnę­li­by (zara­zem doraź­nej, jak i uni­wer­sal­nej) pie­śni. W nie­któ­rych wier­szach z nowej książ­ki zda­jesz się sta­wiać krót­kie, cel­ne dia­gno­zy, nie epa­tu­jąc pacjenta/czytelnika epi­kry­zą; to może zmro­zić. Nie zdzi­wi Cię chy­ba jed­nak, że ja wolę „te dłu­gie wier­sze”, z któ­rych uda­je mi się tak­że dla oso­bi­stej przę­dzy wycią­gnąć nie­co nitek, popaść z narracją/autorem w intym­ną rela­cję lub przy­naj­mniej zanu­rzyć się w takiej pro­jek­cji (w obu zna­cze­niach tego sło­wa). Jak­by­śmy poprzez ów film dzie­li­li się pamię­cią w jej bar­dziej ponad­jed­nost­ko­wym wymia­rze.

Przy­znam Ci się, że ja też wolę te dłu­gie. Choć kie­dyś, przy oka­zji bodaj Kasz­lu w lip­cu, gdy Joan­na Orska posłu­ży­ła się ter­mi­nem „anty­afo­ry­zmy”, to te krót­kie też lubi­łem. One zazwy­czaj ogry­wa­ją jakąś wie­lo­znacz­ność, czę­sto fra­ze­olo­gizm, para­dok­sal­ność świa­ta. Powie­dział­bym, że te krót­kie wier­sze są dla inte­li­gent­ne­go czy­tel­ni­ka. Ale może są to tanie gry i zaba­wy. Jest powie­dze­nie „ucie­kać gdzie pieprz rośnie”. Gdzie pieprz rośnie? Rośnie w Tur­cji. Kto rzą­dzi Tur­cją? Więc co? Ucie­kać z desz­czu pod ryn­nę. Kie­dyś, gdy świat był bar­dzo poważ­ny i zasad­ni­czy, tro­chę humo­ru w wier­szach wyda­wa­ło mi się nie od rze­czy. Teraz, czy­ta­jąc cza­sem ese­me­sy od widzów na pasku „Szkła kon­tak­to­we­go”, myślę, że tego typu wier­sze mnó­stwo ludzi potra­fi­ło­by pisać, że nie­któ­rzy mają więk­szą inwen­cję języ­ko­wą i łatwość sko­ja­rzeń niż ja. Podzie­lę się z Tobą ostat­nim odkry­ciem, któ­re­goś dnia prze­le­cia­łem po pro­gra­mach kana­łów, któ­re  mam w kablów­ce. Ilość kaba­re­tów zupeł­nie mnie pora­zi­ła. Tak jak pora­zi­ła mnie dzi­siaj kwe­stia wypo­wie­dzia­na przez Moni­kę Olej­nik, że coś tam się dzie­je „na opo­zy­cji”. Niech ci, co są w rzą­dzie, mówią, że na rzą­dzie coś oma­wia­li. Przy­szedł mi  taki pomysł na wiersz „Dystans mię­dzy kawą a trumną/ dla Angli­ka jest krót­szy”. Może lepiej obcy­mi języ­ka­mi się zaj­mo­wać, bo błę­dy w pol­sz­czyź­nie, roz­prze­strze­nia­ją­ce się niczym wirus, mnie fizycz­nie bolą.

