wywiady / o książce

Nigdy to „ydgin” pisane wspak

Joanna Mueller

Justyna Bargielska

Rozmowa Joanny Mueller z Justyną Bargielską, towarzysząca premierze książki Siedem przygód Rozalii Grozy, wydanej w Biurze Literackim 9 lutego 2017 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Joan­na Muel­ler: Sie­dem przy­gód Roza­lii Gro­zy zaczy­nasz moc­nym, hitch­coc­kow­skim zda­niem: „Kocham cię nie od dziś, Roza­lio – powie­dzia­ła mama – ale dziś dam temu peł­ny wyraz”. Podob­nie zresz­tą książ­ka się koń­czy, tyle że w puen­cie to Roza­lia daje mamie peł­ny wyraz swo­jej miło­ści. Dla mnie Two­ja naj­now­sza pro­za – dla dzie­ci, ale prze­cież tak­że dla doro­słych – jest głów­nie o tym: o budo­wa­niu rela­cji mię­dzy mat­ką a cór­ką. Mię­dzy kon­kret­ną mat­ką a kon­kret­ną cór­ką, bo prze­cież boha­ter­ka ma na imię tak jak Two­ja oso­bi­sta życio­wa dzie­się­cio­lat­ka. Czy dla Cie­bie, Justy­no, ta książ­ka – podob­nie jak wiersz puen­tu­ją­cy kie­dyś tomik Bach for my baby – jest tym oto: „dawa­niem wyra­zów miło­ści” do cór­ki? I czy masz – przy­naj­mniej chwi­lo­we – poczu­cie peł­ni tych wyra­zów?

Justy­na Bar­giel­ska: „Dawa­niem wyra­zów”, ale i „wypeł­nia­niem zobo­wią­zań”: pew­nie sama dosko­na­le wiesz, jaką moc ma dzie­cię­ce „prze­cież obie­ca­łaś”. Czy może raczej: dawa­niem wyra­zów przez wypeł­nia­nie zobo­wią­zań. Książ­kę o Roza­lii obie­ca­łam Roza­lii już jakiś czas temu, w mię­dzy­cza­sie wyszły Obie, też o mat­ce i cór­ce, ale dla Roza­lii były nie­wy­star­cza­ją­co przy­go­do­we i „nie liczy­ły się”. Życie nie jest fair i to oso­ba, któ­rej zło­ży­łaś obiet­ni­cę, decy­du­je, czy osta­tecz­nie się z niej wywią­za­łaś: na szczę­ście Sie­dem przy­gód zaspo­ko­iło Roza­lię, przy­naj­mniej na jakiś czas. A jeśli ona jest zado­wo­lo­na, to ja tym bar­dziej, zwłasz­cza że mogę się teraz wziąć za epic­ką wojen­ną opo­wieść osa­dzo­ną w Mine­craf­cie, któ­rą obie­ca­łam syno­wi.

Ha, to od razu zacze­pi­łaś o kil­ka rze­czy, o któ­re chcia­łam Cię zapy­tać. Pierw­sza – to książ­ka Obie, pic­tu­re­bo­ok z ilu­stra­cja­mi Iwo­ny Chmie­lew­skiej i Two­imi tek­sta­mi, któ­rą sobie nawet zamó­wi­łam, ale jesz­cze nie mam, bo idzie Wol­no (pozdro­wie­nia dla Jar­ka Borow­ca!). To nie pierw­sza Two­ja współ­pra­ca z tą gra­ficz­ką, ale pierw­sza tak peł­na. Obie książ­ki – Obie i Przy­go­dy – uka­za­ły się nie­mal jed­no­cze­śnie. Na ile są sobie bli­skie, a na ile odmien­ne od sie­bie (prócz zawar­to­ści „przy­gód w przy­go­do­wo­ści”)?

