Kuba Mikurda: „Zdarza się niekiedy, że owe okruchy powracają po latach, drobne, nienaruszone; powracają przez przypadek albo przywołane jakiegoś wieczoru w gronie przyjaciół” – pisał Perec w Postsriptum do Je me souviens. Przywołane jakiegoś wieczoru w gronie przyjaciół – czy to trafne określenie punktów wyjścia wierszy z cyklu Wspomnienia z poezji nowoczesnej?
Zbigniew Machej: Impulsem do napisania tego cyklu był modernistyczny numer „Literatury na Świecie”, w którym znalazły się przekłady Cendrarsa, Ungarettiego i Pessoi. Pamiętam, że przeczytałem ten numer mniej więcej dwa lata temu, w lutym albo w marcu 2003 roku i byłem autentycznie poruszony świeżością tych tekstów. A ponieważ ostatni raz bardzo intensywnie czytywałem Cendrarsa w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, przypomniały mi się tamte lektury i tamte czasy, schyłek komunizmu, schyłek mojej młodości, te żałosne lata osiemdziesiąte, które z punktu widzenia pyszałkowatego historyka literatury zaraz na początku następnej dekady jawiły się jako czarna dziura. A to był spory kawał mojego życia. Owszem, zewnętrzne okoliczności tego życia trzeba było ignorować, ważne było to, co rozgrywało się wewnątrz, zwłaszcza lektury. To były jakieś płomienie, które rzeczywiście musiały się palić w jakiejś ciemności. Myślę, że tamta dekada dość powszechnie kojarzy się z ciemnością, o tyle więc metafora czarnej dziury może być usprawiedliwiona. Na hasło „Cendrars” przypomniałem więc sobie swoje godne politowania przygody wojskowe. Jakieś strzępy wspomnień ułożyły mi się w wiersz, ale w gruncie rzeczy nie jest to pamiętnikarstwo, tylko pewna syntetyczna konstrukcja. Tak było również z pozostałymi pięciu hasłami z tego cyklu. I tu można zwrócić uwagę na drugi ważny impuls, bez którego nie byłoby tych tekstów. Kilka miesięcy wcześniej przeczytałem Rok dwadzieścia cztery, czeskiego pisarza Patrika Ouředníka, niedużą książkę napisaną według zasady I Remember Brainarda i Je me souviens Pereca. Pomyślałem, że posługując się tą metodą można by napisać osobistą historię poezji, ale skończyło się na sześciu wierszach. Można by, oczywiście, napisać dalsze wiersze z tego cyklu, ale po co? Pisanie według tej samej formuły szybko zaczyna mnie nudzić. Inna sprawa, że mam raczej słabą pamięć i właśnie potrzeba takich przypadkowych (albo i nie) impulsów, żebym sobie w ogóle coś z tamtych czasów przypomniał.
„Nie sposób przeczytać pół tuzina Pamiętań Brainarda, by nie popaść we własne” – komentował I remember William Corbett. „Czyta się taki fragment, spogląda się na swoją biblioteczkę i myśli o własnej historii i historii książek na regałach” – wtórował Adam Pluszka po lekturze Wspomnień z poezji nowoczesnej. Sam czytałem Wspomnienia kilka dni, co i rusz odkładając książkę, odpływając to w kierunku Alkoholi, to znów Cichego Kącika (akademik „Piast” od dłuższego czasu jest koedukacyjny, funkcjonuje w nim za to dość zacna stołówka). Książka jako zwornik pamięci? – zastanawiał się Adam Pluszka, a ja wraz z nim.
