wywiady / o książce

Nieskończenie długi poemat poza słowami

Jakub Skurtys

Piotr Matywiecki

Z Piotrem Matywieckim o książce Zdarte okładki rozmawia Jakub Skurtys.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Jakub Skur­tys: Roz­ma­wia­my przy oka­zji wyda­nia przez BL książ­ki Zdar­te okład­ki, któ­ra dała naresz­cie moż­li­wość zebra­nia więk­szo­ści Pań­skich dzieł poetyc­kich. Ze wzglę­du na nie­licz­ne, ale zna­czą­ce, prze­miesz­cze­nia utwo­rów w sto­sun­ku do daw­nych tomi­ków, „Pio­sen­ki moje­go Mistrza” patro­nu­ją teraz całej Pań­skiej twór­czo­ści. Ten patro­nat został świa­do­mie wybra­ny i zazna­czo­ny, dla­te­go chciał­bym naj­pierw zapy­tać o związ­ki, jakie łączą Pana z dzie­łem Jana Śpie­wa­ka?

Piotr Maty­wiec­ki: Poezja Jana Śpie­wa­ka jest świa­dec­twem wyobraź­ni, któ­ra nie tchó­rzy­ła przed cier­pie­niem, wyobraź­ni, któ­ra nie bała się być cha­osem, wyra­zem bólu, psy­chicz­nej szar­pa­ni­ny. Cho­dzi o cier­pie­nie obu wojen świa­to­wych, gło­du, utra­ty naj­bliż­szych. I jed­no­cze­śnie Śpie­wak potra­fił być poetą syn­te­ty­zu­ją­cym histo­rycz­ne doświad­cze­nie i namysł nad nim. W moim rozu­mie­niu wiel­kim poetą nowo­żyt­no­ści moż­na być tyl­ko pod warun­kiem połą­cze­nia tych dwóch aspek­tów: wier­no­ści powszech­ne­mu i indy­wi­dal­ne­mu cier­pie­niu oraz umie­jęt­no­ści syn­te­tycz­ne­go skró­tu, suge­styw­ne­go prze­ka­zu doświad­cze­nia.

W tym sen­sie Jan Śpie­wak jest dla mnie wzo­rem nie­do­ści­głym. A poza tym – był napraw­dę moim men­to­rem w mło­do­ści… I cie­szę się, że cho­ciaż w małym stop­niu mogłem wzbu­dzić zain­te­re­so­wa­nie jego wiel­ką, ale zapo­mnia­ną poezją.

Prze­wi­ja­ją się w Pana twór­czo­ści róż­ne inne nazwi­ska arty­stów, róż­ne pozio­my wchła­nia­nia i prze­twa­rza­nia ich poetyk. Obo­wią­zek wobec Tuwi­ma wypeł­nił Pan już wiel­kim ese­jem Twarz Tuwi­ma (tak­że w wier­szach „Poeta” czy „Rytm”). Patro­na­tem Śpie­wa­ka wyda­je się być prze­siąk­nię­ta cała twór­czość. A co z inny­mi? Skąd tam lite­ra­tu­ra fran­cu­ska? Jacob, Rim­baud?

Za mło­du byłem w czy­ta­nych i prze­ży­wa­nych poetach po pro­stu zako­cha­ny, zauro­czo­ny nimi. Póź­niej stwo­rzy­łem sobie ich intym­ny mit oso­bo­wy, coś w rodza­ju arche­ty­po­wych posta­ci, któ­re wio­dły mnie przez sło­wa i przez życie wewnętrz­ne. Rim­baud przy­po­mi­nał mi, że poezja jest spra­wą zmy­słów, Jacob był nauczy­cie­lem takiej reli­gij­nej wia­ry poetów, któ­ra nie wypie­ra się nie­wia­ry… Dopie­ro od nie­daw­na stać mnie na reflek­sję bar­dziej obiek­tyw­ną (choć pry­wat­ną) nad ich rolą w mojej poezji. Ale to począt­ki tego pro­ce­su, dla­te­go wię­cej o tym powie­dzieć nie potra­fię.

