
Inne Państwa
dzwieki / WYDARZENIA Dariusz Sośnicki Jacek Gutorow Julia FiedorczukZapis całego spotkania z udziałem Julii Fiedorczuk, Jacka Gutorowa i Dariusza Sośnickiego podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejZ Dariuszem Sośnickim o książce Spóźniony owoc radiofonizacji rozmawia Marcin Jaworski.
Marcin Jaworski: Rozpoczynasz tom od zdania: „Oto jest moja dziedzina, bracie, przyjacielu, / mój widmowy dom, zapraszam cię do niego / o dowolnej porze.” Zanim czytelnik pójdzie dalej, może mu się przypomnieć przełożony przez Ciebie tom W.H. Audena W podziękowaniu za siedlisko. Czy Auden wpłynął na Twój sposób pisania? A może chciałeś sprawić małą przyjemność cieniowi?
Dariusz Sośnicki: Nie wiem, czy przekładanie Audena wpłynęło na to, co sam piszę. Jeśli tak, to śladów tego wpływu trzeba by szukać wcześniej. Zacząłem pracować nad tłumaczeniem w 2007 roku, od tego czasu ukazały się moje dwie książki, w obu jest sporo tekstów późniejszych. Początek Zaproszenia to tylko powtórzenie pewnego gestu z Thanksgiving for a Habitat. Jednorazowe i bez konsekwencji dla tomu. Tak, chciałem ukłonić się Cieniowi. Oby mu to sprawiło przyjemność.
Dostrzegasz Audenowski ślad w polskiej poezji? Auden, wiadomo – prawie nieprzekładalny. Ale czy mierzenie się z nim dało coś polskiemu wierszowi?
Ten ślad jest bardzo wyraźny. Miłosz z dużym pożytkiem dla swojej poezji czytał Audena w latach 40., a jego Traktat moralny jest bardzo wyraźnie inspirowany innym rymowanym traktatem z tamtego czasu, Audenowskim Listem noworocznym. To jest znana sprawa, nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Wpływ Audena na Stanisława Barańczaka także nie podlega dyskusji. Powiedziałby nawet, że Barańczak w pewnym momencie zmonopolizował u nas Audena. Nie tylko dlatego, że najczęściej go przekładał. Jako poeta obywatelski z jednej strony, jako wirtuoz formy z drugiej, z trzeciej jako człowiek lewicy skłaniający się z czasem coraz bardziej ku myśli chrześcijańskiej, był do rozmowy z Audenem świetnie przygotowany. W tym, co mówię, jest paradoks, bo jeśli się myśli „Audenem” o świecie i o poezji, jeśli się w jakimś sensie powtarza jego drogę, a pokolenie ’68 w Polsce chyba powtórzyło, to taka rozmowa przychodzi niemal naturalnie. Wystarczy mieć, bagatela, talent i pracowitość Barańczaka. Auden zostawił ogromne dzieło, pewnie czasem jakiś wątek tego dzieła będzie odżywał, tak jak odżył, mam nadzieję, w moim przekładzie, ale raczej nikt już nie będzie „Audenem” myślał. Na pewno żadna generacja. To dzieło jest zbyt mocno osadzone w konkretnym historycznym momencie.