Nie tylko książka. Także filmy, piosenki, koncerty, przedstawienia, podróże, kobiety. No i już układa się to w życie, w biografię, a właściwie w jakąś wersję wykreowanej autobiografii. Nie interesowało mnie to przedtem, wydawało mi się to liryczne, a ja nie cierpię liryczności. Interesuje mnie natomiast obiektywne, oderwane od mojego ja, spojrzenie na moje przeszłe życie, na jego banał, głupotę, przeciętność, interesuje mnie dekonstrukcja własnej przeszłości, jej weryfikacja i lustracja. Ale nie interesuje mnie moja teczka w Instytucie Pamięci Narodowej. Wildsteina znam jeszcze z czasów krakowskiego SKS ‑u i mógłbym napisać o nim wiersz. Bardziej jednak interesuje mnie, jakie wiersze wtedy czytałem, jakich poetów, co oni dla mnie znaczyli . Stąd na przykład wiersz o Eliocie. Moje poszukiwanie Eliota było strasznie naiwne i odbywało się na tle polskiej euforii związanej z wyborem Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Tamte historie dziś budzą we mnie mieszane uczucia. Miałem wtedy dwadzieścia lat. Teraz mam czterdzieści siedem lat i dawno już odszedłem jak od Eliota tak od Kościoła Katolickiego. Bardziej niż o wspomnienia chodzi tu więc o pewien proces przemian, nieustający ruch, który chciałbym zrozumieć, bo każdy pewnie chce zrozumieć swoje własne życie, zwłaszcza jak się jest już w drugiej jego połowie. A tu zasada I Remember nie musi przynosić właściwych efektów i prowadzić do właściwych wniosków. Z literackiego punktu widzenia mój wniosek był więc taki, że cyklu Wspomnień nie należy ciągnąć w nieskończoność.
Jak pisze Pan w komentarzu do Kwestionariusza Karpowiczowskiego – poemat powstał jako element intrygującego projektu „renegocjacji kanonu polskiej poezji XX wieku”, pracy zbiorowej mającej pomieścić szkice o polskich poetach nowoczesnych – delikatnie mówiąc – nienajlepiej obecnych w świadomości literackiej „przeciętnego polskiego, newtonowskiego, postsolidarnościowego i postkomunistycznego inteligenta”. Antologia jednak nie powstała. Ciekawi mnie, których autorów widziałby Pan najchętniej jako bohaterów podobnego wyboru. A może Wspomnienia z polskiej poezji nowoczesnej już powstają i tylko patrzeć nam obiecującego przewrotu?
To był projekt Piotra Sommera i należy żałować, że nie został zrealizowany. Kwestionariusz Karpowiczowski powstał po lekturze Słojów zadrzewnych, książki, a właściwie księgi, która wciąż wydaje mi się nie doczytana i niedoceniona. A jest to w moim przekonaniu jedna z naszych najważniejszych książek poetyckich w XX wieku. Głos Karpowicza, a właściwie zdumiewająca symfonia, która jest zapisana w tej książce – został zupełnie zagłuszony przez zgiełk wytworzony wokół publikacji Traktatu teologicznego Miłosza i innych książeczek związanych z tą stroną. Zdumiony byłem milczeniem, które otaczało Słoje i mój Kwestionariusz jest odpowiedzią na to milczenie. Zresztą mój poemat również otoczyło milczenie, które jest z kolei – po norwidowsku – echem tamtego milczenia. Przy okazji nadmienię, że zanim ten utwór ukazał się w „ResPublice” jego opublikowania odmówiła „Twórczość”.
Myślę, że renegocjację kanonu polskiej poezji XX wieku musi poprzedzić publikacja dzieł nie tylko Karpowicza, ale także Witolda Wirpszy. Myślę, że na nowo trzeba przeczytać wiersze Aleksandra Wata, Adama Ważyka, Juliana Przybosia, Tadeusza Peipera, a więc chodzi o linię awangardową, a także inaczej spojrzeć na tzw. Nową Falę. Na przykład przeczytałem niedawno kilka zdumiewająco świetnych wierszy Ryszarda Milczewskiego-Bruno, który przecież jest znacznie ciekawszym poetą niż bardzo przeceniony Ryszard Krynicki. Nie znam wierszy zebranych Milczewskiego, ale postanowiłem je przeczytać, tym bardziej, że w Czechach odkryłem związane z nim ślady. Myślę, że tu przydałaby się dobra antologia, komponowana z naszej płynnej, ponowoczesnej perspektywy. Piotr Sommer wspomniał niedawno, że szykuje taką publikację. Trzeba więc poczekać. Oby tylko znalazł się wydawca dla takiej antologii. W Czechach na przykład ukazał się teraz niemal tysiącstronicowy tom wierszy Vratislava Effenbergera, surrealisty zakazanego w okresie komunizmu i ta książka znowu w istotny sposób koryguje obraz poezji czeskiej XX wieku. Nam takie książki zdarzają się rzadko a jak już się wreszcie pojawią, to się o nich milczy.