Jed­na z fun­da­men­tal­nych kate­go­rii Pań­skiej twór­czo­ści to sto­su­nek do Gene­zis. W roz­mo­wie z Jaku­bem Winiar­skim, publi­ko­wa­nej kie­dyś w „Stu­dium”, powie­dział Pan, odno­sząc się do poezji Jabe­sa, że naj­bar­dziej inte­re­su­je Pana jego „gene­zyj­ska wyobraź­nia”. Czym więc jest dla Pana „akt two­rze­nia”?

Myślę, że poeta nie tyle „two­rzy”, co we wszyst­kim, o czym pisze, wyczu­wa nurt stwo­rzy­ciel­skiej mocy i sta­ra się do nie­go przy­łą­czyć. Poeta czu­je, jak coś wyż­sze­go od nie­go stwa­rza jego „ja” – wte­dy zysku­je poetyc­ką samo­świa­do­mość. A kie­dy zazna­je momen­tów „odpad­nię­cia” od bło­go­sła­wio­ne­go, ener­ge­tycz­ne­go nur­tu, popa­da w swo­isty, tra­gicz­ny nihi­lizm i dając mu wyraz, nie­ja­ko modli się o powrót gene­zyj­skich inspi­ra­cji, powrót do sie­bie same­go i do świa­ta. W obu przy­pad­kach mowa jest oczy­wi­stym medium – chwi­la­mi eks­ta­tycz­na a chwi­la­mi tru­pia… Nie ma poety, któ­ry nie znał­by obu tych „gatun­ków”, uszczę­śli­wia­ją­ce­go i roz­pacz­li­we­go.

Mimo wszyst­kich chrze­ści­jań­skich kono­ta­cji, bo na nich prze­cież opie­ra się w dużej mie­rze Pań­ska filo­zo­fia, w wier­szach pobrzmie­wa bole­sne roz­dar­cie. Z jed­nej stro­ny pra­gnie­nie real­no­ści rze­czy, zachwy­tu świa­tem, z dru­giej świa­do­mość jego pozor­no­ści. Czy nie jest tak, że w Poema­tach biblij­nych zapi­su­je Pan wiel­kie świa­dec­two Miło­ści, któ­ra pozwo­li­ła ist­nieć, ale rów­nież oso­bi­stą księ­gę odda­la­nia się ludzi od Boga, zry­wa­nia przy­mie­rza? Czy napraw­dę „rów­ni­na któ­ra nas prze­trwa / będzie śle­pa”?

Jakąś odpo­wiedź na to pyta­nie dałem przy pyta­niu poprzed­nim. A co do tej „śle­pej rów­ni­ny”. Mam obse­sję świa­ta poza-ludz­kie­go, świa­ta ist­nie­ją­ce­go z wyklu­cze­niem czło­wie­ka. Nie trak­tu­ję takiej wizji jako cze­goś tra­gicz­ne­go czy absur­dal­ne­go. Raczej sta­ram się zro­zu­mieć modli­twę Simo­ne Weil: „Widzieć kra­jo­braz taki, jaki jest, gdy mnie tu nie ma… Gdzie­kol­wiek jestem, swo­im odde­chem i biciem ser­ca zakłó­cam ciszę nie­ba i zie­mi” – Wiem, że wie­lu takie reflek­sje prze­ra­ża­ją. Mnie nie.

Nie­zwy­kłą siłą tej poezji jest para­doks. „Poezja kar­mi się para­dok­sem.” Tam gdzie sche­ma­tycz­nie poję­ty kla­sy­cyzm chciał­by dawać jasne, sta­bil­ne odpo­wie­dzi, usta­lać hie­rar­chię bytów, Pan zgłę­bia róż­ni­ce mię­dzy sło­wem a rze­czą. Pęk­nię­cie, na któ­re Pan czę­sto wska­zy­wał, jest ele­men­tem „baro­ki­za­cji”, wyzy­ska­niem dra­ma­tu czło­wie­ka poprzez odda­la­nie się od kla­sy­cy­zmu. Myślał Pan kie­dyś o osa­dze­niu wła­snej twór­czo­ści w takim wła­śnie sąsiedz­twie, porów­na­niem jej np. z Sępem-Sza­rzyń­skim?