Nie Cie­bie jed­ne­go, wierz mi, choć ja sta­ram się widzieć i dru­gą stro­nę mone­ty. Ludzie prze­sta­li się bać języ­ka, oczy­wi­ście po czę­ści wyni­ka to z pośpie­chu, nie­chluj­stwa i ogól­ne­go nie­dbal­stwa, któ­re­go nie zno­szę, naj­czę­ściej z przy­pad­ku, wymu­szo­nej skró­to­wo­ści myśli, ale chcę też naiw­nie i ide­ali­stycz­nie wie­rzyć, że w jakiejś małej czę­ści oswa­ja­ją go i pró­bu­ją się (z) nim, mniej lub bar­dziej udol­nie bawić. Zda­rza mi się, słu­cha­jąc radia lub komen­ta­to­rów spor­to­wych, pomy­śleć a nawet zakrzyk­nąć: poeta by tego nie wymy­ślił! Z kaba­re­tów to lubię raczej ten kla­sycz­ny film pod tytu­łem (mało zabaw­ny zresz­tą, zwa­żyw­szy kon­tekst), a z pol­skich Gęś, Star­szych Panów, Olgę Lipiń­ską już mniej (bo poli­tycz­ność humo­ro­wi szko­dzi). Muszę Cię spy­tać o „Ciszę”, któ­rej lek­tu­rę pole­cam wszyst­kim mło­dzia­kom doma­ga­ją­cym się wspo­mi­na­nej przez nas powy­żej „inter­wen­cyj­no­ści”, „poli­tycz­no­ści”, „nar­ra­cji doraź­nej”. Ten poemat wciąż i zawsze aktu­al­ny i chwy­ta­ją­cy za ser­ca i gar­dła jest, bo łączy nar­ra­to­ra obser­wu­ją­ce­go z liry­kiem kon­fe­sji; tak samo czy­tam „dłu­gie wier­sze” z Pustych try­bun. Czy zatem nie jest tak, że zarów­no wszel­ką gro­zę, jak i pięk­no (niech będzie, że świa­ta przed­sta­wio­ne­go) może­my prze­ka­zać w poezji, jedy­nie czer­piąc z (intym­ne­go, sper­so­na­li­zo­wa­ne­go, sfor­ma­to­wa­ne­go) doświadczenia/pamięci?

Pew­nie tak, masz rację. Przy­zna­wa­łem się kie­dyś, że mnie same­go nie­gdyś nie­któ­re frag­men­ty „Ciszy” chwy­ta­ły za ser­ce i za gar­dło (pierw­sze publicz­ne czy­ta­nie w Stro­niu Ślą­skim to była strasz­li­wa wal­ka ze sobą, żeby się nie roz­kle­ić). Zesta­wie­nie gro­zy i pięk­na bar­dzo mi odpo­wia­da, myśla­łem ostat­nio o względ­no­ści pięk­na w poezji, o tym tro­chę jest w wier­szu nawią­zu­ją­cym do odej­ścia Ada­ma Zaga­jew­skie­go. Ale myśla­łem głów­nie, zasta­na­wia­jąc się nad wier­sza­mi ukra­iń­skie­go poety Wano Krüge­ra, któ­re kie­dyś tłu­ma­czy­łem i któ­ry jak­by w nich opi­sy­wał histo­rię oraz pośmiert­ne życie komu­ni­zmu na Ukra­inie, „Łagod­ny uśmiech Berii”, „Ostat­ni poca­łu­nek Ilji­cza”, to tytu­ły jego wier­szy i tomi­ków, Feliks Dzier­żyń­ski, Zoja Kosmo­den­ska­ja  (o tej boha­ter­skiej kom­so­moł­ce Cie­bie już nie uczo­no w szko­le, mnie tak), Jurij Andro­pow ‒ to nie­któ­rzy z ich boha­te­rów. Trze­ba być nie­speł­na rozu­mu, żeby te wier­sze lubić, są okrut­ne, pro­wo­ka­cyj­ne, nicze­go nie opie­wa­ją. Nie są do lubie­nia, ale moż­na je podzi­wiać. Gdzieś w począt­kach lat 60. Julian Przy­boś ukuł ter­min „tur­pizm” i zaata­ko­wał Sta­ni­sła­wa Gro­cho­wia­ka. W tym spo­rze byłem po stro­nie auto­ra „Menu­etu z pogrze­ba­czem”, choć pew­nie ani wte­dy, ani teraz nie powie­dział­bym, że „wolę brzy­do­tę jest bli­żej krwio­bie­gu”, nawet pamię­ta­jąc o tym prze­rzu­co­nym do następ­ne­go wer­su wyra­zie „słów”. Gdzieś kie­dyś usły­sza­łem, że sztu­ka jest poza taki­mi kate­go­ria­mi, jak opty­mizm i pesy­mizm, pew­nie jest też poza ste­reo­ty­po­wy­mi kate­go­ria­mi pięk­na i brzy­do­ty. Jest poza, nie zaś łączy je w abso­lut­ną jed­ność, jak to robi kicz. Przy­gry­zam język, bo tro­chę tu za dużo teo­re­ty­zo­wa­nia i uogól­nień. Wró­cę do tego, co chy­ba powie­dzia­łem na począt­ku tej roz­mo­wy: wiersz po pro­stu jest odpo­wie­dzią na świat, jest jak zmru­że­nie oczu, kie­dy razi je ostre świa­tło, jest jak odwró­ce­nie gło­wy, kie­dy za ple­ca­mi roz­le­ga się krzyk, jest jak puch­nię­cie war­gi, kie­dy użą­dli ją osa.

