
Strona A, strona B nr 115: Wysoko, głęboko
felietony / cykle CZYTLENIKÓW Artur Burszta115. odcinek cyklu „Strona A, strona B” autorstwa Artura Burszty.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Agnieszką Wolny-Hamkało, towarzysząca premierze książki Ani mi się śni, wydanej w Biurze Literackim 19 października 2005 roku.
Artur Burszta: Agnieszko, spotykamy się w naszej redakcji, by porozmawiać o Ani mi się śni, Twojej czwartej książce, której egzemplarze powinny lada moment dotrzeć do nas z drukarni. Czy Ty wciąż „na diecie od pierwszej miesiączki”? Nie bardzo wiem, co Ci zaproponować.
Agnieszka Wolny-Hamkało: Poproszę małą czarną. Twoja żona, Arturze, znów ze zdziwieniem stwierdzi, że wypiłam pół. Ostatnio powiedziała, że szkoda dla mnie brudzić filiżankę.
To chyba ja pozwoliłem sobie na tę małą złośliwość Agnieszko a nie Marzena. Każdy kto Ciebie zna, ten wie, że zawsze zamawiasz „małą czarną”, po czym udajesz, że ją pijesz (śmiech). Ale oczywiście służę uprzejmie. To zaparzanie potrwa chwilę, więc może pogadajmy o kawie, a raczej braku kawy w Twojej książce. Ja trochę postudiowałem Ani mi się śni i stwierdziłem np. że „kawa” w całej książce pojawia się tylko raz, w wierszu „Postój w Corazon”. To idzie jakoś tak: „Wypili kawę na dworze, potem oddał mocz”.
Założę się, że 90 % wierszy pisałam podczas żłopania smołki. Ten pan, który oddaje mocz po lekkiej stymulacji, to postać z opowiadania Paula Bowlesa. Wyobrażam sobie, że sika w głęboką przepaść i słychać taki charakterystyczny dźwięk.
Tą swoją deklaracją, że większość wierszy pisałaś przy kawie, trochę mnie zaskoczyłaś, więc może pociągnijmy ten wątek. Czego potrzebujesz, by napisać wiersz?
Komputera. Miła, dobra maszyna. Jako rocznik siedemdziesiąty nie załapałam się na maszyny do pisania. Jasne, że mogę powiedzieć komuś wiersz przez telefon. Ale, ja wiem, czy to będzie wiersz spod igły? Czy się, no wiesz, do końca spełni? Jednakowoż kawa jest miłym tłem procesu. Gotowa?
Gotowa i skoro już ją mamy, to pewnie nie grozi nam senność. Ta postać z opowiadania Bowlesa, to chyba Ci się przyśniła?
W snach najbardziej dziwi bezkarność tego, co się robi, brak konsekwencji w rzeczywistości. Chociaż sen jednak promieniuje na dzień. Kiedy spotykam osobę, z którą coś robiłam we śnie, to widzę ją trochę przez pryzmat tego snu. Właściwie to nieuczciwe. No i jest jeszcze możliwość podróżowania zupełnie darmowego! Przedwczoraj na przykład byłam w Poznaniu i wczoraj śnił mi się Poznań i jego fantomy. Rzeczywisty wyjazd przedłużył mi się o szereg dziwnych, widmowych spotkań, rozmów, obcowań. Postacie z opowiadań Bowlesa to są z pewnością postacie, które się śnią. I to nie tylko mnie.
Np. pilotowi z Luftwaffe, „który miewał ten sam sen”.
Choćby jemu. Tobie?
[zerknięcie w stronę małej czarnej, której nie ubywa]
Wiesz, ja nie prowadzę aż tak aktywnego życia jak bohaterka Twoich nowych wierszy, więc moje sny są, jakby to powiedzieć, bardziej pospolite (śmiech).
Te sny, w których się pozornie mało dzieje, są najcenniejsze. Patrzysz na czyjąś twarz przez cały sen. Przyjemnie.