Jak – w najogólniejszym zarysie – wygląda rozkład sił na czeskiej scenie poetyckiej? Lokalne hierarchie? Sympatie czytelnicze? Co moglibyśmy zaczerpnąć od Czechów, a czego się wystrzegać?
Obraz współczesnej sceny poetyckiej w Czechach nie jest dla mnie przejrzysty, ale myślę, że nie jest on przejrzysty również dla samych Czechów. W ostatnich latach umarło paru wybitnych czeskich poetów najstarszego pokolenia – Jiří Kolář, Josef Hiršal, Ivan Diviš – ale nie pojawiło się zbyt wiele nowych, silnych osobowości poetyckich. Chyba najważniejszą postacią tej sceny jest obecnie Ivan Wernisch, który ma 63 lata i jest pełen twórczego wigoru. W Czechach wydaje się dużo książek poetyckich, w tym wiele świetnych przekładów, z niemieckiego, angielskiego, hiszpańskiego, chińskiego. I są to świetne edytorsko książki. Wydaje się też sporo nowej poezji dla dzieci, którą piszą rzeczywiście poeci, a nie grafomani, tak jak u nas.
W cyklu „ram pam pam” proponuje Pan dość figlarne teksty, operujące zabawną anegdotą, nie pozbawione wszak elementów niesamowitości (Krowa w zimie czy Przygoda wróbla wywołują we mnie subtelny niepokój). Czy to wyimki z serii wierszy dla dzieci, o której wspominał Pan w rozmowie z Bohdanem Zadurą dwa lata temu? Jak potoczyły się losy tego zbiorku? Przy tej okazji rad bym zapytać także o Pańskie pierwsze lektury, na długo przed Baudelairem…
Tak, Krowa w zimie i Przygoda wróbla pochodzą z mojego zbioru wierszy dla dzieci, dla którego od prawie dwóch lat daremnie poszukuję wydawcy. Kilka miesięcy temu rozesłałem tę propozycję do kilku znanych wydawnictw specjalizujących się w literaturze dla dzieci (np. Nasza Księgarnia, Muchomor, Ezop, Stentor, Zielona Sowa, także Wydawnictwo Literackie ) i większość z nich nawet nie raczyła odpowiedzieć na moją propozycję. Wynika z tego dla mnie prosty i smutny wniosek: tak naprawdę w Polsce nikomu nie zależy na nowej poezji dla dzieci. Niech mi ktoś wskaże takie wydawnictwo lub taką instytucję, którym na tym zależy. Może Instytut Książki wskaże albo dodatek „Gazeta Książki”? Tak naprawdę wszyscy to mają w nosie i myślą tylko o własnym interesie. Chyba zwrócę się do Pani Prezydentowej Jolanty Kwaśniewskiej żeby mi pomogła w tej sprawie i do pana ministra Waldemara Dąbrowskiego, aby uwzględnił moją twórczość dla dzieci w swoich wyprawkach dla niemowląt. Poezja dla dzieci w Polsce to jest osobny temat, o którym warto by porozmawiać. Myślę, że tym tematem powinna się zająć jakaś kolejna komisja sejmowa. A jeżeli chodzi o moje pierwsze kontakty z poezją w dzieciństwie to powinienem wymienić trzy obszary: pieśni religijne w kościele, elementarz Falskiego i Kabaret Starszych Panów, który uważam za osiągnięcie ważniejsze dla polskiej kultury niż cała reszta naszej poezji z lat sześćdziesiątych z poezją Miłosza włącznie. A zatem w nowej antologii poezji polskiej XX wieku ważne miejsce powinien mieć także Jeremi Przybora.