A wła­śnie chcia­łam Cię spy­tać o wiersz „Dwu­dzie­ste­go dru­gie­go”, któ­ry bar­dzo moc­no mnie zatrzy­mał. Jako anty-ele­gia, a jed­nak tkli­wa ele­gia – nie „na śmierć”, ale „dla” Ada­ma Zaga­jew­skie­go (wie­lo­kroć Was bar­dziej i mniej udol­nie zesta­wia­no, teo­re­tycz­nie anta­go­ni­zu­jąc, co uwa­żam za zbyt duże uprosz­cze­nie, i zapew­ne obu Was to nie­raz set­nie bawi­ło). Ten sub­tel­ny, lek­ko zabar­wio­ny sepią dystan­su ton ele­gij­ny jest zresz­tą dla mnie zna­kiem wod­nym Two­je­go pisar­stwa (kie­dy w melan­cho­lij­ne popo­łu­dnie czy­tam zno­wu „Lit”; ale to temat na inną roz­mo­wę). Teraz zasta­na­wiam się tak­że nad Przy­bo­siem i Gro­cho­wia­kiem; praw­do­po­dob­nie sta­nę­ła­bym po tej samej stro­nie, co Ty, lecz czy nie są to stro­ny tej samej monety/karty? Jak ma się sepia do mar­mu­ru, i jak to się wszyst­ko ma zmie­ścić w wer­sach? W „Do re mi” wła­ści­wie wykła­dasz sce­na­riusz dla fil­mu, któ­ry spodo­bał­by się takim jak ja, co lubią kli­ma­tycz­ne ele­gie (zwłasz­cza dygre­syj­ne). Jed­nak trud­no nie dostrzec w wier­szach pew­ne­go pasti­szu popkul­tu­ro­we­go kodu, zarów­no tego z cza­sów, któ­rych nie pamię­tam, jak i tego zie­ją­ce­go obec­nie i z pań­stwo­wej, i pry­wat­nych tele­wi­zji.