W ostatnim Bondzie jest scena, w której 007 dostaje nie wybuchający długopis czy wielofunkcyjny zegarek, ale mały nadajnik radiowy. Jak się potem okazuje, rzecz nie jest wcale anachroniczna w cyfrowym świecie. Wydaje mi się, że i u Ciebie tytuł z rzadko używanym słowem „radiofonizacja” jest anachroniczny oraz ironiczny. Chodzi mi przede wszystkim o nieufne podejście do szeroko rozumianej awangardy, ale nie tylko…
Może Cię to zdziwi, ale decydując się na ten tytuł, nie myślałem o jego polemiczności. To oczywiście nie zmienia jego wymowy, ale chyba zwalnia mnie z odpowiadania na Twoje pytanie. I co teraz? Mam wyjaśnić, co poeta miał na myśli? Nie, tego jednak nie zrobię. Może komuś zepsułoby to lekturę. Co do nieufności wobec awangardy, to zgoda, choć pewne cechy myślenia o wierszu, które mają swoje źródło w awangardzie, są dla mnie ważne. Na przykład jukstapozycja jako zasada kompozycyjna czy skupienie na materialności słowa. To nie stoi w sprzeczności z używaniem form mających w literaturze swoją historię. Ani ze świadomością konwencji. Ani z chęcią powiedzenia w wierszu czegoś o świecie i o sobie. Z drugiej strony, ile mamy tej świadomej i konsekwentnej awangardy w polskiej poezji? Myślę o dzisiejszej poezji. Główny nurt posługuje się dziś awangardową retoryką, to prawda, ale ja nie pytam o życie literackie, tylko o literaturę.
Spodobała mi się scena z filmu, którą przywołałeś. Bond Anno Domini 2013 wyposażonym w mały nadajnik radiowy. Jakbym widział biblijnego Dawida z procą. Niech tak zostanie.
W tytułowym wierszu z najnowszego tomu pojawiają się przymiotniki: miejski (trzykrotnie), wiejski, drobnomieszczański, małomiasteczkowy. Jesteś, czujesz się mieszczaninem? Poznańskim mieszczaninem?
Nie czuję się poznańskim mieszczaninem. Choćby dlatego, że przyjechałem do Poznania jako dwudziestoletni mężczyzna. A potem, jako mężczyzna trzydziestopięcioletni, znów z niego, na dobrą sprawę, wyjechałem. Na osiem lat. Może poczuję się mieszczaninem teraz, zobaczymy. W każdym razie znowu jestem w Poznaniu. Do mieszczańskości w ogóle mam stosunek umiarkowanie przychylny. Kim jest „prosty człowiek”, w którego imieniu poezja tak często w dwudziestym wieku przemawiała? Albo abstrakcyjnym podmiotem dziejów, którego z tych dziejów można jednym dekretem wykluczyć, albo mieszczaninem, prawda? Mieszczaninem z jego niezbyt porywającym, ale konkretnym życiem, z jego troskami, z jego osadzeniem w materialnym świecie, z przywiązaniem do innych ludzi, do codziennych rytuałów. Z jego obywatelskością. Czy Szymborska pisała o podmiocie dziejów? No dobrze, pisała, ale krótko, i to nie za te wiersze jest ceniona. A Różewicz? Podobna sytuacja. Barańczak? Zresztą nie musimy trzymać się poprzedniego wieku. Czy człowiek z wierszy Zadury i Sommera to jest jakiś zideologizowany abstrakt? Lewak? Anarchista? Artysta? Nonkomformista? Zwolennik polskiego kalifatu? Buntownik z powodem albo bez?
Drobnomieszczańskość, której w życiu zaznałem aż nadto, to zupełnie inna sprawa. Jeśli w moich wierszach robi się gorąco, a czasem się robi, to zwykle na widok drobnomieszczanina. W innych albo w sobie.
Szacunek dla klasycznego rytmu wiersza oraz złożony stosunek do mieszczaństwa (powściągliwa czułość i brak złudzeń jednocześnie) kojarzyć się mogą z kilkoma poetami, ale najbardziej może z Philipem Larkinem. Chętnie powiedziałbym też o niektórych Twoich wierszach – nie tylko ze Spóźnionego owocu radiofonizacji – że są satyrami w szerokim, dwudziestowiecznym rozumieniu tego słowa.