Przy okazji publikacji Krainy wiecznych zer dzielił się Pan z Bartłomiejem Majzlem swoją obawą co do dłuższych form poetyckich. Tymczasem opublikowane wkrótce potem Prolegomena, a teraz Kwestionariusz Karpowiczowski z powodzeniem realizują konwencję poematu. Jak zmienił się charakter Pańskiego eksperymentu językowego? Czy to kwestia skali czy nowej jakości? Ciągnie Pana w kierunku Flow Chart?
Myślę, że tego i tego. Wie Pan, Wspomnienia ukazują się w momencie, kiedy mam już trzy następne książki poetyckie gotowe i sporo materiału do czwartej. Myślę, że dopiero z tej perspektywy, która jest na razie ukryta dla czytelników, można by wyczytać, co jest tu kwestią skali, a co nowej jakości. Jest to jednak perspektywa płynna, zmieniająca się mniej więcej co pół roku. W planie mam też dwie książki eseistyczne i widzę, że w tematach „eseistycznych” ponosi mnie w kierunku flow chart, choć ja właściwie wolałbym to ująć jako eseistyczny poemat dygresyjny mając w pamięci choćby Beniowskiego, genialny wzorzec, w którym można znaleźć sporo inspiracji, również do parodiowania i kompromitowania Traktatów teologicznych i traktatowości w ogóle. Ale ostatnia z tych trzech książek, którą właśnie w tych dniach zamykam, składa się ze stu dwudziestu i jeszcze paru wierszy, które w większości są krótkie.
Wspomnienia z poezji nowoczesnej to Pana ósma książka [1]. Czy zastanawiał się Pan nad publikacją zbierającą w jedno poprzednie tomiki? Obszernym wyborem? A może wolałby Pan, aby poszczególne egzemplarze publikacji z lat osiemdziesiątych pozostały pożądanymi cymeliami? Smakoszy, kochanków i płatnych morderców wyniosłem kilka lat temu ze szkolnej biblioteki…
Byłoby miło móc za jakiś czas wydać wiersze zebrane, ale kto by to miał zrobić? Nie widzę w tej chwili takiego wydawcy. Jeżeli chodzi o Smakoszy i moje wiersze z lat 80, to chętnie bym je wznowił z własnymi, ironicznymi i dekonstrukcyjnymi komentarzami poetyckimi, żeby przemyśleć i jako tako zrozumieć cały ten proces, który mam za sobą. Interesują mnie na przykład z tamtego okresu moje poematy prozą. Mam też z tamtej epoki (1985 rok) dziennik, który pisałem wtedy w swoim kieszonkowym kalendarzu. To jest dobry materiał archeologiczny do autoweryfikacji i, być może, autokompromitacji. Wybór moich dawnych wierszy był kiedyś gotów zrobić Piotr Sommer. Wiele jest możliwości obmyślania takich publikacji, ale jak na razie są one czysto teoretyczne. Mogę sobie pofantzjować i nikomu to nie szkodzi. Poza tym mamy taką sytuację, że nie są wydane wiersze zebrane wielu wybitnych polskich poetów, w tym gigantów naszej poezji takich jak Karpowicz czy Wirpsza, czy dzieł zebranych takich autorów jak Buczkowski czy Przyboś. To są po prostu skandale i wydawanie w tym kontekście swoich wierszyków zebranych byłoby dla mnie co najmniej dyskomfortowe. Funkcjonujemy bowiem we wspólnym organizmie pamięci i wartości, posiadamy wspólny spichlerz znaczeń, którego nie umiemy utrzymać i godziwie oraz twórczo z niego korzystać. Jest to, moim zdaniem, przerażające.
W jaki sposób komentarz poetycki może zaistnieć w przestrzeni „publicznego dyskursu”? Czy tylko na prawach raportu mniejszości? Zabawnego wypełniacza? Uszczypliwego drobiazgu? Jak wyobraża sobie Pan los takich tekstów jak Baltic Sky za kilka lat? W możliwym tomie „Wierszy zebranych” właśnie? Czy przystałby Pan na serię kontekstualizujących przypisów?