Bar­dzo traf­nie zauwa­ży­łaś, muszę dodać moim zda­niem, bo to w ogó­le podej­rza­ne ‒ takie ocen­ne stwier­dze­nia, ele­gij­ność „Dwu­dzie­ste­go dru­gie­go” i „Do re mi”. Ja bym bez waha­nia dorzu­cił kró­ciut­ką trzy­wer­so­wą „Dobrą wia­do­mość?”, któ­ra dla mnie zawie­ra potęż­ną daw­kę nie­roz­ła­do­wa­nej, wzię­tej w kar­by emo­cji. Myślę, że cho­ciaż to nie­mal oschły wiersz, miał­bym takie kło­po­ty z prze­czy­ta­niem go na głos publicz­nie jak te, któ­re kie­dyś mia­łem z „Ciszą”. Nie wiem, co Adam Zaga­jew­ski o mnie myślał i czy myślał. Jak w spo­rze mię­dzy Przy­bo­siem i Gro­cho­wia­kiem byłem po stro­nie Gro­cho­wia­ka, tak w pole­mi­ce Fok­sa z Zaga­jew­skim (trud­no to nazwać spo­rem, nic nie wiem, żeby Adam jakoś zare­ago­wał na wiersz Fok­sa, nie wiem nawet, czy go znał) byłem po stro­nie Fok­sa, z przy­czyn chy­ba wyło­żo­nych w „Dwu­dzie­ste­go dru­gie­go”. Nie cią­gnę­ło mnie do star­sza­ków. Tyl­ko że ci „star­sza­cy” z wier­sza, któ­re­go tytu­ło­wi udzie­li­łaś swe­go nazwi­ska, to wła­ści­wie byli moi rówie­śni­cy, wobec nich jako nie­śmia­ły chło­piec z pro­win­cji mia­łem mnó­stwo kom­plek­sów. „Stu­dent” sfle­ko­wał mnie pió­rem Jana Kuro­wic­kie­go, kole­gi ze stu­diów i z obo­zu woj­sko­we­go, on mnie nie onie­śmie­lał, ale głów­ne posta­ci Nowej Fali i owszem. Praw­dę powie­dziaw­szy, z Julia­nem Korn­hau­se­rem oswo­ił mnie wspól­ny wyjazd do USA, tam też po wizy­cie w domu Barań­cza­ków prze­sta­ła mnie para­li­żo­wać obec­ność Stasz­ka; żeby nie pocić się przy Ryszar­dzie Kry­nic­kim, trze­ba było przez jakiś czas pospo­ty­kać się z nim w komi­sji powo­ła­nej przez Fun­da­cję Kul­tu­ry w ramach pro­gra­mu pro­mo­cji pol­skiej lite­ra­tu­ry współ­cze­snej. Z Ada­mem Zaga­jew­skim do cze­goś takie­go nie doszło. Mnie to prze­ciw­sta­wia­nie, o któ­rym wspo­mnia­łaś, tro­chę bawi­ło, ale skła­mał­bym, mówiąc, że cier­pia­łem, gdy czę­sto byłem u mło­dych górą. Mie­li­śmy inny sto­su­nek do roz­ma­itych reje­strów języ­ko­wych, on cza­sa­mi, wyda­wa­ło mi się, prze­kra­czał czę­sto­tli­wo­ści akcep­to­wal­ne dla moje­go ucha, ale znaj­do­wa­łem też u nie­go wier­sze abso­lut­nie pięk­ne i zaska­ku­ją­co mi bli­skie. Wiesz, ta rezer­wa, któ­rą jak­bym zakła­dał w jego sto­sun­ku do sie­bie…  Opo­wiem aneg­dot­kę, któ­rej sens może być tu tro­chę à pro­pos.  Kie­dyś Krzysz­tof Siw­czyk zapro­sił mnie do udzia­łu w Prze­my­skiej Wio­śnie Poetyc­kiej, gdy został jej kura­to­rem. Poje­cha­łem. Dru­gie­go czy trze­cie­go dnia inny z orga­ni­za­to­rów powie­dział mi, że nie zapra­sza­no mnie wcze­śniej, bo ktoś ich ostrze­gał, że jestem strasz­nie zaro­zu­mia­łym, nie­przy­stęp­nym, patrzą­cym na wszyst­kich z góry czło­wie­kiem. Mówi mi to, bo się prze­ko­nał, że jestem zupeł­nie nor­mal­ny. A co do pasti­szo­wa­nia pew­nych popkul­tu­ro­wych kodów, to mi się wyda­je, że jak pasti­szu­jesz, to przej­rza­łeś zasa­dy, znasz mecha­ni­zmy, nie dasz się zro­bić, no w co? W konia, w jajo, w balo­na, jesteś o(d)porny na mani­pu­la­cję.