Mówiąc „bohaterka Twoich wierszy”, trochę się asekuruję, ponieważ ta granica pomiędzy Tą z wierszy – realną i ze snów – a Tobą jest wydaje mi się bardzo płynna. Korci mnie więc by zapytać, ile w tych nowych wierszach jest prawdziwej Agnieszki Wolny-Hamkało, tej realnej, która prosi o kawę, której później nie pije.
Próbujesz mnie gładko podpuścić. Jakbym ci powiedziała, gdzie ta granica przebiega, to bym wydała wszystkie swoje sekrety (śmiech). Ale oczywiście w tych wierszach jestem zupełnie ja, w ten czy inny sposób. „Ja”, jakie megalomańskie słowo. Przepraszam, Arturze.
A czemu to od razu megalomańskie?
Książka poetycka to przecież nieprzyzwoite skupienie na sobie. Takie, no wiesz, zawracanie głowy swoimi sprawami. To się może wydać nietaktowne. I jeszcze to „ja” – po prostu corpus delicti.
Podoba mi się to co powiedziałaś – „nieprzyzwoite skupienie na sobie”. Ale to nie jest tak, że piszesz tylko o sobie. Pozwól, że dalej będę Ciebie podpuszczać. Twój świat to np. Miłosz.
Tu mnie przyłapałeś na miłości. Ale to imię chyba się nie pojawia w książce. Chociaż oczywiście masz rację – on jest. Tylko że ten świat dzieciństwa, jak to ładnie określił Darek Suska – piaskownica jako równoległa cywilizacja – to jest także mój, absolutnie osobisty, intymny, świat z przeszłości. Moje i mojego syna – te dzieciństwa mi się zazębiają. Jego dzisiejsze zabawy wywołują negatywy z moich kolonii, wsi, trzepaków. Tak że to, co się pojawia, jest konstruktem dość abstrakcyjnym, a jednocześnie niezbyt odległym ode mnie.
Przyznaję, że gdy przeczytałem ostateczną wersję Ani mi się śni, to pomyślałem o książce Darka, że to podobne klimaty, w babskim ujęciu.
„W babskim ujęciu”!
[tu następuje krótki kaszel spowodowany zakrztuszeniem się kawą]
Chyba będę zmuszona poprosić cię o wyjaśnienie „babskiego ujęcia” [śmiech przez łzy]. Wspólna u mnie i Darka jest fascynacja tą cywilizacją, ale inny zupełnie zapis. Poza tym, u Darka to jest – doskonale zresztą zrealizowany – spójny projekt na ten temat. W przypadku „animisiów” to jednak tylko wątek.
No, kochana, jak się pisze w pierwszym wierszu „moje drogie siostry”, to trzeba się z wszystkim liczyć (śmiech).
Mówisz, że ten siostrzany ukłon jest widoczny? Feministki poświęcają sporo uwagi językowi. Trochę jak poeci, nie sądzisz? To są bardzo ciekawe sprawy.
Podpuszczam Cię oczywiście Agnieszko, podpuszczam cały czas. To przede wszystkim książka o miłości, która lubi np. „pocałunki na czczo”. Wbrew pozorom, nie wszystko w książce jest łatwe do rozszyfrowania. Nie ma imion, nie ma nazwisk. Mimo że bohaterka wciąż gdzieś kursuje, to nie padają nazwy miast, a jedynie ogólne sygnały, które pozwalają nam domyśleć się, że tłem np. dla wiersza bez tytułu, który zaczyna się od słów „Takie dni się zdarzają…”, jest Kraków.
Jest Kraków, jest Wrocław, Warszawa, i Łódź jest, i Gdańsk, i Środa Śląska, i Poznań, i Dobrzejowice, i Szklarska Poręba. A propos – różnie podają kawy w tych miastach. Bardzo się cieszę, że widzisz „animisie” jako książkę o miłości. Bo chyba ostatecznie o każdej książce można powiedzieć, że jest „o miłości”. I tak jest dobrze. Życie jest o miłości.
Żeby była jasność – ja Twoją nową książkę widzę na różne sposoby. Np. w warstwie językowej Ani mi się śni dzieją się momentami naprawdę ciekawe rzeczy. W nieomal każdym wierszu jest, jakby to powiedzieć, nasłuch przeróżnych dialektów, tego, jak się teraz pisze i mówi w gazetach, reklamach, recenzjach. Podoba mi się, że masz swój rozpoznawalny styl.
Staram się szyć tak, żeby wiersz – jako przekaźnik – wychwytywał wielogłosowość kultury.
Z pękatej pierwszej wersji książki, nad którą rozpoczęliśmy pracę mniej więcej pół roku temu, tej, która nie miała jeszcze nawet tytułu, wypadła nieomal połowa wierszy. Dzięki temu dostajemy bardzo zwartą historię, którą czyta się momentami jak filmowy scenariusz.
Mówisz, że się jednak udało? Bo to jest takie marzenie: żeby historia była. Zwarta. Żeby rozwichrzenie nie przeniosło się z życia na książkę. Z drugiej strony to jest perwersyjna przyjemność: możliwość panowania nad czymś, nad tekstem. Ale i to ostatecznie okazuje się złudzeniem, związanym, bo ja wiem? – z próżnością autora?
Kiedy w trakcie kolejnych prac redakcyjnych zdecydowałaś się na radykalne odchudzenie książeczki, pomyślałem, ta poetka ma naprawdę poukładane w głowie, przedkłada efekt końcowy w postaci zwartej, interesującej od początku do końca książeczki, nad np. przywiązanie do określonych wierszy.
Problem polega na tym, że się człowiek przywiązuje niekoniecznie do tych najlepszych wierszy. Albo widzi w wierszu, pamięta w nim, jakąś historię, która jest dla niego szczególnie ważna, a nie musi być istotna, czytelna, dla odbiorcy. A przecież fajnie, jeśli ta komunikacja jest jak najpełniejsza. Jest taki moment, po złożeniu książki, kiedy warto poradzić się przyjaciela – selekcjonera. On patrzy z zewnątrz, niech będzie Odbiorcą Archetypowym. Zastanawiam się, czy jest czas w życiu Starego Wybitnego Poety, kiedy on jest absolutnie pewny rozmowy na linii nadawca-odbiorca. Ale to chyba niemożliwe. W końcu różne ludzie mają życia. Wydaje mi się, że można czytać jedną książkę przez całe życie: codziennie widać z innej perspektywy.
Niezależnie od tego, co sobie tutaj teraz mówimy – książka już jest, jedzie do nas z drukarni. Niewykluczone, że jeszcze dzisiaj w portowej księgarni znajdzie pierwszego nabywcę. Co będziesz na spotkaniach autorskich, w wywiadach, podczas imprez targowych mówić o swojej czwartej książce, jak będziesz zachęcać czytelników by sięgnęli po Ani mi się śni?
Odpowiem – oczywiście w ramach przyzwoitości – szczerze na wszystkie pytania. Poza tym – wszystko jest w wierszach. I tak się obnażam megalomańsko (śmiech).
Zapomnijmy o tym, co zostało tu dotąd powiedziane i nagrane na taśmę, i zacznijmy od początku: „Pani Agnieszko, proszę zachęcić naszych radiosłuchaczy do lektury pani książki”.
Uwaga, po przeczytaniu możesz przeżyć moje życie.
„Pani Agnieszko, proszę jeszcze powiedzieć naszym słuchaczom, który wiersz lub wiersze z nowej książki najbardziej pani lubi i dlaczego”.
Lubię „Piosenkę”, widzę za tym wierszem sytuację. To bardzo krótki, lapidarny wiersz, a ta sytuacja wielka, wielka i skomplikowana. I – jeżeli mi się udało, a to już ocenią czytelnicy – to zamknęłam tę wielką sytuację w małym, skromnym wierszu. Poza tym wiersz to też takie spuszczanie wody po sobie. Ja po sobie spuściłam wodę tym wierszem. Posprzątałam.
Faktycznie, to jeden z tych wierszy, które pamięta się z tej książki nawet po kilku dniach. Skoro sama przywołałaś „znawcę martwych języków”, to zdradź, proszę, jak bardzo w pracach nad wierszami pomaga Ci Marcin. Czy to szczęśliwa sytuacja, że ma się w domu poetę?
To zależy dla kogo (śmiech). Muszę przyznać, że to wcale nie jest tak, że my siadamy wieczorami przy kominku i snujemy dyskusje o nowych językach we współczesnej poezji polskiej. Właściwie prawie w ogóle o tym nie rozmawiamy. Marcina trzeba bardzo namawiać, żeby jakieś wiersze czytał, trzeba go przekupić. On się bardzo broni, trzeba, no wiesz, podejść go, znaleźć dobry moment. Ale Marcin jest moim archetypowym czytelnikiem – selekcjonerem. Pokazuję mu rzadko, jak już mam ścisłą czołówkę. Szczególnie Marcin przydaje się, kiedy trzeba z wierszy ułożyć historię – mam zawsze problem z układem wierszy. Ale to sytuacja niekoniecznie przypisana do „małżeństw poetów”. Wydaje mi się naturalne, że żona/mąż jest pierwszym czytelnikiem. Nie jest tak zawsze?
Tak jest zawsze, gdy mamy do czynienia z modelowym, poetyckim małżeństwem (śmiech). Skoro rozmawiamy o sprawach rodzinnych, powiedz, proszę, jak Ci się mieszka w Środzie Śląskiej? Większość wierszy z nowej książki pisana była już po przeprowadzce. Uważny czytelnik odnajdzie tutaj sporo Twoich małych średzkich skarbów.
Jest to duża zmiana. W Restauracji Centralnej dają prawdziwą parząchę. Nie kupisz „Literatury na Świecie”, ale dziewczyny są piękne, strasznie wystrojone. Tak naprawdę mieszkam poza Środą, trochę w polu i jestem lokalną patriotką. Do Wrocławia jeżdżę autobusem i kiedy wracam nocą – idę przez absolutną mgłę. Moje okna, jeśli pali się w nich światło, wyglądają, jakby wisiały w powietrzu. Straszne wtedy są psy, które się w tej mgle, w okolicach szosy, tułają.
Czy ja dobrze pamiętam, w którymś z wierszy idzie jakoś tak: „Psy są tutaj ciche i bardziej uważne”. Ale to mowa o wrocławskich pieskach, bo tam jeszcze jest taka fraza: „Wracam śladami samochodów i nocuję w mieście”. Czy ta migracja chwilowa, czy tak już zostanie? Co biografowie mają teraz pisać w rubryce miejsce zamieszkania poetki?
To prawda z tymi psami! One się naprawdę inaczej zachowują w mieście, które jest pełne zepsucia, złych rozrywek i niebezpieczeństw (śmiech). Ja się cały czas czuję wrocławianką i w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że niechętnie mówiłam o tej przeprowadzce. W rubryczkę „miejsce zamieszkania” nadal wpisuję Wrocław. To jest bardzo blisko i zdarza mi się pojechać do miasta na, no wiesz – kawę. Środa Śląska to jest mój dom, który znajduje się we Wrocławiu. Tak chyba o tym myślę.
A Biuro? Jak po tych dwóch latach odbierasz naszą obecność w Twoim rodzinnym mieście? Środa jest w zasadzie w połowie między Legnicą a Wrocławiem. Wolałabyś na kawkę przyjeżdżać na Księżycową?
Księżycowa, Tęczowa – ty to masz szczęście to ulic. I w ogóle jak to brzmi: „Mieć szczęście do ulic”. Wolę przyjeżdżać na Tęczową. Znam to miejsce od dziecka. No i zawsze wychodzę od ciebie z jakąś książeczką. Teraz, kiedy macie tego wstrząsająco miękkiego psa, chyba będę pojawiać się częściej.
Powiedz, jak Ty sobie radzisz z wychowaniem małego dziecka i aktywnym trybem literackiego życia – pisaniem wierszy, recenzji, spotkaniami, zajęciami i warsztatami, które prowadzisz.
Ja przecież mam z tej pracy kupę frajdy! Powiedziałam „praca”?
Powiedziałaś praca, a jakże! To co jest przyjemniejsze, pisanie wierszy czy recenzji?
Właśnie pisanie recenzji to jest praca, a pisanie wierszy to… nie jest praca (śmiech). Aczkolwiek trudno to też nazwać „przyjemnością”. Właściwie: dziwna sprawa, która – jak to Jerzy napisał o pewnym miasteczku – nie chce się wypowiedzieć.
Skoro tak otwarcie nam się rozmawia, to pozwól, że zadam Ci trudne pytanie. Dobrze?
Wal.
[Tu zostaje dziarsko wypity łyk całkiem już zimnej kawy.]
Zdarza Ci się również recenzować książki Biura Literackiego. Zanim powiem, co ja myślę na ten temat, zapytam prowokująco. Czy tak można? Tak wypada?
Niektóre recenzje, które pisałam na temat książek Biura były, przyznasz, dość surowe. To dlatego, że miałam włączony radar – wydawało mi się, że muszę być bardziej radykalna w ocenianiu biurowych autorów. Za tekst o „Pieśniach kogutach” to nawet na mnie koledzy krzyczeli (śmiech). No ale jak się pojawia coś takiego jak książka Jurka, to ja muszę napisać, że to jest po prostu świetnie zrobione.
Tak, wydaje mi się, że umiesz zachować bezstronność. Ale dla zwłaszcza młodych obserwatorów życia literackiego taka działalność może wyglądać dosyć podejrzanie, a same recenzje mało wiarygodne. Ja powiem Ci uczciwie, że sam mam czasami obawy. Wiem, że tego typu podejrzeniami można w zasadzie obdzielić większość recenzentów, świat literacki jest w Polsce tak mały, że każdy z każdym ma jakiś związek. Dlatego chcę poznać Twoją opinię, to dla mnie, Twojego wydawcy, ale też czytelnika recenzji, które wydają mi się bezstronne, co już powiedziałem, bardzo ważne.
Gdyby tak na to patrzeć, recenzenci musieliby pisać w próżni, nie znając – redaktorów, plotek, pisarzy, czasopism, nie oglądając telewizji, nie odbierając poczty i telefonu. A już na pewno nie powinni być zatrudniani na etatach: przecież mogliby pisać pod gusta redaktora naczelnego lub wydawcy pisma! A już na pewno, na pewno, nie powinni prowadzić żadnych spotkań, brać udziału w życiu towarzyskim. Jeśliby zobaczyli pisarza – powinni natychmiast uciekać: przecież ich znajomość, prywatna sympatia, mogłyby wpłynąć na ocenę tekstu! A może im pisarz piwo kupił? Za to piwo recenzenci na pewno napiszą bardzo przychylny tekst. Jak ktoś chce komuś lizać czoło, to i tak będzie, niezależnie od okoliczności. Jak ktoś jest uczciwy – to da sobie radę, również od okoliczności niezależnie.
Bardzo chciałem to usłyszeć.
[W tym momencie w drzwiach pojawia się kierowca z drukarni z egz. „Ani mi się śni”. Zaczyna się gorączkowe rozpakowywanie paczki. Po chwili udaje się wydostać pierwszy egzemplarz pachnącej jeszcze farbą drukarską książki.]
No, Agnieszko, ładnie wypadło zdjęcie Marcina Cecki na okładce.
Ktoś powiedział o tym zdjęciu „erotyczne”.
Agnieszko, mieliśmy nie rozmawiać o seksie. Przecież chcemy, żeby Twoją książkę czytała też młodzież licealna (śmiech).
Urodzona 24 lutego 1979 roku we Wrocławiu. Poetka, publicystka. Współpracuje m.in. z „Gazetą Wyborczą”, „Polityką” i „Lampą”. Mieszka we Wrocławiu.
Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.