Z Larkinem historia jest dziwna. Co jakiś czas słyszę albo czytam, że w moich wierszach wyczuwa się larkinowski ton. Nie mam nic przeciwko temu, tyle że nie przypominam sobie, abym Larkina jakoś specjalnie przeżywał. Owszem, czytałem go, zwłaszcza w latach dziewięćdziesiątych. Oczywiście wiersze, ale też szkice i wywiady z tomu Required Writing czy powieść Gil. Może Larkina się nie przeżywa, tylko przyswaja i potem on zostaje na długo? A może nie ekscytował mnie, bo był jak ktoś od zawsze znajomy? Nauczyłem się jednego wiersza Larkina na pamięć, może to zdecydowało? Chociaż nie, znałem też na pamięć wiersz Dylana Thomasa, a to przecież antypody.
Co do satyryczności w najszerszym rozumieniu, to uważam, że ma ona we współczesnej poezji stałe miejsce. Świetnie się sprawdziła i ciągle sprawdza jako środek przeciw romantycznym i modernistycznym duchom.
„Umowa wiązana”, jak dowcipnie podpowiada krótki wiersz pod tym tytułem, łączy Cię między innymi z katolicyzmem. Opisałeś to sugestywnie w szkicu Między ludźmi, między słowami przy okazji komentarza do Rodzinnej Europy Miłosza. Czy z perspektywy Spóźnionego owocu radiofonizacji, w którym nie wiara, lecz tradycja, język, wychowanie katolickie wydają się bardzo ważne, coś byś dopowiedział?
Może tylko tyle, że jak widać, temat nie został wyczerpany. Wraca do mnie jak bumerang, więc doczekał się kolejnego „opracowania”, tym razem w wierszach. Język Biblii, ale także pieśni religijnej czy modlitewnika, pojawia się w nich wiele razy i w różnych funkcjach, także satyrycznych.
Po pierwszej lekturze Spóźnionego owocu… szczególnie zapamiętałem wiersze z wyraźną anegdotą, elegijne, o jakby łagodniejszej ironii, jak My z matką, W podmiejskim warsztacie czy Przyjaźń. Daleki jestem od utożsamiania podmiotu z autorem, ale słyszę w nich ton osobisty, by nie powiedzieć autobiograficzny, którego wcześniej tak wyraźnie nie słyszałem.
Mówisz o tonie osobistym, a może nawet autobiograficznym. Tymczasem mnie się łatwiej zgodzić właśnie na autobiograficzność. Nie mam wyboru, faktycznie zrobiłem w tym tomie kilka wycieczek w przeszłość, pojawiają się w nim miejsca i ludzie z mojego życiorysu. Wspominam ich jednak nie po to, by się tymi wspomnieniami ogrzać. Mam dość chłodny stosunek do moich bohaterów, pozbawiony sentymentów, niekiedy nawet analityczny. Przyglądam się im, biorę pod lupę ich zachowania, obyczaje, mity, ale też elementy ich, nazwijmy to tak, socjosfery. Czy w ten sposób można napisać klasyczną elegię? Nie jestem pewien, ty, jako literaturoznawca, będziesz wiedział lepiej. Ton elegijny na pewno się przez tę aparaturę przebije, ale on się przebije niemal przez wszystko.
Urodzony w Kaliszu. Poeta. Absolwent filozofii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Laureat m.in. nagrody „Czasu Kultury” (1994) i Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych (2002), nominowany do Paszportu „Polityki” (2002) i Nagrody Literackiej „Gdynia” (2015). W latach 90. redagował pisma „Już Jest Jutro” i „Nowy Nurt”. W latach 2005–2013 prowadził dział polskiej prozy w Wydawnictwie W.A.B. Publikuje teksty o literaturze w „Dwutygodniku” i „Czasie Kultury”. Mieszka w Poznaniu.
Urodzony w 1979 roku. Historyk literatury, krytyk. Wykłada na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Autor książki Rewersy nowoczesności. Klasycyzm i romantyzm w poezji oraz krytyce powojennej (2009). Redaguje „Poznańskie Studia Polonistyczne. Serię Literacką”. Mieszka w Poznaniu.