Przy­go­dy są pod wzglę­dem tek­stu oko­ło dwa­dzie­ścia sie­dem razy więk­sze. I zde­cy­do­wa­nie są książ­ką w pierw­szej kolej­no­ści dla dzie­ci i młod­szych nasto­lat­ków. Obie, cho­ciaż Roza­lia wyzna­ła, że „strasz­nie się nimi jara”, są raczej dla star­szych matek i córek. Iwo­na wie­rzy, że mogą mieć cha­rak­ter tera­peu­tycz­ny, być punk­tem wyj­ścia do roz­mo­wy o prze­rwa­nych czy nie­pra­wi­dło­wych wię­zach i prób jej napra­wie­nia. Bar­dzo bym chcia­ła, żeby tak było, tym bar­dziej że Przy­go­dom zapla­no­wa­łam – na ile to moż­li­we, takie pla­no­wa­nie – inną rolę. Chcia­ła­bym, żeby były czy­ta­ne dla zaba­wy.

Obie może i nie­pręd­ko idą, ale zapew­niam Cię, że nie roz­cza­ru­jesz się, gdy doj­dą: to skraj­nie ele­ganc­kie wydaw­nic­two, po pro­stu prze­pięk­na książ­ka, a mówię o tym bez fał­szy­wej skrom­no­ści, bo oce­niam swój wkład w jej powsta­nie jako sym­bo­licz­ny.

Z kolei Roza­lia ma, zda­je się, wiel­ki wkład w powsta­nie Przy­gód – nie dość, że jest ich boha­ter­ką, to jesz­cze, jak wyzna­łaś, głów­nie ona pil­no­wa­ła Cię, żeby – zgod­nie z regu­łą „prze­cież obie­ca­łaś” – książ­ka osta­tecz­nie powsta­ła. A możesz uchy­lić rąb­ka, czy w wymy­śla­niu kolej­nych przy­gód (o pają­ku bana­no­wym, o szkol­nej syre­nie prze­wie­sza­ją­cej kurt­ki itd.) Roza­lia też Ci jakoś „poma­ga­ła”, robi­ła za Rozę-Muzę? Wiem ze scre­enu, któ­ry umie­ści­łaś na fb, że książ­ka się jej spodo­ba­ła (wręcz do łez) – to pew­nie ulga, co? Bo jak znam życie (i na przy­kład wła­sne dzie­ci), to naj­trud­niej do wła­sne­go pisa­nia prze­ko­nać naj­bliż­szych. Czy nie?

A, nie, pają­ki, syre­ny, kosmi­ci i gołe panie na dachu pocz­ty to ja – w naszym tan­de­mie ja jestem od ucie­ka­nia od rze­czy­wi­sto­ści za pomo­cą takich tanich chwy­tów, a Roza­lia – od oswa­ja­nia jej za pomo­cą rze­czo­wych kon­klu­zji. Nie­któ­re tek­sty Roza­lii to swo­ją dro­gą powin­ny być hafto­wa­ne na ręcz­nicz­kach. Jest pozba­wio­na złu­dzeń jak ame­ry­kań­ski stand-uper. Nie, Roza nie spraw­dza­ła postę­pu prac, po pro­stu pyta­ła: naj­pierw kie­dy skoń­czę, a potem – czy skoń­czę. „Czy” zawsze dzia­ła na mnie bar­dziej moty­wu­ją­co niż „kie­dy”, więc byłam jej wdzięcz­na za tę eska­la­cję ter­ro­ru.

Do tej pory nie musia­łam prze­ko­ny­wać dzie­ci do moje­go pisa­nia, to się w więk­szo­ści dzia­ło poza nimi, tomi­ka­mi wier­szy w ogó­le się nie chwa­li­łam, są cien­kie i dla doro­słych, zresz­tą pro­zy nie­wie­le grub­sze. W celu uzy­ska­nia sza­cun­ku poka­zy­wa­łam od cza­su do cza­su takie książ­ki, jak np. wyda­ny przez Uni­wer­sy­tet Ślą­ski gru­by tom ese­jów o pta­kach, któ­ry otwie­ra mój tekst o łabę­dziach: to jest kon­kret­ny lans, a nie jakieś wier­szy­ki. Z oczy­wi­stych wzglę­dów takich publi­ka­cji nie mam na kon­cie zbyt wie­le, więc tomu o pta­kach uży­wam bar­dzo oszczęd­nie, żeby mi się nie potar­gał. Tym razem sytu­acja była jed­nak inna, nie mogłam książ­ki o dzie­się­cio­lat­ce napi­sa­nej na pod­sta­wie kon­kret­nej dzie­się­cio­lat­ki nie prze­te­sto­wać na tej dzie­się­cio­lat­ce, zwłasz­cza że trzy­mam tę dzie­się­cio­lat­kę w miesz­ka­niu. Stres był, potęż­ny. Ale Roza­lia to szcze­ra oso­ba, a wobec mnie wręcz bez­względ­na: nie naściem­nia­ła­by mi tyl­ko dla moje­go kom­for­tu (to tro­chę ina­czej niż ta książ­ko­wa Roza­lia, któ­ra utrzy­mu­je dziad­ka w prze­ko­na­niu, że panie na dachu szko­ły opa­la­ją się topless).

Wła­śnie. Ucie­ka­nie od rze­czy­wi­sto­ści, eska­la­cja ter­ro­ru za pomo­cą „czy napi­szesz?”, a przede wszyst­kim „peł­ne miło­ści” (wca­le nie tanie) chwy­ty takie jak te, kie­dy naj­pierw mama wsa­dza cór­kę w auto­bus i każe jej samej jechać na pętlę (gdzie na nią cze­ka na rowe­rze), zaś cór­ka potem odwza­jem­nia jej się i każe mat­ce pod­nieść się z sofy, na któ­rej leży cały­mi dnia­mi, i jechać na tę samą pętlę (gdzie cze­ka na nią na rowe­rze i gdzie mama poka­zu­je jej bilet „nie nor­mal­ny, tyl­ko depre­syj­ny”)… Zatem niby „tyl­ko” dzie­cię­ce przy­go­dy (bo po dro­dze pająk i panie nie-topless), a tak napraw­dę – moc­na, dosad­na książ­ka o depre­sji. Depre­sji, któ­ra jest i któ­ra może się przy­tra­fić. I z któ­rej trze­ba się nawza­jem wydo­by­wać. Przy­go­dy są i śmiesz­ne, i przy­go­do­we, i lek­kie, i moż­na je (nawet wypa­da) czy­tać dla zaba­wy – ale dla mnie oso­bi­ście one są, poza wszyst­kim, dal­szym cią­giem Two­je­go Nudel­ma­na, któ­ry prze­cież jest dzie­łem z total­nie inne­go reje­stru. Niby weso­ła Roza, a prze­cież zara­zem Gro­za…

Ale róż­ni­ca jest zasad­ni­cza: w Nudel­ma­nie życie jest depre­sją, czy też depre­sja – życiem, w Przy­go­dach depre­sja jest tyl­ko jego czę­ścią. To zresz­tą chy­ba natu­ral­ny i jedy­ny moż­li­wy efekt lecze­nia tej cho­ro­by: umieć uczy­nić ją rów­no­waż­ną, a nie domi­nu­ją­cą czę­ścią życia. Jasne, że w cza­sach, w któ­rych dąży­my do mak­sy­mal­ne­go kom­for­tu, taki plan mini­mum może budzić nie­uf­ność, ale ja w nie­go wie­rzę.

Nie­po­koi mnie to okre­śle­nie: „dosad­na”. Ja bym powie­dzia­ła, że książ­ka jest raczej fry­wol­na. Epi­zo­dy depre­syj­ne i wza­jem­ne wydo­by­wa­nie się z nich przez boha­ter­ki sta­ra­łam się raczej zary­so­wać, niż opi­sać. Tro­chę się w Przy­go­dach poobi­ja­łam o tabu zwią­za­ne z depre­sją u dzie­ci i była to dla mnie sytu­acja nie­ocze­ki­wa­na, bo do tej pory, pisząc, po pro­stu nie zauwa­ża­łam, że coś jest lub może być postrze­ga­ne jako tabu, a tym razem mia­łam wra­że­nie, że piszę o czymś, o czym w innej for­mie bała­bym się pisać. Pomysł, że dziec­ko może cho­ro­wać na depre­sję, budzi mój opór, stąd Roza­lia doświad­cza tyl­ko jakichś chandr czy nud, a stan depre­sji zare­zer­wo­wa­łam dla mat­ki. Rozu­miesz, o jaki opór mi cho­dzi? Dzie­ci cho­ru­ją na raka, giną w wypad­kach, jasne, ale ośmio­la­tek, któ­ry popeł­nia samo­bój­stwo w wyni­ku depre­sji – po pro­stu nie mogę się na to zgo­dzić. A sta­ty­sty­ki mówią, że to się zda­rza. Tutaj, w Pol­sce.

Uży­łam sło­wa „dosad­na”, bo je lubię i zawsze mi się napa­ta­cza, może lepiej było rzec: „do-sed­na”, bo sed­no tego wszyst­kie­go chwy­tasz feno­me­nal­nie. Rów­nie dobrze zresz­tą mogłam użyć inne­go moje­go ulu­bio­ne­go sło­wa: „dziar­ska” – bo taka też jest Two­ja książ­ka: dziar­sko łapie samo sed­no. I jesz­cze: ja też mam dzie­się­cio­lat­kę, któ­ra tro­chę zbyt czę­sto leży na sofie, więc świet­nie rozu­miem „ten opór”, a też koniecz­ność wrzu­ca­nia dziew­czyn­ki w roz­ma­ite „przy­go­dy”, żeby się ruszy­ła i poje­cha­ła na pętlę, a nie zapę­tla­ła się w smut­ku.

A sko­ro o smut­ku, to poczy­nię wyzna­nie, że przy dobrych książ­kach dla dzie­ci noto­rycz­nie ryczę. To jest fru­stru­ją­ce, bo jak mam czy­tać dzie­ciom, sko­ro łkam. I tak było też z Sied­mio­ma przy­go­da­mi – na mak­sa popła­ka­łam się przy ostat­nim roz­dzia­le (a głu­pio tak przy korek­cie), kie­dy Roza­lia poma­ga bab­ci posprzą­tać makie­ty kole­jo­we po zmar­łym dziad­ku, ale o włos od łzy było też tam, gdzie Roza­lia (nie) oka­zu­je się Chiń­czy­kiem, a więc w roz­dzia­le, w któ­rym poet­ka Wawi­łow (a jej wier­sze też mi trud­no doczy­tać dzie­ciom do koń­ca na moc­nym gło­sie) opo­wia­da Roz­ie i Werce, że czu­je się „jako ta kala­re­pa” mię­dzy roz­cheł­sta­ny­mi wiesz­cza­mi. Dziew­czyn­ki hono­ru­ją dziw­ną panią i prze­wie­sza­ją jej por­tret ponad por­tre­ty samych męż­czyzn-poetów – a to jest gest świa­do­mie femi­ni­stycz­ny, praw­da? I w ogó­le spo­ro tej kobie­cej i dziew­czyń­skiej siły (ale też bez­si­ły) w Przy­go­dach – choć­by w opo­wie­ści o począt­ku przy­jaź­ni Rozal­ki Gro­zy i Werki Skwar­ki („Sio­stry Lwie Ser­ce”), a tak­że w „Wiecz­nej kobie­co­ści”, gdzie Roza­lia pyta: „Czy wszyst­kie kobie­ty to kosmit­ki?” lub „Czy wszy­scy kosmi­ci na zie­mi to kobie­ty?”. Czy to Twój wkład w budo­wa­nie kobie­cej „nie­zo­bo­wią­zu­ją­cej, ale jed­nak wspól­no­ty”? Hmmm, czy to jest dobrze posta­wio­ne pyta­nie?

Cokol­wiek powiem, i tak się oka­że, że mój femi­ni­stycz­ny gest to w isto­cie pod­stęp­ny spo­sób umoc­nie­nia patriar­cha­tu, więc wola­ła­bym unik­nąć dekla­ra­cji, nad któ­ry­mi mogła­by się pastwić matriar­chal­na poli­cja myśli. Mogę? Zwłasz­cza że sta­ram się nie ope­ro­wać w sfe­rze dekla­ra­cji.

Dziew­czyn­ki hono­ru­ją dziw­ną panią, ponie­waż – w odróż­nie­niu od roz­cheł­sta­nych poetów – ofe­ru­je im ona jakiś kon­kret, jakieś wspar­cie, jakąś odpo­wiedź. Za kil­ka lat może znaj­dą odpo­wiedź na to pyta­nie u roz­cheł­sta­nych. A może wca­le nie. Prze­wie­sze­nie Wawi­łow to mój rów­nież pry­wat­ny hołd: spo­tka­łam panią Danu­tę we wcze­snej mło­do­ści, wła­ści­wie dzie­ciń­stwie, dwa razy, raz na jakimś gru­po­wym spo­tka­niu wyjąt­ko­wo roz­ga­da­nych wan­na be poetów, dru­gi raz – u niej w domu, tu już byłam jedy­nym gościem. Serio, nie wiem, skąd się tam wzię­łam. Za żad­nym z tych razów nie uda­ło mi się wyksztu­sić wię­cej niż dwóch zdań, ale moje nie­mó­wie­nie spo­tka­ło się z cał­ko­wi­tą akcep­ta­cją, praw­do­po­dob­nie ze wzglę­du na tek­sty, któ­re ze sobą przy­nio­słam. Rodzaj kom­for­tu, o któ­ry dość trud­no, zwłasz­cza w świe­cie lite­ra­tu­ry. Oczy­wi­ście wyro­słam z tego nie­mó­wie­nia, a nawet zna­la­złam przy­jem­ność w mówie­niu, ale bez tam­te­go pakie­tu akcep­ta­cyj­ne­go było­by mi pew­nie trud­niej.
Pła­ka­łaś? No co Ty! A Roza­lia powie­dzia­ła, że to jest „faj­ne, nie­za­smut­no napi­sa­ne”.

No tak, matriar­chal­ne poli­cjant­ki to jest temat na jakąś god­ną opi­sa­nia przy­go­dę. Spo­tka­nia z Wawi­łow to Ci zazdrosz­czę, sama bym ją prze­wie­si­ła na naj­wyż­sze miej­sce w kla­sie. A co do pła­czu, to zga­dzam się z Roza­lią – „nie­za­smut­no napi­sa­ne” i dla­te­go wła­śnie chwy­ta (bo wiesz, ja cza­sem tam łza­wi­łam ze śmie­chu). Zresz­tą z tego, co wiem, to aku­rat Two­ja domo­wa kry­tycz­ka też przy tej książ­ce pła­ka­ła.

Ale chcia­łam zagad­nąć Cię o inne­go Two­je­go domow­ni­ka, czy­li syna, boha­te­ra face­bo­oko­wych wpi­sów, któ­re­mu – jak chwi­lę temu mówi­łaś – obie­ca­łaś epic­ką opo­wieść wojen­ną na bazie Mine­cra­fta. W Przy­go­dach poja­wia się – raczej mar­gi­nal­nie – brat Roza­lii, Remek, któ­ry ma jedyn­kę z reli­gii, robi „za ogon” sio­stry, bo ta musi z nim wycho­dzić na plac zabaw, ale głów­nie to sie­dzi wła­śnie w Mine­craf­cie (chy­ba zresz­tą dzie­lisz z nim tę pasję?). Jeśli syn będzie Cię pil­no­wał rów­nie ter­ro­ry­stycz­nie jak cór­ka, to będzie to już dru­ga Two­ja „epic­ka” książ­ka dla dzie­ci. Jak się czu­jesz z tym prze­sko­kiem z wier­szy i fabuł dla doro­słych – w sfe­rę pisa­nia dla dzie­ci? Jest strach, pew­na taka nie­śmia­łość czy może luz i fraj­da?

Stra­chu musi tro­chę być, wiesz, jest ryzy­ko, jest zaba­wa. Ale ta powieść wojen­na to pieśń przy­szło­ści, na razie mamy z Jur­kiem inne spraw­no­ści do zdo­by­cia: wła­śnie wró­cił ze szko­ły i pochwa­lił się, że zali­czył Deka­log, ale na minus pięć, bo powie­dział go bez intra. Intro? No, wiesz, „jam jest Pan Bóg twój, któ­rym cię wywiódł” i tak dalej. Inny­mi sło­wy, posze­rza­my gra­ni­ce języ­ka w naj­bar­dziej new­ral­gicz­nych obsza­rach i to nam zaj­mu­je spo­ro cza­su i nerw. Pró­bu­ję też go na boku prze­ko­nać, że pro­za, któ­rą męczę już chy­ba czwar­ty rok, to taki tro­chę wojen­ny Mine­craft. Aku­rat jak skoń­czę, pod­ro­śnie na tyle, żeby móc się z tą tezą zgo­dzić. To dobry chło­pak jest, sza­nu­je moje ogra­ni­cze­nia.

Z dru­giej stro­ny wyobraź sobie takie wyzwa­nie, wier­sze dla dzie­ci. W tej chwi­li kapi­tu­lu­ję przed nim cał­ko­wi­cie, ale jutro, poju­trze? Ludzie to robią, dla­cze­go nie mia­ła­bym spró­bo­wać? Cho­ciaż jeśli nie teraz, to zna­czy w prze­wi­dy­wal­nej przy­szło­ści, to potem pew­nie dopie­ro dla wnu­ków, tro­chę trud­no mi sobie wyobra­zić sie­bie piszą­cą książ­ki dla nie­spo­krew­nio­nych dzie­ci, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Wyobra­żam sobie takie wyzwa­nie, bo wła­śnie się znaj­du­ję w jego głę­bo­kim pod­ję­ciu (ja aku­rat piszę bar­dziej z synem niż z cór­ka­mi, no i pla­nu­je­my z Jaś­kiem w tym roku wydać „poemat na spółę” o pira­tach). No a sko­ro tak o tych synach, to czy mogę pyta­nie dla Cie­bie od moje­go? Cie­ka­wi­ło go wie­le rze­czy, choć nie czy­ta­łam mu jesz­cze Sied­miu przy­gód, a tyl­ko pod­rzu­ca­łam sma­ko­wi­te kąski w trak­cie robie­nia korek­ty tych­że – na przy­kład chciał wie­dzieć, czy Roza­lia dosta­nie psa, sko­ro nie jest Chiń­czy­kiem, czy syre­na „prze­wie­sza kurt­ki tyl­ko dla pso­tów”, wresz­cie: z cze­go się robi chiń­skie hot-dogi. Ale z naj­głęb­szą powa­gą zapy­tał o to, czy książ­ki takie jak Sie­dem przy­gód Roza­lii Gro­zy pisze się po to, żeby z faj­nych dzie­ci wyro­śli faj­ni doro­śli?

Ojciec Roza­lii uwa­ża, że jej obraz w książ­ce jest wyide­ali­zo­wa­ny, wyobra­żasz sobie? Wiesz, ja wycho­dzę z zało­że­nia, że i dzie­ci, i doro­śli są faj­ni co do zasa­dy, nie trze­ba inge­ro­wać w pro­ces wyra­sta­nia, pisząc takie czy inne książ­ki, nato­miast doro­słe życie rze­czy­wi­ście ma poten­cjał wytrą­ca­nia nas z tej faj­no­ści. I wte­dy książ­ki, któ­re się czy­ta­ło w dzie­ciń­stwie, potra­fią być bar­dzo przy­dat­ne – żeby­śmy sobie sami mogli przy­po­mnieć, że nie jest z nami tak źle.

Są jesz­cze przy­dat­ne do tego, żeby bywać w doro­sło­ści takim Mar­ci­nem Ran­kiem – boha­te­rem kre­sków­ki, o któ­rej opo­wia­da­łaś kie­dyś w wywia­dzie Aga­cie Kuli. Ranek budzi się każ­de­go ran­ka jako ktoś inny, a jego rodzi­ce są na tyle wyro­zu­mia­li, że kie­dy budzi się jako smok, wyci­na­ją mu w spodniach dziu­rę na ogon. Mówi­łaś Aga­cie, że Tobie nikt takiej dziu­ry na ogon nie wytnie, bo jesteś rodzi­cem. Czy przy­go­dy Roza­lii nie są dla Cie­bie tro­chę taką „dziu­rą na ogon”?Chcia­łam jesz­cze zapy­tać o ilu­stra­cje do książ­ki autor­stwa Patry­cji Ochman. Zacie­ka­wi­ło mnie, że jej Roza­lia jest tro­chę jak ten Mar­cin Ranek – w każ­dej przy­go­dzie jest inna, raz ma dłu­gie wło­sy, raz krót­kie, raz jest smut­na, kie­dy indziej psot­na, wresz­cie w przed­ostat­nim roz­dzia­le, co zro­zu­mia­łe, ma uro­dę dale­ko­wschod­nią. To tro­chę jak uwiel­bia­na przez dzie­ci zaba­wa w prze­bie­ran­ki (nota­be­ne o prze­bie­ra­niu się za dynię vel kabacz­ka trak­tu­je czwar­ta, hal­lo­we­eno­wa przy­go­da Roza­lii). Odna­la­złaś się w gra­ficz­nych prze­bra­niach, któ­re stwo­rzy­ła dla Two­ich boha­te­rek Patry­cja?

Wiesz, ja Patry­cję wybra­łam i oświad­czy­łam się jej, więc gdy­bym się teraz nie odna­la­zła w tym, co zro­bi­ła, raczej nie mówi­ła­bym o tym gło­śno. A serio: Roza­lia źró­dło­wa jest eks­tre­mal­nie meta­mor­ficz­na, co w niej uwiel­biam, ale nie jestem pew­na, czy uda­ło mi się poka­zać to w tek­ście. Tym bar­dziej jestem wdzięcz­na Patry­cji, że poka­za­ła to w taki non­sza­lanc­ki spo­sób, bez oglą­da­nia się na – nie wiem, jak to okre­ślić – fizjo­lo­gicz­ne praw­do­po­do­bień­stwo? Skąd­inąd cie­ka­we, czy Ty, jako redak­tor­ka, mia­łaś z tymi „prze­bie­ran­ka­mi” pro­blem mery­to­rycz­ny.

Gdy­bym była tyl­ko redak­tor­ką, to może i nawet bym mogła mieć (tam, gdzie były napraw­dę mery­to­rycz­ne wąt­pli­wo­ści, to żeśmy je popra­wi­ły, nie?). Ale jako mat­ka dzie­ci, z któ­rych każ­de (zwłasz­cza naj­star­sza, rówie­śnicz­ka Roza­lii) ule­ga prze­obra­że­niom dwa­dzie­ścia razy na dzień, świet­nie to rozu­mia­łam, więc zero pro­ble­mów. W dodat­ku Two­ja książ­ka jest tro­chę matriosz­ko­wa, a ja mam matriosz­ko­we­go świ­ra, więc jako czy­tel­nicz­ka z rado­ścią dziec­ka odkry­wa­łam kolej­ną Rozę-w-Roz­ie. A że na okład­ce widzi­my dopi­sa­ne czy­jąś ręką do wła­ści­we­go tytu­łu słów­ko „pierw­szych”, pozo­sta­je mieć nadzie­ję, że poza magicz­ną sió­dem­ką „pierw­szych” przy­gód poja­wią się kie­dyś kolej­ne matriosz­ki. I tyl­ko nie mów „ydgin”! Ser­decz­nie Ci dzię­ku­ję za „gaduł­kę”.

belka_1

O autorach i autorkach

Joanna Mueller

Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.

Justyna Bargielska

Urodzona w 1977 roku w Warszawie. Poetka, pisarka. Laureatka konkursu poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego (2001) i nagrody specjalnej im. Jacka Bierezina (2002). Otrzymała dwa razy Nagrodę Literacką Gdynia (2010 i 2011). Mieszka w Warszawie.

Powiązania