Boh­da­nie, pozwól, że wtrą­cę teraz coś od sie­bie, bo nie leży w moim cha­rak­te­rze zasy­py­wa­nie gru­szek w popie­le oka­zji. Mie­li­śmy z Krzyś­kiem Siw­czy­kiem spo­ro szczę­ścia, że na począt­ku swo­jej dro­gi poetyc­kiej tra­fi­li­śmy na ludzi bar­dzo przy­stęp­nych i życz­li­wych; wycią­gną­łeś do nas dłoń, nie tyl­ko zresz­tą Ty, oka­za­łeś wyro­zu­mia­łość dla mło­dzień­cze­go zapa­łu i aten­cję wobec naszych naiw­nych prze­cież, z racji wie­ku, prze­my­śleń, postaw i wybo­rów. Obie­cy­wa­li­śmy sobie wte­dy, że gdy życie uło­ży się po naszej myśli, spła­ci­my ten dług, i nie­skrom­nie powiem, żeśmy pozo­sta­li tej obiet­ni­cy wier­ni, Krzy­siek pra­cu­jąc z Mać­kiem Melec­kim w Insty­tu­cie Miko­łow­skim (m.in. przy Kon­kur­sie im. Rafa­ła Wojacz­ka) i współ­two­rząc jako dyrek­tor arty­stycz­ny kra­kow­ski Festi­wal Miło­sza, ja w Biu­rze Lite­rac­kim reali­zu­jąc pro­jek­ty dedy­ko­wa­ne debiu­tu­ją­cym autor­kom i auto­rom. Podob­na zda­je mi się rola tłu­ma­cza (wła­śnie otrzy­ma­łeś nagro­dę Lite­ra­tu­ry na Świe­cie za tłu­ma­cze­nie „Ante­ny” Ser­hi­ja Żada­na, któ­re­go to auto­ra nie­ja­ko poda­ro­wa­łeś pol­sz­czyź­nie, a to wszak czu­bek góry lodo­wej Twe­go trans­la­tor­skie­go dorob­ku). Dla­te­go chcę spy­tać o dwie spra­wy: po pierw­sze, na ile jest to (życie) koniecz­no­ścią i obo­wiąz­kiem, na ile przy­jem­no­ścią i odkry­ciem, i czy one wszyst­kie mogą iść w parach na ten jedy­ny bal?

Jak sły­szę sło­wo obo­wią­zek, to przy­po­mi­na mi się afo­ryzm, któ­ry raczej to mnie przy­szedł kie­dyś do gło­wy niż go u kogoś prze­czy­ta­łem, na przy­kład u Nor­wi­da: „Świę­ta to wiel­ki zbio­ro­wy obo­wią­zek”. Skłon­ność do para­dok­sów bie­rze się może stąd, że każ­da oka­zja do uśmie­chu na tym smut­nym świe­cie jest dobra. No nie­źle pani zakrę­ci­ła w tym ostat­nim pyta­niu, posłu­gu­jąc się też chy­ba pasti­szem kodu popkul­tu­ro­we­go. Powi­nie­nem wykrzyk­nąć albo i zaśpie­wać „Niech żyje bal”? A  wcze­śniej dać się pod­pu­ścić i z tro­ską zapy­tać: pro­gra­my dedy­ko­wa­ne mło­dym auto­rom i autor­kom? Nie, nie cho­dzi o kolej­ność, że niby panie przo­dem. Tyl­ko dla­cze­go nie prze­zna­czo­ne, dla­cze­go nie poświę­co­ne albo dla­cze­go nie po pro­stu dla mło­dych itd. Żyje­my raczej z przy­zwy­cza­je­nia. A jak się już żyje, to lepiej coś robić, niż nie robić nic. I oczy­wi­ście lepiej robić coś, co spra­wia przy­jem­ność. Wyobra­żam sobie, że odda­wa­nie dłu­gów  pie­nięż­nych spe­cjal­nej przy­jem­no­ści nie spra­wia, ale tych innych tak. Lepiej coś robić dla innych niż dla sie­bie. Co to za przy­jem­ność ugo­to­wać coś dobre­go, jeśli tyl­ko dla sie­bie? Życie jako koniecz­ność? Samo­bój­cy dowo­dzą, że nie taka do koń­ca. Przy­jem­no­ści i odkry­cia lite­rac­kie? Przy­jem­ność z wyda­nia  prze­kła­du z każ­dym kolej­nym słab­nie, ale to rekom­pen­su­je wyobra­żo­na, cza­sem i oka­zy­wa­na radość tłu­ma­czo­ne­go auto­ra. Odkry­wasz kogoś, a potem się cie­szysz z jego rado­ści, że został odkry­ty. To oczy­wi­ście doty­czy auto­rów  raczej młod­szych i mniej zna­nych niż Żadan. Jak mówisz, że go poda­ro­wa­łem pol­sz­czyź­nie, to tyl­ko w jakimś stop­niu, jego pro­zę od lat prze­cież tłu­ma­czy Michał Petryk, a poezję prze­kła­da­li też Adam Pomor­ski, Ola Hna­tiuk, a tak­że Jacek Pod­sia­dło.