Takie teksty jak Baltic Sky są swego rodzaju szyfrogramem, są bardziej hermetyczne niż się wydaje i z biegiem czasu ich znaczenie będzie się zmieniać. Nie mam nic przeciwko przypisom. Wiersze zawsze niosą z sobą znaczenia, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Wiersze są mądrzejsze od nas a ruch ich znaczeń jest nieustanny. Publiczny dyskurs bardzo mnie interesuje. Jestem niewyżytym satyrykiem. Nie stronię od polityczności, stale łykam tę szarą i kłamliwą pianę gazet i kolorowe koktajle innych mediów. Znajduję w tym dużo powodów do wściekłego, rozpaczliwego śmiechu. Komentarz poetycki w obszarze publicznego dyskursu ma nikłe szanse na zaistnienie, ponieważ w ogóle nie jest dopuszczany do głosu i nikt się z nim nie liczy. Ostatnim poetą, zabierającym głos w tych sprawach, którego trochę słuchano, był Herbert. Nowa Fala już od dawna nie odzywa się na te tematy po parnasistowsku zbrzydzona niskością i niegodnością tej problematyki. A w młodszym pokoleniu dominuje hermetyczny wzorzec poetyki Andrzeja Sosnowskiego, której aspekt polityczny nie został jeszcze dostatecznie wydobyty na powierzchnię. Wykonuję więc pewną czarną robotę świadomy ryzyka i pewnej krótkowzroczności odbioru tych tekstów. Wierzę jednak, że są to zarazem teksty profetyczne i metafizyczne. Adresuję je do szerokiej publiczności i powinny być drukowane w jakimś kolorowym tygodniku typu „Przekrój”, ale Najsztub nie chce wierszy, „Polityka” gustuje w lewicowej prozie i felietonistyce. Podobnie jest w najważniejszych dziennikach: w „Gazecie Wyborczej” znam tylko Adama Michnika, a on jest ostatnio odsunięty od redagowania. Niestety nie znam Mikołajewskiego, który wybiera do wydania świątecznego „Gazety” jakieś liryczności, ale mnie i tak interesuje tylko pierwsza strona. No i oczywiście adekwatne honorarium. W „Rzepie” znam na przykład Drzewuckiego, ale nie utrzymuję z nim kontaktów od czasu, kiedy w stanie wojennym został redaktorem reżimowego, zsypowskiego „Studenta”. Jest jeszcze telewizja publiczna, ale ani Orłoś, ani Monika Olejnik jeszcze się do mnie nie zgłosili. A przecież można by w telewizji publicznej zrobić dwuminutowy kącik polityczno – poetycki zamiast reklam między wiadomościami sportowymi a prognozą pogody w wieczornym bloku informacyjno – publicystycznym. Czeska telewizja nadaje w tym paśmie serwis kulturalny, a klipy z poezją współczesną przez kilka lat były nadawane na dwójce o godzinie 20.00, a to w polskiej telewizji jest niewyobrażalne. W polskiej telewizji publicznej program układają marketingowcy. To ich prymitywna mentalność kształtuje gusta i poglądy społeczeństwa, a nie poezja Noblistów czy ashberystów. I kanał kulturalny nic tu nie zmieni. W Czechach na przykład powstała partia poetycka, która wysunęła swoich kandydatów w ostatnich wyborach do parlamentu. A my jesteśmy zepchnięci w getta portowe albo salony Anny Dymnej. Poezja jest w Polsce traktowana w patologiczny sposób, bo cały system publicznego dyskursu jest tu patologiczny. Ale może w tym miejscu zakończmy tę rozmowę, bo Artur Burszta nas goni. Dziękuję za uwagę.
Dziękuję za rozmowę.
[1] Albo i nie. Jak podpowiada Zbigniew Machej Śpiąca muza (1988) i Wiersze dla moich przyjaciół (1988) były tylko wyborami wierszy, z których większość powtórzona została w tomie Dwa zbiory wierszy (1990). Rzeczone Dwa zbiory to odpowiednio Słodkie żale i Reszta prawd. Wspomnienia byłyby zatem dziewiątą książką poety, a nawet dziesiątą, jeśli uwzględnić trzy wiersze wydane w bibliofilskiej edycji pod tytułem Kraina wiecznych zer (w Pomonie Tomasza Majerana) – zalążek tomu, który ukazał się później pod tym samym tytułem w Biurze Literackim.