Sęp-Sza­rzyń­ski to dla mnie poeta bar­dzo istot­ny. Ale wyda­je mi się, że będąc jego uważ­nym czy­tel­ni­kiem, nie inspi­ro­wa­łem się nim.

Spra­wa para­dok­su jest tak wie­lo­aspek­to­wa, że nie da się o niej krót­ko nic powie­dzieć. Może tyl­ko tyle: para­doks jest zarów­no środ­kiem myśli mistycz­nej jak i myśle­nia o języ­ku. Ponie­waż jakiś swo­isty misty­cyzm towa­rzy­szy mojej poezji, a tak­że nie uni­ka ona reflek­sji nad słow­nym two­rzy­wem, to para­doks musiał się w niej poja­wić jako figu­ra naj­waż­niej­sza.

Pana twór­czość roz­brzmie­wa odwiecz­nym dla nasze­go krę­gu kul­tu­ro­we­go dra­ma­tem res-ver­bum. Bez tru­du moż­na rzu­cić nazwi­skiem Wit­t­gen­ste­ina, bo jest mod­ny, ale moż­na się też poku­sić o bar­dziej histo­rycz­ną, egze­ge­tycz­ną nawet wykład­nię. Z dru­giej stro­ny jest krąg mistycz­ny, utoż­sa­mia­ny głów­nie z juda­izmem. Nawią­zu­jąc do poprzed­nie­go pyta­nia, chciał­bym roz­wi­nąć spra­wę Pań­skie­go sto­sun­ku do języ­ka.

Filo­zo­fia mowy i jej sto­sun­ku do rze­czy­wi­sto­ści jest natu­ral­nym pro­ble­mem każ­de­go, jak myślę, poety. W mojej twór­czo­ści ta spra­wa róż­nie się przed­sta­wia w róż­nych okre­sach.

Mogę jedy­nie powie­dzieć, co mnie zawsze fra­po­wa­ło – od pierw­szych wier­szy do dzi­siaj. Jest to rela­cja mię­dzy budo­wą zda­nia a poza-języ­ko­wą struk­tu­rą rze­czy­wi­sto­ści. I poszu­ki­wa­nie mowy przy­ro­dy. Tę „mowę przy­ro­dy” trak­tu­ję nie jako meta­fo­rę, ale jako coś, co daje się odkry­wać w geo­lo­gicz­nej budo­wie Zie­mi, w struk­tu­rach mikro- i makro-świa­ta. Była to rów­nież obse­sja moje­go Mistrza Jana Śpie­wa­ka. O tym samym medy­to­wa­li roman­tycz­ni filo­zo­fo­wie przy­ro­dy. A w naszych cza­sach Wit­t­gen­ste­in tak­że miał intu­icję zrów­ny­wa­nia tau­to­lo­gicz­nej struk­tu­ry zda­nia ze struk­tu­rą rze­czy­wi­sto­ści. W podob­nym kie­run­ku szedł Kar­po­wicz. Mam więc mate­riał do prze­my­śleń na całe poetyc­kie życie.

Godzi Pan chrze­ści­jań­ską naukę o Krzy­żu i Zba­wie­niu, z żydow­ską tra­dy­cją Sło­wa, jego ema­na­cyj­nej natu­ry i nie­do­stęp­no­ści oraz pry­mar­nym zna­cze­niem Pię­ciok­się­gu. U wie­lu kry­ty­ków piszą­cych o Panu, powra­ca twier­dze­nie o „żydow­skiej toż­sa­mo­ści”. Jest Pan iden­ty­fi­ko­wa­ny poprzez tę wła­śnie kate­go­rię, mie­rząc się z pro­ble­mem Pamię­ci i Holo­kau­stu. Czy uwa­ża Pan, że pozo­stał nam nie­spła­co­ny dług wobec tam­tych ludzi? A może lepiej – dług nie­spła­cal­ny?

Pierw­sza, ele­men­tar­na jest „toż­sa­mość”, a póź­niej dopie­ro odpo­wiedź na pyta­nie „jaka?”… Naj­pierw czu­łem głód samo­okre­śle­nia – czu­ję go do dzi­siaj – a póź­niej dopie­ro szu­ka­łem pokar­mu, jakie­goś okre­ślo­ne­go „ja”, któ­rym mógł­bym zaspo­ko­ić to „nic”, któ­rym jeste­śmy we wcze­snej mło­do­ści. Ze wzglę­du na prze­szłość moich naj­bliż­szych musia­łem natra­fić na żydow­skość, prze­jąć się nią do głę­bi.

A co do zabi­tych w Zagła­dzie. Sło­wo „dług” nie jest wła­ści­we na okre­śle­nie nasze­go sto­sun­ku do Nich. Wła­ściw­sze jest poję­cie trwa­nia z Nimi w takiej bez­sil­no­ści rozu­mu i ety­ki, z jaką musie­li ulec maso­wej śmier­ci. Ta bez­sil­ność jest już dana ludz­ko­ści na zawsze. Czu­ję, że nie wol­no mi się przed nią uchy­lić.

Woj­na się skoń­czy­ła, ale bli­zna pozo­sta­nie, będzie­my zawsze trwać z Ofia­ra­mi, ale czy cięż­ko jest dzi­siaj dźwi­gać ten cię­żar asy­mi­la­cji świa­ta, świa­do­mie nasią­kać jego histo­rycz­ną winą? Pytam o to w kon­tek­ście poezji, ale tak­że zwy­czaj­ne­go ludz­kie­go doświad­cze­nia, bo cho­ciaż powta­rza­my nadal za Ador­nem, że liry­ka jest nie­moż­li­wa po Oświę­ci­miu, mło­dzi poeci pró­bu­ją raczej przy­swo­ić świat w jego medial­nym roz­pro­sze­niu niż histo­rycz­nym świa­dec­twie.

Medial­ne roz­pro­sze­nie doty­ka dzi­siaj histo­rycz­ne­go doświad­cze­nia, wie­lu ludziom w Pol­sce histo­ria i jej trau­my są dane jedy­nie poprzez ekra­ny i gaze­ty, nie ma dla nich w histo­rii nic oso­bi­ste­go, a jeśli nawet jest, to rodzin­ne, nie­kie­dy wstrzą­sa­ją­ce prze­ka­zy natych­miast dopa­so­wu­ją do powszech­nie obo­wią­zu­ją­cych medial­nych form i norm. Mło­dzi poeci, naj­czę­ściej poprzez iro­nię i tech­ni­kę kola­żu, chcą oddać ten stan rze­czy. Ja tak­że cza­sa­mi tak postę­pu­ję w swo­ich utwo­rach, na przy­kład w cyklu „Ta epo­ka”, czy w poema­cie „Oda na teraz”. Róż­ni mnie od mło­dych poetów to tyl­ko, że mimo wszyst­ko zacho­wa­łem wia­rę w poza-medial­ną bez­po­śred­niość doświad­czeń histo­rycz­nych. Bo je mia­łem! A sko­ro mia­łem – to mam na zawsze!

W utwo­rze Stwo­rze­nie i psalm napi­sał Pan: „Ale ja i teraz / ocza­mi prze­ciw oczom bez ludzi / chcę widzieć. Bo jeśli nie będę widział / świat nie wytrwa”. Dla mnie jest to wiel­ka dekla­ra­cja, mani­fest, nie tyl­ko poetyc­ki, ale przede wszyst­kim ludz­ki. Jak to jest z tym widze­niem, patrze­niem i dostrze­ga­niem? Musi­my patrzeć, żeby oca­lać? Czy też nasze indy­wi­du­al­ne oca­le­nie znaj­du­je się wła­śnie poza „dostrze­gal­nym”?

Zda­je mi się, że w sło­wach, któ­re Pan cytu­je wyra­żo­na jest taka intu­icja: ist­nie­nie, owo dane nam „raczej coś niż nic”, jest nie­trwa­łe, gdy­by nie pod­trzy­mu­ją­ca moc Boga zapa­dło­by się w nicość. Wpraw­dzie ta boska moc jest abso­lut­na i mamy pra­wo wie­rzyć, że nigdy nie będzie wstrzy­ma­na, to jed­nak lęk o ist­nie­nie świa­ta jest w nas zaszcze­pio­ny jako cią­głe zdu­mie­nie, że świat jest, cho­ciaż mógł­by nie być. To strasz­ne „mógł­by” jest być może naszym doświad­cza­niem śmier­ci? – Wzrok, patrze­nie, widze­nie to w mojej poetyc­kiej sym­bo­li­ce war­tość rów­na ist­nie­niu. Jestem, bo patrzę. Świat ist­nie­je, bo jest w nim czyjś wzrok. (Może to męt­na wypo­wiedź – ale wzrok jasny!)

Jed­nak prze­szy­wa moją poezję i taki wzrok, któ­ry jest „wzro­kiem nico­ści”, wzro­kiem nie-świa­ta, nie­ist­nie­nia. Pewien teo­log pisał o wzro­ku demo­nicz­nym, o „samo­po­tę­pia­ją­cym się spoj­rze­niu”… Chy­ba o takim spoj­rze­niu myśla­łem jako o „oczach bez ludzi”, któ­rym prze­ciw­sta­wi­łem spoj­rze­nie czło­wie­czeń­stwa.

W innym tek­ście („Uto­pia i anty­uto­pia” w Anie­le z ognia i lodu, wła­ści­wie pro­zie poetyc­kiej, ale o tym za chwi­lę) może­my prze­czy­tać zda­nia: „Poeta patrzył w zie­mię. Nale­żał do obu załóg i wsty­dził się oca­le­nia.” Kim jest dla Pana poeta? Jaka jest jego rola wobec spo­łe­czeń­stwa i wobec lite­ra­tu­ry?

Do dwóch załóg jed­no­cze­śnie nale­ży poeta z tego utwo­ru: do zało­gi „nowe­go okrę­tu”, któ­ry przy­bił do wyspy naro­dzo­nej na oce­anie – i do zało­gi „okrę­tu sta­re­go”, któ­ry jest wyko­pa­li­skiem zmur­sza­łym w zie­mi. Nie cho­dzi tu o nowa­tor­stwo i tra­dy­cję. Raczej o to, co gene­zyj­skie i to, co śmier­tel­ne. Poeta jest roz­bit­kiem aktu stwo­rze­nia i roz­bit­kiem wła­snej śmier­ci. W imie­niu wszyst­kich ludzi przyj­mu­je „winę oca­lo­ne­go”, bo wie, że jest stwo­rzo­ny, pod­czas gdy tyle poten­cjal­nych jestestw nie zaist­nia­ło. W swo­im wła­snym imie­niu przyj­mu­je świa­do­mość, że trwa nie­zwy­kle krót­ko i inten­syw­nie – przed śmier­cią, cho­ciaż nie dla śmier­ci.

A co do „ról spo­łecz­nych”, czy „lite­rac­kich”, to mam pew­ność, że poeta jest zaprze­cze­niem jakiej­kol­wiek „roli”. Owszem, moż­na powie­dzieć, że chcąc nie chcąc musi być w roli uwię­zio­ny. Ale im bar­dziej jest prze­ciw niej – tym bar­dziej jest poetą. Być może to jest jego dzi­siej­sza racja – uka­za­nie ludziom, że przyj­mo­wa­nie „ról” nie jest jedy­nym spo­so­bem funk­cjo­no­wa­nia w spo­łe­czeń­stwie. Z podob­nych powo­dów iry­tu­je mnie mod­ne okre­śle­nie: „stra­te­gia poetyc­ka” – poetą jest się wbrew wszel­kiej stra­te­gii!

Wca­le mi nie prze­szka­dza, że taki pogląd jest roman­tycz­ny, nie­dzi­siej­szy.

…wła­śnie, czę­sto powie­la­na jest ta łat­ka „kla­sy­cy­sty”, ze wzglę­du na filo­zo­ficz­ne pro­ble­my, któ­re Pan poru­sza. Ale prze­cież Pamięć, Toż­sa­mość, Prze­mi­ja­nie, a przy tym meta­fi­zycz­na bli­skość „tam­te­go świa­ta”, świa­ta umar­łych, pokrew­na jest rów­nież ducho­wi roman­tycz­ne­mu, podob­nie jak swo­isty „ide­alizm posłan­nic­twa”. Poetę z Pana twór­czo­ści ode­bra­łem wła­śnie tak, jako obser­wa­to­ra i jako wysłan­ni­ka pomię­dzy świa­ta­mi…

Cho­ciaż nie jest rze­czą poety wypo­wia­dać się na temat swo­je­go miej­sca pośród kie­run­ków lite­rac­kich, to jed­nak muszę powie­dzieć, że zadzi­wia mnie, jak kry­ty­cy mio­ta­ją się w tej spra­wie: jed­ni mówią o moim awan­gar­dy­zmie, inni o kla­sy­cy­zmie!

Od począt­ku bar­dzo zasta­na­wia­ła mnie róż­no­rod­ność form w tym wiel­kim zbio­rze. Z jed­nej stro­ny celo­we wyko­rzy­sty­wa­nie indek­sów gatun­ko­wych (pieśń, tren, psalm, haiku), z dru­giej swo­bod­ne ich trak­to­wa­nie, czę­ste wpro­wa­dza­nie sylw, mie­sza­nie środ­ków, ele­men­ty dra­ma­tu. Czy każ­de pyta­nie musi zna­leźć swój wła­sny kształt tek­stu? Otwo­rzyć wiersz na „for­mę-bar­dziej-pojem­ną”?

Bar­dzo mi się podo­ba Pań­ska for­mu­ła: „każ­de pyta­nie musi zna­leźć swój wła­sny kształt tek­stu”. Poję­cie for­my zawsze spra­wia­ło mi kło­pot. Czu­ję kie­dy wiersz jest „ufor­mo­wa­ny”, orga­nicz­nie zwią­za­ny, żywy melo­dycz­nie i ryt­micz­nie, kie­dy pul­su­je. Ale czym jest for­ma in abs­trac­to – nie wiem… Dla­te­go tak­że Miło­szow­ska „for­ma-bar­dziej-pojem­na”, cho­ciaż dobrze rozu­miem inten­cję tego ter­mi­nu, nie budzi we mnie odze­wu. Ale rze­czy­wi­ście, róż­no­rod­ne są ukształ­to­wa­nia moich utwo­rów. Może po pro­stu dla­te­go, że chcę uni­kać mono­to­nii?

Kolej­ną wiel­ką dycho­to­mią jest róż­ni­ca pomię­dzy monu­men­tal­ny­mi poema­ta­mi oraz krót­ki­mi, gno­micz­ny­mi wier­sza­mi. Pod­czas czy­ta­nia przy­szła mi na myśl „kali­gra­fia”, bez­po­śred­nie i kon­tem­pla­cyj­ne obco­wa­nie ze Sło­wem, modli­twa poprzez wiersz. Z dru­giej stro­ny, czę­sto prze­bi­ja z tych utwo­rów rów­nież duch haiku, zatrzy­ma­nia „chwi­li w wiecz­no­ści”, coś z twór­czo­ści Jana Śpie­wa­ka. Któ­re z tych podejść jest Panu bliż­sze?

Łatwo prze­wi­dzieć odpo­wiedź – oba podej­ścia.
Poema­ty pozwa­la­ją mi na reali­za­cję marze­nia o boga­tej poli­fo­nii, prze­pla­ta­niu się wąt­ków. W poema­cie gro­ma­dzę psy­chicz­ne i słow­ne two­rzy­wo z wie­lu lat, z wie­lu sfer moich zain­te­re­so­wań. Wier­sze krót­kie tak­że nie zawsze są „momen­tal­ne”, bywa, że dłu­go nad nimi pra­cu­ję. Jed­nak z pew­no­ścią ich żywio­łem jest chwi­la.

Chciał­bym, żeby w poema­cie czas miał swój dom, żeby w nim żył nie szu­ka­jąc prze­dłu­żeń poza tym domem. Z krót­kich wier­szy czas ma wypro­mie­nio­wy­wać, ma prze­dłu­żać się poza sło­wa, ma być nie­skoń­cze­nie dłu­gim poema­tem poza sło­wa­mi.

Kamień gra­nicz­ny uwa­ża­ny jest bez­względ­nie za książ­kę wiel­ką, ale prak­tycz­nie nie­do­stęp­ną. To w tej chwi­li praw­dzi­wy bia­ły kruk, a myślę, że po publi­ka­cji BL zain­te­re­so­wa­nie jesz­cze wzro­śnie. To książ­ka bar­dzo istot­na, tak dla Pana, jak i dla całej gene­ra­cji ludzi żydow­skie­go pocho­dze­nia, sym­bol, z któ­rym moż­na się iden­ty­fi­ko­wać. Czy nie myślał Pan kie­dyś, żeby posta­rać się o jej wzno­wie­nie?

Nie śmiem sądzić, że Kamień gra­nicz­ny ma taką rolę dla moje­go poko­le­nia… To książ­ka osob­na, cierp­ka, z etycz­nym prze­sła­niem bar­dzo trud­nym do przy­ję­cia. Oczy­wi­ście marzę o wzno­wie­niu, jed­nak wydaw­cy tej książ­ki się lęka­ją…

Mimo dosko­na­łych opi­nii, nigdy nie stał się pan pisa­rzem maso­we­go odbio­ru (o ile w przy­pad­ku poezji może­my o czymś takim mówić). Publi­ka­cja Biu­ra na pew­no umoż­li­wi dotar­cie do szer­sze­go krę­gu odbior­ców, ale wyda­nie takie­go zbio­ru jest zawsze pew­ną „krop­ką nad i”. Uwa­ża się Pan za poetę speł­nio­ne­go? I czy to już czas na pod­su­mo­wa­nia?

Nie chciał­bym, żeby publi­ka­cja Zdar­tych okła­dek była „krop­ką nad i” mojej twór­czo­ści. Ma być wyj­ściem ku dal­sze­mu pisa­niu. Do pod­su­mo­wa­nia, mam nadzie­ję, jesz­cze dale­ko.

Ja rów­nież mam taką nadzie­ję, bo od tomu Ta chmu­ra powra­ca przez Powie­trze i czerń zauwa­żal­na jest zmia­na poety­ki, coraz wię­cej tam sub­tel­nej lirycz­no­ści. Może­my się spo­dzie­wać dal­szych poszu­ki­wań w tym wła­śnie kie­run­ku?

To praw­da, ostat­nie moje tomy są bar­dziej lirycz­ne. Może to duch prze­ko­ry, ale piszę teraz wier­sze „ostrzej­sze”, nace­lo­wa­ne na to, co mię­dzy­ludz­kie, kon­flik­to­we. Mam głód swo­istej poetyc­kiej „socjo­lo­gii”!

O autorach i autorkach

Jakub Skurtys

Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).

Piotr Matywiecki

Urodzony 5 czerwca 1943 roku w Warszawie. Poeta, eseista, krytyk literacki, autor antologii poetyckich, edytor. Wieloletni pracownik Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1980–1989 działacz Solidarności jawnej i w konspiracji. Autor wielu tomów poezji, m.in. Zdarte okładki – wiersze zebrane (2009), a ostatnio Poematy biblijne (2020) i Cykle (2024). Napisał kilka książek eseistycznych, w tym Kamień graniczny (1994) poświęcony filozoficznym i egzystencjalnym problemom Zagłady Żydów, a niedawno tom esejów o sztukach wizualnych Własne oczy (2024).

Powiązania