Czy zatem nie jest tak, że każ­da nasza czyn­ność jest w jakiejś mie­rze prze­kła­dem? Nawet ta roz­mo­wa? Gdy­by nie Two­ja anto­lo­gia wier­szy ukra­iń­skich, nie wie­dzia­ła­bym o Emmie Andi­jew­skiej, któ­rej wier­sze w Two­im prze­kła­dzie zro­bi­ły na mnie (to było w 2007 r.) nie­mal pio­ru­nu­ją­ce wra­że­nie. Teraz zaś zła­mię wszel­kie kon­we­nan­se i wyznam, że (Two­ja, wybacz, jeśli nie odtwa­rzam jej ide­al­nie) fra­za: „piszę, co myślę i co czuję/ nawet jeże­li się rymu­je” w dużej mie­rze ukon­sty­tu­owa­ła mój pogląd na pisa­nie (i nie tyl­ko na pisa­nie). Teraz czy­tam w Pustych try­bu­nach Twój wiersz „Par­ter”, dato­wa­ny (a nie tak znów czę­sto datu­jesz) na 4 kwiet­nia 2019 r.  I rap­tem przy­szła mi na myśl figu­ra „dopo­wie­dze­nia”, jak­by pisarz miał tłu­ma­czyć świa­tu swo­je poczy­na­nia.

Cie­szę się, że zauwa­ży­łaś datę pod wier­szem „Par­ter”. To dla mnie o tyle waż­ne, że ta data poja­wia się przy wier­szu, któ­ry – gor­szy czy lep­szy – trak­tu­je o abso­lut­nie banal­nym zda­rze­niu, chcia­ło­by się powie­dzieć bła­hym, nie­istot­nym nawet w porząd­ku mojej bio­gra­fii. Ta data to zda­rze­nie wyróż­nia, nada­je mu pew­ną ran­gę. To jak­by też sygnał, że ta roz­mo­wa z dziec­kiem na klat­ce scho­do­wej nie zosta­ła wymy­ślo­na. Sygnał, że nie ma nie­waż­nych dat. Zda­je się, że ponie­kąd tłu­ma­czę Ci teraz swo­je poczy­na­nia. Przy oka­zji nagro­dy za prze­kład „Ante­ny” gdzieś na stro­nie wydaw­nic­twa War­stwy w tagach mignę­ło mi coś takie­go, że jestem „nie­zno­śnie nie­rów­nym poetą”. Nie wsze­dłem na ten tekst od razu, a potem nie potra­fi­łem go zna­leźć, więc nawet nie wiem, czy­ja to była opi­nia. Fra­zę o rymo­wa­niu zacy­to­wa­łaś dokład­nie, mógł­bym ją stra­we­sto­wać i powie­dzieć rów­nie dobrze: „piszę, co myślę i co czu­ję, nawet jeże­li nie rymu­ję”. Jeśli napi­sa­łem tro­chę dobrych wier­szy, to mogę sobie pozwo­lić na słab­sze. To taki przy­wi­lej sta­ro­ści, nie musisz się z nikim ści­gać, nie musisz się niko­mu podo­bać. Bar­dzo Ci jestem wdzięcz­ny za to, że wier­sze Emmy Andi­jew­skiej zro­bi­ły na Tobie wra­że­nie. Wiem, że z punk­tu widze­nia logi­ki to jest tro­chę dziw­ne zda­nie, ale co tam.

To bar­dzo pocie­sza­ją­ce, co powie­dzia­łeś o przy­wi­le­ju nie­po­do­ba­nia się i nie­ści­ga­nia, z dwie­ma uwa­ga­mi: po pierw­sze, znam młod­szych ode mnie pisa­rzy, któ­rzy pod wie­lo­ma wzglę­da­mi są star­si od nas oboj­ga razem wzię­tych; po dru­gie, wyda­je mi się, że tę wol­ność nie­kie­ro­wa­nia się osą­da­mi i ocze­ki­wa­nia­mi (nawet, jeśli cza­sem czło­wiek się tro­chę przej­mie) osią­gną­łeś dość wcze­śnie. Moim skrom­nym zda­niem puste try­bu­ny bywa­ją lep­sze od wie­cu. Bar­dzo Ci dzię­ku­ję za tę książ­kę i za naszą roz­mo­wę.

Ja też bar­dzo Ci dzię­ku­ję.

O autorach i autorkach

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania